Poradnik dla zwiedzających wieś Wszewilki i miasto Milicz
(dwujęzycznie, po:
angielsku i
polsku )
Uaktualizowano:
7 stycznia 2013
Kliknij "X" lub "No" na np. planszy rzekomych błędów, lub na reklamie, jeśli te usiłują przeszkodzić w oglądnięciu tej strony.
Oto
wykaz wszystkich stron które powinny być
dostepne pod niniejszym adresem (tj. na
tym serwerze), w zestawieniu językowym -
w 8 językach. Jest on częściej aktualizowanym
powtórzeniem stron zestawionych też w "Menu 1".
Wybierz poniżej interesującą Cię stronę
manipulując suwakami, potem kliknij na nią
aby ją uruchomić:
(Ten sam wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 2".)
Oto
wykaz adresów wszystkich totaliztycznych
witryn działających w dniu aktualizacji
tej strony. Pod każdym z owych adresów
powinny być dostępne wszystkie totaliztyczne
strony wyszczególnione w "Menu 1" i
"Menu 2",
włączajac w to również ich odmienne wersje językowe
(tj. wersje w językach: polskim,
angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim,
włoskim, greckim i rosyjskim).
Najpierw więc w poniższym okienku wybierz
adres serwera z każdego masz zamiar
skorzystać manipulując suwakami, potem
kliknij na jego adres, kiedy zaś otworzy
się strona reprezentująca ów serwer
wówczas wybierz sobie z "Mednu 1" lub z
"Menu 2"
interesującą cię stronę i kliknij na nią
aby ją uruchomić i przeglądnąć:
(Niniejszy wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 4".)
Przed 2005 rokiem zwolennicy
filozofii totalizmu
biorący udział w internetowych listach dyskusyjnych wielokrotnie apelowali
aby zorganizować jakiś zjazd dla osób praktykujących ową filozofię.
Ulegając tym apelom, zjazd taki zaprojektowany został na dzień
7/7/7, tj.na 7 lipca 2007 roku - tak jak opisuje to strona o nazwie
wszewilki_2007.htm.
Jednak ów odległy termin nie zadowalał owych entuzjastów -
zaczęli więc naciskać, aby spotkać się już o rok wcześniej, tj.
w 2006 roku. W wyniku tych nacisków zaproponowany więc
został zlot zwlenników totalizmu jaki miał się odbyć już w 2006
roku - tyle że bez mojego uczestnictwa (tak jak projektuje to strona
wszewilki_2006.htm).
Niestety, kiedy nadeszła data owego zlotu, przybyło na niego
zaledwie kilku najbardziej entuzjastycznych totaliztów - tak jak
opisuje to raport z owej imprezy zawarty na stronie o nazwie
wszewilki_2006_raport.htm.
Zniechęcenie jakie wywołane zostało przez tak niskie uczestnictwo
w tamtym zlocie, spowodowało że zjazd z 2007 roku musiał zostać
odwołany. Aby jednak upamiętnić oba te wydarzenia i pozwolić
zainteresowanym osobom na wyciąganie
własnych wniosków na ich temat, strony internetowe
wszewilki_2006.htm i
wszewilki_2007.htm
planujące obie owe imprezy, a także strony
wszewilki_2006_raport.htm i
wszewilki_2007_zjazd.htm
z raportami z owych imprez, są nadal utrzymywane i dostępne
w internecie w stanie w jakim były one przygotowane w tamtych
czasach. Całe dalsze opisy z niniejszej strony jakie następują
po niniejszym wstępie, pozostają takimi jakimi były one
przygotowane w czasach poprzedzających tamte imprezy.
W południowo-zachodniej Polsce
istnieje niezwykła wieś zwana
Wszewilki,
a także wysoce interesujące
miasto zwane
Milicz.
Za pośrednictwem niniejszej
strony internetowej chciałbym
zasugerować ich zwiedzenie.
Miejscowości te mają bowiem
sporo do zaoferowania. Przykładowo,
są to jedyne miejscowości
na świecie, co do których
wiadomo, że "diabły - UFOnauci"
przeciwko nim się zawzięły
i prześladują je niemal otwarcie -
po szczegóły
patrz opisy
poniżej a także treść strony o
Wszewilki.
W celu ułatwienia tego zwiedzania
kiedyś nawet podejmowałem
próby internetowego zorganizowania
całej serii Zlotów we Wszewilkach.
Zloty te miały się odbywać
w określonych datach. Kiedy
jednak odkryłem, że każdy
z uczestników pierwszego
z owych Zlotów - jaki odbył
się w 2006 roku, przez cały
następny rok trapiony był
potem przez niekończący
się ciąg chorób i ciężkich
problemów życiowych,
zdecydowałem się zaprzestać
zachęcania kogokolwiek do
przybywania do Wszewilek
w określonym dniu i godzinie.
(Wszakże takie choroby i
kłopoty życiowe są znakiem
firmowym skrytej zemsty
UFOnautów - tak jak to
wyjaśniłem poniżej.)
Teraz zachęcam jedynie aby
odwiedzać Wszewilki w
zupełnie przypadkowym dniu
i godzinie, np. przy okazji
jakiegoś przypadkowego przejazdu
przez tą miejscowość. Niniejsza
strona wyjaśnia dlaczego warto
zwiedzić Wszewilki i Milicz,
dlaczego jednak okazuje się
niebezpieczne organizowanie
tego zwiedzania w z góry
określonych datach, a także
wzdłuż jakich szlaków najlepiej
je zwiedzać jeśli kiedyś się
tam przybędzie oraz co może
okazać się przydatne podczas
tego zwiedzania.
Rozważmy tu teoretycznie konsekwencje
faktu, że w południowo-zachodniej
Polsce istnieje mała wieś
Wszewilki
na którą faktycznie zawzięło się całe piekło.
We wsi tej obecny jest materiał
dowodowy,
że wieś ta jest zawzięcie, aczkolwiek
skrycie, prześladowana przez
odwiecznych wrogów ludzkości -
czyli przez szatańskie istoty obecnie zwane
UFOnautami, zaś w przeszłości określane
mianem "diabłów". W jaki więc sposób
ktoś, kto nie jest nawet pewien czy
diabły - UFOnauci
wogóle istnieją, może się przekonać że
owe szatańskie istoty faktycznie zawzięcie
prześladują tą nic nikomu niewinną wieś.
Okazuje się że uzyskanie dowodów na owo
skryte prześladowanie Wszewilek jest
bardzo proste. Mianowicie wystarczy
jedynie zorganizować we Wszewilkach
jakiś rodzaj "anty-diabelskiego zlotu" -
np. zlotu odbywanego w imię nienawidzonej
przez "diabłów - UFOnautów" filozofii zwanej
totalizmem.
Jeśli wieś ta faktycznie jest zawzięcie
prześladowana przez owych "diabłów-UFOnautów",
wówczas niemal z całą pewnością każdy
uczestnik tego zlotu odczuje na własnej
skórze karzącą rękę owych szatańskich
istot.
W dniu 8/7/6 we Wszewilkach rzeczywiście zorganizowany
był Zlot totalizmu. Ja namawiałem ludzi
aby w nim uczestniczyli, bowiem nie byłem
świadom że UFOnauci będą potem na nich
się zawzięcie mścili. Jak jednak z największym
szokiem, żalem i bólem odkryłem już po fakcie,
faktycznie też każdy z uczestników tego Zlotu
z którym utrzymywałem potem kontakt, raportował
mi że został ciężko aczkolwiek skrycie ukarany
przez mściwych UFOnautów. Karanie niemal
w każdym przypadku polegało na zwaleniu
na głowę danej osoby całej lawiny ciężkich
chorób, kłopotów wszelkiego rodzaju, utraty
pracy, itp.
W kolejnych latach zaplanowane było
odbycie całego szeregu Zlotów totalizmu
we Wszewilkach. Miały się one odbyć
m.in. w datach 7/7/7, 9/8/8, 8/8/9.
Jednak widząc jak UFOnauci ukarali
uczestników Zlotu z 8/7/6, niniejszym
ostrzegam wszystkich czytających, aby
NIE przybywali do Wszewilek w owych z
góry zaplanowanych datach. Z całą bowiem
pewnością w dniach owych UFOnauci wyślą
do Wszewilek również swoich szpiegów,
a stąd każdy kto tam wówczas przybędzie
niemal na pewno będzie przez UFOnautów
udokumentowany i potem zawzięcie
prześladowany. Tymczasem totalizm
nakazuje aby dla niego żyć a nie
umierać. Jedynie więc ci co mają
jakieś samobójcze skłonności,
lub
co nie wierzą w istnienie
"diabłów-UFOnautów" i o istnieniu
tym chcą się boleśnie przekonać,
mają jakiś powód aby udać się do
Wszewilek w owych datach 7/7/7,
9/8/8, lub 8/8/9.
To moje nawoływanie aby NIE przybywać
do Wszewilek w datach zaplanowanych
kiedyś Zlotów z dni 7/7/7, 9/8/8, lub
8/8/9, wcale nie oznacza, że nakłaniam
aby wogóle wsi tej nie odwiedzać. Wręcz
przeciwnie, należy tam przybywać w
przypadkowych datach choćby tylko
aby swym przybyciem dokumentować, że
diabłów - UFOnautów wcale się nie boimy
i już zabraliśmy się za ich wymiatanie
z naszej planety. Ponieważ jednak narazie
UFOnauci dominują nad nami swoją siłą,
przebiegłością, złośliwością, oraz
mściwością, wcale nie ma potrzeby
aby im się celowo narażać przybywając
tam w dniu co do którego z góry wiemy
że na pewno będą tam na nas polowali.
Znacznie korzystniej pokazać im naszą
wolę poprzez przybycie w dniu kiedy
nas się tam wcale nie spodziewają.
Niniejszą stronę napisałem kiedy jeszcze
nie było mi wiadomo, że UFOnauci będą się
mścili na każdym kto przybędzie do Wszewilek
w dniu Zlotu totalizmu. Nie będę więc
obecnie strony tej już zmieniał. Jedynie
co zmieniam to niniejszy wstęp który ma
uzmysłowić czytelnikom że szatańscy UFOnauci
są realną siłą z którą trzeba się liczyć
i którą jak najszybciej trzeba wyrzucić
z naszej planety.
Mam tu nadzieję, że niniejsza strona pozwoli
czytelnikowi przygotować się duchowo do tego
co po przybyciu do Wszewilek zastanie on na
miejscu. Zaoszczędzi mu to też niespodzianek,
oraz lepiej uzmysłowi wzajemne priorytety
oraz wagi poszczególnych celów naszych
wysiłków. Ponadto ujawni, że pod niewinną
nazwą "zlot totalizmu" faktycznie kryła
się bezgłośna bitwa z bezwzględnym wrogiem
ludzkości o moralność, historyczną prawdę,
wolność, dobro ludzi, postęp, pokój, prawo
do praktykowania tego w co się wierzy, itp.
Stąd czyjeś przybycie do Wszewilek w dacie
innej niż data kiedyś zaplanowanych zlotów
-
i to
na przekór ryzyka i groźby represji z
jakimi się to wiąże, w rzeczywistości jest
również wyrazem czyjegoś poparcia i pokojowego
wkładu do niewidzialnej bitwy z UFOnautami
o te ogromnie istotne wartości ludzkie.
#1. Dlaczego każdy powinien odwiedzić wieś
Wszewilki
oraz miasto
Milicz:
Swoje wyjaśnienia dlaczego warto odwiedzić
wieś Wszewilki (i pobliskie miasteczko Milicz)
rozpocznę od wyjaśnienia czego nie
należy się po odwiedzinach tych spodziewać.
I tak wcale nie należy tam pojechać
dlatego, że owe miejscowości chciałyby
konkurować z kilkoma niemieckimi miastami
które podczas organizowanych w nich
"festiwali piwa"
oferują przybyłym turystom do wypicia
tyle darmowego piwa ile tylko daje się
pomieścić w ich biednych żołądkach.
Jedyne na co można liczyć po przybyciu
do Wszewilek i Milicza, to szklanka darmowej
wody podania spragnionemu przez jakiegoś
litościwego miejscowego. Nie należy też tam
przybywać z nadzieją że miejscowi pozwolą
każdemu obrzucać się darmowymi dojrzałymi
pomidorami - tak jak dla przyciągnięcia turystów
oferuje to hiszpańska miejscowość Bunol oraz
jej włoska konkurentka podczas organizowanych tam
"festiwali obrzucania się pomidorami".
