(Oto wykaz wszystkich
stron z TEGO serwera, w zestawieniu językowym - w 8 językach.
Wybierz interesującą Cię stronę manipulując suwakami, potem kliknij
na nią aby ją uruchomić:)
(Ten sam wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 2".)
Oto wykaz wszystkich moich stron
ze wszystkich serwerów. Strony te najpierw zestawione są językami
(tj. jako strony po polsku,
angielsku, niemiecku,
francusku, hiszpańsku,
włosku, grecku, oraz
rosyjsku.) Dla każdego zaś języka strony zestawione
są przedmiotowo.
Wybierz interesującą Cię stronę manipulując suwakami, potem kliknij
na nią aby ją uruchomić:
(Ten sam wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 4".)
Tak się jakoś składa, że kiedykolwiek
natykamy się na czyjś dorobek twórczy
który albo nam imponuje, albo też nas
obrusza, zwykle chcemy także poznać
i życie autora tego dorobku. Ponieważ
dzięki internetowi sporo ludzi ma okazję
poznania mojego dorobku twórczego,
poczuwam się do obowiązku aby
pozwolić im także poznać co ważniejsze
szczegóły z mojego życia. Niniejsza
strona prezentuje właśnie owe szczegóły.
Część #A:
Informacje wprowadzające tej strony:
#A1.
Jakie są cele tej strony:
Jakiekolwiek by nie były powody dla których
czytelniku zabłądziłeś na niniejszą stronę,
jednym z nich zapewne jest chęć poznania
mojego życia. Dlatego głównym celem jaki
sobie postawiłem formułując tą stronę, jest
zaprezentowanie możliwie największej
ilości informacji na temat mojego życia,
w możliwie jak najmniejszej objętości.
Kiedykolwiek zestawi się ze sobą dowolne
informacje, zawsze nieświadomie przekazuje
się wraz z nimi jakieś uczucia, poglądy, idee,
itp. W niektórych też przypadkach, zupełnie
bez naszego zamiaru, owe nieświadome
przekazy mogą u czytelnika zadominować
nad informacją którą dany tekst zawiera.
Dzieje się tak zresztą relatywnie często.
Często bowiem my sami przyłapujemy się
podczas czytania czyjegoś tekstu, że wzbudza
on w nas uczucia które są drastycznie odmiennego
rodzaju niż informacja w tekście tym zawarta.
Oczywiście, każdy taki przypadek niezamierzonego
indukowania u czytającego jakichś przekornych
uczuć, poglądów, czy idei, niweluje obiektywizm
w asymilacji przeczytanych informacji. Dlatego
dodatkowym (trudniejszym) celem jaki ja też
nałożyłem na treść tej strony, jest takie zestawienie
informacji na temat mojego życia, aby owe
nieświadome przekazy nie zagłuszały sobą
informacji które staram się przekazać treścią
pisaną. Znaczy, aby albo całkowicie te
przekazy wyeliminować, lub chociaż znacząco
je zminimalizować.
#A2.
Historia tej strony - tj. jest to już trzecia wersja niniejszej notki biograficznej:
Motto: "Najrudniej jest pisać o sobie samym."
Wszystkie tzw.
totaliztyczne strony internetowe,
włączając w to niniejszą stronę, są produktem
moich hobbystycznych badań naukowych.
(Odnotuj, że nazwa
totaliztyczne strony internetowe
wynika z faktu że strony te albo propagują
wysoce moralną, pokojową, postępową,
inspirującą, budującą i udoskonalającą
filozofię codziennego życia zwaną
totalizmem moralnym,
albo też prezentują tematy których zarekomendowanie
uwadze czytelnika jest postulowane właśnie przez ową
filozofię totalizmu.)
Jak też zostało to udokumentowane na
niniejszej stronie, owe
totaliztyczne strony internetowe
nie mają niemal nic wspólnego z moją
działalnością zawodową ani z moimi
miejscami pracy. Jako takie, strony te
pisane były przez długi okres czasu, niektóre
z nich datując się jeszcze z 1999 roku. Pisane
też były w różnych miejscach świata. Z czasem
powstało też ich dosyś sporo. Na samym
początku, do każdej z takich nowo napisanych
totaliztycznych stron włączałem niewielką informację
"o autorze". Informację taką ciągle jeszcze
można znaleźć w punkcie #H2 strony
totalizm_pl.htm - o filozofii totalizmu.
Z czasem jednak, kiedy stron tych przybywało,
doszedłem do wniosku, że zamiast za każdym
razem dodawać punkt "o autorze", raczej stworzę
jedną odrębną stronę autobiograficzną z opisami
mojego życia, potem zaś z owych totaliztycznych
stron jedynie odeślę do niej zainteresowanych czytelników.
W taki oto sposób w 2004 roku powstało pierwsze
sformułowanie niniejszej strony. (W owym
2004 roku istniało już ponad 100 odrębnych
stron totaliztycznych prezentujących około 50
odrębnych tematów. Stron tych było dużo, ponieważ
każdy z tematów które one prezentowały był
tłumaczony na co najmniej 2 języki, tj. polski
i angielski, niektóre zaś tematy były tłumaczone
aż na 6 odmiennych języków. Do dzisiaj
opracowanych już zostało ponad 200 takich
totaliztycznych stron prezentujących około 90
tematów.)
Gdyby owej pierwszej wersji mojej autobiograficznej
strony "o autorze" z 2004 roku usiłować nadać
jakiś reprezentujący ją tytuł, wówczas możnaby
ją zatytułować za każdym dorobkiem i ideą
stoi zwykły człowiek.
Strona owa streszczała bowiem moje życie.
Odpowiadała ona mniej więcej treści części
#B z niniejszej strony. Jednak w 2005 roku
zaszły dosyć przykre dla mnie zmiany w moim
życiu. Mianowicie, ponownie straciłem wówczas
pracę. Z kolei sytuacja w kraju w którym mieszkałem
zapowiadała że minie dużo czasu zanim znajdę
następną. Na dodatek okazało się że zgodnie z
prawami owego kraju nie kwalifikuję się na zasiłek
dla bezrobotnych. Nie tylko więc zapowiadało
się że długo nie będę miał pracy, ale na dodatek
wyglądało na to że będę musiał żyć ze swoich
oszczędności. Taka właśnie sytuacja
braku zatrudnienia i braku źrodła dochodu
w mojej nowej ojczyźnie powracała do mnie
jak zepsuty szeląg. Gdybym nie zdecydował
się szukać chleba poza jej granicami, w mojej
nowej ojczyźnie byłbym niemal tyle samo
czasu bezrobotnym co byłem tam zatrudnionym.
Dlatego w 2005 roku postanowiłem przeredagować
niniejszą stronę. Owej drugiej, przeredagowanej jej
wersji możnaby nadać tytuł jeśli jakiś rodzaj
negatywnych zdarzeń powtarzalnie wraca do nas
w życiu jak przysłowiowy "zepsuty szeląg", wówczas
przestaje on być przypadkiem, a staje się czyjąś
ukrytą ingerencją w nasze życie z której to
ingerencji należy zacząć zdawać sobie sprawę
i powyciągać z niej właściwe wnioski. W owej
drugiej przeredagowanej formie, z taką właśnie
myślą przewodnią, strona ta dostępna była
w internecie aż do czasu upowszechnienia
zaprezentowanego tutaj jej trzeciego
przeredagowywania, które dokonane
zostało w marcu 2008 roku.
Jak wszystko co moralne, pokojowe i postępowe, także
filozofia totalizmu
oraz związane z nią idee upowszechniane przez
totaliztyczne strony, mają wielu wrogów. Podczas
licznych dyskusji internetowych które prowadziłem
z tymi wrogami w 2007 i na początku 2008 roku,
zorientowałem się że jednym z istotniejszych źródeł
amunicji którą owi wrogowie totalizmu i idei z
totalizmem związanych używali dla obrzydzania tych idei
u innych ludzi, było właśnie sformułowanie niniejszej
strony z 2005 roku. Dlatego w marcu 2008 roku
postanowiłem ponownie, po raz już trzeci, przeredagować
niniejszą stronę. Owo najnowsze jej przeredagowanie,
zaprezentowane tutaj, możnaby zatytułować
każde zdarzenie w naszym życiu posiada
przyczyny które są odpowiedzialne za jego
spowodowanie, oraz skutki które ono samo
spowoduje.
W trakcie trzeciego przeredagowywania niniejszej
strony w marcu 2008 roku, starałem się też
przeredagować ujęcie opisów tej strony. Mianowicie,
poprzednie dwie wersje tej strony pisane były
w sposób jaki w środowisku akademickim typowo
jest używany do formułowania autobiografii -
tj. pisane jakby z punktu widzenia trzeciej osoby
która analizuje nasze życie. Tymczasem obecna,
trzecia wersja tej strony pisana jest z mojego
własnego punktu widzenia - tj. prezentowana
tak jak ja subiektywnie widzę swoimi oczami,
odczuwam, wierzę i rozumiem poruszane tu sprawy.
Za każdym razem kiedy zmiana mojej sytuacji
życiowej domagała się zmiany lub uaktualizowania
niniejszej strony autobiograficznej, zawsze uświadamiałem
też sobie że przeredagowanie tej strony przychodzi mi
z ogromną trudnością. Wiele lat temu przypadkowo
słyszałem jak ktoś prominentny twierdził coś w rodzaju,
że "mówienie o sobie samym przychodzi mu łatwo stąd
jest w stanie mówić o sobie samym całymi godzinami".
W moim jednak przypadku jest zupełnie odwrotnie -
mianowicie pisanie o sobie samym przychodzi mi z największą
trudnością. Stąd w miarę kompletne opisanie mojego
życia kosztuje mnie wiele wysiłku i zajmuje bardzo
dużo czasu. Uważam jednak, że winny jestem
czytelnikowi jakąś rzetelną i autoryzowaną przez
siebie informację na swój własny temat. Stąd chociaż
z wielkimi oporami i trudem, ciągle starałem się
opracować tą stronę tak sumiennie jak tylko zdołałem.
Część #B:
Ogólny przebieg mojego życia:
#B1.
Przebieg mojego życia:
Urodziłem się w 1946 roku w maleńkiej
wioseczce która przez najdłuższy okres
czasu nazywała się
Wszewilki.
(Wioska ta często bowiem zmieniała swoją nazwę.)
Na temat owej wioseczki napisałem nieco więcej
w następnym punkcie tej strony. Po urodzeniu
mieszkałem we Wszewilkach aż do 18 roku
swojego życia, tj. od 1946 roku aż do 1964 roku,
czyli aż do czasu kiedy wybrałem się na studia
do pobliskiego miasta
Wrocławia.
Mój ojciec był mechanikiem o tzw. "złotych rękach".
Znaczy naprawiał on wszystko co się
popsuło w promieniu dziesiątków
kilometrów od naszego domu, zaczynając
od zegarków i zegarów, poprzez rowery i
różne maszyny, a skończywszy na ogromnych
silnikach gazowych jakie napędzały pompy
w miejscowych starych wodociągach. Faktycznie
to był on nawet zatrudniony przez gazownię
w pobliskim miasteczku
Miliczu
aby utrzymywał owe stare wodociągi miejskie
w stanie działającym. Obecnie się zastanawiam,
jak on właściwie mógł mnie tolerować, jako
że cokolwiek zreperował jednego wieczora,
natychmiast ja rozmontowywałem to następnego
dnia kiedy on był w pracy, aby zobaczyć jak
to działa. Oczywiście, nie zawsze też zdołałem
potem to poskładać z powrotem tak aby działało
jak powinno. (Szczególnie trudnymi do poskładania,
tak aby potem działały, okazywały się małe zegarki.
Po tym więc jak doświadczyłem kilkakrotnie jak
mój ojciec reaguje na widok rozmontowanych
zegarków które on naprawił jedynie noc wcześniej,
zwolna nauczyłem się powstrzymywać swoją
ciekawość dowiedzenia się co właściwie powoduje
że owe zegarki tykają.)
Moja matka była gospodynią domową -
skromny geniusz matematyczny. Była ona
w stanie liczyć w pamięci niemal tak samo
szybko jak to czynią dzisiejsze komputery.
Jej zdolności obliczeniowe zawsze szokowały
sprzedawców w sklepach, dostarczając wiele
uciechy mi i mojej siostrze z którą często
towarzyszyliśmy mamie w wyprawach na zakupy.
Moja edukacja podążała typowym kursem
komunistycznej Polski. Najpierw (w 1953 roku)
zacząłem uczęszczać do szkoły podstawowej
w pobliskim miasteczku
Miliczu
(w owym czasie mającym około 6000 mieszkańców).
Ukończyłem ową podstawówkę w 1960 roku.
Potem zacząłem uczęszczać do szkoły średniej
(od 1960 do 1964), którą było
Liceum Ogólnokształcące w Miliczu.
Maturę zdałem w 1964 roku. Świadectwo maturalne
upoważniało mnie do wstępu na wyższe uczelnie.
Wybrałem studia na
Politechnice Wrocławskiej,
która w owym czasie była jedną z najbardziej
renomowanych uczelni w Polsce. (Na bazie
swojej obecnej znajmości poziomu nauczania
w innych uniwersytetach świata, ja osobiście wierzę,
że w owym czasie była ona nie tylko najlepszą
uczelnią w Polsce, ale jednocześnie i jedną z najlepszych
uczelni na świecie.) Przypadało wówczas około
12 kandydatów na każde wolne miejsce z owej
Politechniki, stąd jedynie zdanie egzaminów wstępnych
okazało się ogromnym sukcesem. Studiowałem
tam od 1964 roku do 1970 roku. Przez ostatni rok
studiów otrzymywałem specjalne "stypendium
naukowe" zarezerwowane tylko dla kilku najlepszych
studentów. Stypendium to upoważniało do zostania
zatrudnionym na uczelni po zakończeniu studiów.
Swoje dorosłe życie w socjalistycznej Polsce
rozpocząłem w 1970 roku po otrzymaniu dyplomu
politechniki wrocławskiej. Zostałem wówczas
zatrudniony przez tą politechnikę najpierw jako
assystent stażysta, potem jako asystent, dalej jako
starszy asystent, zaś po obronie pracy doktorskiej
w 1974 roku - jako adiunkt ("adiunkt" w Polsce jest
odpowiednikiem dla tzw. "Reader" z angielskich
uniwersytetów).
Gdyby spróbować jakoś nazwać tamten okres
w moim życiu, możnaby go tytułować "sukcesy
zawodowe nie poparte poczuciem spełnienia".
Szybko wspinałem się w hierarchii akademickiej.
Studenci uwielbiali moje dobrze przygotowane
i nowoczesne wykłady - w 1981 roku wybierając
mnie nawet "wykładowcą roku". Z kolei przełożeni
doceniali moją biegłość w najnowszej technice
i wielodoscyplinarną ekspertyzę. W kraju szybko
wyrobiłem sobie opinię jednego z najlepszych
ekspertów w zakresie sterowania numerycznego,
oprogramowania inżynierskiego, oraz komputeryzacji.
Byłem autorem jedynego wówczas w całym kraju
komputerowego języka do programowania obrabiarek
sterowanych numerycznie. Moja wysoka ekspertyza
w aż dwóch dyscyplinach (tj. w inżynierii mechanicznej
i w informatyce) spowodowała że stałem się
poszukiwanym specjalistą i wiele zakładów pracy
ubiegało się o moje usługi. W sumie pracowałem
więc na uczelni na pełnym etacie i równocześnie
w przemyśle na pół etatu. Materialnie powodziło mi
się też relatywnie dobrze jak na ówczesne warunki.
Był to jedyny okres w moim życiu kiedy posiadałem
duże, wygodne i nowoczesne mieszkanie z ładnym
umeblowaniem, oraz z własnym gabinetem do pracy.
Miałem też samochód Fiata 126p. Każde wakacje
spędzałem na przyjemnych wczasach. Żyłem też
w systemie politycznym który nie na darmo nazywany
był "socjalizmem". W miarę swoich możliwości
państwo zaspokajało w nim bowiem najważniejsze
potrzeby narodu. Przykładowo, każdy miał gwarancję
pracy i źródła utrzymania. Cała edukacja
i służba zdrowia były za darmo otwarte dla
każdego. Ich jakość była relatywnie wysoka.
Państwo przyjmowało też na siebie odpowiedzialność
za dostarczenie każdemu mieszkania, transportu
publicznego, opieki nad dziećmi, oraz wypoczynku
wakacyjnego. W rezultacie tego wszystkiego
nie wiedziałem wówczas co to poczucie bycia
niechcianym, własnej bezwartości i bezsilności,
perspektywa bezrobocia w nieskończoność,
czy braku pieniędzy na podstawowe potrzeby.
Ani też mi, ani innym rodakom, nie były wówczas
znane narkotyki, bezdomność, przestępczość, itp.
Jednak system polityczny w którym żyłem stwarzał
niepokoje innego rodzaju. Wynikały one głównie
z dyktatorstwa i "rządów pięści", które ówczesny rząd
praktykował wobec rządzonego przez siebie narodu.
Przykładowo z okna mojej sypialni widać było
brzegi ogromnego poligonu na którym stacjonowały
wyrzutnie SSki z głowicami atomowymi. (W dzisiejszych
czasach też stoją tam nuklearne wyrzutnie, tyle że
poustawiane dla odmiany przez państwo w które
tamte SSki były wycelowane.) Wszystkim w
okolicy było więc wiadomym, że mieszkamy
"na nuklearnej tarczy". Wszakże w przypadku
jakiegokolwiek konfliktu, te wyrzutnie będą
najpierw niszczone bombami atomowymi
strony porzeciwnej. Mogło więc się zdarzyć
że po czyimś "zaswędzeniu palca" nasz dom
zwyczajnie by został odparowany. Inne czynniki
które też psuły ówczesne poczucie spełnienia
życiowego, była tzw. "propaganda sukcesu",
brak sprawiedliwości (szczególnie ustawianie
rządzących "ponad prawem"), brak wolności
prasy i wolności wypowiedzi, głuchota rządzących
na petycje narodu oraz wynikająca z tej głuchoty
postępująca demoralizacja polityczna.