Pomidory we Wszewilkach i Miliczu, owszem,
są, ale tylko do jedzenia i tylko jak się za nie
zapłaci. Wcale nie zachęcam też aby tam
przybyć na polski odpowiednik dla
"festiwalu obrzucania się pomarańczami"
za pomocą którego przyciągają do siebie turystów
mieszkańcy włoskiego miasta Ivrea. Pomarańczami
można wprawdzie rzucać we Wszewilkach i Miliczu,
jednak trzeba bardzo uważać aby przypadkiem nie
trafić nimi kogoś z miejscowych - bo pogoni widłami.
Wszewilek i Milicza nie należy także odwiedzać aby
"uganiać się za 7 funtowym kolistym serem toczonym w dół góry",
jakie to uganianie dla przyciągnięcia turystów Brytyjczycy
organizują we wsi Brockworth koło Cheltenham (gdzie
nagrodą jest ów smakowity ser oddawany pierwszej
osobie która go dogoni i złapie). We Wszewilkach,
owszem, można doświadczyć zdrowego pogonienia np.
jeśli ubierze się czerwoną koszulę i wejdzie w drogę
miejscowemu buhajowi - nie ma jednak co wówczas
liczyć na otrzymanie sera w nagrodę. Wszewilki nie
zamierzają też napuszczać na swoich gości stada
rozjuszonych byków, takich jakie w Hiszpańskim
mieście Pamplona z Navarry atakują przybyłych
podczas tamtejszego
"festiwalu drażnienia się z bykami".
We Wszewilkach, owszem, byki są, ale typowo
nikt ich celowo nie napuszcza aby uganiały się za
przyjezdnymi. Nie warto tam też przybyć z nadzieją,
że pozwoli to nam naopychać się aromatycznymi
żywymi pluskwiakami z leśnych jagód - tak jak dla
zwabienia turystów oferuje to jedna z miejscowości
w Hiszpanii, gdzie lokalne pluskwiaki jagodowe uważane
są za gastronomiczny przysmak. Pluskwiaki owszem,
są również i na krzewach jagodowych koło Wszewilek,
jednak zapewniam że nie warto próbować jak
smakowite się okazują jeśli zjadane są żywcem.
We Wszewilkach ani Miliczu nie ma również co
liczyć że ktoś zaoferuje nam pieczone lub żywe
gigantyczne pędraki które dla nowozelandzkich
Maorysów są uwielbianymi smakołykami, a które
jako głośną atrakcję turystyczną oferują przyjezdnym
do spróbowania podczas
"festiwalu dzikiej żywności"
organizowanego corocznie dla ożywienia maleńkiego,
śpiącego miasteczka Hokitika w Nowej Zelandii.
(Pędraki owe są wielkości ludzkiego palca, nazywają się
"huhu grubs",
znaleźć je można w Nowej Zelandii w próchniejącym
drewnie, zaś ci co ich zakosztowali twierdzą, że jedzone
na surowo smakują jak masło z orzeszków ziemnych
- tzw. "peanut butter", zaś po ugotowaniu smakują jak
kurczaki.) Wszewilki, owszem, mają niemal tej samej
wielkości pędraki wyglądające równie smakowicie. Są
to larwy chrabąszczy które żyją tam w ziemi. Gdyby
jednak ktoś odważył się zaoferować je przyjezdnym
do jedzenia, zapewne zostałby publicznie zlinczowany
i nawet ewentualne posiadanie szwagra w ministerstwie
turystyki nie zdołało by mu pomóc.
Tak więc naprawdę, warto przybyć
do Wszewilek (i do Milicza) po coś zupełnie innego.
Przykładowo, jeśli jest się typowym mieszczuchem
warto tam pojechać aby pooddychać kryształowym
powietrzem, jakiego coraz mniej na naszej
planecie. Szczególnie po przybyciu do tych
miejscowości w lipcu, kiedy to wszędzie tam
pachnie kwitnącymi lipami. Ponadto aby tam
wsłuchać się w nasze własne ciało omywane
tajemniczą energią którą
Chińczycy nazywają "chi",
a która ulatuje z czakramu ziemi znajdującego
się tuż przy wszewilkowskiej tamie na Baryczy
pokazanej poniżej na ilustracji z Fot. #1. Jeśli
do Wszewilek przybędzie się samochodem z
pustym bagażnikiem, od miejscowych rolników
warto również kupić sobie jajek, kurczaków, mleka,
owoców, itp. Wszakże we Wszewilkach ciągle gospodaruje
się w tradycyjny sposób. Za grosze można więc
tam zakupić produkty rolne, które w innych miejscach
na świecie opatruje się krzykliwą reklamą "organiczne"
i wycenia na co najmniej 5 razy droższe od normalnych.
Podczas pobytu na boisku sportowym Wszewilek
można też zorganizować sobie tam doskonały piknik -
wszakże nic nie smakuje tak doskonale jak kanapki
i inne pyszności zjadane na świeżym powietrzu siedząc
na trawie w wiejskiej scenerii.
W milickich restauracjach warto również spróbować
dania ze słynnego milickiego karpia. Natomiast
podczas wędrówki po Wszewilkach warto prześledzić
jak wyglądają poszczególne generacje zabudowań
wiejskich opisanych poniżej w punkcie #7.3 tej strony.
Wszewilki i Milicz umożliwiają również aby zapoznać
się z ich bogatą historią pokojowego życia i gospodarowania.
Najbardziej jednak warto tam przybyć aby osobiście
pooglądać sobie owe niezliczone niezwykłości,
które poopisywane są na odrębnych stronach
internetowych o wsi
Wszewilki
oraz o mieście
Miliczu,
a także skrótowo podsumowane poniżej w punkcie
#7.5 tej strony. Szczególnie zaś warto tam
osobiście i naocznie się przekonać z dowodów
opisanych na odrębnej stronie o
Wszewilkach,
że wieś ta zawzięcie i bezpardonowo prześladowana
jest przez
szatańskich UFOnautów.
Jeśli zaś czytelnik wie co to takiego filozofia zwana
totalizmem moralnym,
wówczas na dodatek do powodów wymienionych
powyżej ma on kilka dalszych powodów aby przybyć
do Wszewilek w którymkolwiek dniu który jednak będzie
się różnił od daty jednego z owych kiedyś internetowo
koordynowanych zlotów. Mianowicie powinien tam
przybyć aby swoją obecnością zamanifestować
poparcie dla moralności, prawdy, pokoju, miłości
bliźniego, prawdziwej wolności, równości,
praworządności, konstruktywności, oraz dla
innych wartości o których wdrażanie w życiu
walczy właśnie totalizm. Wszakże Wszewilki
są kolebką z jakiej wywodzi się totalizm.
Praktycznie też każda osoba dla której
totaliztyczne wartości są bliskie sercu, a także
każdy kto uważa siebie za totaliztę, ma
moralny obowiązek aby przybyć do Wszewilek
przynajmniej raz w życiu, tyle że już
NIE w terminie jednego z owych kiedyś
projektowanych zlotów totalizmu, jednak
ciągle jeszcze przed rokiem 2010. Po przybyciu zaś do
Wszewilek, powinien na własne oczy poogladać
sobie niezwykłości i szokujące prześladowania
trapiące tą wioskę. Przykładowo, powinien na
własne oczy zobaczyć, jak jakaś szatańska
siła tak złośliwie zakrzywiła przebieg torów
kolejowych, aby te staranowały miniaturowy
ryneczek owej wioski, a w ten sposób
aby zniszczyły one niemal całą jej historię. Albo
aby zobaczyć jak wyglądają doły w ziemi istniejące
w miejscach gdzie kiedyś stał kościół i inne budynki
publiczne tej wioski. Albo zobaczyć, jak dwie części
które kiedyś stanowiły tą samą wioskę, w rezultacie
skrytych prześladowań Wszewilek-Stawczyka obecnie
porównują się do siebie jak "królewicz do żebraka".
Czy też aby zobaczyć, jak ktoś zbudował nowy
staw tuż pod wioską, tylko po to żeby staw ten zalał
pozostałości niemal 1000-letniego młyna wodnego
tej wioski, oraz żeby odciął on dostęp ludzi do czakramu
Ziemi istniejącego przy owym młynie i emitującego
potężny podmuch energii przez Chińczyków nazywanej "chi".
Aktorzy mają swoje Hollywood. Polacy maja swoje
Chicago. Katolicy mają swój Rzym. Muzułmanie
mają swoją Mekkę. Wspinacze na skały mają swój
Mount Everest. Poszukiwacze złota mają swoje
Eldorado. Natomiast zwolennicy filozofii totalizmu
mają swoje
Wszewilki -
z całym ich ładunkiem wymownej symboliki,
wysoce znaczącego zaniedbania, oraz prześladowanej przeszłości.
Tyle tylko, że cele przybycia totaliztów do Wszewilek
są zupełnie odmienne, a faktycznie to niemal dokładnie
odwrotne, niż cele ścigane poprzez wyprawy i podróże
tamtych innych grup ludzi. Wszakże tamci inni ludzie
wybierają się do swoich miejsc wędrówek tylko po to
aby w ten sposób uczynić coś dla siebie samych.
Natomiast totaliźci wybierają się do Wszewilek głównie
po to, aby swoim przyjazdem uczynić coś dla innych
ludzi oraz dla całej ludzkości
#2. W jakich terminach odradzam teraz zwiedzania wsi
Wszewilki
oraz miasta
Milicza:
Aczkolwiek przybycie i zwiedzenie wsi
Wszewilki
oraz miasta
Milicz
jest możliwe o każdej porze roku i dnia, istnieje
cały szereg terminów, kiedy zwiedzenie to jest
najbardziej ryzykowne. W terminach owych
miały bowiem mieć miejsce na Wszewilkach unikalne
zloty, których wszystkie aspekty miały być koordynowane
internetowo. Pierwszy z owych zlotów, noszący
nazwę
"Wszewilki-2006",
miał już miejsce w sobotę dnia 8 lipca 2006 roku
(czyli w dniu który wyrażał się łatwym do zapamiętania
zapisem "8/7/6") - po raport z jego przebiegu i
następstw patrz strona
raport ze Zlotu "Wszewilki-2006".
To właśnie wszyscy znani mi uczestnicy tamtego
Zlotu zostali paskudnie pokarani przez UFOnautów.
Terminy następnych z owych Zlotów
były kiedś ustalone na następujące daty:
Sobota 7 lipca 2007 roku (czyli w dniu który wyraża się zapisem "7/7/7").
Sobota 9 sierpnia 2008 roku (czyli w dniu który wyraża się zapisem "9/8/8").
Sobota 8 sierpnia 2009 roku (czyli w dniu który wyraża się zapisem "8/8/9").
Każdy ze zlotów mających się odbyć w powyższych
dniach we Wszewilkach i w Miliczu, miał być
rodzajem prywatnej i niewinnej wycieczki jego
uczestników nastawionej głównie na zwiedzenie
opisywanych w punkcie #8 tej strony
ciekawostek i atrakcji owych miejscowości.
Aby jednak wycieczka ta mogła być powiązana
z różnymi formami humorystycznego, uczącego
i interesującego spędzenie razem czasu, była
ona koordynowana za pośrednictwem internetu.
Wszakże "w kupie raźniej, bezpieczniej,
oraz więcej uciechy". Wskazane więc było
aby dołączyć do innych którzy w tych właśnie
terminach tam przybędą. Niestety, mściwi
UFOnauci popsuli nam te niewinne wycieczki.
* * *
Czytelnik zapewne zadaje sobie pytanie
"dlaczego dawniej zalecane było że
miał on przyjeżdżać do Wszewilek
właśnie w powyżej wyszczególnionych
dniach, np. w sobotę, dnia 7 lipca 2007 roku,
kiedy ową wioskę mógł też on zwiedzać w dowolnym
innym terminie". Odpowiedź na to pytanie
brzmiała, że zanim UFOnauci włączyli
się aktywnie do obrzydzania ludziom Wszewilek,
istniało kiedyś aż wiele ku temu powodów. Przykładowo,
jeśli nie zaplanuje się czegoś na konkretną datę,
wówczas jest wysokie prawdopodobnieństwo
że wogóle tego się nie zrealizuje. Jeśli więc nie
zdecydujemy się przyjechać na zwiedzanie Wszewilek
właśnie w określonym dniu, np. sobotę, dnia 7 lipca 2007 roku, wówczas
najprawdopodobniej nigdy nie zwiedzimy owej
wioski. W sobotę, dnia 7 lipca 2007 roku warto również
miało być przybyć do Wszewilek ze względów pamiątkowych.
Wszakże to w owym dniu miało być we Wszewilkach
wielu ludzi wykonujących pamiątkowe fotografie.
(Ja zachęcałem przecież wszystkich uczestników,
aby wykonywali zdjęcia każdego interesującego
momentu ze zwiedzania owych miejscowości, potem
zaś przysyłali mi co ciekawsze z tych zdjęć do
wystawienia na niniejszej stronie internetowej.)
Czyż zaś nie przyjemnie byłoby potem zobaczyć
siebie w internecie jak się stoi w naturalnej pozie
na historycznym miejscu, albo jak duma się nad
jakimś ważnym aspektem historii? Innym istotnym
powodem przybycia właśnie w owym dniu, było
ponieważ mieszkańcy Wszewilek i Milicza przybycia
zwiedzających właśnie w owym dniu mieli się
spodziewać. Wszakże informacja o owym
koordynowanym poprzez internet zwiedzaniu
owych miejscowości była dostępna
w internecie już od ponad roku czasu. A
internet ma podobno potężną moc i zasięg.
Wszewilczanie i Miliczanie z kolei nie gęsi,
też do internetu czasami zaglądają. Spodziewając
więc się "najazdu" ciekawskich z dalekiego świata,
nie byliby ani wcale zdziwieni, ani też podejrzliwi,
jeśli jacyś obcy ludzie nagle zaczęliby się interesować
architekturą ich budynku, zaczęliby zaglądać
do ich obejścia, rozbijać namioty na boisku sportowym
Wszewilek, czy łazić po okolicznych polach, łąkach i laskach.
Chociaż więc w innych dniach roku prawdopodobnie
wzięliby widły i pogonili takiego kogoś gdzie
pieprz rośnie, w samym tym dniu zapewne
chętnie wyszliby przed bramę swojego domostwa,
pogawędzili z przybyszami, opowiedzieli im o
historii swego domu czy historii co ciekawszego
miejsca Wszewilek lub Milicza, pokazali obejście,
poczęstowali szklanką wody, a nawet - jeśli zaszłaby
potrzeba, to podwieźliby traktorem do co bardziej
interesującego miejsca. Jeszcze innym
powodem do poprzedniego wybrania z góry ustalonej daty na przyjazd do
Wszewilek i Milicza, było że z punktu widzenia numerologii data
ta jest dosyć szczególnym dniem. (Takie numerologicznie
szczególne daty po angielsku nazywają się "auspicious".
Daty wszystkich koordynowanych poprzez internet imprez
Wszewilek, tj. soboty w dniach 7/7/7, 9/8/8, 8/8/9, a także
8/7/6 - czyli ta dla której zlot
"Wszewilki-2006"
już się odbył, zostały specjalnie tak dobrane aby reprezentować
sobą właśnie takie numerologicznie "auspicious" dni.)
Istnieje więc jakieś tam prawdopodobieństwo że w którymś
z tych dni wydarzy się coś na tyle niezwykłego we Wszewilkach,
iż możemy potem żałować że nie ujrzeliśmy tego na
nasze własne oczy. Niestety, mściwa reakcja UFOnautów
na owe zloty we Wszewilkach popsuła wszystko powyższe.
Wszakże nie wolno nam ryzykować, że z zemsty za
niewinne zwiedzenie tej wioski szatańscy UFOnauci mogą
spowodować np. czyjąś śmierć.
#3. Jaki mógł być program naszego pobytu we Wszewilkach i Miliczu:
Kiedyś istniał szczegółowy program
co i jak czynić we Wszewilkach w dni
owych zlotów totalizmu. Resztki tego
programu nadal wyłaniają się z punktów
#9, #10 i #11 tej strony.
Obecnie jednak kiedy mściwi UFOnauci
zaczęli otwarcie umęczać i prześladować
ewentualnych przybyłych na taki zlot,
nie ma sensu prezentowanie tego programu.
Dlatego usunąłem go z tego punktu aby
niepotrzebnie nie wydłużać tej strony.
#4. Jak zorganizowac sobie zwiedzanie Wszewilek i Milicza:
Motto: Pamiętaj o zasadach totaliztycznego zwiedzania: nie czyń niczego poza dobrem, nie powiększaj niczego poza wiedzą, nie pozostawiaj niczego poza śladami swych stóp, nie zabieraj ze sobą niczego poza pamięcią oraz zdjęciami jakie pstryknąłeś podczas swej wizyty.
Poniżej w punkcie #6 tej strony, opisane są
podstawowe opcje przyjazdu i zwiedzania
Wszewilek i Milicza. Proszę jednak odnotować,
że którąkolwiek z tych opcji
zwiedzania Wszewilek i Milicza ktoś by nie wybrał,
opcję tą powinien sobie z góry zaplanować i przygotować.
Przykładowo, należy z góry sprawdzić rozkłady
odjazdów i przyjazdów pociągów i autobusów
które ma się zamiar użyć, albo z góry zarezerwować
sobie noclegi w hotelu czy ośrodku w którym
ma się zamiar zatrzymać, itd., itp.
Wszakże od tego jak dobrze ktoś się przygotuje
do tej wyprawy i zwiedzania, zależało potem będzie
jak przyjemnie spędzi czas podczas jej trwania,
oraz jak dobre wspomnienia z niej później wyniesie.
#5. Co zabrac ze soba na zwiedzanie Wszewilek i Milicza:
Analizy przebiegu poprzedniego Zlotu
"Wszewilki-2006"
wykazują, że najważniejsze jest zabranie
wydruku komputerowego ze strony
Wszewilki-Milicz -
tak aby potem wiedzieć co dokładnie jest tam
warte oglądania, na co warto zwracać tam
szczególną uwagę, oraz jak powinno się
zwiedzać te miejscowości. Dobrze jest też
zabrać wydruk ze stron o wsi
Wszewilki
oraz mieście
Miliczu -
tak aby mieć pod ręką dokładniejsze opisy tego
co tam się zwiedza. Aby zaś łatwiej móc się
poruszać po szlakach wędrownych opisanych
na tej stronie w punktach #8.1 do #8.4 (lub #9.1
do #9.4) i odnajdywać poszczególne obiekty
zainteresowań, konieczne jest również zabranie
ze sobą kompasu - wszakże szlaki te
cały czas referują do kierunków geograficznych.
Drugim, również bardzo ważnym sprzętem,
jest aparat fotograficzny, oraz/lub ewentualna
kamera wideo. Wszakże warto utrwalić dla siebie
i innych co bardziej insteresujące widoczki z miejsc
jakie się zwiedza, a także ewentualne sfotografowanie
wszelkich tajemniczych stworzeń oraz nietotaliztycznie
zachowujących się ludzi jakich się napotka.
Osoby które zamierzają przenocować pod
namiotem na historycznym obszarze obozowiskowym
handlarzy koni, czyli na dzisiejszym boisku
sportowym Wszewilek, oprócz zwykłego ekwipunku
namiotowego oraz zapasu żywności powinni
zabrać ze sobą także latarkę elektryczną oraz
miniaturową łopatkę ogrodową do zakopywania
śmieci jakie wówczas wygenerują. Ponieważ
we wiejskiej scenerii oraz podczas wędrówek na
świeżym powietrzu nic tak nie smakuje jak dobre
jedzenie, każdemu kto ma ku temu możliwości
rekomenduję także zabranie ze sobą wszystkiego
co potrzebne na piknik, lub co najmniej
jakichś kanapek oraz napoju. Jeśli ktoś przybywa
samochodem i zamierza zakupić od rolników z
Wszewilek jakieś "organiczne" produkty rolne,
powinien pamiętać o funduszach na zakup, o
opakowaniach dla zakupionego mleka i jajek,
a także o wolnej przestrzeni w bagażniku samochodu.
#6.
Opcje przybycia do Wszewilek, przenocowania we Wszewilkach lub w Miliczu,
zwiedzania Wszewilek i Milicza, oraz powrotu do domu:
Motto: "W życiu nigdy nie żałujemy że coś uczyniliśmy lub zwiedziliśmy, jednak często żałujemy że mieliśmy okazję aby coś uczynić lub zwiedzić, jednak z niej nie skorzystaliśmy."
Opisywane tutaj internetowo koordynowane imprezy
we Wszewilkach i Miliczu są rodzajem prywatnej
wycieczki do tych miejscowości, tyle że wycieczki
organizowanej przez wielu ludzi naraz (wszakże
"w kupie zawsze raźniej i bezpieczniej"). Jak więc
niemal wszystko na takiej prywatnej wycieczce,
nikt nie będzie jej uczestnikom zabezpieczał ani
zakwaterowania, ani wyżywienia, ani przewodników
czy organizatorów którzy przygotowaliby dla nich
rozrywki, ani żadnych innych wygód. Dlatego uczestnicy
tych imprez, po zjawieniu się w okolicy Wszewilek lub
Milicza muszą sami zatroszyć się o zabezpieczenie
sobie wszystkiego co będzie im potrzebne dla
konstruktywnego i przyjemnego spędzenia tam czasu.
Opisywana tutaj impreza będzie trwała tylko jeden
dzień. Dlatego jeśli ktoś przybędzie na nią głównie w
celu poznania Wszewilek i ich historii, wówczas
najbardziej optymalne rozwiązanie które ja bym
mu polecał, to zjawić się we Wszewilkach możliwie
wcześnie rano w dniu 7/7/7, zobaczyć co się będzie
działo na obecnym boisku sportowym Wszewilek -
które będzie centrum dla owej imprezy, odnaleźć
kumpli lub korespondentów z którymi tam się umówiło,
pozwiedzać razem z kumplami szlaki wędrowne
opisane w punkcie #8 (lub #9) tej strony - nawzajem
sobie przypominając co interesującego warto tam
odnotować i jaka była historia, funkcja, oraz losy
danego miejsca, poczym wyjechać z powrotem do
domu jeszcze tej samej soboty 7/7/7. Jeśli zaś ktoś
przybędzie do Wszewilek aby również doświadczyć
"nadprzyrodzonych" zjawisk, wówczas najlepszą
ku temu okazją będzie tam przenocować - najlepiej
właśnie na owym obecnym boisku Wszewilek (czyli na
historycznym obszarze obozowania kupców i handlarzy
koni). Poniżej wyszczególniłem najważniejsze możliwości
(opcje) jakie są mi znane w zakresie sposobu przybycia
do Wszewilek, noclegu albo we Wszewilkach albo
też w pobliskim Miliczu, zwiedzania atrakcji i
niezwykłości Wszewilek oraz Milicza, oraz
końcowego powrotu do domu. Oto owe opcje:
#6.1.
Przybycie do Wszewilek samochodem czy motocyklami albo tylko na jeden dzień, albo też na dwa dni
z nocowaniem w Ośrodku Wypoczynkowym w Karłowie pod Miliczem lub też w którymś z milickich hoteli,
oraz zwiedzanie atrakcji Wszewilek i Milicza z pomocą samochodu:
Niniejsza opcja pozwala na najszybsze oraz
na najmniej uciążliwe zwiedzenie opisywanych
na tej stronie ciekawostek i szlaków wędrownych
Wszewilek i Milicza. Jeśli mieszka się jedynie
kilka godzin jazdy od Wszewilek, wówczas do wsi
tej można przybyć dopiero rano, np. w sobotę
dnia 7/7/7. W takim przypadku warto podjechać
samochodem aż do młyna elektrycznego Wszewilek,
zaparkować tam samochód, podejść piechotą do
pobliskiego boiska sportowego, a następnie przejść
już na piechotę szlak wędrowny opisany w punkcie
#8.2 niniejszej strony internetowej. Po przejściu
owego szlaku piechotą i oglądnięciu w ten sposób
stanu miejscowych dróg polnych, można rozważyć
czy chce się podejść czy też podjechać do tamy
na Baryczy owym historycznym fragmentem
"drogi do starego młyna wodnego na Baryczy"
opisanym w punkcie #9.1 niniejszej strony.
Wszakże od młyna elektrycznego we Wszewilkach
do owej tamy jest mniej niż 1 km, tyle że polną
drogą (trzeba jednak pozostawić samochód jakieś
300 metrów od owej tamy, kiedy droga którą
podążamy zniknie pod wałem nowego stawu rybnego).