Najtrudniejsze do przełknięcia były jednak
pogłębiające się pustki w sklepach. Z braku
doświadczenia życiowego i z nieznajomości
innych ustrojów, w tamtych czasach wszyscy
wierzyliśmy, że te problemy i napięcia wynikają
z wad samego ustroju. Nie wiedzieliśmy wówczas
jeszcze, że dokładnie takie same problemy mogą
dawać się ludziom we znaki w praktycznie każdym
ustroju - tyle tylko że wyzwalane tam będą nieco
odmiennymi mechanizmami. Ponieważ
każda akcja wyzwala odpowiedającą jej
reakcję, w rezultacie owych "rządów pięści"
i usterek ustroju jaki nas otaczał, w prawie całym
narodzie którego byłem cząstką zaczęło narastać
życzenie transformacji do innego, lepszego
ustroju. Jednym zaś innym ustrojem
który wówczas istniał, był kapitalizm.
W 1980 roku tornado zmian politycznych zaczęło
zamiatać Polskę. Zostałem członkiem Solidarności.
Kiedy zaś Solidarność została utopiona, ja utonąłem
wraz z nią. "Polowanie na czarownice" zostało
rozpoczęte. Jak to było z każdym byłym działaczem
Solidarności, moje życie znalazło się wówczas w
niebezpieczeństwie. Któregoś dnia byłem nawet
ścigany i niemal postrzelony przez policję. Z
pomocą dobrych przyjaciół zdołałem opuścić
Polskę i wyemigrować do Nowej Zelandii - zanim
reżymowi udało się mnie na czymś złapać i wysłać
na Syberię. Wylądowałem w Nowej Zelandii w 1982
roku. W rok później byłem już jej tzw. "permanent
resident", czyli osoba uprawniona tam do pracy
zarobkowej. W 1985 roku zostałem obywatelem
Nowej Zelandii.
Życie na emigracji w epoce dobrobytu
oczywiście było nieporównanie łatwiejsze i
przyjemniejsze niż w komunistycznej Polsce.
W czasach mojego wyemigrowania z Polski,
Nowa Zelandia była rządzona przez doskonałego
przywódcę. Nazywał się on Sir Robert Muldoon (1921-1992)
i był on Prime-Ministrem Nowej Zelandii od
1975 do 1984 roku. Nowa Zelandia przechodziła
wówczas przez okres jednej z najlepszych
sytuacji ekonomicznych i socjalnych w całej swojej
historii. Początkowo więc bez trudu znajdowałem
tam pracę. Przez pierwszy rok (tj. 1982) pobytu
na emigracji zatrudniony byłem na
Canterbury University
ze słonecznego i pięknego Christchurch. Miałem
spore szczęście aby tam pracować, bowiem
Christchurch moim zdaniem jest najpiękniejszym,
klimatycznie najprzyjemniejszym, oraz najlepiej
zlokalizowanym miastem w całej Nowej Zelandii.
Z kolei przez następne cztery lata (tj. 1983 do
1987) pracowałem na
Southland Polytechnic
w Invercargill - tj. w najbardziej na południe wysuniętym
dużym mieście świata. W owym czasie Nowa Zelandia
była niemal rajem na Ziemi. Doskonałe rządy
jej przywódcy powodowały, że praca była praktycznie
dla każdego, w kraju rozwijał się przemysł i budowano
w nim mnóstwo nowych fabryk, elektrowni, dróg,
budynków publicznych, itp. - istniało więc w nim
duże zapotrzebowanie na wysokich specjalistów
z moim poziomem eksperyzy, ulice pełne były roześmianych,
zadowolonych z życia, oraz szczęśliwych ludzi,
do Nowej Zelandii emigrowali ludzie z Europy,
Australii i z innych bogatych krajów świata, zaś
emigracja odpływowa niemal tam nie istniała
(przykładowo, Sir Robert Muldoon cytowany
był w wielu publikacjach za swoje słynne wówczas
powiedzenie, że "Nowozelandczycy którzy emigrują
do Australii podnoszą poziom IQ w obu tych krajach"),
Nowozelandzki dolar był wtedy równy dolarowi USA,
sklepy były pełne wszelkich dóbr zaś ludzie mieli
pieniądze aby je kupować, przestępczość niemal
nie istniała - np. większość Nowozelandczyków
wyjażdżających na miasto zostawiała drzwi domów
zapraszająco otwarte, edukacja i opieka zdrowotna
była za darmo dla każdego, praktykowana też
tam była prawdziwa wolność prasy oraz szczera
i pozbawiona propagandy informacja rządowa.
W czasach kiedy jako uczestnik Solidarności
narażałem swoje życie dla urzeczywistnienia
systemu społecznego który byłby "lepszy" od
socjalizmu, miałem dosyć klarowne wyobrażenie
jak taki lepszy system powinien wyglądać.
Po przybyciu do Nowej Zelandii z miłym dla
siebie zaskoczeniem odkryłem, że rządy
Sir Robert'a Muldoon
faktycznie urzeczywistniały taki "idealny" moim
własnym zdaniem system. Dlatego ja osobiście
należę do niewielkiej liczebnie grupy tych co
admirują wielkość i genialność owego wspaniałego
męża stanu. Moim zdaniem, gdyby zamiast
niewielką Nową Zelandią ten ogromnie zdolny
przywódca rządził np. Stanami Zjednoczonymi
lub Rosją, swoimi osiągnięciami przyćmiłby tam
wszystkich największych przywódców świata, włączając
w to Kennedy'ego i Piotra Wielkiego. Zupełnie też
nie może pomieścić mi się w głowie, dlaczego
przywódca za którego rządów Nowa Zelandia
była szczytem dobrobytu i rajem na Ziemi ma
tak niską opinię w oczach swoich własnych ziomków.
(Widać powiedzenie "najtrudniej zostać prorokiem
wśród swoich" obowiązuje również i dla polityków.)
Cokolwiek jednak sami Nowozelandczycy by
nie twierdzili o najlepszym przywódcy jakiego
kiedykolwiek mieli, ja osobiście dziękuje Bogu
że chociaż tylko przez okres 2 lat, ciągle dana
mi jednak była szansa aby doświadczyć życia
w kraju pod jego rządami.
Niestety, w 1984 roku ów doskonały przewódca
Nowej Zelandii został pokonany w wyborach.
Na kraj ten nadeszła więc era upadku ekonomicznego
i bezrobocia. Z kolei życie w kraju który właśnie
upada ekonomicznie przestaje być uciechą.
W lutym 1988 roku, czyli w początkowym okresie
władzy nowych rządzących, kiedy sytuacja w kraju
nie stała się jeszcze krytyczna, zmieniłem pracę
i przeniosłem się na
Otago University.
Uniwersytet ten był zlokalizowany w niewielkim,
chronicznie zimnym, zachmurzonym i deszczowym
Dunedin. Tuż przed tym kiedy pierwsze oznaki
depresji ekonomicznej uderzyły Nową Zelandię,
w 1990 roku straciłem jednak tą nową pracę.
Powód tamtego stracenia pracy wyjaśniłem na stronie
tapanui_pl.htm - o eksplozji Tapanui.
Przez następne 2 lata byłem bezrobotnym.
Okazały się to być najbardziej przygnębiające
i przepełnione niepewnością jutra dwa lata w
całym moim dotychczasowym życiu. Proszę
sobie wyobrazić jak ja wówczas się czułem.
Żyłem wtedy samotnie w ciągle jeszcze dosyć
obcym mi kraju. Miasto Dunedin okazało się
być wiecznie zimną, zachmurzoną i deszczową
mieściną którą Anglicy opisują zwrotem
"one horse city" (tj. "miasto o jednym koniu"),
w której nie ma żadnych rozrywek zaś pogoda
jest wiecznie przygnębiająca. Nie miałem tam
ani pracy ani źródła dochodu. Przez
niemal dwa lata nie otrzymywałem zasiłku dla
bezrobotnych. W owym czasie praktycznie
wszystko stało się też tam "user paid" (tj. "opłacane
przez użytkownika") - znaczy nawet wizyta u
lekarza czy w szpitalu wymagała znaczących funduszy.
Moje oszczędności szybko topniały. Najbliższe
życzliwe mi dusze które mogły by mi pomóc
gdybym wpadł w jakieś kłopoty znajdowały
się na odwrotnej półkuli, czyli w Polsce. A na
domiar złego wokoło siebie obserwowałem
walenie się w gruzy systemu społecznego
dla którego zupełnie niedawno narażałem
swe życie jako aktywista Solidarniości. Nowa
Zelandia przechodziła bowiem wówczas bardzo
brutalną zamianę panującej tam poprzednio
dbałości o człowieka, na istniejącą tam obecnie
dbałość o dochód i o kapitał. Wszystko co
dobrego kraj ten osiągnął podczas rządów
Sir Robert Muldoon było tam systematycznie
rozmontowywane i niszczone. Zaczęło się od
sprzedaży asetów, czyli sprzedaży wszystkiego
co poprzednio należało do rządu. Rozprzedane
więc zostały koleje państwowe, fabryki i budynki.
Z tego co nie dało się sprzedać, np. elektrowni,
sieci elektrycznej, czy telefonów, formowano
przedsiębiorstwa na własnym rozrachunku.
Za wszystko też zaczęto domagać sie opłat,
włączając w to nawet opiekę zdrowotną i edukację.
Oczywiście, bez opieki państwa, większość fabryk
zbankrutowała. Te zaś co przetrwały, z upływem
czasu tak były trapione podatkami, biurokracją
i tzw. "red tape" (tj. nieprzyjaznymi prawami), że
zaczęły przenosić się za granicę. Zaczęło się więc
galopujące bezrobocie. Brak pieniędzy u ludzi spowodował
że opustoszały i poupadały sklepy. Upadek sklepów
spowodował upadek drobnego rzemiosła. Zaczął
się lawinowy wzrost przestępczości. Ulice miast
opustoszały. W wielu miejscach gdzie zaledwie
kilka lat wcześniej wieczorami chodniki były
przepełnione światłami, stolikami kawiarni, oraz
spacerującymi, szczęśliwymi i zadowolonymi
z życia ludźmi, straszyć wóczas zaczynały ciemne
oczodoły zabitych deskami okien wystawowych.
Wobec beznadziejności sytuacji wielu zaczęło
szukać ucieczki w alkoholu i narkotykach. Aby
nadal móc chwalić się sukcesem, wolność
publikatorów została zerodowana zaś rzetelna
informacja została zastąpiona "propagandą sukcesu".
Przykładowo, zamiast za liczbę bezrobotnych
podawać ilość ludzi którzy chcą pracować jednak
brak dla nich pracy, propaganda ta zaczęła podawać
ilość ludzi którym przyznano zasiłek dla bezrobotnych.
Z kolei dostęp do owego zasiłku dla bezrobotnych
dawał się już manipulować na papierze bez zmniejszenia
liczby faktycznych bezrobotnych. Zaczęła też
się masowa ucieczka (emigracja) ludności z
Nowej Zelandii np. do Australii.
W 1992 roku ja sam też zdecydowałem się opuścić
Nową Zelandię aby szukać zarobku poza jej
granicami. Tak zaczęła się moja tułaczka
po świecie w poszukiwaniu chleba. Kiedy miałem
już zakupione bilety lotnicze, w końcu zaczęto wypłacać
mi zasiłek dla bezrobotnych (tj. "dolę"). Zostałem
więc postawiony w sytuacji, że po kilku tygodniach
brania tego iluzorycznego zasiłku ("doli") musiałem z
niego sam dobrowolnie zrezygnować. Zdecydowałem
się bowiem, że już nie zmienię swoich planów
tułaczki w poszukiwaniu chleba. (Gdybym zasiłek
ten otrzymywał od samego początka, nigdy nie
zdecydowałbym się na tą tułaczkę za chlebem.)
Po opuszczeniu Nowej Zelandii podpisywałem
aż trzy kolejne kontrakty na profesury uniwersyteckie.
Pierwszym z nich był kontrakt z roku akademickiego
1992/3 na stanowisko Associate Professora w
Eastern Mediterranean University
z miasta Famagusta na Północnym Cyprze.
Kontrakt ten dał mi okazję dla poznania śródziemnomorskiej
kultury, przyrody i historii. Mieszkałem bowiem
przy brzegu pięknego morza, zaledwie kilka
kilometrów od starożytnego miasta Salamis
i historycznego miasta Famagusta (oba te miasta
nadal otoczone są murami). Następny trzeletni
kontrakt podpisałem w 1993 roku na stanowisko
Associate Professora w
University Malaya
w Kuala Lumpur, Malezja. Ten dał mi okazję do
posmakowania wielkomiejskiego życia we wspaniałej
metropolii w której samej mieszka niemal tyle ludzi
co w całej Nowej Zelandii, która buszuje życiem,
nigdy nie śpi, ma nieopisaną liczbę rozrywek i
atrakcji do oglądania, oraz której poziom techniki
i nowoczesności należy do najwyższych w świecie.
Ostatnim był mój dwuletni kontrakt też na stanowisko
Associate Professora który podpisałem w 1996 roku z
University of Malaysia Sarawak
z pięknego miasta Kuching w malezyjskiej prowincji
Sarawak na tropikalnej wyspie Borneo. Ten kontrakt
dał mi poznać jak wspaniała jest natura w tropiku,
oraz jak serdeczni i przyjacielscy są ludzie żyjący
blisko tej natury. Ludzie na Borneo byli aż tak
przyjaźni i aż tak mili, oraz czynili moje życie aż tak
przyjemnym, że gdybym mógł chętnie zostałbym
tam przez resztę swego życia.
To tam też doświadczyłem wspaniałego zjawiska
które opisałem na stronie
nirvana_pl.htm - o totaliztycznej nirwanie.
Niestety, wkróce po rozpoczęciu kontraktu na Borneo
cały obszar południowo-wschodniej Azji objęty został
tzw. "Kryzysem Azjatyckim". W jego wyniku wartość
miejscowych pieniędzy spadła do jedynie około
30% ich początkowej wartości. Około dwóch-trzecich
moich zarobków z obu kontraktów w Malezji po
prostu zniknęło wówczas jakby wyparowało. Na dodatek,
kraje obezwładnione tym kryzysem nie mogły
już sobie pozwolić na wynajmowanie zagranicznych
profesorów. Stąd kiedy mój kontrakt na Borneo
się zakończył, nie było już szans na podpisanie
następnego.
W końcu 1998 roku powróciłem więc do Nowej
Zelandii. Zaczął się dla mnie okres życia który
jest dokonale opisany przez angielskie przysłowie
żebrakowi nie wolno być grymaśnym
(tj. "a beggar cannot be choosy"). Poczynając od
1999 roku ponownie udało mi się zabezpieczyć
dla siebie pracę w Nowej Zelandii. Niestety nastąpiło
to za słoną cenę. Wszakże rolniczo nastawiona
Nowa Zelandia z wówczas niemal zupełnie już
zniszczonym przemysłem nie potrzebowała ludzi
z moją ekspertyzą techniczną. Stąd oddawała
mi wielką przysługę że wogóle miała jakieś
zatrudnienie dla mnie. Wylądowałem więc
na najniższej pozycji akademickiej jaka
była dostępna na miniaturowej
Aoraki Politechnice
z maleńskiej mieściny nowozelandzkiej
zwanej Timaru. Politechnika ta była
najmniejszą uczelnią w jakiej kiedykolwiek
pracowałem. Niemniej praca na niej
okazała się najbardziej stresującą. Uczelnia
ta była aż tak mała, że ja sam w swojej uprzedniej
karierze zawodowej wykładałem w sumie
więcej odmiennych przedmiotów niż ich
oferowano wszystkim studentom owej
politechniki. Niestety, pod koniec 2000
roku zostałem zwolniony z nawet owej
najniższej pozycji. Powodem zwolnienia
jaki wówczas mi zakomunikowano, był
raptowny i niespodziewany spadek liczby
studentów na owej politechnice. Ja miałem
jednak intuicyjne wrażenie, że dodatkowym
powodem tego zwolnienia było odkrycie moich
przełożonych iż poziom mojej ekspertyzy
i kwalifikacji niepomiernie przekracza
wymogi pozycji którą zajmowałem, a to
z kolei napełniło ich obawą o ich własne
pozycje. Odszedłem stamtąd z rodzajem
ulgi, bowiem atmosfera pracy była tam
najgorsza ze wszystkich miejsc w jakich
pracowałem w całym swoim życiu. Z żadnej
też innej uczelni, w krótkim przedziale tylko
paru lat nie odeszło aż tylu co tam wykładowców.
Od dnia 12 lutego 2001 roku zacząłem
pracować jako akademik (po angielsku:
"academic staff member") na
Wellington Institute of Technology,
zlokalizowanym na przedmieściu stolicy Nowej
Zelandii, czyli w Petone pod Wellington - także
będąc zatrudniony na najniższej pozycji akademickiej
jaka była tam dostępna. Już w pierwszym roku
pracy otrzymałem od kierownictwa uczelni
zaszczytne wyróżnienie "team member of
the year" (tj. jakby "najbardziej koleżeński
pracownik roku"). W Wellington pracowałem
aż do 23 września 2005 roku, kiedy to ponownie
zwolniono mnie z pracy z wyjaśnieniem że liczba
studentów tej uczelni raptownie spadła. Faktycznie
też ów spadek był wówczas aż tak znaczny, że stał
się łatwym do odnotowania nawet gołym okiem -
od początka 2005 roku uczelnia ta stała się niemal
zupełnie pusta. Z opowiadań innych kolegów dowiedziałem
się także, że wyraźnie odludniły się też wówczas
niemal wszystkie uczelnie Nowej Zelandii.
Prawdopodobnie powody dla tego pustoszenia
nowozelandzkich uczelni były komplesowe i
obejmowały szereg czynników, m.in. wysokie
opłaty pobierane przez uczelnie od studentów,
brak pracy dla ludzi z wysokim wykształceniem,
niski poziom akademicki miejscowych uczelni
który spowodował że niektóre kraje (np. Chiny)
zaprzestały wysyłanie swoich stypendystów do
tego kraju, itd., itp. Ja osobiście jednak wierzę, że
najważniejszym z powodów tego opustoszenia
uczelni stała się masowa emigracja odpływowa (tj. ucieczka ludności).