Po oglądnięciu tamy i czakramu energetycznego
Milicza, można powrócić do Wszewilek, poczym
już z pomocą samochodu oglądać atrakcje opisane
w szlakach wędrownych z punktów #8.3 i #8.4 tej
strony. Jeśli zaś mieszka się wiele godzin jazdy
od Wszewilek, wówczas można przyjechać dzień
wcześniej do Milicza, zanocować w jednym z miejsc
noclegowych opisanych poniżej, oraz od rana
następnego dnia zwiedzić Wszewilki tak jak to
opisano powyżej, zaczynając od zaparkowania
samochodu w okolicach młyna elektrycznego
tej wioski.
Jeśli w owej opcji przybycia do Wszewilek we
własnym samochodzie ktoś zdecyduje się
zatrzymać na miejscu na jedną lub kilka nocy,
wówczas ma do wyboru cały szereg miejsc
noclegowych. Jednym z owych miejsc jest
Ośrodek Wypoczynkowy w Karłowie pod
Miliczem (Państwowy-Miejski Ośrodek
pod zarządem miasta Milicza). Ośrodek
ten jest oddalony jedynie o około 5 km
od Wszewilek. Stąd jeśli ktoś zechce, w
sobotę (dnia 7/7/7) wcześnie rano zdąży
się z niego podjechać do boiska sportowego
Wszewilek na możliwy pokaz "deszczu
żywych rybek". Oto dane owego ośrodka:
Adres pocztowy:
Ośrodek Wypoczynku Świątecznego Milicz-Karłowo,
ul. Poprzeczna 9,
56-300 Milicz, woj. dolnośląskie.
Telefon (w Polsce): 0-71-3841215.
Email: (? narazie nieznany - jeśli ktoś go pozna wóczas proszę dać mi znać!)
Na stronach internetowych Milicza, np. na
stronie o adresie
www.milicz.pl/turystyka/noclegi/,
opisane są także jeszcze inne możliwości
zakwaterowania w Miliczu (czyli około 3
km od Wszewilek - tj. wystarczająco blisko
aby w sobotę na 7 rano dojechać stamtąd
do boiska sportowego Wszewilek). Przykładowo,
jest tam opisany "Hotel Libero". Jego dane:
Adres pocztowy:
Hotel Libero, 56-300 Milicz, ul. Kosciuszki 2
Telefon (w Polsce): 071/383 13 90, 38313 91 fax 071/383 13 92
Email: (? narazie nieznany - jeśli ktoś go pozna wóczas proszę dać mi znać!)
Ponadto na stronach internetowych Milicza opisane jest też
Centrum Edukacyjno-Metodyczne, które reklamuje się że ma w ofercie:
-100 miejsc w pokojach 2-, 5- i 6- osobowych,
-kuchnię turystyczną (z pełnym wyposażeniem),
-wyżywienie całodzienne dla grup zorganizowanych - na zamówienie,
-jadalnio-świetlicę, świetlice (ze sprzętem audio-video),
-węzeł sanitarny z natryskami, boisko do piłki siatkowej oraz miejsce do grilowania,
Jego dane:
Adres pocztowy:
Centrum Edukacyjno-Metodyczne,
56-300 Milicz, ul. Trzebnicka 4b
Telefon (w Polsce): (071) 384 02 37, tel./fax (071) 384 02 38
Email: (? narazie nieznany - jeśli ktoś go pozna wóczas proszę dać mi znać!)
* * *
Proszę mieć na uwadze, że jeśli ktoś dopiero rano
dojedzie samochodem w pobliże boiska sportowego
Wszewilek, wówczas silnie radzę mu aby samochód
zaparkował w okolicach młyna elektrycznego
Wszewilek, zaś do boiska podszedł na piechotę
(np. na ewentualny pokaz "żywych rybek" spadających z nieba).
Odległość od mlyna do boiska wynosi tam jedynie
jakieś 100 metrów. Natomiast polna droga od młyna
do boiska jest zaniedbana przez władze i naprawdę
okropna.
#6.2.
Przybycie do Wszewilek pociągiem albo tylko na jeden dzień, albo też na dwa dni
ze spaniem pod namiotami wokół centrum historycznego obszaru obozowiskowego
dla kupców i handlarzy koni (obecnie boiska sportowego Wszewilek), zwiedzanie
atrakcji Wszewilek i Milicza poprzez przejście piechotą szlaków opisanych w punkcie
#8 (lub #9) tej strony, oraz odjazd do domu autobusem z Milicza:
Motto: "W kupie zawsze raźniej. Jeśli więc zamierzasz nocować pod namiotem na boisku gdzie nocą może wiele się zdarzyć, wówczas zabierz na ten Zlot tylu dobrych kumpli ilu tylko możesz. Spijcie też w conajmniej dwuosobowych namiotach."
Do zrealizowania niniejszej opcji zachęcani
są ludzie młodzi, którzy NIE dysponują własnym
samochodem, ale albo posiadają namioty i są
w stanie spędzić noc pod namiotem wokół obecnego
boiska sportowego Wszewilek, albo też są w stanie
przybyć do Wszewilek wcześnie rano i oglądnąc
wszelkie atrakcje owej wioski w przeciągu tylko
jednego dnia. W takim wypadku, zachęcani są
oni aby przyjechać do Milicza pociągiem np.
popołudniem w dniu 6/7/7 (w opcji zaś jednodniowej,
czyli bez noclegu pod namiotem - przyjechać tam rankiem w dniu 7/7/7),
przejść do Wszewilek szlakiem wędrownym opisanym
w punkcie #8.1 tej strony, na noc z piątku 6/7/7 na
sobotę 7/7/7, rozbić swój namiot na byłym obszarze
historycznym, na którym w dawnych czasach obozowali
kupcy i handlarze koni przybywający do Wszewilek na
ogromnie słynne jarmarki końskie, w sobotę 7/7/7
przejść po Wszewilkach i Miliczu szlakami opisanymi
w punktach #8.2 do #8.4 tej strony, a nastepnie wrócić
do domu autobusem już z dworca autobusowego Milicza.
W obecnych czasach ów historyczny obszar obozowiskowy
na którym mogą rozbić namioty na noc znany jest
pod nazwą "boiska piłkarskiego Wszewilek".
(Odnotuj jednak, że boiskiem piłkarskim stał się
on dopiero w latach 1950-tych. Przed ową datą
boisko piłkarskie Wszewilek zlokalizowane było
w całkowicie odmiennym obszarze tej wsi - po
szczegóły patrz 6 w punkcie #8.2 niniejszej strony.)
Stąd osoby dysponujące namiotami mogą rozbić
te namioty wokół pola gry owego dzisiejszego
boiska sportowego we Wszewilkach. Boisko to
będzie bowiem centrum zlotowym. Na nim
będą więc miały miejsce wszelkie imprezy
zlotowe (nie żeby bylo ich zbyt wiele) - patrz punkt
#4 tej strony. Względem niego też wytyczone
zostały wszelkie szlaki wędrowne do zwiedzania
Wszewilek i ich okolicy - po szczegóły patrz
punkt #8 tej strony. Owo dzisiejsze boisko sportowe
jest zlokalizowane tuż przy torach kolejowych
wiodących z Milicza do Krotoszyna, a także
przy dawnej "drodze do starego młyna
wodnego na Baryczy" (po wojnie nazywanej
"drogą na tamę") opisywanej na stronie o wsi
Wszewilki.
Z tego co pamiętam, to kiedyś przy nim stał
jeden z owych hydrantów na zawór odtwierany
ręcznie - tak aby piłkarze mieli się gdzie umyć
po meczu. Jeśli hydrant ten ciągle działa,
obozujący na owym boisku będą mieli zapewnioną
wodę z wodociągów miejskich do picia i mycia.
(Jeśli zaś jest nieczynny, lub zlikwidowany,
wówczas będzie dobra okazja aby złożyć petycję
na ręce sołtysa (urzędowego) wsi Wszewilki,
aby z urzędu go naprawiono lub odrestaurowano
w obliczu zbliżającego się następnego Zlotu "Wszewilki-2008".)
W okolicach owego boiska jest też sporo "ziemi niczyjej"
pozarastanej krzakami, z naróżniejszymi dziurami
i wyrobiskami w ziemi po piasku zabranym w 1875 roku
na budowę pobliskiego nasypu kolejowego. Jeśli więc
zabraknie obszaru obozowego tuż przy polu boiska
sportowego, zawsze można rozbić namioty na owej
"ziemi niczyjej". Jakieś 100 metrów od owego boiska
jest także niewielki lasek prywatny (a właściwie to aż
kilka lasków), tak że ci za potrzebą będą mieli
gdzie poużyźniać porost lokalnych drzewek.
(Proszę jednak pamiętać o zobraniu ze sobą
na obozowisko maleńkiej łopatki ogrodowej i latarki,
aby przed przykucnięciem móc sobie wykopać mały
dołek w ziemi, w którym potem się zakopie
"pamiątki" jakie zostaną tam wygenerowane -
zgodnie z totaliztycznym mottem "czyń tylko
dobro, powiększaj tylko wiedzę, wywieź tylko
zjęcia, pozostaw tylko ślady swoich stóp".
Wszakże jeśli ktoś nie zakopie po sobie tego
co wygenerował, następni wchodzący do
tego lasku będą wysyłali "złą karmę"
dokładnie pod jego adresem - zaś z
powodu pozostawienia po sobie materialnego
śladu, jest absolutnie pewnym że karma
ta znajdzie swego adresata.)
Aby po przybyciu autobusem do Milicza dostać
się do owego boiska, wystarczy złapać autobus
do Wszewilek i poprosić kierowcę o wyrzucenie
"przy starym młynie elektrycznym na Wszewilkach"
albo "na torach kolejowych". Stamtąd do boiska
sportowego jest juz tylko jakieś ze 100 metrów.
Jeśli zaś ktoś przybędzie do Milicza koleją,
wówczas drogą okrężną (po szosie) do owego
boiska jest około 5 km - i na dodatek nie jeżdżą
wzdłuż większości z niej żadne autobusy.
Dlatego najłatwiej z dworca kolejowego dostać
się do owego boiska idąc pieszo ku północy w
przybliżeniu wzdłuż torów kolejowych - tory te
bowiem są rodzajem "nitki Ariadny" dla idącego,
uniemożliwiającej mu zabłądzenie. (Jednak
silnie odradzam przejście po samych torach
i to aż dla kilku powodów, np. ponieważ ten
krótki odcinek torów słynie z przedziwnie dużej
liczby wypadków śmiertelnych - po szczegóły
patrz strona
Wszewilki.
Dlatego raczej radzę iść równolegle do torów
np. po historycznym "bursztynowym szlaku"
opisanym w punkcie #8.1 tej strony.)
Boisko znajduje się wówczas po prawej stronie
torów kolejowych, w tym miejscu gdzie nasyp
kolejowy niemal zanika, zaś poziom torów staje
się równy poziomowi otaczającego je obszaru.
(Wszędzie wcześniej tory zlokalizowane są
na wysokim i z daleka widocznym nasypie
kolejowym.) Największy jednak problem
z owym przejściem wzdłuż torów jest taki,
że jeśli idzie się po wyżwirowanej ścieżce
rowerowej zawsze tam biegnącej po prawej
(wschodniej) stronie tuż przy torach, wówczas
zwykle dniami policja kolejowa lubuje się tam
w łapaniu ludzi którzy podążają ową ścieżką
i w karaniu tych ludzi mandatami
(szczególnie ulubionymi miejscami dla owej
policji dla zaczajania się na przechodniów, był
kiedyś most kolejowy na Baryczy, oraz położony
nieco wcześniej przed nim "most na młynówce".
Dlatego, jeśli komuś się spieszy, wóczas znacznie
lepszym wyjściem od wędrowania po owej ścieżce
żwirowej tuż przy torach i wzdłuż tych torów, jest
używanie polnej drogi która biegnie wzdłuż nasypu
u podstawy owego nasypu (idących ową drogą policjanci
kolejowi nie mają prawa okładać mandatami). Tyle że
droga ta jest pełna dziur i stąd nie nadaje się do przejścia
nocą - chyba że ktoś ją dobrze zna. Aż do mostu na Baryczy
droga ta biegnie pod nasypem po jego lewej stronie,
zaś za mostem na Baryczy biegnie ona pod nasypem
po jego prawej stronie. Kiedy zaś droga zanika, bowiem
tory przebiegają po moście, wówczas po prawej
i lewej stronie od mostu kolejowego, w niewielkiej
odległości od torów, jest najpierw mostek przez
Młynówkę i jej odnogę, potem zaś po prawej
stronie torów jest tama na Baryczy - po których
można przejść na drugą stronę wody bez obawy
zapłacenia mandatu. Idąc tą drogą z daleka też
widać, czy na danym moście kolejowym faktycznie
czają się policjanci kolejowi, bowiem przy mostach
biegnie ona po tej samej stronie torów po której
zwykle ukrywają się oni przed ludźmi.
Jeśli jednak komuś się nie spieszy i
idzie w świetle dziennym - tak że nie zachodzi
niebezpieczeństwo że zabłądzi, wówczas
raczej zalecałbym przejście do boiska Wszewilek
tzw. "bursztynowym szlakiem" opisanym z punkcie
#8.1 tej strony.
Po przybyciu na historyczny obszar obozowiskowy,
który obecnie jest boiskiem we Wszewilkach, swoje
namioty proszę rozbijać nie na samym polu
piłkarskim owego boiska, a na obrzeżu boiska
wokół owego pola gry. Istnieją bowiem ku temu
ważne powody. Przykładowo samo boisko ma bardzo
"wrażliwą trawę" o którą "ogromnie dbają" miejscowi
piłkarze z drużyny "Wszewilkowskich Wilków".
Nikt zaś z przybyszy zapewne nie chce wzbudzać
gniewu owej bojowej drużyny poprzez koczowanie
na ich delikatnej trawie.
Tak nawiasem mówiąc, to radzę przywieźć
ze sobą na Zlot jakis zapas jedzenia, np.
kanapki i soś do picia, wszakże żywność może
okazać się nie do zdobycia po przybyciu do
Wszewilek. Tymczasem doskonale każdemu
wiadomo, że nic tak doskonale nie smakuje
jak piknik jedzony na trawie w pięknej wiejskiej
scenerii.
#6.3.
Przybycie do Milicza i potem Wszewilek autobusem albo tylko na jeden dzień, albo też na
dwa dni z noclegiem w którymś z hoteli lub ośrodków wyszczególnionych w punkcie #6.1
powyżej, zwiedzanie atrakcji najpierw Milicza a potem Wszewilek poprzez przejście piechotą
szlaków opisanych w punktach #8.4, #9.3, #8.2, oraz #9.1 tej strony, oraz odjazd do domu
pociągiem ze stacji kolejowej Milicza lub autobusem z dworca autobusowego Milicza:
Opcja ta jest zalecana, jeśli nie dysponuje
się samochotem a stąd korzystało się będzie
z transportu publicznego, zaś z rozeznania
rozkładów jazdy lub czasów przyjazdu
wynika, że koniecznym będzie zanocowanie
gdzieś co najmniej przez jedną noc - nie
chce się jednak, lub nie może, nocować pod namiotem.
W takim przypadku rekomenduję przyjechać
autobusem do Milicza, zameldować się w
jednym z milickich hoteli lub ośrodków
wyszczególnionych powyżej w punkcie #6.1, zwiedzić
sobie szlak z punktu #8.4 tej strony, przenocować
do nastepnego dnia w Miliczu w jednym z miejsc
wyszczególnionych w owym punkcie #6.1 powyżej,
zaś następnego dnia przejść i zwiedzić szlaki #9.3,
#8.2, oraz #9.1 w odwrotnym do opisanego w #8.1 i #8.3
kierunku wędrówki, poczym albo powrócić do Milicza
na jeszcze jeden nocleg zanim uda się w drogę
do domu, albo też od razu wrócić do domu
pociągiem z milickiej stacji kolejowej. Albo alternatywnie,
po przyjeździe dostać się jakoś z dworca autobusowego
Milicza do milickiego dworca kolejowego (piechotą
zajmuje to około 40 minut spaceru - odległość
wynosi bowiem około 2 km), potem zaś przejść
szlakami w opisanej w #8 kolejności, znaczy
najpierw przejść szlakiem z punktu #8.1, potem
szlakiem z #8.2, w końcu zaś szlakiem z punktu
#8.3 i ewentualnie z #8.4 - jeśli wcześniej go
nie przeszliśmy, w końcu zaś wrócić do domu
też autobusem z dworca autobusowego Milicza.
* * *
Oczywiście, istniało będzie nieco więcej
opcji zwiedzania Wszewilek i Milicza.
Przykładowo, można tam przyjechać
na kilka dni, zaś zwiedzanie tak sobie
rozłożyć, aby zwiedzić praktycznie
wszystkie interesujące miejsca opisane
na stronach o wsi
Wszewilki
oraz o mieście
Miliczu.
Jednak te dalsze opcje stanowiły będą
jedynie następne kombinacje dla opcji
opisanych powyżej. Można więc sobie je
łatwo zaplanować właśnie na podstawie
powyższych opcji.
#7. Co we Wszewilkach jest warte zwiedzania, oglądnięcia i uczynienia:
Motto: "Przyszłość i przeszłość są symetryczne względem teraźniejszości."
Jeszcze inne pytanie, nad którym ktoś być może się
zastanawia, to że "Wszewilki są przecież wioską
jak każda inna, cóż więc takiego unikalnego miałyby
one mi do zaoferowania i pokazania, czego dotychczas
bym nie widział w żadnej innej wiosce Polski".
Jak jednak się okazuje faktycznie Wszewilki mają
wiele do pokazania co jest unikalne tylko dla nich
i czego nie da się zobaczyć w żadnej innej wiosce
Polski. Poniżej wyszczególnię najważniejsze z rzeczy
wartych tam oglądnięcia. Oto one:
#7.1.
Porównanie przeszłości z teraźniejszością
w celu nabycia umiejętności wnioskowania
o przyszłości:
Wszyscy wiemy, że nasza teraźniejszość
jest rezultatem przeszłości poddanej ewolucji
i działania czasu. Z tego powodu niemal
każdego człowieka który widzi obecny wygląd
czegokolwiek, interesuje jak to coś wyglądało
wiele lat temu. Przykładowo, widząc jakiegoś
aktora czy bohatera filmowego w dniu dzisiejszym,
często zadajemy sobie pytania jak on wyglądał
w czasach młodości. Jeśli bowiem opanuje
się umiejętność symulowania w naszym umyśle
zmian z przeszłości do teraźniejszości, wówczas
ma się też możliwość przewidywania przyszłości.
Wszakże aby zobaczyć co już wkrótce nastąpi,
wystarczy to co widzimy wokół siebie dzisiaj
poddać takiemu samemu procesowi jaki znamy
że zamienił on przeszłość w dzień dzisiejszy.
Przykładowo, wiedząc jak jakiś aktor zmienił
wygląd z młodego na stary, jesteśmy też w
stanie przewidzieć jak my sami, lub jak ktoś
z naszych bliskich, zmieni swój wygląd po
upływie określonego czasu.
Problem jednak z poznaniem procesu "od
przeszłości do teraźniejszości" jest, że ogromnie
mało miejscowości na naszej planecie ma go
udokumentowanym dla siebie. Większość więc
miejsc możemy zobaczyć jak one wyglądają
dzisiaj, jednak nie wiemy dla nich, jak one
wyglądały np. 50 czy 100 lat temu. Tymczasem
Wszewilki są niemal jedyną wsią w Polsce, dla
której ów proces został w internecie udokumentowany
praktycznie dla przedziału ostatniego 1000 lat.
Dlatego warto przyglądnąć się na miejscu,
czyli we Wszewilkach, jak ten proces zmian
wyglądał i do jakiego dzisiejszego wyniku on
doprowadził. Z kolei po tym jak poznamy ten
proces dla Wszewilek, będziemy mogli go
odnieść do dowolnej wsi lub miejscowości która
będzie nam znana.
#7.2.
Ilustracja procesu niszczenia ludzkiej przeszłości
i prawdziwej historii, jaki na wielką skalę skrycie
prowadzony jest na Ziemi:
Wszewilki są jednym z owych rzadkich miejsc
na świecie, w którym udało się przyłapać na
"gorącym uczynku" owe mroczne siły które
skrycie wyniszczają naszą planetę. We
Wszewilkach bowiem do dzisiaj przetrwały
dowody systematycznego i celowego niszczenia
obiektów i zabytków które są nośnikiem historii
ludzkości. (Podobne jak na Wszewilkach celowe
wyniszczanie naszej wiedzy i historii, tym razem
jednak dokonywane na skalę całego globu, opisuję
również na stronie internetowej
ewolucja.)
Wyniszczania tego dokonują
szatańskie istoty
które dawniej nazywane były "diabłami", zoś obecnie
zwane są UFOnautami. Na szczęście prowadzony
przez nie proces systematycznego niszczenia wiedzy
o historii naszej planety, na Wszewilkach został dokładnie
zilustrowany oraz opisany. Ponieważ proces taki zachodzi
na wielką skalę praktycznie w każdym miejscu na Ziemi,
warto mu się przyglądnąć we Wszewilkach aby potem
go rozpoznać jak jest kontynuowany w dowolnym
innym interesującym nas miejscu naszej planety.
#7.3.
Zilustrowanie spiralnej ewolucji architektury budownictwa wiejskiego:
Wszewilki są niemal jedyną wsią w Polsce,
dla której ewolucja architektury jej domostw
od pierwszej aż do nadchodzącej szóstej
ich generacji została udokumentowana w
internecie. Dlatego warto przyglądnąć się tej
ewolucji we Wszewilkach, aby potem móc
ją odnosić do dowolnej innej wsi lub dowolnej
innej miejscowości która nas interesuje. Jak
dokładnie wyglądają poszczególne generacje
budynków mieszkalnych istniejących na
Wszewilkach wyjaśnione to zostało szczegółowo
w punkcie #7 strony internetowej o wsi
Wszewilki.
Z kolei w których dokładnie miejscach Wszewilek
można zobaczyć owe budynki poszczególnych
generacji wskazane zostało w opisach szlaków
wędrownych z punktów #8 i #9 niniejszej strony
(np. patrz 6 w punkcie #8.2, czy 6 i 3 w punkcie #9.3).
#7.4.
Poznanie fascynującej historii Wszewilek i Milicza:
Niewiele istnieje obecnie wsi w Polsce, których
historia byłaby tak interesująca jak historia
Wszewilek, a jednocześnie znana dla aż
tak długiego przedziału czasu około 1000 lat.
Dlatego warto poznać historię Wszewilek,
oglądając na miejscu obiekty które historię
tą ilustrują. Opisy obiektów Wszewilek i Milicza
które są nośnikami owej fascynującej historii
opisane zostały na stronach internetowych o wsi
Wszewilki,
o mieście
Miliczu,
oraz o
kościołach Wszewilek i Milicza.
#7.5.
Poznanie niezwykłości Wszewilek:
Wszewilki są raczej niezwykłą wsią. Niewiele
miejsc w Polsce, a nawet na świecie, może
się poszczycić zjawiskami lub obserwacjami
które mają miejsce we Wszewilkach. Przykładowo,
niedaleko od Wszewilek, tuż przy pobliskiej
tamie na Baryczy, znajduje się czakram ziemi
który wydziela potężny podmuch korzystnej
dla ludzi energii przez Chińczyków nazywanej
"chi".
We Wszewilkach miały też miejsce
opady żywych rybek. Były one wówczas
skoncentrowane wokół starodawnego obszaru
obozowiskowego (obecnego boiska sportowego)
będącego punktem początkowym i końcowym
szlaków opisanych w punktach #8 i #9 tej strony.
Wprawdzie podobne deszcze padały również
w innych miejscach świata, jednak tam zwykle
padały martwe ryby (jako przykład patrz
deszcz z martwych szprotek w Great Yarmouth, UK z 2002 roku).
Opisy moich obserwacji owych deszczy
z żywych rybek (płotek) na Wszewilkach
zaprezentowane są w podrozdziale I3.5
z tomu 5
monografii [1/4].
W pobliżu Wszewilek powierzchnię okolicznych
łąk zalegały pokłady tajemniczej "rudy darniowej",
której największe złoża rozlokowane były właśnie
wokół tej wsi, co do której dzisiejsza nauka nie
potrafi zadowalająco odpowiedzieć skąd się ona
tam wzięła, oraz którą ja osobiście posądzam
że jest ona pozostałościami żelazistej komety
jaka tam właśnie uderzyła w Ziemię w ekresie
epoki lodowcowej. (Po opisy owej tajemniczej
"ruby darniowej" patrz punkt #4 na stronie
Wszewilki.)