Wszakże od czasów kiedy w Nowej Zelandii zaczął
się upadek ekonomiczny, nastały tam też czarne
lata trwającej aż do dzisiaj coraz szybszej ucieczki
za granicę młodych i ambitnych Nowozelandczyków.
Ucieczka ta jest masowa, zaś jej uczestnicy
to najbardziej ambitni, zdolni i zaradni młodzi
ludzie, czyli poraktycznie "sól narodu". Przykładowo,
ostatnio każdego roku ucieka do Australii niemal
1 procent całej populacji około cztero-milionowej
Nowej Zealndii - po szczegóły patrz artykuł "28,000
a year leave for Aust." - tj. "28000 ludzi na rok ucieka
do Australii", ze strony A1 nowozelandzkiej gazety
The Press,
wydanie z wtorku (Tuesday), February 5, 2008.
Po tej ostatniej utracie pracy w 2005 roku, nadal
nie traciłem nadziei że cos jednak znajdę. Stąd
niemal cały czas poświęcałem na szukanie
swojej następnej stałej pracy. Niestety, nawet
do czasu kolejnego przeredagowywania
tej strony w marcu 2008 roku, takiej stałej
pracy nie udało mi się już znaleźć. Jedyne
co przerwało moje nieustające bezrobocie,
to krótkie, bo tylko 10 miesięczne, zaproszenie
na pozycję pełnego profesora uniwersytetu w
Korei Południowej.
Koreańczycy okazali się najmilszym narodem
jaki dotychczas poznałem w swoim życiu,
zaś poziom ich technologii - najwyższym z
jakim dotychczas praktycznie się zetknąłem.
Równie fascynująca i warta poznania była też
kultura i historia Korei. Dlatego ową krótką
profesurę w Korei wspominam z taką samą
przyjemnością i sentymentem jak pracę na
przemiłym Borneo. Profesura w Korei początkowo
miała potencjał aby zostać przedłużoną.
Jednak wkrótce po jej rozpoczęciu rząd
Korei uchwalił prawo, że wizytujący ten kraj
zagraniczni profesorowie mogą być tam
zatrudniani tylko jeśli ich wiek nie przekracza
60 lat. Ja zaś miałem wówczas już 61 lat.
Na szczęście, owo wcześniejsze zaproszenie
mnie na profesurę jeszcze przed uchwaleniem
tego prawa zostało uhonorowane i pozwolono
mi tam pracować przez pełną długość 10
miesięcy.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że
wobec coraz silniejszej depresji ekonomicznej
która nadal panuje w Nowej Zelandii, moje
bezzasiłkowe bezrobocie rozpoczęte
w dniu 23 września 2005 roku będzie trwało
aż do czasu kiedy stanę się uprawniony
do otrzymywania emerytury. Pechowo, jakiś
czas temu dla oszczędności rząd Nowej
Zelandii wydłużył przechodzenie na emeryturę
aż do wieku 65 lat. Nie mają tu też opcji
"wcześniejszego odejścia na emeryturę",
która to opcja istnieje w wielu innych krajach,
np. w Malezji. Wszystko wskazuje więc na to
że z uprzednich oszczędności przyjdzie mi
żyć aż przez 6 lat, czyli aż do 2011 roku.
Podobnie bowiem jak podczas poprzedniego
długiego okresu mojego bezrobocia z lat
1990 do 1992, obecnie także znalazły się
jakieś przepisy (tym razem inne) według
których zasiłek dla bezrobotnych też mi się
nie należy. Ponownie więc zmuszony jestem
żyć z poprzednich oszczędności. Na szczęście
dla mnie, moją moralną podporą jest świadomość,
że na przekór powtarzalnie trapiącego mnie
bezrobocia, na przekór konieczności
życia z dawnych oszczędności, oraz na przekór
marnowania przez społeczeństwo mojej wiedzy,
ekspertyzy, wynalazków, oraz wszechstronnej
edukacji, ciągle raz w swoim życiu osiągnąłem
poziom pełnego profesora na renomowanym
uniwersytecie. Z kolei z zostaniem profesorem
jest jak z zostaniem generałem - znaczy
raz profesor, zawsze już profesor.
Jedno jest więc teraz pewne, mianowicie że bez
względu na to czy znajdę jeszcze jakąkolwiek
następną pracę, ciągle mogę teraz mieć
moralną satysfakcję, że chociaż bezrobotnym,
nadal pozostaję byłym pełnym profesorem
z renomowanego uniwersytetu.
Większość historii życiowych zawiera w sobie
tzw. morał. Jeśli dobrze się przyglądnąć
moim własnym losom, wyraźnie "morał" taki
i z nich się wyłania. Widać go w uporze i w
konsekwencji z jakimi "coś" powoduje, że
gdziekolwiek bym się nie udał, cokolwiek
bym nie zaczął czynić, jakieś postronne
i niezależne ode mnie "mroczne moce"
sprawiają że zawsze kończy się to
upadkiem i odebraniem mi wszelkich szans
na zrealizowanie tego co w swoim życiu
chciałbym osiągnąć. Taki fatalny koniec niemal
wszystkich przedsięwzięć mojego życia jest
wysoce wymowny. Szczególnie jeśli się zaaakceptuje,
że celem i misją tego życia mogło być
zrealizowanie i wdrożenie przynajmniej kilku
z owych przełomowych wynalazków i intelektualnych
osiągnięć które opisałem w częściach #D i #E tej strony.
Wszakże cokolwiek nas w życiu dotyka, zawsze ma
to jakieś przyczyny. Przyczynami zaś owego
pasma powtarzalnych upadków które mnie
bez przerwy prześladują, może przecież być
fakt, że gdybym w życiu natknął się na właściwy
klimat intelektualny i na właściwe warunki
badawcze, wówczas zapewne bym jednak
zrealizował i urzeczywistnił sporą część z
tego co opisałem w częściach #D i #E tej
strony. Tymczasem realizacja tego może
być wysoce nie na rękę owym "mrocznym
mocom". Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że
faktycznym morałem wynikającym z przebiegu
mojego życia są wnioski które opisałem na stronie
evil_pl.htm - o pochodzeniu zła na Ziemi.
#B2.
Losy mojej rodziny, a historia wsi
Wszewilki:
Maleńka wioseczka
Wszewilki,
w której ja się urodziłem w 1946 roku, jest
częścią prastarej prowincji Polski nazywanej
"Dolnym Śląskiem". Wioska ta leży trochę
ponad 50 km na północ od miasta
Wrocławia
które jest stolicą owej prowincji. Dolny Śląsk,
jak czytelnik zapewne wie, leży w południowo-zachodniej
części Polski, niedaleko do Niemiec i do Czech.
Przez spory okres czasu, bowiem aż do
zakończenia drugiej wojny światowej,
cały Dolny Śląsk, włączając w to wioseczkę
Wszewilki i jej okolice, były częścią Niemiec.
Wszewilki są historycznie znaczącą wioską.
W dawnych czasach przez Wszewilki
przebiegało bowiem m.in. jedno z odgałęzień
tzw. "Bursztynowego Szlaku". Szlak ten
rozgałęział się w pobliskim
Miliczu.
Faktycznie to gałąź tego szlaku w dawnych
czasach przebiegała tuż koło dzisiejszej lokalizacji
mojego rodzinnego domu. Aż do około
1890 roku Wszewilki były też miejscem
corocznego targowiska koni słynnego
wówczas na niemal całą środkową Europę.
Mój pradziadek przybył na to targowisko
aż z Białorusi. Jego doskonała znajomość
koni spowodowała, że został następnie
zatrudniony jako koniuszy przez podmilickiego
Hrabiego von Kolande. Tam poznał moją
babcię. Po kądzieli bowiem rodzina mojej
babci wywodzi się właśnie z okolic wioseczki
Wszewilki.
Moja matka też urodziła się niedaleko
od Wszewilek. W ten sposób większość
mojej rodziny po kądzieli od wielu pokoleń
zamieszkiwała okolice Wszewilek. Kości
wielu moich przodków rozsiane są zresztą
w okolicach Wszewilek. Przykładowo babcia
mojej matki (a moja prababcia), pochowana
była przy kościele w pobliskim Cieszkowie.
Któryś z naszych przodków pochowany
był także przy kościele Trzebicka. Moja
wujenka autochtonka zamieszkiwała
Jankowo aż do połowy lat 50-tych.
Jako też nastolatka (tj. około 1920
roku) moja matka pracowała w majątku
z pobliskiego Stawca. We Wszewilkach
miała wówczas nawet kilka serdecznych
przyjaciółek do których chodziła na kawę
po niedzielnym kościele. Tyle tylko że
kiedy Hitler doszedł do władzy, rodzice
mojej matki wyemigrowali z Niemiec
do ówczesnej Polski.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej,
niemal wszyscy mieszkańcy wsi
Wszewilki
w której ja się urodziłem, oraz innych okolicznych
miejscowości, zostali wymienieni na nowych.
Wszakże dawni obywatele niemieccy mieszkający
na owych ziemiach niemal do końca wojny,
uciekli w głąb niemiec przed nacierającą
Armią Radziecką. Po wojnie zaś zostali
zastąpieni przez ludność napływową z
obszaru Polski i z przedwojennej polskiej
Ukrainy. W rezultacie tej całkowitej wymiany
ludności, wiedza o historii i tradycji Wszewilek
niemal całkowicie zaginęła. Dziwnym jednak
obrotem losu, moja matka znalazła się wśród
polskiej ludności napływającej na te ziemie
z obszaru przedwojennej Polski. Zaś moja
matka znała te okolice bardzo dobrze.
Wywodzenie się wielu pokoleń moich przodków
po kądzieli z okolic Wszewilek i Milicza powoduje,
że z rodzinnych opowiadań ja poznałem wiele
faktów na temat historii tych ziem. Prawdopodobnie
jestem więc jednym z nielicznych nadal żyjących
ludzi, którzy znają historię tych ziem z rodzinnej
tradycji mówionej. To dlatego jako rodzaj
patriotycznego obowiązku uważałem spisanie
historycznych faktów które ciągle są mi znane.
Te znane mi historyczne fakty dotyczące wsi
Wszewilki spisałem na kilku totaliztycznych
stronach internetowych, np. na stronach
wszewilki.htm - o wsi Wszewilki,
milicz.htm - o miesteczku Miliczu,
bitwa_o_milicz.htm - o bitwie w czasie wyzwalania Milicza, oraz
sw_andrzej_bobola.htm - o kościele Św. Andrzeja Boboli w Miliczu.
Na jednej z owych totaliztycznych
stron, mianowicie na stronie
wszewilki_jutra.htm - o moich marzeniach na temat przyszłości wsi Wszewilki,
ja nawet otwarcie marzę jak wspaniale by to
było gdyby Wszewilki mogły kiedyś się zdobyć
na odbudowanie swojego starego ryneczka
który został celowo zniszczony około 1875 roku.
A przynajmniej aby mogły odbudować sobie
dawny kościółek który istniał przy owym
ryneczku, a także zbudować nowe muzeum.
Fot. #1abc: Oto mój wygląd
(tj. wygląd Dra inż. Jana Pająka)
w okresie czasu kiedy byłem
najbardziej twórczy w tych obszarach
badań które obecnie muszę kwalifikować
jako moje "naukowe hobby".
(Można kliknąć na wybrane zdjęcie
aby zobaczyć je w powiększeniu.)
Fot. #1a (lewa):
Oto moje zdjęcie które wykonałem w Nowej
Zelandii około 1985 roku (niestety dokładnej
daty jego wykonania nie pamiętam) - znaczy
w pobliżu czasu kiedy sformułowałem
teorię wszystkiego zwaną
Konceptem Dipolarnej Grawitacji.
Fot. #1b (środkowa):
Oto moje zdjęcie typu paszportowego które
wykonałem latem 1991 roku. Kiedy to zdjęcie
było wykonywane, ja właśnie znajdowałem się
w środku mojego pierwszego długiego okresu
bezrobocia bez pobierania "doli" (tj. bez zasiłku
dla bezrobotnych) oraz konfrontowałem perspektywę
opuszczenia Nowej Zelandii w poszukiwaniu
zarobku i chleba.
Fot. #1c (prawa):
Oto zdjęcie które wykonałem dla dowodu
osobistego w dniu 19 lipca 2004 roku - znaczy
około czasu kiedy przygotowałem pierwszą
wersję niniejszej strony.
(Dowodu tego jednak nie uzyskałem,
ponieważ nie byłem wtedy w stanie
wylegitymować się posiadaniem jakiegoś
numeru
PESEL.)
Zdjęcie to odzwierciedla relatywnie dobrze
jak wyglądam nawet obecnie.
* * *
Zauważ że można zobaczyć powiększenie
każdej fotografii z niniejszej strony internetowej, poprzez zwykłe kliknięcie
na tą fotografię. Ponadto większość browserów jakie obecnie są w użyciu, włączając
w to także popularny "Internet Explorer", pozwala także na
załadowanie każdej ilustracji do swojego
własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją
redukować lub powiększać, a także drukować, za pomocą posiadanego przez siebie
software graficznego.
Część #C:
Przebieg mojej kariery zawodowej:
#C1.
Wielodyscyplinarna praca zawodowa:
Mam przyjemność i honor należeć do owych
nielicznych naukowców, którzy swoją pracę
zawodową mogli poszerzyć aż na kilka
odmiennych dyscyplin. Możliwość tego
wielodyscyplinarnego poszerzenia mojego
zawodu zawdzięczam zaś właśnie
doskonałemu poziomowi nauczania na
Politechnice Wrocławskiej którą ukończyłem.
Jak wcześniej już to wyjaśniałem, według
mojej własnej (tj. nieoficjalnej) oceny, poziom
nauczania na Politechnice Wrocławskiej w
czasach kiedy ja kończyłem tamtą uczelnię
najprawdopodobniej był jednym z najwyższych
na świecie. Na tamtej doskonałej edukacji
kapitalizowałem też zresztą przez resztę życia.
Pozwalała mi ona bowiem wykładać potem na
zagranicznych uczelniach nie tylko inżynierię
mechaniczną - w której byłem oryginalnie
kształcony, oraz nie tylko nauki komputerowe
i informatykę - które to dyscypliny poznałem
dzięki mojej pracy magisterskiej i doktoratowi
ze wspomaganego komputerowo projektowania
maszyn (tj. z obszaru który obecnie nazywany
jest CAD/CAM), ale także wykładać mechanikę
teoretyczną, inżynierię elektroniczną, elektrotechnikę,
historię techniki (inżynierię i społeczeństwo),
a ostatnio nawet matematykę.
Moje wielodyscyplinarne zorientowanie zawodowe
powodowało, że w swojej karierze wykładałem
z równym powodzeniem w dwóch głównych
dyscyplinach, oraz w kilku dodatkowych
specjalizacjach. Z głównych dyscyplin
wykładałem (1) inżynierię mechaniczną,
oraz (2) nauki komputerowe.
W inżynierii mechanicznej osiągnąłem
poziom profesora nadzwyczajnego
(po angielsku Associate Professor). W naukach
komputerowych osiągnąłem poziom pełnego
profesora (po angielsku Full Professor).
Ponieważ każda z owych głównych dyscyplin
reprezentowała jakby odmienny fragment
mojego życia zawodowego, poniżej omówię
każdą z nich w odrębnym punkcie.
#C2.
Moja kariera zawodowa w inżynierii mechanicznej:
Moją karierę zawodową w inżynierii mechanicznej
rozpoczęło zatrudnienie się w 1970 roku w charakterze
asystenta stażysty na
Politechnice Wrocławskiej.
Po owym zatrudnieniu bardzo szybko wspinałem się
w górę po drabinie akademickiej, zostając asystentem
oraz starszym asystentem w przeciągu trzech
następnych lat. Po obronie pracy doktorskiej w
1974 roku zostałem zatrudniony na pozycji adiunkta
na tejże samej
Politechnice Wrocławskiej.
Równocześnie z pracą na uczelni w latach 1978 do końca
1981 pracowałem na pół etatu w Dziale Głównego Technologa
Jelczańskich Zakładów Samochodowych
Polmo-Jelcz
jako konsultant naukowy. Owa praca w przemyśle dała mi
doskonałe zrozumienie przemysłowych realiów inżynierii mechanicznej.
Kiedy w 1982 roku wyemigrowałem do Nowej Zelandii,
początkowo byłem tam zatrudniony przez jeden rok na
Canterbury University
z Christchurch, jako tzw. "Post-Doctoral Fellow". Zatrudnienie
to także było w specjalizacji "inżynieria mechaniczna".
Pracę w tej specjalizacji przerwałem jednak w 1983 roku
kiedy zatrudniłem się na Politechnice w Invercargill - co
opiszę dokładniej w następnym punkcie tej strony. Do
iżynierii mechanicznej powróciłem ponownie w 1993
roku, kiedy zatrudniony zostałem jako Associate
Professor (tj. professor nadzwyczajny) na
University Malaya
w Kuala Lumpur, Malazja. Po ukończeniu tamtego
kontraktu, w 1996 roku przeniosłem się na dwuletni
kontrakt Associate Professora na
University of Malaysia Sarawak
z miasta Kuching, z malazyjskiej prowincji Sarawak
na tropikalnym Borneo. Tamten kontrakt profesorski
zakończyłem w 1998 roku. Po owym terminie i kontrakcie
nie pracowałem już więcej w inżynierii mechanicznej.
#C3.
Moja kariera zawodowa w naukach komputerowych:
Doskonałym przygotowaniem do mojej pracy
w naukach komputerowych była moja rozprawa
dyplomowa oraz rozprawa doktorska. Obie bowiem
były ściśle związane z komputerowym modelowaniem
i programowaniem problematyki inżynierskiej.
W latach 1975 do 1977 zostałem też zatrudniony
na pół etatu w obecnie już nieistniejącej fabryce
komputerów zwanej Mera-Elwro. Pracę tą wykonywałem
równocześnie z zatrudnieniem na Politechnice
Wrocławskiej. Pracowałem tam wówczas jako
doradca naukowy w Dziale Oprogramowania.
Faktycznie, kiedy zaczynałem tam pracować,
MERA-ELWRO była też największą fabryką
komputerów we Wschodniej Europie. Niestety,
po upadku komunizmu w Polsce zakład ten
został zlikwidowany - nie mogę więc obecnie
podać tutaj linku do jego strony internetowej.