W samych Wszewilkach relatywnie często
widywano miniaturowych UFOnautów, lokalnie
nazywanych "krasnoludkami", oraz przeźroczysty
"grzyb" jakby wykonany ze szkła w którym oni
przybywali. Na przy-wszewilkowskich łąkach
można czasami odnaleźć galaretowatą
substancję nieziemskiego pochodzenia
nazywaną "anielskie włosy" - jej opisy zawarte
są w podrozdziale O5.4 z tomu 12
monografii [1/4].
Niedaleko od Wszewilek miały miejsce
obserwacje mitycznego potwora zwanego
"gryfem". Moje własne spotkanie z owym
krwiopijnym gryfem opisałem w podrozdziale
R4.2 z tomu 14 monografii [1/4]. Z kolei
obserwacje tego podobnego do małego
lwa potwora w innych niż Polska krajach
zaprezentowane są na stronie internetowej o
Nowej Zelandii.
Ponadto we Wszewilkach wypełnia się wszystko
czego wystarczająco mocno zapragniemy.
Więcej informacji na temat owych niezwykłych
atrybutów Wszewilek zawartych jest na stronie
internetowej o wsi
Wszewilki.
#7.6.
Zakupienie sobie od rolników Wszewilek ich organicznych produktów rolnych:
Rolnicy Wszewilek ciągle do dzisiaj gospodarzą
w tradycyjny sposób. Znaczy, nie używają oni
czy popierają inżynierii genetycznej, nie wstrzykują
swym kurom antybiotyków, nie karmią czy wysiewają
hormonów wzrostowych, nie lubują się też
w wymaczaniu tego co produkują w pestycydach,
chemikaliach, itp. Faktycznie więc, na przekór że
się z tym głośno nie reklamują, nadal do dzisiaj
stosują oni gospodarowanie które w wielkich
metropoliach świata jest hałaśliwie reklamowane
jako "organic farming" (tj. "gospodarowanie
organiczne"). Znaczy że kurczaki wyrosłe na
Wszewilkach ciągle smakuja jak przedwojenne
kurczaki, jajka są pożywne i smakowite jak zwykły
wiele wieków temu, mleko z Wszewilek ciągle jest
prawdziwym mlekiem - a nie rozwodnionym barwnikiem
i chemikaliami, świniakom nie podaje się tam
hormonów wzrostowych ani antybiotyków,
na owocach nadal nie ma tam grubej skorupy
z pestycydów ani innych chemikalii, natomiast
warzywa ciągle tam nie wiedzą co to inżynieria
genetyczna - po ich spożyciu nikomu więc nie
grozi wyrośnięcie trzeciej nogi czy krowiego
wymiona. Jak zaś wielu czytelnikom jest to doskonale
wiadomo, w dzisiejszych czasach ceny na
takie organiczne produkty rolne typowo są co
najmniej 5 razy droższe niż ceny normalnych
produktów. Tymczasem na Wszewilkach ciągle
wszystkie te zdrowe i smaczne produkty rolne
można zakupić nawet znacznie taniej niż ich
odmiany "normalne" kosztowałyby w jakimś
wielkomiejskim supermarkecie. Jeśli więc ktoś
odwiedza Wszewilki i ma wolną przestrzeń w
bagażniku swego samochodu, radziłbym
rozważyć zagadanie do któregoś z miejscowych
rolników i zakupienie od niego dowolnych z
takich produktów rolnych jakie aktualnie on
posiada na zbyciu. Jeśli zaś planuje się za
jakiś czas ponowny przejazd z pobliżu Wszewilek,
radziłbym nawet złożyć u tego rolnika zamówienie
na następną porcję jego produktów rolnych.
Co jednak najciekawsze na Wszewilkach, to że
zakupując osobiście produkty rolne od miejscowego
rolnika, ma się okazję poproszenia go aby nam
pozwolił oglądnąc jak wzrost owych produktów jest
dokonywany, oraz osobiście się przekonać czy
faktycznie wzrost ten ma charakter organiczny.
Jest to gwaracją jeszcze większej wiedzy i pewności,
że to co się kupuje jest faktycznie organiczne,
niż gdyby się coś zakupiło w supermarkecie.
Wszakże supermarkety nigdy nie pozwalają na
osobistą inspekcję warunków i procedur wzrostu
sprzedawanej przez nie żywności.
#8. Nieoficjalne "szlaki wędrowne" wsi Wszewilki, wzdłuż których można dokonywać zwiedzania tej niezwykłej wsi i jej okolic:
Oczywiście, nikt na Wszewilkach ani w ich
okolicach nie zadbał aby pooznaczać
jakiekolwiek szlaki wędrowne które
dopomogłyby w zwiedzaniu tej miejscowości
i w poznaniu jej niezwykłej historii. Dlatego ja
w tym niniejszym punkcie opiszę moje własne,
czyli nieoficjalne szlaki. Ponieważ faktycznie
szlaki te nie są przez nikogo pooznakowywane,
podczas ich opisów będę wyjaśniał jak je
samemu należy sobie wytyczać podczas
ich przechodzenia. Ponieważ w moich
wyjaśnieniach posługiwał się będę kierunkami
geograficznymi, wędrującym po tych nieoficjalnych
szlakach znacznie ułatwiłoby znajdowanie
właściwej drogi gdyby nosili oni ze sobą mały
kompas (plus, oczywiście, wydruk z niniejszej
strony internetowej, a także ze strony związanej
tematycznie z danym szlakiem, np, strony
Wszewilki,
lub strony
Milicz).
Kompas wskazywałby im lepiej drogę podczas
ich wędrówki i zwiedzania historycznych miejsc
Wszewilek (i okolic tej wioski) na bazie
podanych poniżej informacji. Z kolei wydruk
z niniejszej strony pozwalałby im utrzymać się
na danym szlaku, oraz zwracać uwagę na co
bardziej interesujące aspekty tego co po
drodze mijają.
#8.1.
Nieoficjalny "szlak bursztynowy" wiodący ze
stacji kolejowej w Miliczu do obecnego
boiska sportowego Wszewilek (a dawnego
obszaru obozowiskowego):
Ów szlak jest jedynie długi na około 1.5 km.
Wolnym krokiem można go więc przejść
w przeciągu około 1.5 godziny. Przejście nim
i oglądnięcie sobie jego ciekawostek i
historycznie interesujących miejsc jest więc
wprost idealnym rozwiązaniem kiedy ktoś
zamierza przybyć do Wszewilek pociągiem
w czasie dnia. (Lub zamierza odjechać z
Wszewilek dniem również pociągiem -
wówczas też powinien przejść ten sam szlak,
tyle że "tyłem do przodu", czyli zaczynając
od końcowego z podanych poniżej opisów
a kończąc na pierwszym z tych opisów.)
Niektóre fragmenty owego szlaku daje się
także zwiedzać z samochodu. Przykładowo,
od dworca kolejowego w Miliczu (a także
od milickich łazienek) do niedawna dawało
się samochodem dojechać aż do lewego brzegu
tamy na Baryczy - patrz 6 poniżej. Z kolei od
Wszewilek daje się nim dojechać aż do brzegu
najnowszego stawu rybnego przy Wszewilkach
(tj. do jakiś 300 metrów od tamy na Baryczy
- patrz 7 poniżej). Ponieważ jednak szlak ten
wiedzie po wertepach, trzeba go pokonywać
przy dobrej widoczności. Jego przebieg
pokrywa się z grubsza początkowo
z przebiegiem niemal 1000-letniej
drogi z Duchowa do Wszewilek, potem
zaś z równie starym odcinkiem gałęzi
historycznego "Bursztynowego Szlaku" -
czyli prastarej drogi wiodącej najpierw
z Milicza do Wszewilek przez most przy
starym młynie wodnym Wszewilek, potem
zaś wiodącej przez Pomorsko do Gniezna
i dalej do Gdańska. Pomocnym przy
wędrówce opisywanym tutaj szlakiem
byłby wydruk strony internetowej
Wszewilki.
Oto poszczególne odcinki owego szlaku:
1.
Śpichlerze Milicza. Wszyscy ci którzy
przybywają do Milicza koleją, zwykle klną na
położenie milickiej stacji kolejowej. Jest ona
bowiem oddalona o około 2 km od centrum
miasta. Ponadto nie posiada żadnej komunikacji
miejskiej z owym centrum. Bardzo jednak mało
ludzi wie, że takie położenie milickiego dworca
kolejowego zostało uwarunkowane historycznie.
Na niewielkim bowiem wzgórzu na którym obecnie
mieści się milicki dworzec kolejowy, już jakieś
1000 lat temu mieściły się stare śpichlerze
Milicza. Potem w miarę upływu czasu, śpichlerze
te obrosły w cały szereg innych składów, tartaków
i warsztatów, tworząc niejako "przemysłową dzielnicę
Milicza". Dlatego kiedy w 1875 roku budowano
kolej przez Milicz, jej dworzec zaplanowano właśnie
w miejscu owych odwiecznych śpichlerzy. Oficjalną
wymówką było, że takie jego położenie przybliży
kolej do miejscowych wytwórni - czyli tam gdzie
jej najbardziej potrzebowano. Nieoficjalnym zaś
powodem było, aby zniszczyć owe prastare
śpichlerze oraz wszelkie ślady ich istnienia.
Podczas też budowy milickiego dworca kolejowego,
śpichlerze te dokumentenie wyburzono. Teraz
nie pozostało po nich nawet śladu. Kiedy jednak
wyjdzie się z budynku dworca w Miliczu (pamiętając
aby wcześniej odpisać sobie z rozkładu jazdy
widocznego na ścianie owego dworca godziny
odjazdów pociągów powrotnych do naszego domu),
wchodzi się na rodzaj jakby dziedzińca. Jest to
właśnie dziedziniec wokół którego od kilkuset
lat stały owe milickie śpichlerze. Najważniejszy z
nich stał po prawej (północnej) stronie owego
dziedzińca - patrząc od wyjścia z dworca. Z
tyłu za nim istniała duża przystań dla małych
milickich barek, którymi ziarno dowożone było
do niego, a potem odwożone do młyna wodnego
na Baryczy, za pomocą żeglownej kiedyś
odnogi Młynówki - która to odnoga w dawnych
czasach docierała aż do owych śpichlerzy.
2.
Przystań dla barek pod starym milickim śpichlerzem.
Jeszcze do niedawna, z północnej strony wzgórza
z dzisiejszym milickim dworcem kolejowym oraz
wybrukowanym dziedzińcem owego dworca (dawniej
zaś wzgórza na którym znajdowały się śpichlerze
Milicza), znajdował się spory jakby staw. Kiedyś do stawu
owego wiodła żeglowna odnoga Młynówki. (Odnogę
tą w kilku odcinkach zasypano później nasypem kolejowym
podczas budowy obecnej linii kolejowej. Niemniej ciągle
do dzisiaj w wielu miejscach widoczne są jej fragmenty.
Ponadto drugi most w nasypie kolejowym licząc od stacji
kolejowej Milicza, czyli jeden most kolejowy przed mostem
nad samą Młynówką, oryginalnie był właśnie mostem przez
ową żeglowną odnogę Młynówki.) Odnogą tą barki ze
zbożem docierały aż do głównego śpichlerza Milicza.
Obecnie miejsce gdzie pod byłym głównym
śpichlerzem Milicza mieściła się końcowa przystań
dla barek, można zobaczyć wychodząc ze stacji
kolejowej Milicza i początkowo idąc drogą do Milicza
w dół ku zachodowi, a po jakichś 50 metrach skręcając
na pierwszym skrzyżowaniu w pierwszą (prawą) szosę
wiodącą ku wschodowi. Owa szosa, zanim wejdzie
pod most pod torami kolejowymi, przechodzi właśnie
naprzeciwko owej historycznej przystani dla barek spod
prastarych milickich śpichlerzy. Resztki tej przystani
widać po południowej stronie jakby stawu, który
kiedyś okrążała owa droga.
3.
Odcinek prastarej drogi z Duchowa do Wszewilek,
oraz żeglowna odnoga Młynówki wzdłuż której
droga ta kiedyś przebiegała. Aby wejść na
ową starodawną drogę, niemal natychmiast
po odejściu od budynku dworca w Miliczu i po
pomaszerowaniu w kierunku zachodnim ową szosą
wokół dawnej przystani dla barek (tj. drogą która łukiem
zakręca od budynku dworca najpierw ku zachodowi,
potem ku północy, a w końcu ku wschodowi),
przejść trzeba pod mostem w nasypie torów
kolejowych tuż przed dworcem. Po przejściu
pod tym mostem czytelnik znajdzie się po
wschodniej stronie torów (budynek dworca i
wyjście z niego znajduje się po zachodniej stronie
owych torów). Odnotuj, że niniejszy opis jest długi,
jednak faktyczne odległości są tam niewielkie - np.
odległości od dworca do owego mostu pod torami,
drogą okrężną wokół dawnej przystani barek, wynosi
zeledwie jakieś 150 metrów. Dalej jakieś 200 metrów
od owego mostu pod nasypem kolejowym, a także
jakieś 200 metrów w linii prostej od budynku
dworca w Miliczu), od owej głównej drogi
przebiegającej tam w kierunku na wschód przez
wieś Sławoszewice, odbiegało będzie w lewo drugie
z kolei odgałęzienie, a raczej druga mała uliczka
boczna Sławoszewic. Jest ono skierowane ku
północy (tj. skierowane niemal równolegle do
torów kolejowych). Można je łatwo rozpoznać,
bowiem na samym początku ma ono jakby
zawijas (tj. nie zaczyna się prosto). Odgałęzienie
to jest drugą uliczką boczną odbiegająco w lewo
od owej drogi głównej przez Sławoszewice
(poprzedzająca je, pierwsza uliczka boczna,
jest tylko krótką ślepą uliczką kończącą się
tuż przy nasypie kolejowym). Ta druga uliczka
(odgałęzienie) w lewo jest właśnie fragmentem
(a dla nas początkiem) owej starodawnej drogi
z Duchowa do Wszewilek. Trzeba w nią skręcić,
poczym nią podążąć (z małymi zygzakami)
przez jakieś 500 metrów, aż się nią przejdzie
przez mostek na drugą stronę (północną)
"Młynówki". Zdążając tą drogą do mostu na
Młynówce warto się uważnie rozglądać dookoła.
Wszakże po jej lewej (zachodniej) stronie
owej drogi, co jakiś czas da się zobaczyć
fragmenty byłego kanału żeglownego dla barek,
który łączył przystań pod śpichlerzami Milicza
(opisaną powyżej w 2) z Młynówką, a dalej z
Miliczem i z prastarym młynem wodnym na Baryczy.
W dawnych czasach po kanale tym flisacy spławiali
zboże do i ze śpichlerzy Milicza, w małych
jednosobowych barkach z płaskim dnem
opisanych poniżej.
4.
Młynówka, czyli najstarsza milicka arteria transportowa,
oraz jej unikalne barki flisackie.
Nazwa "Młynówka" przyporządkowana jest w Miliczu
do sztucznego koryta rzeki Baryczy, wykopanego
około 1000 lat temu. Korytem tym woda z "wysokiej"
części stawu starego młyna wodnego na Baryczy
doprowadzana była do fos obronnych miasta Milicza.
Ponadto Młynówka była najważniejsza arterią
transportową dawnego Milicza. Kursowały po niej
niewielkie barki, których kształt i wygląd były unikalne
dla Milicza (w żadnym innym miejscu na świecie nie
widziałem barek ani łodzi w dokładnie takim kształcie
jak te z Milicza). Barki te miały płaskie dno, były około
1.5 metra szerokie i około 3 metry długie, oraz miały
bardzo śmieszny, zaokrąglony dziób i ogon - każdy z
nich w kształcie półkola. Tak samo łatwo pływały więc
do przodu i do tyłu. Kiedy chodziłem do pierwszej klasy
szkoły podstawowej (nr. 1 w Miliczu) cała flotylla tych
barek gniła sobie zapomniana przez wszystkich w okolicach
dzisiejszych Łazienek Milicza. Były one napędzane
tyczką przez jednego flisaka, zaś każda barka bez
trudu była w stanie uwieźć ładunek około 300 kg po
wodzie głębokiej zaledwie po kostki. Otóż przekraczając
ów most przez młynówkę, warto sobie popatrzeć na
jej koryto. Istotne kiedyś w owej Młynówce było, że na
całej szerokości jej koryta i długości jej spływu utrzymywano
kiedyś dokładnie tą samą głębokość jej wody. To zaś
świadczy o wysokim kunszcie inżynierskim i znajmości
hydrauliki u dawnych mieszkańców Milicza. Takie
równiutkie jak stół, płaskie, czyste, piaszczyste dno
i strome pionowe brzegi, młynówka ciągle miała w
czasach mojej młodości. Niestety do dzisiaj, z powodu
jej zaniedbania przez ludzi, ta dawna żeglugowa
arteria Milicza z czasem uległa rozmyciu i zamuleniu.
Patrząc na ten niby niepozorny, sztucznie
wykopany kanał, warto sobie uświadomić, że przez
pierwsze około 500 lat istnienia Milicza był on
najważniejszą arterią transportową owego miasta.
Faktycznie to większość żywności, drewna, surowców,
wyrobów rzemiosła, oraz materiałów budowlanych
potrzebnych wówczas Miliczowi, było transportowane
do niego w owych miniaturowych barkach właśnie
poprzez koryto Młynówki i innych kanałów z Młynówką
połączonych. Drogi bite, po których podążały
zaprzęgi końskie, były jedynie kosztownym uzupełnieniem
owych barek. Dlatego zaprzęgi końskie używano
tylko w pilnej potrzebie, lub tam gdzie barkami nie
dawało się dopłynąć. Zresztą, jeśli przyglądnąć się
przebiegowi najważniejszych dróg Milicza, np. owej
drogi zaopatrzeniowej wiodącej ze śpichlerzy Milicza
znajdujących się w miejscu obecnego milickiego dworca
kolejowego, do centrum Milicza (po szczegóły patrz
opisy z 1 powyżej), wówczas się okazuje, że owe
drogi bite na początku budowane były właśnie wzdłuż
kanałów dla owych barek - w tym wypadku wzdłuż
koryta Młynówki. Po dokładnym oglądnięciu sobie
owej Młynówki można ruszyć w dalszą drogę.
5.
Fragment "Bursztynowego Szlaku" wiodący od Milicza
do starego młyna wodnego na Baryczy. Tuż za
mostem na Młynówce owa droga z Duchowa łączy się
na kształt litery "T" z równie starą drogą, która od około
1000 lat temu wiodła z miasta Milicza do starego młyna
wodnego na Baryczy, biegnąc właśnie wzdłuż koryta
Młynówki, potem zaś po przekroczeniu mostu
który kiedyś istniał za kołem wodnym owego
młyna, wiodła do wsi Wszewilki (przechodząc tuż
obok obecnego boiska sportowego Wszewilek, które
zapewne jest celem naszej pieszej wędrówki).
Owa prastara droga, kiedyś była fragmentem
jednej z gałęzi historycznego "Bursztynowego Szlaku".
(Więcej informacji o owym historycznym "Bursztynowym
Szlaku" zawarte jest na stronie o mieście
Miliczu.)
Skręcamy w prawą odnogę owej prastarej drogi
z Milicza do Wszewilek, czyli skręcamy w kierunku
na wschód (jakby oddalając się od nasypu torów
kolejowych). Jeśli przejdziemy tym pradawnym
odcinkiem drogi jakichś dalszych 400 metrów, dojdziemy
do tamy na Baryczy. Idąc ową drogą warto rozglądać
się uważnie dookoła. Jest to bowiem najmniej zniszczona
historyczna droga, z największą liczbą starych śladów
pozostałych do dzisiaj. W dawnych czasach właśnie
przy tej drodze stało kiedyś sporo zabudowań przymłynowych,
włączając w to rodzaj hotelu dla klientów młyna oraz
kilka składów na ziarmo i mąkę. Jeśli ktoś dokładnie
przyglądnie się poboczom owej drogi, ciągle i dzisiaj
powinien odnotować ślady po ich fundamentach
oraz po rampach i nabrzeżach jakie używały (sporo
ziarna i mąki spławiane było wówczas do i z Milicza
małymi jedno-osobowymi barkami z plaskim dnem
właśnie po owej młynówce). Miejsca w których kiedyś
stały budynki składów na ziarno i mąkę łatwo poznać
nawet obecnie, bowiem przy małym porciku jaki każdy
z nich kiedyś posiadał zawsze wykopywany był okrągły
staw, z korytem młynówki przebiegającym przez jego
środek. Staw ten był miejscem gdzie owe małe barki
mogły oczekiwać na swoją kolejkę do załadunku lub
rozładunku, a także gdzie barki te mogły się wyminąć
z barkami płynącymi do lub z młyna. Stawy te istnieją
tam do dzisiaj - chociaż ludzie już zapomnieli czemu
one kiedyś służyły. Po dojściu
do tamy przechodzimy na drugą (północną) stronę
rzeki Baryczy po chodniku biegnącym wzdłuż górnej
powierzchni owej tamy.
6.
Prastary młyn wodny na Baryczy oraz czakram
energetyczny Milicza. Po przejściu przez tamę
na północną (prawą) stronę rzeki Barycz, znajdujemy
się w bardzo szczególnym miejscu. W owym miejscu,
jedynie jakieś 100 metrów na północ od nas, znajdują się
szczątki prastarego młyna wodnego na Baryczy - niestety
od jakiegiś 1990-go roku są one zalane wodą uformowanego
tam wówczas nowego stawu rybnego. Tuż przy byłym
zlokalizowaniu owego młyna widoczne będzie
małe, sztucznie usypane wzgórze zarośnięte
drzewami i krzakami, które ciągle do dzisiaj
powinno być widoczne jak wyłania się ponad
powierzchnię nowego stawu. Na wzgórzu owym
kiedyś mieścił się dom młynarza (sam młyn stał
znacznie niżej od owego domu). Tuż przy nim
zlokalizowany jest czakram energetyczny Milicza.
Podmuch potężnego strumienia naturalnej energii
"chi" jaka bucha z tego czakramu jest tak silny,
że nawet jeśli nie jesteśmy wcale czuli na naturalne
energie, jednak na chwilę przysiądziemy sobie
przy owej tamie na Baryczy i skupimy się na
własnych odczuciach, wówczas bez trudu go
odczujemy. Uderzenie owej energii "chi" będzie
tak silne, że nawet kiedy spędzimy siedząc przy
owej tamie jedynie z 15 minut, ciągle potem będziemy
czuli się wypoczęci, jacyś radośni, oraz wypełnieni
energią.
7.
Nowy staw rybny złośliwie zalewający szczątki starego
wszewilkowskiego młyna wodnego. Kiedy
spod tamy na Baryczy postanowimy ruszyć w dalszą
drogę, początkowo powinniśmy przejść z jakieś 50 metrów
ku zachodowi (tj. w kierunku nasypu torów kolejowych
dobrze widocznych z owego miejsca) idąc wzdłuż
wału przeciwpowodziowego Baryczy aż dojdziemy
do punktu gdzie kończy się ów staw rybny zalewający
były młyn wodny Wszewilek. Po dojściu poza krawędź
owego stawu, powinniśmy zejść w dół z wału Baryczy
i iść piechotą ku północy wzdłuż wału obrzeżającego
ów staw, aż dojdziemy do pierwszej starej drogi która
jakby wyłania się spod owego wału. Idąc obok tego
stawu warto mu się przyglądnąć. Istnieje on tam bowiem
dopiero od około roku 1990-go. Poprzednio były tam
suche łąki, po których m.in. ja biegałem i wypasałem
mamine krowy. Dopiero kiedy zaszła potrzeba aby
szybko zniszczyć pozostałości historycznego
młyna wodnego na Baryczy, około 1990-go
roku jakiś zawzięty przeciwnik przeszłości i
historii tej ziemi wymyślił sobie aby zbudować
właśnie ów staw który zalał wszystko co ciągle
tam istniało.
8.
Ponowne wejście na historyczny "Bursztynowy Szlak",
a ściślej na jego fragment który stanowił starą drogę
z Wszewilek do młyna wodnego na Baryczy.