Jedyne co po nim przetrwało to miniaturowy
zakład usługowy który nosi nieco podobną nazwę
Elwro-System,
jednak który wcale nie reprezentuje tradycji
oryginalnego Mera-Elwro. Tamta półetatowa
praca w przemyśle komputerowym dała mi
doskonałe zrozumienie komputerów i oprogramowania,
na którym to zrozumieniu kapitalizowałem
potem przez wiele lat jako wykładowca
informatyki i nauk komputerowych.
Moja praca zawodowa wykładowcy nauk komputerowych
zaczęła się praktycznie dopiero po wyemigrowaniu
do Nowej Zelandii. Mianowicie, po zakończeniu
jednorocznego stypendium po-doktorskiego z
inżynierii mechanicznej na
Canterbury University
w Christchurch, w 1983 roku znalazłem stałą pracę na
Southland Polytechnic
z Invercargill, Nowa Zelandia. Była to moja pierwsza
praca w dyscyplinie "nauki komputerowe" (zwanej
też "informatyką"). Ponieważ zawsze miałem ambicje
zostania profesorem na uniwersytecie, w 1988 roku
sam zrezygnowałem z tamtej politechniki i podjąłem
zatrudnienie jako tzw. "Senior Lecturer" w specjalności
"inżnieria softwarowa" na
Otago University
w Dunedin, Nowa Zelandia. Jak już wcześniej pisałem,
pracę tą straciłem w 1990 roku. Po niemal dwóch latach
bezasiłkowego bezrobocia, w 1992 roku rozpocząłem
jednoroczny kontrakt na stanowisku Associate Professora w
Eastern Mediterranean University
z miasta Famagusta na Północnym Cyprze. Po owym
kontrakcie powróciłem ponownie do specjalizacji
inżynieria mechaniczna, wykładając jako Associate
Professor w Malezji i na tropikalnej wyspie Borneo.
W 1998 roku powróciłem do Nowej Zelandii,
zaś od lutego 1999 roku rozpocząłem pracę jako
wykładowca programowania komputerów na maleńkiej
Aoraki Politechnice
z miasteczka Timaru. Niestety, pod koniec 2000 roku zostałem
i stamtąd zwolniony. Od dnia 12 lutego 2001 roku zacząłem
więc pracować jako akademik (po angielsku: "academic staff member") w
Wellington Institute of Technology,
z Petone pod Wellington, nadal w specjalnizacji "nauki
komputerowe". Po utraceniu i tego zatrudnienia w 2005
roku, w 2007 roku zostałem zaproszony na 10 miesięcy
na stanowisko pełnego profesora przez uniwersytet z
Suwon w Korei Południowej - o czym pisałem już wcześniej.
Tamta krótkotrwała pozycja pełnego profesora w naukach
komputerowych była moim ostatnim miejscem zatrudnienia,
a jednocześnie najwyższą pozycją akademicką którą
osiągnąłem w swoim życiu.
Fot. #2: Oto ja (Dr Jan Pająk) w tzw.
"moście po niebie" (tj. "sky bridge")
z 42 piętra KLCC w Kuala Lumpur,
Malezja. Malezja jest mi bardzo
bliska, ponieważ w latach 1993 do
1998 odbywałem tam dwa kontrakty
profesorskie na Uniwersity Malaya
z Kuala Lumpur, potem zaś na
University Malaysia Sarawak w
Kuching na tropikalnej wyspie Borneo.
Sfotografowany 30 grudnia 2002 roku. Nazwa KLCC używana jest dla dwóch
drapaczy chmur skonstruowanych jako "bliźniaki" (tj. "twin towers") w centrum
Kuala Lumpur, Malaysia. Są one jedynymi "bliźniakami" na świecie które
ciągle stoją, a które należą do ekskluzywnego klubu najwyższych budynków
świata. Ów "most po niebie" łączy ze sobą te dwa drapacze chmur na nieco mniej
niż połowa ich wysokości. Pozycja owego "mostu po niebie" jaki łączy obie
wieże jest lepiej widoczna na następującym zdjęciu pokazującym całe KLCC.
Fot. #3: Tak wyglądają owe bliźniacze
wieże KLCC z Kuala Lumpur w Malezji.
Zbudowane one zostały w okresie czasu
kiedy ja odbywałem swój kontrakt
profesorski w Malezji. Sa mi więc
relatywnie bliskie i w pewnym
sensie czuję się wobec nich
jakbym uczestniczył w ich budowie.
Obecnie są to jedyne w świecie
bliźniacze wieże drapaczy chmur
które nadal stają. Ich sława upowszechniła
się już po świecie na tyle, że obecnie są
one równie znane jak drapacze chmur
WTC z Nowego Jorku.
Słynny "most po niebie" widoczny
jest na tym zdjęciu jak spina obie
wieże w mniej niż połowie ich
wysokości. Jak ów most wygląda
w środku widoczne to jest na poprzednim
"Fot. #2".
* * *
Tak na marginesie, to KLCC jest jednym
z cudów technicznych dzisiejszego świata.
(Inne cuda techniczne tego świata omawiam
na stronie o
Nowej Zelandii.)
Dlatego jeśli ktoś jest już w tropikalnym
Kuala Lumpur, lub gdzieś blisko tej
metropolii, wówczas gorąco bym zachęcał
aby odwiedzić te drapacze chmur i
zobaczyć je na własne oczy.
Część #D:
Moje hobby naukowe oraz badawcze zainteresowania poza-zawodowe:
#D1.
Dlaczego moje naukowe hobby oraz badawcze zainteresowania poza-zawodowe zmuszony jestem zdecydowanie separować od moich badań zawodowych:
Gdyby poklasyfikować hobby i zainteresowania
poza-zawodowe innych naukowców, to daje
się w nich wyróżnić dwie główne kategorie,
mianowicie (1) te które są całkowicie odwrotne
do zawodu naukowca (np. śpiewanie w chórze -
jakiemu udzielał się jeden z moich nowozelandzkich
przełożonych), oraz (2) te które są jakby przedłużeniem
zawodu naukowca (np. prowadzenie hobbystycznych badań w
tej samej lub w odmiennej dyscyplinie, niż dyscyplina
badana zawodowo). Z moich obserwacji kolegów
wynika, że w obu tych przypadkach typowi naukowcy
mogą otwarcie dyskutować swoje hobby z kolegami
i ze studentami. W przypadku zaś kiedy ich hobby
jest bliskie ich specjalizacji naukowej, tak jak
miało to miejsce np. z Albertem Einsteinem, często gro
ich wykładów poświęcają oni omawianiu swego hobby.
W moim jednak przypadku sytuacja wygląda
zupełnie odmiennie. Wprawdzie moje hobby
jest faktycznie przedłużeniem moich zawodowych
zainteresowań naukowych. Przykładowo, w ramach
hobby rozpracowuję niektóre swoje własne wynalazki,
takie jak
magnokraft (czyli wehikuł o napędzie magnetycznym), czy
ogniwo telekinetyczne (czyli jeden z generatorów energii przyszłości).
Praktycznie też wszystkie z tych wynalazków są pokrewne
do tematyki którą wykładałem w ramach zawodu jako
wykładowca inżynierii mechanicznej. Jednak z wielu
różnych powodów, o wynalazkach tych nie wolno mi
otwarcie dyskutować ani ze swoimi kolegami, ani
ze swoimi studentami. Nie wolno mi też ich badać
ani budować w ramach zawodowej pracy naukowej.
Na innym polu naukowym, jako swoje hobby naukowe
rozpracowuję też m.in cechy tzw. "przestrzeni czasowej"
omawianej m.in. na totaliztyczych stronach o
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, czy o
wehikułach czasu.
Przestrzeń ta zaś jest zaawansowaną wersją tzw.
"programowania zorientowanego obiektowo" (po
angielsku "object-oriented programming") którego
wykłady prowadzę w ramach mojego zawodu
informatyka. Również jednak nie wolno mi dyskutować
ze swoimi studentami ani ze swoimi kolegami zarówno
tematyki tej przestrzeni, jak i innych podobnych tematów
które badam w ramach hobby a które posiadają związek
z informatyką.
Wyrażając to innymi słowami, na przekór że
moje hobby i zainteresowania poza-zawodowe
są jakby przedłużeniem mojej pracy zawodowej
i posiadają ścisły związek z tym co wykładam
zawodowo, ciągle z wielu powodów (np. z powodu
rodzaju atmosfery panującej w dzisiejszych
instytucjach naukowych która to atmosfera
zdecydowanie definiuje o czym wolno na uczelniach
otwarcie mówić, a co należy wstydliwie ukrywać),
zmuszony jestem wyraźnie rozgraniczać od siebie
moje zainteresowania uczelniane od zainteresowań
w ramach hobby naukowego. Dlaczego tak jest,
ja sam mam trudność zrozumieć. Być może jednak
że czytelnik sam to zdoła sobie wypracować na
przykładach tematów które badam poza-zawodowo
jako moje naukowe hobby. Najważniejsze z tych
tematów opisuję bowiem poniżej.
#D2.
Teoria wszystkiego zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji -
czyli najważniejszy z intelektualnych produktów mojego hobby:
W ramach swojego naukowego hobby
wypracowałem relatywnie dużą liczbę
najróżniejszych twórczych idei, włączając
w to nowe teorie naukowe, nowe wynalazki,
nowe trendy, itp. Gdyby ktoś mnie zapytał
co uważam za swój najważniejszy dorobek
hobbystyczny w owym natłoku twórczych
idei, bez wahania bym wskazał na naukową
teorię wszystkiego
którą rozpracowałem w ramach swojego hobby,
a którą nazwałem
Konceptem Dipolarnej Grawitacji.
Naukowe fundamenty
Konceptu Dipolarnej Grawitacji
są bardzo proste. Mianowicie teoria ta opisuje
jak wyglądałby wszechświat gdyby pole grawitacyjne
okazało się być tzw. "polem dipolarnym" (tj. polem
o dwóch odmiennych biegunach, takich jak
bieguny N i S w polu magnetycznym), zamiast
być tzw. "polem monopolarnym" za które grawitację
uważa dotychczasowa oficjalna nauka ziemska
(tj. nauka uważa grawitację za pole jednobiegunowe,
takie jak jest np. pole elektryczne). Ciekawostką owego
Konceptu Dipolarnej Grawitacji
jest, że faktycznie to formalnie on też udowadnia
że pole grawitacyjne jest polem dipolarnym, tj.
takim polem jakim on je opisuje, a nie polem
monopolarnym za jakie grawitację uważa dotychczasowa
nauka ziemska.
Spektakularne znalezienie klucza do owej
niezwykłej teorii która wyjaśnia praktycznie
wszystko czego nadal nie wiemy, a stąd która
zasluguje na miano
się nazywać teorii wszystkiego,
miało miejsce w 1985 roku. Teorię tą potem
nazwałem
Konceptem Dipolarnej Grawitacji.
Mianowicie, po uświadomieniu sobie
nieadekwatności obecnie wyznawanego
(starego) konceptu monopolarnej grawitacji,
starałem się znaleźć błąd w jego
sformułowaniu, jaki powoduje,
że jest on sprzeczny z naturalnym
porządkiem rzeczy. Czytałem w tym
celu wiele opracowań dotyczących
grawitacji. Wielokrotnie przemyśliwałem
też jej istniejące sformułowanie.
Jednego niezwykle pogodnego popołudnia,
wiosną 1985 roku (najprawdopodobniej
było to w okresie nowozelandzkiej
przerwy wakacyjnej w połowie sierpnia
1985 roku), spacerowałem po wyjątkowo
pięknym wówczas parku w Invercargill -
w owym czasie całym zapełnionym oceanem
wiosennych kwiatów, z naturą budzącą
się do życia oraz powietrzem wypełnionym
rodzajem szczęśliwości. Nagle klucz
do rozwiązania problemu grawitacji
skrystalizował się w mojej głowie.
Był to bardzo spektakularny moment
w moim życiu, bowiem w owym majestatycznym
dniu i niezwykle pięknym otoczeniu,
uderzył on moją świadomość jak piorun
i w mgnieniu oka wywrócił do góry
nogami całe moje dotychczasowe
zrozumienie wszechświata. Kluczem
do zrozumienia grawitacji okazał
się fakt, że stary koncept monopolarnej
grawitacji, uznawany przez dotychczasową
naukę ortodoksyjną na Ziemi, przyjmuje
"a priori" że grawitacja jest polem
monopolarnym. Tymczasem koniecznym
jest też rozważenie, czy przypadkiem
grawitacja nie wykazuje charakteru
pola dipolarnego (podobnego do charakteru
pola magnetycznego). Po znalezieniu
tego klucza możliwe się stało rozpracowanie
zrębów nowego Konceptu Dipolarnej
Grawitacji, którego jedna z
najwcześniejszych prezentacji
najpierw ukazała się w polskojęzycznej
monografii [1] (tej właśnie, której
wartość naukowa została zignorowana
przez Radę Naukową Instytutu TBM
Politechniki Wrocławskiej), zaś
najnowsza prezentacja zawarta jest
w rozdziałach H i I monografii [1/4].
Koncept Dipolarnej Grawitacji
okazał się dla mnie rodzajem naukowego
stymulatora który zaindukował całą lawinę
najróżniejszych odkryć, ustaleń, wyjaśnień
i wynalazków. Wszakże tylko z obszaru
nowych wyjaśnień naukowych, koncept
ten dostarcza wyjaśnień do praktycznie
wszystko czego dotychczasowa nauka ziemska
NIE była w stanie wyjaśnić. Aby podać tutaj
kilka przykładów zjawisk które on wyjaśnił,
to należą do nich m.in.:
telekineza,
telepatia,
nirwana, czy
nawracalny upływ czasu.
Koncept ten otworzył także ludzkości drzwi
do nowych trendów filozoficznych - np. patrz
opisy filozofii
totalizmu i
pasożytnictwa.
Wskazał on również na możliwość urzeczywistnienia
wcześniej nieznanych technologii (np. patrz tzw.
telekinetyczne generatory darmowej energi),
oraz wcześniej nieznanych napędów (np. patrz tzw.
telekinetyczny napęd wehikułów latających typu Magnokraft).
Lista korzyści które on otwiera dla ludzkości
praktycznie nie ma końca. Nie na darmo
jego rozliczne zastosowania upoważniają
aby go nazywać
teorią wszystkiego.
Koncept Dipolarnej Grawitacji, a także jego
rozliczne następstwa dla naszej cywilizacji,
opisany został wyczerpująco aż na całym
szeregu odrębnych stron internetowych totalizmu.
Przykładowo, jego opisy zawarte są nie tylko
na stronach o nim samym - czyli o
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji,
ale także na stronach o
ludzkości,
wehikułach czasu,
Magnokrafcie,
telekinezie,
telepatii,
zniszczeniowych użyciach wehikułów UFO,
totaliźmie,
pasożytnictwie, oraz
nirwanie.
Opisana wcześniej
teoria wszystkiego
zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji
ujawniła że we wszechświecie najbadziej
naturalnym stanem jest nieustający beztarciowy
ruch który panuje w odmiennym świecie
zwanym "przeciw-światem". Dopiero
po odpowiednich wysoce-zmyślnych
transformacjach, ten nieustający ruch z
przeciw-świata jest zamieniany na bezruch,
inercję oraz tarcie naszego świata fizycznego -
co dokładniej opisane zostało w punkcie #B1
totaliztycznej strony
evolution_pl.htm - o ewolucji,
w punkcie #I2 z "części I" strony internetowej
dipolar_gravity_pl.htm - o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji,
oraz w punkcie #B12 totaliztycznej strony
god_pl.htm - o świeckim i naukowym zrozumieniu Boga.
Pechowo jednak dla ludzi, beztarciowy i nieustający
ruch został niemal całkowicie wyeliminowany z
naszego świata fizycznego. Jedyne zaś okazje
przy których daje się on co łatwiej odnotować przez
ludzi, z reguły są nieprzydatne do wykorzystania
tego nieustającego ruchu w celach np. generowania
energii. Wszakże do przypadków kiedy istnienie
owego nieustającego beztarciowego ruchu ludziom
już jest znane, należą np. ruchy elektronów w orbitach
atomowych, tzw. "ruchy Browna", fale elektromagnetyczne,
ruchy planet po orbitach, wirowanie planet i księżyców,
oraz kilka dalszych równie nieprzydatnych dla naszej
energetyki zjawisk. Na przekór jednak że owe
już poznane przypadki nieustającego, beztarciowego
ruchu są dla nas nieprzydatne pod względem energetycznym,
Koncept Dipolarnej Grawitacji
ujawnia że istnieją dalsze podobne zjawiska, których
nasza nauka ziemska jeszcze nie poznała. Jednym
z takich zjawisk jest
telekineza -
czyli zjawisko będące dokładną odwrotnością tarcia.
W sposób bowiem odwrotny jak tarcie spontanicznie
konsumuje ruch aby produkować ciepło, telekineza
konsumuje ciepło aby produkować spontaniczny ruch.
Te ciągle przez ludzi nie poznane zjawiska mogą
już zostać wykorzystane dla generowania energii.
Jedną z zasad na jakich owo generowanie może
następować są tzw.
ogniwa telekinetyczne.
Zjawisko
telekinezy
obrazowo możnaby opisać jako
"manipulowanie obiektami poprzez
oddziaływanie na ich dusze". Ciekawą
cechą owej telekinezy jest, że jej
zrealizowanie nie wymaga dostaw
energii. Stąd może być dokonywane
np. nakazami czyjegoś umysłu. Ta
niezwykła cecha telekinezy, w powiązaniu
z faktem że telekinezę daje się też
wyzwalać technicznie za pomocą
odpowiednich urządzeń, prowadziła
właśnie do wynalazku owych niezwykłych
urządzeń technicznych zwanych
telekinetycznymi generatorami darmowej energii.
Telekineza opisana jest relatywnie wyczerpująco
aż na kilku totaliztycznych stronach internetowych,
przykładowo na stronach
dipolar_gravity_pl.htm - o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, czy
telekinesis_pl.htm - o zjawisku telekinezy.
Z kolei telekinetyczne generatory
darmowej energii opisane są na
totaliztycznych stronach internetowych
free_energy_pl.htm - o telekinetycznych generatorach darmowej energii,
fe_cell_pl.htm - o telekinetycznych ogniwach, czy
boiler_pl.htm - o szokujących losach rewolucyjnej grzałki która bije wszelkie rekordy.
Dipolarna interpretacja czasu rozpracowana
została już w 1986 roku podczas poszerzania
tablicy cykliczności o stwierdzenia
wynikające z nowego Konceptu Dipolarnej
Grawitacji. Jej rozpracowanie umożliwiło
z kolei przewidzenie takich zjawisk
jak "stan zawieszonego filmu", "podróż
w jedną stronę", "efekt dublowania czasu",
itp. - po szczegóły patrz podrozdział M1
monografii [1/4], lub podrozdział M1
z monografii [1/3]. Pierwsze prezentacje
tych zjawisk zawarte były w moich
publikacjach począwszy już od 1987 roku.
Rozpracowanie podstawowych zjawisk
związanych z podróżami w czasie prowadziło
do stopniowego uświadomienia i rozpracowania
atrybutów, możliwości i ograniczeń
podróżowania w czasie. Z kolei
uświadomienie sobie owych możliwości
i atrybutów wiodło do rozpracowania
wehikułów czasu i do stopniowego
gromadzenia informacji, że takie
wehikuły czasu już obecnie używane
są przez UFOnautów. Pierwsze bardziej
szczegółowe opracowania budowy i
działania wehikułów czasu opublikowane
zostały w 1990 roku w monografii [1e].
Wehikuły czasu oraz podróże w czasie
opisane są relatywnie wyczerpująco aż
na kilku odrębnych stronach internetowych,
włączając w to strony o
wehikułach czasu,
a także strony o
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji,
Bogu i o
ewolucji.
W piątek, dnia 11 listopada 1994 roku,
podczas przerwy na lunch, zdecydowałem
się uciec przed piętrzącymi się problemami
i stresem zaczynającego się wkrótce
drugiego semestru, poprzez zjedzenie
miejscowego posiłku. Jednak danie nabyte
w pobliskiej stołówce "Rumah Universiti",
niestety tego dnia okazało się bardziej
niejadalne niż zazwyczaj. Dla odwrócenia
więc uwagi od utykającego w gardle posmaku,
zająłem swój umysł moimi ulubionymi
problemami mechanizmów działania
wszechświata. Gdy więc tak bez
entuzjazmu starałem się dobrnąć do
końca posiłku (zgodnie z totalizmem,
który wówczas już zdecydowanie wyznawałem,
marnowanie jakiejkolwiek żywności
w obecnej sytuacji naszej planety
jest poważnym grzechem), niespodziewanie
w mojej głowie poskładało się w jedną
całość rozwiązanie dla zasad i mechanizmu
telepatii.
Bóg
czasami wykazuje wysokie poczucie
humoru i w tym przypadku znajomość
telepatii zawdzięczać będziemy
beznadziejnemu gotowaniu jakiejś
anonimowej kucharki. Podobnie jak
to kiedyś stało się w odniesieniu
do magnokraftu i komory oscylacyjnej
(patrz podrozdział F2 w monografiach:
[3], [3/2] i [1/2]; a także podrozdział
C2 w monografii [1/4] i [1/3]),
tym razem dla telepatii również
od dłuższego już czasu przemyśliwałem
nad jej mechanizmem i stąd posiadałem
już uprzednio zgromadzone w swej
głowie wszystkie elementy wymaganej
układanki (np. już w czasie swego
pobytu na Cyprze ustaliłem, że sygnały
telepatyczne muszą propagować się
poprzez przeciw-materię, że ich
wzbudzanie musi następować przez
wibracje magnetyczne, że istnieje
rodzaj uniwersalnego języka, w
podrozdziałach I5.4 i JA3.1 monografii
[1/4] nazywanego ULT - od "Universal
Language of Thoughts", w którym wszystkie
istoty żyjące z całego wszechświata
mogą komunikować się ze sobą za
pośrednictwem telepatii, itp.).
Jedyną rzeczą jakiej wówczas ciągle
nie wiedziałem, to fizyczna natura
telepatii oraz mechanizm fizyczny
na jakim zjawisko to bazuje. Dlatego
też podczas owego pamiętnego lunchu
szokująca myśl błysnęła w moim umyśle.
Myśl ta stwierdzała, że "fale telepatyczne
to po prostu dźwięko-podobne wibracje
przeciw-materii, które podobnie jak
dźwięki w naszym świecie posiadają
swój ton, melodię, barwę, częstość,
itp.; podczas gdy łączność telepatyczna
jest to po prostu rozmowa następująca
w uniwersalnym języku ULT z użyciem
owych dźwięko-podobnych wibracji".
(Zauważ, że zgodnie z Konceptem Dipolarnej
Grawitacji, wszystkie rodzaje ruchów
przeciw-materii, w naszym świecie
manifestują się m.in. jako pole
magnetyczne, dlatego fale telepatyczne
mogą w przybliżeniu być też zdefiniowane
jako "modulowane wibracje pola magnetycznego".)
Po tym jak owa myśl przyszła mi do
głowy, wszystko co poprzednio
wiedziałem na temat telepatii
zaczęło nabierać sensu i stało
się zrozumiałe. Znalezione wówczas
rozwiązanie dla mechanizmu rozprzestrzeniania
się fal telepatycznych wkrótce
zostało wyrażone na piśmie i opublikowane,
początkowo dnia 9 stycznia 1996 roku
w monografii [3] (patrz podrozdział D13 w [3]),
w 1997 roku było ono powtórzone w
monografii [3/2], zaś później (w 1998 roku)
także opublikowane w monografiach [1/2] i [1/3].
W 2000 telepatia była podstawą dla
sformułowania traktatu [7/2] - patrz
podrozdział D2.1.1 w traktacie [7/2].
W monografii [1/4] telepatię opisano
w podrozdziale H7.1.
Najbardziej bezpośrednie opisy telepatii
oraz urządzeń telepatycznych zaprezentowane
zostały na odrębnej stronie internetowej o
telepatii.
Ponadto telepatyczne urządzenie do zdalnego
wykrywania nadchodzących trzęsień ziemi
opisane jest na odrębnej stronie internetowej o
seismografie Zhang Henga.
Warto odnotować, że na przekór iż urządzenie
to jest w stanie uratować tysiące istnień
ludzkich oraz nieopisaną wartość mienia,
oraz na przekór że jest ono relatywnie
proste w budowie i zasadzie działania,
faktycznie to nikt nie ma odwagi podjąć
jego budowy tylko dlatego że działa ono
na zasadzie odbioru i interpretowania
fal telepatycznych.
Fot. #4: Oto jak wygląda okładka
książki o przysłowiach którą napisałem
razem z bratem w ramach swojego
naukowego hobby zbierania przysłów,
mądrości ludowej, wierzeń, oraz
ciekawostek kulturalnych i religijnych
narodów i krajów które odwiedzałem.
Razem z moim bratem opublikowaliśmy
tą książkę w Polsce w 2003 roku w dwóch
językach pod tytułem "Przysłowia Wschodu
oraz z innych stron świata - Proverbs of the
Orient and from other corners of the world",
Poznań (Adres wydawcy: "Wydawnictwo
Poznańskie", Ul. Fredry 8, 61-701 Poznań),
2003 rok, ISBN 83-7177-273-4, 551 stron.
Zawiera ona kolekcję około 2700 przysłów
zaprezentowanych w dwóch językach -
mianowicie po angielsku i po polsku.
Owe przysłowia akumulowałem podczas
12 lat swoich wędrówek po najróżniejszych
krajach świata w poszukiwaniu chleba.
Znacząca ich liczba wywodzi się z kultur
Orientu i Azji, włączając w to: Japonię,
Koreę, Chiny, Malezję, Dayaków z Borneo,
oraz cały szereg innych.
Część #E:
Mój najważniejszy wynalazek techniczny, czyli
magnokraft
oraz liczne pokrewne mu urządzenia napędowe:
Dokonanie mojego najważniejszego wynalazku,
czyli statku kosmicznego z napędem magnetycznym
zwanego
magnokraftem
wcale nie nastąpiło jako jedno wydarzenie twórcze.
Faktycznie bowiem owo wynalezienie było długim
procesem, na który składało się wiele etapów.
Opiszmy teraz najważniejsze z owych etapów.
Moje zanurzenie się w obecną problematykę,
jakie w konsekwencji wiodło do hobbystycznego rozpracowania
wszystkich tematów opisywanych na moich
stronach internetowych i monografiach,
zainicjowane zostało odkryciem naukowym
z początka 1972 roku, czyli sprzed
ponad 30 lat temu. Jak to już opisałem
w podrozdziale A1 monografii [1/4] i w
następnym punkcie powyżej, odkryłem
wówczas "tablicę cykliczności". Opublikowałem
ją potem w swoim artykule [1A4]:
"Teoria rozwoju napędów", z czasopisma
Astronautyka, numer 5/1976, strony 16-21.
Tablica ta wyznaczyła punkt startowy
dla całej mojej dzisiejszej wiedzy i
działalności. Była ona bowiem rodzajem
"Tablicy Mendelejewa", tyle że opracowanej
dla urządzeń napędowych zamiast dla
pierwiastków chemicznych. Podążanie
za jej wskazaniami kulminowało w 1980
roku opublikowaniem budowy i działania
statku kosmicznego z napędem magnetycznym,
nazywanego "magnokraftem", oraz 3 stycznia
1984 roku wynalezieniem "komory oscylacyjnej" -
która to komora stanowi urządzenie
napędowe dla owego magnokraftu. Faktycznie
też odkrycia te i wynalazki zainicjowały
naukowe zgłębianie tematyki, jaka w końcowym
efekcie
doprowadziła nie tylko do odkrycia
pasożytniczej działalności niewidzialnych
UFOnautow na Ziemi, ale także do
sformułowania Konceptu Dipolarnej Grawitacji
i totalizmu, do odkrycia pasożytnictwa, do
zrozumienia motywacji za działaniami
"szatańskich pasożytów" z UFO, itp., itd.
Ponieważ tablica cykliczności, magnokraft
i komora oscylacyjna opisywane są dosyć
szczegółowo w rozdziałach B, C i F monografii
[1/4], ich omawianie nie będzie tutaj już
powtarzane.
Tablica Cykliczności została zilustrowana,
zaprezentowana i wyczerpująco opisana
na kilku odrębnych stronach internetowych,
włączając w to strony o
Magnokrafcie i o
Komorze Oscylacyjnej,
a także częściowo strony o
napędach,
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji,
ludzkości, oraz o
monografii [1/4]
(w monografii [1/4] jest ona dokładnie
opisana w rozdziale B z tomu 2).
#E3.
Wynalazek
magnokraftu -
czyli rewolucja w zasadach odbywania podróży kosmicznych:
Jednym z następstw opracowania mojej
pierwszej "tablicy cykliczności" było,
iż postulowała ona niedalekie już
zbudowanie na Ziemi całej nowej rodziny
statków latających o napędzie magnetycznym.
Począwszy od 1972 roku zacząłem więc
rozpracowywać te statki. Budowa i
działanie pierwszego z nich opublikowanie
zostały już w 1980 roku - patrz mój
artykuł [2C2]. Wkrótce potem nazwałem
go "magnokraftem". Historia monografii
[1/4] w dużej części jest właśnie
historią magnokraftu (ta zaś w większej
liczbie szczegółów opisana zostanie w
podrozdziale C2 monograii [1/4]).
Tablica cykliczności sugerowała jednak,
że zbudowane zostaną aż trzy nowe statki
magnetyczne. Wszystkie trzy nazwałem
"magnokraftami". Pod względem wyglądu
zewnętrznego są one niemal identyczne,
jednak wykorzystują one trzy zupełnie
odmienne zasady działania. (Z kolei owe
trzy odmienne zasady działania powodują
trzy różne kształty ich komór oscylacyjnych -
patrz rysunki A1c i F3 w monografii [1/4].)
Aby więc rozróżnić pomiędzy nimi, nazwam
je: (1) magnokraftem pierwszej generacji,
albo po prostu magnokraftem (ten najprostrzy
z trzech magnokraftów, skrótowo opisany
w podrozdziale A2 zaś dokładnie w całym
rozdziale F monografii [1/4], używa
napędu czysto magnetycznego, poruszając
się na zasadzie magnetycznego przyciągania
i dopychania; jego komory oscylacyjne
są sześcienne, z kwadratowymi ściankami
wlotowymi, jak te pokazane na rysunkach
A1c i F3a z monografii [1/4]),
(2) magnokraftem drugiej generacji,
albo wehikułem telekinetycznym (ten
bardziej zaawansowany wehikuł używa
natychmiastowego napędu telekinetycznego
opisywanego w podrozdziale L1 monografii
[1/4]; jego komory oscylacyjne posiadają
ośmioboczne ścianki czołowe), oraz (3)
magnokraftem trzeciej generacji, nazywanym
także wehikułem czasu (ten najbardziej
zaawansowany
magnokraft używa zasady
podróży w czasie opisywanej w podrozdziale
M1 monografii [1/4]; jego komory oscylacyjne
posiadają szesnastoboczne ścianki czołowe).
Magnokraft pierwszej generacji jest tym
jaki zgodnie z tablicą cykliczności
powinien być skompletowany na Ziemi
do roku 2036. Opisany on został w
podrozdziale A2 i w rozdziale F monografii
[1/4]. Przyjmuje on kształt dysku,
jaki w swoim centrum zawiera bardzo
silne źródło odpychającego pola
magnetycznego, nazywane "pędnikiem głównym",
podczas gdy na obrzeżu zawiera pierścień
"pędników bocznych" - patrz rysunek A1 (b)
w [1/4]. Kiedy dokonuje on lotu, jego
pędnik główny odpycha się od pola
magnetycznego Ziemi, Słońca, lub
galaktyki, wytwarzając w ten sposób
siłę nośną. Jednocześnie pędniki boczne
przyciągają się do pola ziemskiego,
słonecznego lub galaktycznego, w ten
sposób wytwarzając siły stabilizujące.
Pędniki boczne są też w stanie wytwarzać
wirujące pole magnetyczne, podobnie
jak to ma miejsce w silnikach elektrycznych
podczas formowania wiru magnetycznego.
Owo wirujące pole magnetyczne wytwarza
magnetyczny odpowiednik dla Efektu
Magnusa, napędzając w ten sposób magnokraft
poziomą siłą napędową. Ponadto wir
ten jonizuje powietrze, wywołując
jego jarzenie się. Wir magnetyczny
formuje też rodzaj wiru plazmowego
jaki jest zdolny do odparowania
skał i gleby. W ten sposób, kiedy
magnokraft leci pod ziemią, odparowywuje
on łatwo identyfikowalne szkliste
tunele opisywane w podrozdziale
F10.1.1 monografii [1/4] - patrz
tam rysunki F31 i P6. (Właśnie
taki wir plazmowy UFO spowodował
też odparowanie WTC - jak to opisane
w podrozdziale O8.1 monografii
[1/4] oraz na odrębnej stronie o
WTC.)
Magnokraft może latać pojedynczo,
lub też magnetycznie sprzęgać
się z innymi wehikułami fomując
w ten sposób najróżniejsze konfiguracje
latające - patrz rysunek C6 w
[1/4]. Pierwsze opisy magnokraftu
zostały opublikowane w artykule
[2A4] "Budowa i działanie statków
kosmicznych z napędem magnetycznym"
jaki ukazał się w czasopiśmie
"Przegląd Techniczny Innowacje",
nr 16/1980, strony 21-23. Bardziej
wyczerpujące opisy tego statku
zawarte są praktycznie w niemal
wszystkich monografiach i traktatach
wylistowanych w rozdziale Y monografii
[1/4], ze szczególnie wyczerpującym
opisem w rozdziale F monografii [1/4].
Należy tutaj podkreślić, że ja stałem
się pierwszym naukowcem na Ziemi,
który wynalazł statek o zasadzie
działania magnokraftu. Przed
opublikowaniem mojego wynalazku,
idea użycia napędu czysto magnetycznego
była całkowicie odrzucana z powodu
popularnego (aczkolwiek błędnego)
poglądu, że napęd taki nie będzie
w stanie zadziałać. Przykładowo,
kiedyś wierzono (a niektóre
osoby wierzą nawet i do dzisiaj),
że napęd czysto magnetyczny
powodował będzie tzw. efekt dźwigu
magnetycznego (tj. że przelatujący
statek z takim napędem jakoby
ma unosić w powietrze wszelkie
przedmioty ferromagnetyczne),
a także że ludzie nie potrafią
zbudować urządzenia zdolnego
pokonać tzw. "jednorodności"
ziemskiego pola magnetycznego.
Dopiero ja wykazałem teoretycznie,
że efekt dźwigu magnetycznego
niwelowany będzie składową
pulsującą pola statku (po
szczegóły patrz podrozdział
C7.3 i rysunek C12 w [1/4]).
Natomiast bariera "jednorodności"
pola ziemskiego pokonana będzie w
rezultacie ogromnej tzw. "długości
efektywnej" pola magnetycznego
wytwarzanego przez komory oscylacyjne
(po wyjaśnienia patrz podrozdział
F5.3 monografii [1/4]). W następstwie
owych panujących uprzednio błędnych
poglądów, przed opracowaniem magnokraftu,
z dwóch możliwych napędów polowych
postulowany był jedynie napęd
antygrawitacyjny (patrz jego
opisy w rozdziale G monografii [1/4]).
Jeśli zaś ktoś już postulował
jakieś użycie pola magnetycznego
do napędzania statków, zakładał
on tylko jego pośrednie wykorzystywanie
dla formowania jakiegoś drugorzędnego
efektu napędowego lub dla generowania
pola antygrawitacyjnego. W ten
sposób przykładowo w latach 1970-tych
niejaki J. Pierre Petit z Francji
wyjaśniał napęd UFO zjawiskiem
magneto-hydro-dynamicznym wzbudzanym
przez pole magnetyczne tych wehikułów.
Natomiast kilka dalszych osób (m.in.
słynny George Adamski), postulowało
poprzednio, że napęd UFO zawiera
jakieś urządzenia, które zamieniają
pole magnetyczne na zjawisko
antygrawitacji. Stąd, zgodnie
z tymi osobami, napęd UFO faktycznie
był napędem antygrawitacyjnym,
zaś użycie pola magnetycznego
sprowadzało się w nim tylko do
roli pośredniego dostawcy energii.
Dopiero moje teorie i badania
ujawniły niezbicie, że napęd
czysto magnetyczny będzie działał,
zaś jego zbudowanie na Ziemi
jest realne i już obecnie
technicznie możliwe.
Magnokraft opisany został wyczerpująco
na kilku odrębnych stronach internetowych.
Mianowicie jego opisy zawarte są na stronach o
Magnokrafcie i o
Komorze Oscylacyjnej,
a także częściowo na stronach o
napędach,
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji,
ludzkości, oraz o
wehikułach czasu.
#E4.
Wynalazek
komory oscylacyjnej -
czyli rewolucja w zasadach akumulowania,
przechowywania i transportu energii:
Aby magnokraft mógł się wznieść w
przestrzeń kosmiczną i ulecieć do
gwiazd, wydatek z jego pędników
magnetycznych musiał
przekraczać
szczególną wartość progową, jaką
ja nazwałem "strumieniem startu".
Strumień ten stanowi magnetyczny
odpowiednik dla tzw. "pierwszej
prędkości kosmicznej". Wartość tego
magnetycznego "strumienia startu"
wyliczyłem i opublikowałem już
w artykule [1A4]. Niestety, w
chwili obecnej nie istnieje na
Ziemi urządzenie do wytwarzania
pól magnetycznych, jakiego wydatek
byłby w stanie przekroczyć ów
strumień startu. Stąd jednym
z zarzutów, jaki "przeciwnicy"
magnokraftu zaczęli wysuwać
przeciwko temu statkowi, było
twierdzenie, że nie jest mo
żliwe opracowanie urządzenia
technicznego, jakiego zasada
działania pozwalałaby wytworzyć
pole magnetyczne o wartości
przekraczającej ów strumień
startu. Aby więc udowodnić,
że osoby te się mylą, postanowiłem
osobiście wynaleźć takie urządzenie.
Po wielu latach przemyśliwań
i poszkiwań wymaganej zasady
jego działania, urządzenie to
skrystalizowało się w mojej
głowie nad rankiem 3 stycznia
1984 roku. Z uwagi na jego
kształt, konstrukcję i zasadę
działania nazwałem je "komorą
oscylacyjną". Okoliczności i
najważniejsze następstwa
wynalezienia tej komory opisane
są bardziej szczegółowo w
podrozdziale C2 monografii [1/4]
i w podrozdziale C2 monografii
[1/3]. Pierwsze opublikowanie
pełnej budowy i działania komory
oscylacyjnej miało miejsce w
monografii [8A4] o następującym
tytule i danych bibliograficznych:
Pająk Jan, "The Oscillatory Chamber - a
breakthrough in the principles
of magnetic field production",
pierwsze wydanie nowozelandzkie,
Invercargill, New Zealand, 31
stycznia 1985 roku, ISBN 0-9597698-2-X
(copyright receipt C 7433, date
31.1.85). Niemniej niewielka
wzmianka o tej komorze (jeden
krótki rozdział) publikowana
już była w monografii [4A4]
wspominanej poprzednio. Dla
moich badań wynalezienie
komory oscylacyjnej posiadało
przełomowe znaczenie, bowiem
udowadniało ono, że istnieje
zasada działania i realizujące
tą zasadę urządzenie techniczne,
jakie są w stanie wytworzyć
wymagany magnetyczny "strumień
startu", a stąd wznieść mój
magnokraft w przestrzeń kosmiczną.
Komora oscylacyjna ilustrowała
więc, że idea magnokraftu jest
całkiem realna i że statek ten
już wkrótce może być urzeczywistniony
przez naszą cywilizację - jeśli
tylko ktoś podejmie realizację
projektu jego budowy.
Z powyższego możemy podsumować, że
"komora oscylacyjna" jest to urządzenie
(mojego wynalazku) do produkcji niezwykle
silnych pól magnetycznych. Możnaby więc
powiedzieć, że jest ona rodzajem ogromnie
potężnego "magnesu" (tj. magnesu tak
potężnego, że komora ta sama jest w
stanie odepchnąć się od pola Ziemi
i ulecieć w przestrzeń, poprzez swe
odpychające oddziaływanie z ziemskim
polem magnetycznym). Jej działanie
oparte zostało na całkowicie nowej
zasadzie, nieznanej dotychczas na Ziemi,
szczegółowo opisanej w rozdziale C
monografii [1/4], a także opisanej
w monografiach [1/3], [1/2], [3/2],
[3] i [2]. Komora ta zwykle posiada
kształt przeźroczystej kostki sześciennej,
pustej w środku. Wewnątrz ścianek
bocznych tej kostki następują oscylacyjne
wyładowania elektryczne, które zmuszają
snopy iskier do rotowania po obwodzie
kwadratu. Kwadratowy obieg tych iskier
elektrycznych wytwarza silne pole
magnetyczne. Pojedyncza komora oscylacyjna
stanowi więc rodzaj niezwykle silnego
magnesu, którego pole jest w stanie
wznieść tą komorę w przestrzeń kosmiczną
(wraz z dołączoną do niej konstrukcją
statku kosmicznego), wyłącznie wskutek
jej odpychającego oddziaływania z
polem magnetycznym Ziemi, Słońca,
lub Galaktyki. Aby takie wyniesienie
się w przestrzeń było możliwe, wydatek
komory musi przekraczać wartość stałej
magnetycznej zwanej "strumień startu".
Strumień ten zdefiniowany jest jako
"najmniejsza wydajność jakiegoś źródła
pola magnetycznego odniesiona do jednostki
jego masy, która przy jego odpychającym
zorientowaniu względem ziemskiego pola
magnetycznego spowoduje pokonanie
przyciągania grawitacyjnego i wyniesienie
tego źródła pola w przestrzeń kosmiczną".
Wartość strumienia startu w monografii
[1/4] wyznaczono w podrozdziale F5.1.
Jest ona także wyznaczona w monografiach
[1/3], [1/2] i [1]. Dla obszaru Polski
wynosi ona Fs=3.45 [Wb/kg].
Budowa i działanie komory Oscylacyjnej
została też opisana wyczerpująco aż na
kilku odrębnych stronach internetowych.
Przykładowo, jej opisy zawarte są nie
tylko na stronach o samej
Komorze Oscylacyjnej,
ale także na stronach o
Magnokrafcie,
napędach,
zniszczeniowych użyciach wehikułów UFO,
Tapanui,
ludzkości, oraz o
wehikułach czasu.
Muszę przyznać, że w zakresie wiary
Bóg
dał mi ogromnie zbalansowany start życiowy.
Mianowicie, z powodu ateistycznych poglądów
mojego ojca i religijnych poglądów mojej
matki, w rodzinnym domu miałem okazję
poznać dokładnie oba główne podjeścia do
wiary. Mój ojciec pod względem światopoglądu
religijnego był ateistą. Stąd zaraził potem
i mnie krytycznym spojrzeniem na instytucję
kościoła, oraz świadomością braków, inercji
intelektualnej, polityzacji, nieścisłości i niedoskonałości
w istniejących religiach i instytucjach religijnych.
To dzięki jego ateistycznym poglądom i
zwyczajowi alternatywnego widzenia każdego
aspektu wiary, zaczynałem swe życie duchowe
bez żadnych początkowych nawyków czy
wypaczeń, jakie uniemożliwiłyby mi późniejsze
zarówno odnotowanie, jak i kwestionowanie
braków w dzisiejszych religijnych światopoglądach
i sposobach życia.
Z kolei moja matka była ogromnie religijna.
Bez zastrzeżeń akceptowała każde stwierdzenie
kościoła. W swoim życiu wykonywała też każde
zalecenie religijne, bez względu na to jak wiele
by ją to kosztowało. Jej wysoka religijność i
bezkompromisowe zasady, wpoiły w nas ogromny
respekt dla moralnego życia i dla ludzi o prawym
charakterze.
Po zarażeniu się ateizmem od ojca, oraz po
pogłębieniu ateistycznego widzenia świata przez
ateistyczną propagandę którą faszerowano
mnie przez cały okres edukacji, pozostałem
ateistą aż do 39 roku życia, czyli do 1985 roku.
W 1985 roku opracowałem jednak swoją opisywaną
już wcześniej
teorię wszystkiego
zwaną
Konceptem Dipolarnej Grawitacji.
Z kolei ów koncept dowodzi naukowo istnienia
Boga
poprzez wkazanie miejsca w którym Bóg się
przed nami ukrywa (tj. poprzez wskazanie
"przeciw-świata"), wskazanie myślącej
substancji która jest siedliskiem inteligencji
Boga (tj. poprzez wskazanie "przeciw-materii"),
oraz poprzez wskazanie natury, cech,
oraz pochodzenia Boga. Począwszy
więc od 1985 roku, stałem się więcej niż
wierzącym. Wszakże zawsze można
przestać wierzyć, jednak nigdy nie przestaje
się wiedzieć. Zaś właśnie od 1985 roku
ja zacząłem WIEDZIEĆ O ISTNIENIU BOGA,
a nie jedynie wierzyć w owo istnienie. Podstawowe
składowe owej wiedzy o Bogu opiszę w dalszych
punktach tej strony jakie nastąpią.
Moja wiedza na temat Boga jest źródłem
nieopisanego ukojenia i spokoju ducha jaki
odczuwam nieustannie począwszy od owego
1985 roku. Ponadto jest ona rodzajem
zdecydowanego drogowskazu który nieustannie
wskazuje mi jak dokładnie mam żyć i na
co w życiu mam zwracać największą uwagę.
Ja osobiście też wierzę, że to owa wiedza o
Bogu jest jednym z podstawowych wymogów
którego spełnienie w moim życiu dało mi owo
nieustające poczucie szczęścia osobistego,
zadowolenia z życia, oraz spełnienia życiowego,
o którym piszę poniżej w części #I tej strony.
Gdybym miał zdefiniować swoje obecne stanowisko
na temat Boga, religii, instytucji kościoła, itp.,
które bazuje na moich dotychczasowych badaniach,
wówczas bym stwierdził, że wierzę głęboko iż
Bóg domaga się od każdego z nas z osobna
aby każdy z nas gromadził rzetelną wiedzę na
Jego temat. Znaczy Bóg wymaga od nas
powiększania naszej rzetelnej
wiedzy świeckiej o Bogu,
oraz potem surowo rozlicza nas z tego powiększania
wiedzy i z czynienia dobrego użytku z owej wiedzy.
Szczególnie istotne dla naukowca jak ja jest taka
interpretacja wiedzy o Bogu any była ona zgodna,
oraz aby zawierała w sobie, całkowicie naukowy i
świecki światopogląd. (Znaczy, NIE wolno nam pozwolić
aby jakiekolwiek składowe naszej wiedzy o Bogu były
albo przeciwstawne do rzeczywistości albo aby zaprzeczały
jakimś dowiedzinym już za poprawne odkryciom naukowym.)
Z drugiej jednak strony, Bóg nakłada też na nas
i na nasze codzienne życie najróżniejsze potrzeby
kulturalne oraz tradycje związane z religią i z naszym
życiem duchowym. Aby więc zaspokoić oba te
wymagania nałożone na nasze życie duchowe,
znaczy aby zaspokoić (a) potrzebę wiedzy o Bogu
która jest rzetelna, akceptowalna, oraz zgodna z
naukowym światopoglądem,
oraz zaspokoić (b) duchowo indukowane potrzeby
naszej kultury i tradycji, w dzisiejszych czasach
nie wystarcza już tylko wierzyć w jakąś religię. Wszakże wszystkie
religie (1) powstały bardzo dawno temu, (2) ich
doktryny są już przestarzałe i skostniałe, (3) są podatne
na wypaczenia spowodowane niedoskonałościami
i ograniczeniami ludzi którzy nimi kierują, (4)
wiedza i wyjaśnienia o Bogu jakie one oferują
NIE nadążają już za dzisiejszymi poglądami
naukowymi i za dzisiejszym wzrostem naszej
świadomości, (5) niezależnie od bycia ideologiami
i rodzajami "gałęzi wiedzy o Bogu", religie są
jednocześnie instytucjami - stąd podobnie jak
wszelkie inne instytucje, religie mają też swoje
cele polityczne (np. zadominowanie nad innymi
religiami) dla osiągnięcia których to celów
często kompromisują one prawdę o Bogu.
Dlatego moim zdaniem w zakresie wiary w Boga
w obecnych czasach konieczne jest przyjęcie
podejścia które filozofia
totalizmu
nazywa wiara plus totalizm.
Owa "wiara plus totalizm" polega na tym, że w swoim
życiu akceptuje się niezbędność i rolę bezstronnej
(a) dyscypliny naukowej która dostarcza
nam rzetelnej, akceptowalnej, oraz zgodnej z
naukowym światopoglądem wiedzy naukowej o Bogu,
oraz aceptuje się niezbędność i rolę tradycyjnej
(b) instytucji kościoła i religii, która to instutucja
zaspokaja nasze potrzeby kulturalne i tradycje
dotyczące Boga. W moim własnym przypadku
praktykowanie owej "wiary plus totalizm"
polega na tym, że "teoria wszystkiego" zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji
wraz z wynikającą z tej teorii filozofią
totalizmu,
reprezentują ową bezstronną dyscyplinę
naukową która zaspokaja moją potrzebę
gromadzenia rzetelnej, akceptowalnej, oraz zgodnej
z naukowym światopoglądem wiedzy o Bogu i czynienia
właściwego użytku z tej wiedzy w codziennym życiu.
Z kolei aktywne uczestniczenie w obrządkach religii
chrześcijańskiej (katolicyzmu), w którą się urodziłem
i z którą jestem związany przez tradycję od czasów
dzieciństwa, jest ową tradycyjną instytucją
która zaspokaja moje duchowo indukowane potrzeby
kulturalne i tradycji.
Do podjęcia zagadnień ewolucji zmusiły
mnie obecne spory pomiędzy tzw. "kreacjonistami"
oraz "ewolucjonistami". Usiłując zabierać
głos w tych sporach odkryłem, że żadna
ze stron nie zważa na logiczną argumentację.
Czyli faktycznie spory te prowadzone
są tylko po to aby ukryć prawdę, a nie ją
odnaleźć. Postanowiłem więc wybadać jaka
to prawda jest tak straszna dla "podmieńców",
że aż wymaga tak rozbudowanego ukrywania.
Wynikiem zaś było odkrycie ewolucji Boga.
Odkrycia tego dokonałem na początku 2007
roku.
Ewolucja Boga oraz proces stworzenia
najpierw świata fizycznego, a później człowieka,
opisane są relatywnie wyczerpująco aż
na kilku odrębnych stronach internetowych,
mianowicie na stronie o
ewolucji
(szczególnie patrz tam punkt #B6.2), a także
na stronach o
Bogu (punkt #B3),
mechaniźmie czasu,
oraz w "części I" odrębnej strony internetowej o
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji.
Już w okresie swej szkoły średniej
odnotowałem, że losami ludzkimi
rządzą jakieś dziwne regularności.
Regularności te nie mają prawa
zaistnieć, jeśli naszym życiem - j
ak to powszechnie się uważa i
twierdzi - rządzi głównie tzw.
"przypadkowy zbieg okoliczności".
Z regularności tych najbardziej
wówczas w oczy rzucały mi się
przypadki odwzajemniania negatywnych
uczuć. Przykładowo, jeśli - jak
to naturalnie czynią kilkunastoletnie
osoby, spontanicznie i bez powodu
kogoś nie lubiłem, zawsze się potem
okazywało, że ten ktoś również
spontanicznie i bez powodu mnie
nie lubił. Regularności rządzące
losami ludzkimi jeszcze wyraźniej
się ujawniły podczas studiów na
Politechnice Wrocławskiej, często
zresztą stanowiąc przedmiot moich
dyskusji z innymi studentami.
Jedna z obserwacji z tamtego okresu
dotyczyła równoczesności zaistnienia
u obu zainteresowanych stron tak
samo niesprzyjających okoliczności.
Przykładowo, jeśli umówiłem się
na randkę lub spotkanie, jednak
w międzyczasie coś mi niespodziewanie
wyskoczyło, tak że nie mogłem
na nią się stawić, potem się okazywało,
że również po drugiej stronie
wystąpiły podobne niespodziewane
przeszkody, tak że i ta druga strona
nie mogła przybyć na ową randkę
czy spotkanie (takie sytuacje
stawały się szczególnie odnotowywalne,
gdy na przekór niesprzyjających
okoliczności stawałem na głowie
i pomimo wszystko przybywałem
na spotkanie, tylko po to aby
stwierdzić, że druga strona nie
była w stanie wywiązać się ze
swoich obligacji). Ponieważ
jednak nie wszyscy studenci
dokonywali podobnych obserwacji,
na owym etapie doszedłem do wniosku,
że być może niektórzy ludzie przez
szczególny "zbieg okoliczności"
bardziej od innych dotykani są
zdarzeniami wykazującymi regularność
i logikę (nie wpadło mi wówczas
do głowy, że wszyscy dotykani
mogą nimi być w takim samym stopniu,
jednak nie wszyscy posiadają
wymaganą spostrzegawczość i
zdolność zaobserwowania, że im
się to przytrafia). Zmianę poglądów
w tym zakresie spowodował dopiero
kolega z pracy, referujmy do
niego "Chimek". Podczas jednej
z dyskusji biurowych stwierdził
on, iż w swoim synie obserwuje
postawy i zachowania wobec siebie
samego, które są dokładnym odbiciem
jego własnych postaw i zachowań
w podobnym wieku wobec swojego
ojca. To oświadczenie kolegi
dokładnie pokrywało się z moimi
osobistymi spostrzeżeniami. Stąd
okazało się owym przełomowym
upewnieniem, że wszystko co ja
odnotowywałem przytrafia się
także innym ludziom, tyle tylko
że większość innych ludzi posiada
zbyt niską zdolność obserwacyjną,
aby to odnotować. Z kolei owo
upewnienie Chimka zainspirowało
mnie do dokonywania systematycznych
obserwacji w tym zakresie. Obserwacje
te wydały owoce, kiedy odkryłem
istnienie myślącej przeciw-materii
oraz wszechświatowego intelektu
(UI) - jak to opisano w podrozdziale
A4 monografii [1/4]. Złożenie
więc wszystkiego razem spowodowało
wyklarowanie się idei praw moralnych.
W 1985 roku jednoznacznie sformułowane
zostało i opublikowane pierwsze
z tych praw, które z uwagi na
sposób w jaki działa, nazwane
zostało "Prawem Bumerangu'. Od
chwili jego wyklarowania się,
nieustannie zacząłem też poszukiwać
innych praw moralnych, jak również
prostych i łatwych do zapamiętania
receptur na życie zgodne z ich
stwierdzeniami. Jeszcze w 1985 roku
poszukiwania te zaowocowały
zaproponowaniem nowej filozofii
zwanej "totalizm", zaś w 1996 roku -
sformułowaniem mechaniki totaliztycznej
opisanej w rozdziale JE monografii
[1/4].
Pole moralne i prawa moralne opisane są
dosyć wyczerpująco na kilku odrębnych
stronach internetowych, mianowicie na stronie o
moralności,
a także na stronach o
totalizmie,
nirwanie i o
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji.
Motto:
"Skoro Bóg faktycznie istnieje trzeba być naiwnym lub głupcem aby zignorować ostrzeżenie iż 'Bóg nierychliwy ale sprawiedliwy'
i wierzyć że tak modne w dzisiejszych czasach plucie na Boga oraz odwracanie się tyłem do Boga naprawdę ujdzie komuś bezkarnie."
Jednym z konklusywnych osiągnięć mojego
życia jest opracowanie i opublikowanie
formalnego dowodu naukowego na fakt że
Bóg
rzeczywiście istnieje. Jak dotychczas
nikt też ani nie obalił ani nawet nie
podważył owego dowodu. Stąd formalnie
dowód ten pozostaje w mocy.
Mawiają, że zadawnie właściwych pytań
jest kluczem do wiedzy. Zamiast więc
wyjaśniać tu czytelnikowi znaczenie i
implikacje tego dowodu na istnienie
Boga, pozwolę sobie zadać kilka pytań,
na które proponuję czytelnikowi odpowiedzieć
samemu zgodnie ze wskazaniami jego
własnego sumienia. Oto owe pytania.
Czy dowód na isnienie Boga jest ważny
dla ludzi? Czy waga opracowania takiego
dowodu powinna być podkreślona wyznaczeniem
jakiejś międzynarodowej nagrody będącej
moralnie nieskażonym odpowiednikiem
niemoralnej nagrody Nobla? Czy fakt
że ani żadna religia na Ziemi, ani
nauka ziemska, nie starają się wyznaczyć
takiej nagrody, nie oznacza przypadkiem że ci
co kontrolują owe religie i naukę faktycznie
to nie chcą aby istnienie Boga zostało
udowodnione ponad wszelką wątpliwość?
Jeśli na Ziemi istnieją moce zainteresowane
w uniemożliwieniu ludziom poznania faktu
istnienia Boga, to czy logicznie jest
możliwym że istnienie takich mocy jest
jednym z dowodów na fakt że nasza planeta
jest jednak skrycie okupowana przez
moralnie upadłych krewniaków ludzkości kiedyś zwanych "diabłami", "smokami", "serpentami", itd., zaś dzisiaj zwanych "UFOnautami"?
Jeśli nasza planeta jest jednak skrycie
okupowana przez szatańskie istoty o
wyglądzie identycznym do ludzi,
to jak owa okupacja skończy się dla ludzkości?
Pełna prezentacja formalnego dowodu
naukowego na istnienie Boga przeprowadzonego
z użyciem metod logiki matematycznej zawarta
jest w podrozdziale I3.3.4 z tomu 5 monografii
[1/5],
zaś przeprowadzonego z użyciem metod fizyki -
w podrozdziałach I3.3.1 do I3.3.3 z tomu 5 monografii
[1/4],
a także w podrozdziale K3.3 z tomu 6 monografii
[8].
Ponadto dowód ten jest powtórzony w punkcie
#B3 na stronie internetowej o
Bogu,
wyjaśniony na innych przykładach na stronach
internetowych o
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji (patrz tam punkt #D3),
nirwanie (punkt #C1.1) i
ewolucji (punkt #B6.2),
zaś skrótowo opisany na stronach internetowych o
totaliźmie oraz o
telekinezie.
#G1.
Formalny dowód naukowy na istnienie
wehikułów UFO, oraz odkrycie faktu
sekretnej okupacji Ziemi
przez moralnie upadłych UFOnautów
trwające już od zarania dziejów:
Motto:
"Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej ręki mnie ukrył. Uczynił ze mnie strzałę zaostrzoną,
utaił mnie w swoim kołczanie."
(Biblia, Księga Izajasza, 49:2)
Po tym jak pierwsze opisy magnokraftu
zostały opublikowane, oraz po tym
jak udokumentowały one naukowo, że
zbudowanie magnokraftu będzie naturalną
konsekwencją ewolucji ziemskiej techniki,
wehikuł ten zaczął być bardzo sławny
w Polsce. Pojawiły się liczne artykuły
komentujące w różnych gazetach i
czasopismach. Także szereg programów
telewizyjnych zostało przygotowanych,
jakie pokazywały obrazy, opisy, oraz
dyskusje o tym wehikule kosmicznym.
Jedna idea, jaka powtarzalnie zaczęła
się wyłaniać ze wszystkich tych dyskusji,
to że magnokraft jest bardzo podobny
w wyglądzie i własnościach do tajemniczych
wehikułów, jakie ludzie znają pod
nazwą UFO. Aczkolwiek sugestie, że
UFO są podobne do mojego magnokraftu,
pochodziły nie odemnie samego, a od
czytelników moich publikacji, ciągle
zacząłem je badać. W ich wyniku
rozpracowałem i potem opublikowałem,
formalny dowód naukowy jaki stwierdzał
że "UFO to już zbudowany przez kogoś
magnokraft". Dowód ten po raz pierwszy
opublikowany został w artykule [3A4]
"Konstrukcja prosto z nieba" z czasopisma
Przegląd Techniczny Innowacje, nr 13/1981,
strony 21-23. Najnowsza prezentacja
tego dowodu zawarta jest w podrozdziale
P2 monografii [1/4], oraz w rozdziale
O monografii [1/3]. Ów formalny dowód
oparty został na bardzo starej i
niezawodnej metodologii naukowej
nazywanej "metoda dopasowywania atrybutów",
jaka często jest używana do identyfikowania
nieznanych obiektów, w śledztwie
kryminalnym, oraz w rozpoznaniu
wojskowym. W jej zastosowaniu dla
udowodnienia że UFO to magnokrafty,
metoda ta wyróżnia 12 klas atrybutów,
jakie są unikalne dla magnokraftu
(przykładowo jego wygląd zewnętrzny,
obecność pędnika głównego i pędników
bocznych, używanie sił magnetycznych
dla celów napędowych, formowanie latających
połączeń, latanie w trzech trybach
działania, itp.). Następnie udowadnia
on na przykładach obiektywnych dowodów
fotograficznych, że wszystkie te 12
klas atrybutów są także obecne i
udokumentowane u UFO.
Formalne udowodnienie że "UFO to magnokrafty -
tyle że już zbudowane przez jakieś
technicznie bardziej od nas zaawansowane
cywilizacje kosmiczne" z kolei doprowadziło
do sformułowania tzw. "postulatu zamienności
UFO i magnokraftów" - po szczegóły patrz
podrozdział P2.15 w monografii [1/4],
lub podrozdział O2.15 w monografii [1/3].
Generalnie rzecz biorąc postulat ten
podaje, że wszystkie stwierdzenia
Teorii Magnokraftu odnoszą się też do UFO,
natomiast wszystkie fakty zaobserwowane
na UFO muszą odnosić się również i do Teorii
Magnokraftu. Praktyczne wykorzystanie
tego postulatu pozwala na szybsze
rozwikłanie tajemnic UFO poprzez
zastosowanie do nich wszelkich ustaleń
dotyczących magnokraftu, a także na
szybszy postęp w budowie magnokraftu,
poprzez wykorzystywanie do niego gotowych
rozwiązań technicznych jakie
zaobserwowane zostały na UFO.
Formalny dowód naukowy na istnienie UFO
został potem zatwierdzony jako oficjalne
stanowisko UFOlogów polskich za pośrednictwem
specjalnej uchwały podjętej przez
uczestników internetowej listy dyskusyjnej
totalizmu. Z treścią owej uchwały można
się zapoznać na całym szeregu stron totalizmu,
np. na stronach o
UFOnautach,
wehikułach czasu,
Antychryście, itp.
Prawo moralne w podrozdziale I4.1.1
monografii [1/4] opisane tam pod nazwą
"prawa obusieczności" powoduje, że
każdy niefortunny zwrot wydarzeń
przynosi sobą także i pożądane wyniki
(ta konsekwencja dyskutowanego prawa
moralnego wyrażana jest w popularnym
powiedzeniu, że "nie ma takiego złego
co by na dobre nie wyszło"). Stąd fakt
że kiedyś zostalem surowo ukarany przez
usunięcie mnie z uczelni za wykonanie
badań miejsca eksplozji UFO koło
Tapanui
w Nowej Zelandii - które to badania
były przecież moim obowiązkiem jako
naukowca i które były ogromnie potrzebne
bowiem Nowa Zelandia przelewała się
najróżniejszymi zagadkami, podczas
gdy lokalni ortodoksyjni naukowcy
odmawiali ich przebadania, przyniósł
także i pozytywne wyniki. Zmusił on
mnie bowiem do zadania sobie pytania
"dlaczego wszelkie badania dotyczące
UFO muszą być prowadzone w konspiracji".
Badania te przecież nikogo nie krzywdzą,
a ponadto biorąc pod uwagę kontrowersję
jaka je otacza, są one ogromnie
potrzebne naszej cywilizacji.
Z czasów kiedy byłem aktywistą
oryginalnej Solidarności, ciągle
pamiętam podstawową zasadę, że
kiedykolwiek
zachodzi konieczność uciekania się
do konspiracji, zawsze istnieć musi
jakiś rodzaj okupanta który prześladuje
owych ludzi zmuszonych do uciekania
się do konspiracji.
Stąd następnym moim pytaniem było:
"kto jest owym niewidzialnym okupantem,
jaki prześladuje wszystkich badaczy
którzy dokonują rzeczowych badań UFO".
Jak to doskonale już wiadomo, sukces
badań naukowych głównie polega na
zadawaniu właściwych pytań i potem
znajdowaniu dla nich poprawnych
odpowiedzi. W tym przypadku zapytanie
"kto jest owym niewidzialnym okupantem"
okazało się tym właściwym zapytaniem,
które dostarczyło mi lawinowej odpowiedzi.
Tak się stało, ponieważ poprawna
odpowiedź na to pytanie brzmi owym
niewidzialnym okupantem jaki prześladuje
badania UFO, są sami UFOnauci,
którzy wcale nie chcą aby ludzie
dowiedzieli się o ich niszczycielskich
działaniach na Ziemi i dlatego
którzy za pośrednictwem swoich agentów -
przez folklor ludowy zwanych
podmieńcami,
niszczą każdego kto bada ich zbyt
dociekliwie. Tak samo jak owa
odpowiedź szokuje, doskonale ona
pasuje do wszelkich znaków zapytania
dotyczących UFO. Wyjaśnia ona
bowiem dlaczego istnieje tak
wiele przeciwieństw i kontrowersji
w naszym odbiorze zjawiska UFO,
dlaczego ludzie reagują histerycznie
na każdą wzmiankę słowa UFO,
dlaczego istnieje cała ta oficjalna
wrogość w odniesieniu do badań UFO,
dlaczego każdy kto rzeczowo bada
UFO zawsze dotknięty zostaje
najróżniejszymi problemami i karami,
dlaczego poprawne i racjonalne
teorie i wyjaśnienia dotyczące
UFO są zawsze krytykowane, podczas
gdy najróżniejsze zwariowane teorie
są rozmnażane w nieskończoność i
upowszechniane bez najmniejszego
oporu ani krytycyzmu, dlaczego
wszelki materiał dowodowy jaki
mógł będzie ujawnić okupację
Ziemi przez UFO zawsze znika
zanim ktokolwiek ma czas aby
go dokładnie przebadać, itp.
Fakt skrytej okupacji Ziemi przez szatańskich
UFOnautów wyglądających identycznie jak
ludzie najbardziej perspektywicznie
wyjaśniony jest na stronie internetowej o
pochodzeniu zła.
Z kolei poszczególne następstwa tej
skrytej i wysoce niszczycielskiej
okupacji manifestujące się systematycznym
wyniszczaniem naszej cywilizacji
opisane jest na całym szeregu
stron, przykładowo na stronach o
UFOnautach,
zniszczeniowych użyciach wehikułów UFO,
dowodach działalności UFO na Ziemi,
UFOnautach-podmieńcach,
26tym dniu,
ludobójcach,
WTC,
obsuwiskach ziemi i błota,
huraganach,
tornadach,
huraganie Katrina,
Tapanui,
Katowicach, itp.
Część #H:
Moja filozofia życiowa zwana
totalizmem
moralnym:
Naukowy Koncept Dipolarej Grawitacji
ujawnił najróżniejsze fakty,jakie
poprzednio pozostawały nieodnotowalne
dla instytucjonalnej nauki. M.in.
obejmowały one formalny dowód naukowy
potwierdzający istnienie wszechświatowego
intelektu (Boga), który zaprojektował
prawa, jakie rządzą naszym wszechświatem,
uświadomienie istnienia praw moralnych,
opisywanych w podrozdziale I4.1.1 monografii
[1/4], oraz faktu że owe prawa moralne
egzekwowane są na każdej osobie z iście
żelazną konsekwencją - tj. bez żadnego
wybaczania czy litości jakie dla przyczyn
politycznych zwodniczo oferowane były
przez dotychczasowe religie. Tak więc
z chwilą gdy naukowy Koncept Dipolarnej
Grawitacji ujawnił, że losami intelektów
muszą rządzić prawa moralne, narodziła
się też potrzeba opracowania nowej
filozofii, jaka wyjaśniłaby ludziom
jak stosować w życiu te ciężko-uderzające
każdego prawa moralne. W ten sposób
narodziła się filozofia totalizmu.
(Najnowsze sformułowanie totalizmu
zaprezentowane jest w rozdziale JA
monografii [1/4], podczas gdy poprzednie
pełne wydanie totalizmu zawarte jest
w rozdziale A monografii [8].)
Pierwsze sformułowanie totalizmu, oraz
wybranie dla niego nazwy, miało miejsce już
w 1985 roku. Formalny teorem fundujący
totalizmu, oraz jego pierwsze rekomendacje,
opublikowane jednak zostały dopiero
w 1986 roku. Natomiast we wszystkich
moich głównych monografiach filozofia
ta prezentowana była już systematycznie
począwszy od 1987 roku. Początkowo
najważniejszą częścią totalizmu była
kolekcja posłań, jakie zaobserwowałem
empirycznie i jakie zaprezentowałem
jako pozytywne przeciwieństwa doktryn
filozofii podążania po linii najmniejszego
oporu intelektualnego (tj. doktryn
"prymitywnego pasożytnictwa"). Jego
najważniejsze opisy były więc nieco
podobne do treści podrozdziału JB6 w
monografii [1/4] i podrozdziału I1
w monografii [8]. W wydaniu monografii
[1a] z 1990 roku, totalizm obejmował
sobą już 5 takich doktryn i odpowiadających
im posłań totaliztycznych. W owym
początkowym okresie filozofia ta zapewne
nie trafiła do przekonania zbyt wielu
czytelników. Niemniej uczuliła ona mnie
samego na wszelkie manifestacje totaliztycznego
postępowania oraz na oznaki postępowania
pasożytniczego - czyli zgodnego z linią
najmniejszego oporu intelektualnego.
To z kolei uczuliło moje zdolności
obserwacyjne i otwarło je na ustalenie
większej liczby szczegółów.
Istnienie i działanie praw moralnych posiada
tą konsekwencję, że poszczególni ludzie
mają w życiu tylko dwa wyjścia. Mianowicie
mogą albo wypełniać te prawa, albo też je
chronicznie łamać. Ci co w swoich działaniach
starają się wypełniać prawa moralne, np.
poprzez wysłuchiwanie głosu własnego sumienia,
faktycznie żyją w zgodzie z zasadami filozofii
totalizmu -
nawet jeśli tego faktu nie są świadomi.
Filozofia totalizmu posiada bowiem tylko
jedną zasadę, która stwierdza we wszystkim
co czynisz zawsze pedantycznie wypełniaj
prawa moralne. Zasadę tą daje się też
wyrazić innymi słowami, mianowicie
cokolwiek czynisz, czyń to zawsze
w sposób pedantycznie moralny.
Ci zaś ludzie którzy zagłuszają w sobie
głos sumienia, a stąd chronicznie łamią
prawa moralne i dokonują wszystko na
niemoralny sposób, żyją według zasad
filozofii będącej dokładną odwrotnością
totalizmu. Ta odwrotność totalizmu
nazywana jest filozofią
pasożytnictwa.
Zamienia ona bowiem swoich wyznawców
w rodzaj inteligentnych pasożytów.
Naczelną zasadą pasożytów jest
każde prawo wypełniaj tylko jeśli
zostałeś do tego jakoś przymuszony.
Najbardziej zaawansowaną formę owego
pasożytnictwa wyznają sekretni okupanci
Ziemi, czyli
UFOnauci.
W moim własnym przypadku totalizm całkowicie
odmienił moje życie. Jest on dla mnie bowiem
rodzajem wehikułu, czy "białego konia", który
unosi mnie w kierunku szczęśliwego i spełnionego
życia. To właśnie dzięki totalizmowi, w obecnych
czasach które faktycznie należą do najtrudniejszych
w moim życiu, w rzeczywistości doświadczam okresu
kiedy mam równocześnie nieproporcjonalnie wysokie
poczucie szczęśliwego i spełnionego życia - tak
jak to opisałem poniżej w części #I tej strony.
Filozofie totalizmu i pasożytnictwa
wyjaśnione są relatywnie dobrze na dwóch
odrębnych stronach internetowych o nazwach
totalizm oraz
pasożytnictwo.
#H2.
Totalizm
stwarza
alternatywną ideologię
która obiecuje życie znacznie szczęśliwsze niż ideologie już urzeczywistnione na Ziemi:
Totalizm opracowany został jako filozofia
codziennego życia indywidualnych ludzi.
Skupiał on się bowiem na wypracowaniu
takiej receptury na codzienne życie, która
umożliwiłaby osobom go praktykującym
efektywne osiąganie owych wysoce poszukiwanych
wartości życiowych, takich jak szczęście
osobiste, zadowoldenie z życia, spokój
sumienia, poczucie samo-spełnienia, itd., itp.
Jak też się okazało, receptury
totalizmu
na osiąganie owych poszukiwanych wartości
życiowych faktycznie działają w praktyce.
Receptury te okazały się przy tym na tyle
proste i na tyle efektywne, że ich działanie
daje się łatwo rozszerzyć z indywidualnych
ludzi na całe społeczeństwa. Z kolei, kiedy
receptury te staną się celem działania całych
społeczeństw, wówczas zaczynają one być nową
ideologią
która stwarza ludziom szczęśliwszą alternatywę
do ideologii już urzeczywistnionych na Ziemi.
Jak każdy zdaje sobie z tego sprawę, w chwili
obecnej na Ziemi w mocy są dwie podstawowe
ideologie, mianowicie kapitalizm i komunizm.
Okazuje się jednak że żadna z nich nie daje
szczęścia żyjącym pod nią ludziom. Kapitalizm
ugania się za zyskiem i bogactwem, gubiąc po
drodze dobro człowieka. Nawet też owi najbogatsi
rzadko są w nim szczęśliwi. Z kolei komunizm
zawziął się aby zaspokajać materialne potrzeby
swoich poddanych, tratując w tym celu wszystko
co stanęło mu na drodze - włączając w to prawa
natury. Żyjący pod nim ludzie są więc nękani
właśnie naturą i jej prawami - też tracąc w ten
sposób szansę na szczęśliwe życie. Tymczasem
bycie szczęśliwym w swoim życiu jest faktycznie
pierwszoplanowym celem każdego człowieka.
Totalizm
zaś precyzyjnie wskazuje jak to szczęście uzyskać.
Z tego powodu, na odrębnej stronie
partia_totalizmu.htm - o politycznej partii totalizmu
wyjaśnione zostało dokładniej jak totalizm zamierza
uczynić ludzi szczęśliwymi - jeśli tylko otrzyma ku
temu szansę, jakie dalsze cele owa alternatywne
ideologia totalizmu też stawia sobie do osiągnięcia,
oraz jak praktycznie powinniśmy się zabrać za
osiąganie owych celów.
Część #I:
Źródła mojego szczęścia osobistego, zadowolenia z życia, oraz poczucia spełnienia:
#I1.
Z czego wynika moje szczęście osobiste, zadowolenie z życia, oraz poczucie spełnienia:
Jeśli przeanalizować moje życie osobiste,
wówczas zgodnie z powszechnie przyjętymi
standardami powinienem należeć do grupy
owych najmniej szczęśliwych ludzi (czy tych
wręcz nieszczęśliwych). Wszakże w stereotypowym
zrozumieniu powodzenia życiowego moje
życie można kwalifikować jako "przegrane".
Bez przerwy przecież tracę pracę i żyję głównie
z oszczędności. Moja przyszłość nieustannie
stoi pod znakiem zapytania. Z zakresu dóbr
materialnych praktycznie w życiu nie dorobiłem
się niczego. (Mam wprawdzie samochód Ford
Laser z 1987 roku, który służy mi wiernie już
od ponad 20 lat, jednak nie posiadam na
własność ani mieszkania, ani domu, ani żadnej
nieruchomości, ani nawet godziwych mebli
czy narzędzi do budowy swoich wynalazków.)
Moja "teoria wszystkiego" zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji,
wraz z filozofią
totalizmu,
obie które uważam za najważniejsze osiągnięcia
intelektualne mojego życia, nie tylko że są
ignorowane lub odrzucane przez innych
naukowców, ale wręcz wielu ludzi je
wyszydza. W okresie całego mojego życia
ani razu nie dano mi też szansy na urzeczywistnienie
choćby najmniej istotnego z dużej liczby moich
wynalazków technicznych. Stąd przykładowo
tak ogromnie istotne moim zdaniem dla dobra
całej ludzkości wynalazki, jak
ogniwa telekinetyczne,
magnokrafty,
napędy osobiste,
komory oscylacyjne,
telepatyczne teleskopy i rzutniki, czy
wehikuły czasu,
nadal pozostają jedynie niesprawdzonymi ideami
technicznymi - i to na przekór że wynalazłem
je wystarczająco wcześnie aby w korzystnych
warunkach móc praktycznie zrealizować je
wszystkie. Choćby tylko z powyższych powodów,
oraz pomijając owe tysiące innych przygnębiających
incydentów i problemów które z powodu czyjejś
celowo rozpętanej złej woli trapią mnie praktycznie
bez przerwy, niemal każda inna osoba na moim
miejscu prawdopodobnie byłaby wysoce nieszczęśliwą.
Jednak w moim przypadku jest zupełnie inaczej.
Gdyby ktoś mnie zapytał do jakiej kategorii ludzi
ja sam siebie zaliczam, zawsze odpowiedziałbym
że do tych szczęśliwych, zadowolonych z życia i samospełnionych.
Na przekór bowiem że w życiu wcale mi się nie
przelewa, oraz że nieustanne kłopoty i troski
wydreptały już wyraźną ścieżkę do moich drzwi,
coś nieustannie utrzymuje mnie w stanie cichego
szczęścia, zadowolenia z tego co posiadam,
satysfakcji z tego co już osiągnąłem, samospełnienia,
pozytywnego spojrzenia w przyszłość, spokoju sumienia,
oraz przy innych poszukiwanych wartościach życiowych.
Filozofia
totalizmu
bardzo klarownie i jednoznacznie stwierdza, że
szczęśliwym czyni nas wszystko co zwiększa
w nas ilość energii moralnej, zaś
nieszczęśliwymi czyni nas wszystko co upuszcza
z nas ową energię moralną. (Co to takiego
owa "inteligentna energia moralna", jak celowo
zwiększać w sobie ilość tej energii, oraz co najsilniej
ją w nas rozprasza, wyjaśnia to punkt #E1 ze strony
dipolar_gravity_pl.htm - o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji,
punkt #D2 ze strony
nirvana_pl.htm - o totaliztycznej nirwanie,
punkt #D6 ze strony
totalizm_pl.htm - o filozofii totalizmu,
oraz punkt #C4 strony
parasitism_pl.htm - o filozofii pasożytnictwa -
zaś podsumowuje to też częściowo punkt #I2 poniżej.)
Ja zaś praktykuję totalizm w swoim życiu w sposób
świadomy. Dlatego również w zamierzony i świadomy
sposób zarówno powiększam w sobie ilość energii
moralnej, jak i podtrzymuję uzależnione od tej energii
poczucie własnej szczęśliwości.
Ja sam często analizuję i dociekam które składowe
mojego światopoglądu są najważniejsze w owym
generowaniu u mnie poczucia szczęścia
i zadowolenie z życia, w sytuacji kiedy wielu innych
ludzi postawionych w znacznie korzystniejszej
niż moja sytuacji życiowej najwyraźniej czuje się
nieszczęśliwymi. Według tych dociekań, moje
szczęście osobiste, poczucie samospełnienia,
oraz zadowolenie z życia najsilniej
wynika z następujących czynników:
(1) mojej wiedzy o
Bogu
oraz wynikających z tej wiedzy spokoju sumienia
oraz klarownej znajomości kierunku w którym leży
moralnie właściwe postępowanie - znaczy postępowanie
które będąc zgodne z działaniem praw moralnych
nieustannie generuje u mnie energię moralną,
(2) pewności istnienia
szatańskich istot
na Ziemi, które to istoty nieustannie szkodzą ludziom,
oraz wynikające z tej pewności unikanie niepotrzebnego
rozpraszania energii moralnej (np. dzięki brakowi żalu do
innych ludzi za doznane zło, czy łatwiejszemu pogodzeniu
się z krzywdą i nieszczęściami które dotykają zarówno
mnie jak i moich bliskich),
(3) praktycznego urzeczywistniania
w moim życiu wskazań moralnej filozofii
totalizmu,
szczególnie zaś głównego zalecenia tej filozofii
nakazującego aby nieustannie zwiększać swoją
energię moralną poprzez dokonywanie wszystkiego
w pedantycznie moralny sposób.
#I2.
Moje poczucie szczęścia wcale NIE jest ślepe - stąd widzę zło panoszące się wokoło, staram się ustalać jego pochodzenie, oraz w miarę swych możliwości walczę o wyeliminowanie tego zła:
W poprzednim punkcie wyjaśniłem, że w
moim własnym (subiektywnym) odbiorze
poziomu szczęścia osobistego, zadowolenia
z życia, poczucia samo-spełnienia, oraz
innych poszukiwanych wartości życiowych,
ja swoje życie oceniam obecnie jako "szczęśliwe".
W niniejszym punkcie postaram się więc
wyjaśnić dokładniej co przez to rozumiem.
Życie, które podobnie jak moje własne, przez
daną osobę może być określane zwrotem
"szczęśliwe", musi cechować się na tyle wysokim
poziomem poszukiwanych wartości życiowych,
aby osoba ta subiektywnie oceniała te wartości
jako bliskie najwyższego poziomu jaki tylko
jest możliwy do osiągnięcia. Filozofia totalizmu
opracowała wskaźnik ilościowy który precyzyjnie
wyraża jaki jest u kogoś poziom osiągnięcia
poszukiwanych wartości życiowych. Ów wskaźnik
totalizmu nazywany jest "względnym poziomem
napełnienia energią moralną" (mi). Jego wartość
kształtuje się u ludzi w zakresie od "mi = 0" do "mi = 1".
Opisany jest on dokładniej w punkcie #D6 strony
totalizm_pl.htm - o filozofii totalizmu,
oraz w punkcie #C4 strony
parasitism_pl.htm - o filozofii pasożytnictwa.
Narazie jednak dzisiejsza nauka nie uznaje tego
wskaźnika totalizmu. Dlatego w swoich badaniach
nauka ta ciągle używa własnego wskaźnika. Ten
naukowy "miernik szczęśliwości" sprowadza się
do zadawania ludziom prostego pytania "jak
w skali od 1 do 10, lub od 0% do 100%, oceniałbyś
poziom własnej szczęśliwości lub zadowolenia
z życia?" Przy takim naukowym mierniku "zadowolenia
ze swojego własnego życia", ludzie opisujący
własne życie jako "szczęśliwe" zwykle definiują
wartość tego miernika na poziomie nie mniejszym
niż jakieś 70% (lub nie mniejszym niż 7 w skali 0
do 10). To więc oznacza, że ów naukowy miernik
szczęśliwości jest proporcjonalny do wartości
totaliztycznego "mi", osiągając 100% (lub 10 w skali od 0 do 10)
u ludzi u których totaliztyczne "mi = 0.5". W moim
własnym przypadku, obecnie (tj. w marcu 2008)
oceniałbym u siebie wartość takiego naukowego
miernika na poziomie około 80%.
Ponieważ wiedzenie "szczęśliwego" życia jest
celem praktycznie każdego człowieka na Ziemi,
na temat poziomu szczęścia poszczególnych
ludzi prowadzone są liczne badania naukowe.
Wyniki jednej grupy takich badań podsumowane
były w artykule "Happiness best in moderation"
(tj. "Szczęście najlepsze w umiarkowaniu")
opublikowanym na stronie A13 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z poniedziałku (Monday), March 17, 2008.
W opisywanych tam badanich wyraźnie rozgraniczane
są od siebie dwie kategorie szczęśliwych ludzi.
Jedna z owych kategorii, nazywana tam ludźmi
"umiarkowanie szczęśliwymi" (po angielsku
"moderately happy"), szacuje wartość w/w naukowego
miernika swojego poziomu szczęśliwości właśnie
na poziomie około 80% (czyli podobnie jak ja).
Druga zaś grupa szacuje ten miernik na poziomie
100%. Opisywane tam badania ujawniły, że
owi "umiarkowanie szczęśliwi" ludzie czerpią
rozliczne korzyści ze swego szczęścia. Przykładowo,
są zdrowsi, żyją wyraźnie dłużej, dotyka też ich mniej
problemów życiowych. Natomiast ludzie "nadmiernie
szczęśliwi", którzy w dzisiejszych czasach poziom
swego szczęścia opisują jako 100% lub bliski 100%,
w/g tych badań nie uzyskują niemal żadnych korzyści
ze swego szczęścia. Znaczy, prześladują ich kłopoty
ze zdrowiem tak samo jak wszystkich innych ludzi -
w tym nawet tych nieszczęśliwych, ich życie wcale nie
jest dłuższe, mają też wiele problemów życiowych.
Ja posądzam, że w swoich badanich nad szczęściem
i nad sposobami osiągania szczęścia poprzez
praktykowanie filozofii
totalizmu,
zdołałem ustalić dlaczego owi nie znający totalizmu
ludzie o poziomie szczęśliwości bliskim 100% nie uzyskują niemal
żadnych korzyści ze swego szczęścia. Moim zdaniem
przyczyna leży w realiźmie i w otwarciu na dostrzeganie
zła. Ludzie którzy bez praktykowania totalizmu i bez
zamierzonego powiększania zasobów swojej energii
moralnej (mi) ciągle są w stanie stwierdzić o sobie że
są 100% szczęśliwi, muszą się jakoś zamknąć przed
dostrzeganiem zła jakie nas dzisiaj otacza. Wszakże
jeśli realistycznie widzi się ilość zła które dzisiaj panoszy
się na Ziemi, po prostu nie daje się być szczęśliwym
w 100%. Z kolei jeśli ktoś potrafi zamknąć się na
widzenie zła, faktycznie zamyka się też przed
realizmem i przed widzeniem świata takim jaki
ów świat faktycznie jest. Nie trudno zaś wydedukować, że
Bóg
czy natura, które uformowały ludzi takimi jakimi
jesteśmy, nie może wykazywać skłonności do tolerowania
u kogoś braku realizmu i zamykania się przed
dostrzeganiem życia takim jakim ono naprawdę jest.
Wszakże takie tolerowanie prowadziłoby do wypaczania
charakteru ludzi. Ów Bóg czy natura nie może więc
też w żaden sposób wynagradzać tego braku
realizmu i zamykania się przed rzeczywistością.
Ja swoją pozycję na skali szczęśliwości określiłbym
jako "umiarkowanie szczęśliwy" (tj. szczęśliwy
w około 80%, lub mający obecnie "mi = 0.4").
Muszę też tutaj podkreślić, że na przekór iż
poczuwam się bardziej szczęśliwym niż
większość przeciętnych ludzi których znam,
ciągle dostrzegam zło jakie nas otacza.
(Jak doskonale pamiętam, zło to dostrzegałem
nawet w czasach kiedy przeżywałem
totaliztyczną nirwanę,
czyli kiedy moje "mi" wynosiło około "mi = 0.7".)
Moje poczucie szczęścia osobistego wcale
więc nie czyni mnie ślepym na krzywdę. Nie
tylko też że dostrzegam zło panoszące się
na Ziemi, ale w miarę swoich możliwości i sił
staram się identyfikować jego źródła i przyczyny,
oraz wkładać wszystkie dostępne mi środki w ich
zwalczanie. Jako zaś broni w swoim zwalczaniu
zła używam "słowa" ("miecza w ustach"). Znaczy
piszę, demaskuję, wyjaśniam, przekonywuję, itp. -
między innymi również i za pośrednictwem niniejszej strony.
Ciekawe, że owa walka ze złem też jest źródłem
określonego poczucia samo-spełnienia, celowości
życia, dawania własnego wkładu dla dobra ludzkości,
itp. - jako zaś taka też powiększa ona we mnie poczucie
prowadzenia szczęśliwego i spełnionego życia.
Część #J:
Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony:
#J1.
Podsumowanie tej strony:
"Moralność i prawda często muszą przebijać
się po cierniowej drodze." Z kolei życie tych
co poświęcili się służbie moralności, prawdy
i przybliżania szczęścia dla innych ludzi, wcale
nie jest usłane różami. Na przekór jednak ich
trudnego życia, wiedzenie moralnego życia,
promowanie prawdy, oraz poświęcenie się
służbie dla dobra innych ludzi, jest nieodzownym
warunkiem osiągnięcia szczęścia osobistego,
zadowolenia z życia i poczucia spełnienia.
Oto moje aktualne adresy emailowe, tj. adresy
dra inż. Jana Pająka
(a przez okres od 1 marca 2007 do
31 grudnia 2007 roku - Prof. dra inż. Jana Pająka):
W istotnych
sprawach można się ze mną również skontaktować przez
mój adres pocztowy. Adres ten w 2007 roku był jak
następuje: Dr inż. Jan Pająk, P.O. Box 33250, Petone 5046,
New Zealand.
W końcu, w
szczególnie pilnych sprawach można do mnie też zadzwonić.
Mój telefon domowy w Nowej Zelandii ma numer (+)
64-4 56-94-820, gdzie (+) to wyjście na centralę
międzynarodową (w niektórych krajach może być inne niż
"00"), 64 to numer Nowej Zelandii, 4 to numer Wellington
(w obrębie Nowej Zelandii trzeba go wykręcać jako 04),
zaś 56-94-820 to numer telefonu naszego mieszkania
w Wellington. (Warto jednak odnotować, że czas w Nowej
Zelandii jest około 12 godzin wcześniejszy niż czas w Polsce,
oraz że moja żona nie zna języka polskiego.)
* * *
If you prefer to read in English
click on the flag below
(Jeśli preferujesz czytanie w języku angielskim
kliknij na poniższą flagę)
Data zapoczątkowania budowy tej strony internetowej: 25 maja 2004 roku.
Data najnowszego jej aktualizowania: 25 marca 2008 roku.
(Sprawdź pod adresami z "Menu 3" czy już istnieje nawet nowsza aktualizacja!)