Owa droga która wyłania się spod wału nowego
stawu rybnego zalewającego resztki po młynie wodnym
Baryczy, to właśnie "stara droga z Wszewilek do
młyna wodnego na Baryczy". W dawnych czasach
była ona fragmentem historycznego "Bursztynowego Szlaku",
ponieważ prowadziła do mostu na Baryczy a dalej
do Milicza. Należy nią podążać (niewielkimi zygzakami)
zawsze ku północy, aż doprowadzi ona nas do obecnego
boiska sportowego Wszewilek (w dawnych czasach był
to obszar gdzie obozowali kupcy i handlarze koni przybyli
na jarmarki do Wszewilek - po szczegóły patrz 1
w punkcie #8.2 tej strony). Idąc po tej drodze warto
się rozglądać za kwadratami położonymi tuż przy
owej drodze, w których porost trawy lub zboża
ma nieco odmienną intensywność i kolor niż
gdzie indziej. Miejsca te bowiem wyznaczają byłe
klepiska z lepianek wszewilkowskiej "bieda-wsi",
które rozlokowane były wzdłuż owej drogi aż Hitler
je polikwidował w końcowych latach 1930-tych
(klepiska te ciągle były doskonale zachowane
w czasach mojej młodości).
9.
Obozowisko we Wszewilkach, na którym w dawnych
czasach odbywały się jarmarki i zatrzymywali kupcy
oraz handlarze koni przybyli na owe jarmarki. "Bursztynowy
szlak" którym podążamy, zaprowadzi nas aż do punktu
w którym przecina się on z torami kolejowymi w miejscu
w jakim zupełnie już zaniknął nasyp kolejowy. W
owym miejscu, w końcowym trójkącie pomiędzy tą
drogą a torami kolejowymi, położone jest dzisiejsze
boisko sportowe Wszewilek. Jednak faktycznie
boiskiem jest ono tylko od jakiegoś czasu po drugiej
wojnie światowej. Jeszcze bowiem podczas drugiej
wojny światowej, a także przez krótki okres czasu zaraz
po wojnie, boisko sportowe było położone zupełnie
gdzie indziej. Mianowicie zlokalizowane ono było
wzdłuż krawędzi lasu pomiędzy ostatnim (w kierunku
wschodnim) budynkiem Wszewilek-Stawczyka
znajdującym się przy starej drodze tej wioseczki,
a ostatnim budynkiem znajdującym się przy (nowej)
szosie tej wioseczki (tj. boisko to znajdowało się
jakby z tyłu obejścia mieszkającej tam kiedyś rodziny
Chupało). Natomiast w miejscu gdzie dzisiaj
mieści się boisko sportowe Wszewilek, znajdował
się wówczas zupełnie nieużywany przez nikogo
plac. Plac ten jednak historycznie miał uzasadnienie,
bowiem to na nim kiedyś odbywały się jarmarki koni i
obozowali uczestnicy tych jarmarków. Ponadto aż
do czasów Hitlera, w południowo-wschodnim kącie
tego placu istniało kilka małych lepianek w jakich
mieszkali bezrolni parobcy ze wsi Wszewilki.
Fot. #1: Tama na Baryczy przy wsi Wszewilki. Od pierwszej
poprzedniczki tej tamy, czyli od prastarego młyna wodnego
Wszewilek, zaczęła się bogata historia tej wioski i jej gospodarczy związek z Miliczem.
Zdjęcie z 2003 roku. To właśnie tylko około 100 metrów na północny zachód od
pokazanej powyżej tamy, już ponad 2000 lat temu pasterze bydła
z pobliskiego grodziska Milicza zaczęli budować pierwsze schroniska
przed pogodą. Późniejsza ewolucja tych schronisk doprowadziła
z czasem do powstania dzisiejszej wsi Wszewilki-Stawczyk. To
także w pobliżu owej tamy mieści się potężny "czakram energetyczny"
jaki rządzi losami miasta Milicza i jego okolicy. Czakram ów emituje
tak silny podmuch naturalnej energii przez Chińczyków nazywanej
"chi", że jej wpływ odczuwają nawet ci najbardziej znieczuleni i
gróboskórni. (Aby odczuć energetyzujący i uspokajający przepływ
tej naturalnej energii "chi", wystarczy na chwilkę przysiąść w pobliżu
powyższej tamy, odłączyć swoje myśli od doznań wzbudzanych
przez nasze zmysły, oraz skupić swoją uwagę na naszych doznaniach
wewnętrznych - czyli jak to się nazywa "przestawić się na odbiór
energii chi".) Przykładowo, właśnie z powodu silnego przepływu
owej energii "chi", nawet w czasach mojej młodości, kiedy nikt
jeszcze nie słyszał o takich rzeczach jak energia "chi", "feng shui",
naturalne czakramy Ziemi, medytacje, itp., na powyższą tamę
przybywało mnóstwo ludzi tylko po to aby - jak to wówczas nazywano,
"uspokoić swoje nerwy" (dzisiaj nazywają to "medytowaniem", lub
"nasycaniem ciała naturalną energią chi"). Z powodu takiego
umiejscowienia przymilickiego czakramu Ziemi, cokolwiek dzieje
się w okolicy tej tamy, jest to jednocześnie symboliczną reprezentacją
tego co dotyka miasto Milicz i jego okolice. Ponieważ zaś przepływ
energii w owym czakramie jest sterowany losami wsi Wszewilki-Stawczyk
która z niego historycznie się wywiodła, cokolwiek przytrafia się
owej wsi, jest jednocześnie symboliczną reprezentacją tego co
potem dotyka Milicz i cały obszar rozciągający się na dziesiątki
kilometrów dookoła tego miasta. Powyższa tama położona jest
też jedynie jakieś 100 metrów na południe od miejsca, w którym
pomiędzy latami 900 a 1000 AD zbudowano pierwszy młyn wodny
miasta Milicza. Młyn ten, a także osada robotników którzy go zbudowali
i parobków którzy w nim pracowali, z czasem stworzył zaczątek
miejskiej wsi milickiej obecnie znanej jako Wszewilki-Stawczyk.
Z kolei mąka z owego młyna żywiła i wzmacniała mieszkańców
Milicza oraz jego okolic przez niemal 1000 ostatnich lat.
Pokazana tutaj tama
zbudowana była przez polskich "Junaków" około 1950 roku. Czyli w
chwili fotografowania miała ona już ponad 50 lat. Z uwagi na energetyczne
znaczenie dla Milicza tego co wokoło owej tamy się dzieje, aktualny
stan rzeczy na samej owej tamie, a także w jej okolicach, jest symbolicznym
wyrażeniem stanu rzeczy w samym Miliczu i jego okolicach.
Przed tamą pokazaną
na powyższym zdjęciu, w tym samym miejscu istniała "stara" tama
zbudowana przez Niemców wkrótce po 1900 roku. W chwili więc jej
wymiany na tamę pokazaną na powyższym zdjęciu, tamta stara tama
także miała około 50 lat. Jednak nawet tamta stara poniemiecka tama
na Baryczy nie była pierwszą tamą stojąca w tym miejscu. Począwszy
bowiem gdzieś pomiędzy około 900 a 1000 rokiem AD, jakieś 100
metrów na lewo od obiektywu aparatu wykonującego powyższe zdjęcie,
zbudowany został pierwszy młyn wodny na Baryczy. W sensie
administracyjnym przynależał on do wsi obecnie zwanej "Wszewilki-Stawczyk".
Młyn ten także spiętrzał wodę Baryczy do poziomu bliskiego temu jaki
widzimy na powyższym zdjęciu jak spiętrzany jest przez obecną tamę.
Faktycznie więc ów pierwszy młyn wodny Wszewilek-Stawczyka, był
jednocześnie pierwszą tamą na Baryczy jaka stała zaledwie około
100 metrów na północ od tamy widniejącej na powyższym zdjęciu.
Ponadto, młyn ten rozdzielał i przekierowywał rzekę Barycz na dwa
koryta. Jedno z owych koryt, tj. "niskie" czyli to do którego woda
spływała z koła młyńskiego, biegło ku Miliczowi mniej więcej wzdłuż
przebiegu po jakim Barycz płynie i obecnie (aczkolwiek w znacznie
bardziej zawiły i pokręcony sposób). Tamto "niskie" koryto wbiegało
do dzisiejszego koryta Baryczy tylko jakieś 20 metrów z tyłu poza
plecami wykonującego powyższe zdjęcie. Z kolei drugie "wysokie"
koryto Baryczy, jakie odchodziło od stawu przed kołem wodnym
owego starego młyna wszewilkowskiego, biegło pradawnym korytem
Baryczy które obecnie w Miliczu znane jest pod nazwą "młynówki".
Na powyższym zdjęciu owo drugie ("spiętrzone" albo "wysokie")
koryto Baryczy przebiegało wzdłuż linii drzew widocznych za
samochodem po prawej stronie zdjęcia, czyli faktycznie przecinało
ono dokładnie prostopadle obecne koryto rzeki Barycz jakie
widoczne jest na powyższym zdjęciu. (Widoczne tu, obecne koryto
Baryczy, wykopane zostało sztucznie podczas regulacji Baryczy
następującej już po roku 1900-nym.) Owo stare "wysokie" koryto
Baryczy (tj. "młynówka") faktycznie dostarczało wody do fosy
obronnej średniowiecznego miasta Milicza. Można więc śmiało
stwierdzić, że młyn jaki przez niemal 1000 poprzednich lat stał
zaledwie jakieś 100 metrów na północ (lewo) od miejsca pokazanego
na powyższym zdjęciu, nie tylko żywił miasto Milicz, ale także
bronił je przed wrogami. Od jego losów zależne więc były losy
Milicza - co zresztą wynikało z jego położenia na czakramie
energetycznym Milicza.
Fragmenty omawianego
tutaj starego młyna wodnego na Baryczy, ciągle istniały w pobliżu pokazanej
powyżej tamy w czasach mojej młodości, tj. w latach 1950-tych do 1960-tych.
Ciągle też istniały wówczas zdziczałe drzewa owocowe jakie rosły w pobliżu
tego młyna. Dopiero około 1990-ego roku obszar owego młyna został
włączony w nowo-formowany staw rybny oraz zalany wodą. Nawet jednak
tuż przed zalaniem tego terenu, ciągle dobrze widoczna była droga dojazdowa
do młyna, jaka prowadziła z Wszewilek. (Droga ta po wojnie niesłusznie
nazywana była "drogą na tamę", chociaż w ostatnim swym fragmencie
skręcała ona na wschód ku byłemu budynkowi owego młyna, w ten sposób
oddalając się od tamy zamiast wieść ku niej.) Obecnie zapewne po młynie
tym nie ostały się już żadne ślady - aczkolwiek muszę tutaj przyznać że
podczas mojej ostatniej wizyty w Miliczu w lipcu 2004 roku nie byłem w
owym miejscu - nie sprawdziłem więc jak sprawy tam stoją. Jedyne więc
co ciągle po młynie tym być może wystaje ponad powierzchnię owego
nowo-zbudowanego stawu rybnego, to wzgórze usypane sztucznie w
widłach obu koryt Baryczy rozchodzących się od młyna. Na płaskim
wierzchołku tego wzgórza stał kiedyś dom młynarza. (Dom ten umieszczony
był na wzgórzu, aby chronić się przed wysokimi powodziami, które
podczas niektórych wiosen zalewały dolinę Baryczy. Z kolei owo
wzgórze mieściło się dokładnie w widłach na rozdrożu obu koryt
Baryczy które kiedyś rozchodziły się w dwóch kierunkach od stawu
spiętrzającego wodę dla owego młyna.)
* * *
Zauważ, że można zobaczyć powiększenie
każdej fotografii z niniejszej strony internetowej. W tym celu
wystarczy zwyczajnie kliknąć na tą fotografię. Ponadto
większość tzw. browser'ów które obecnie są w użyciu, włączając
w to populany "Internet Explorer", pozwala na
załadowanie każdej ilustracji
do swojego własnego komputera, gdzie można jej się do woli
przyglądać, gdzie daje się ją zredukować lub powiększyć,
a także gdzie ją można wydrukować za pomocą posiadanego
przez siebie software graficznego.
#8.2.
Nieoficjalny "szlak wokół byłego ryneczka Wszewilek" -
ilustrujący zniszczenia dokonane na historii dawnych Wszewilek:
Jest to okrężny szlak o długości około 1.5 km.
Przy wolnym zwiedzaniu można go całkowicie
i dokładnie pooglądać w przeciągu około
2 godzin czasu. Rozpoczyna się on na
obecnym boisku sportowym Wszewilek,
gdzie wędrujący tym szlakiem może
zaparkować i pozostawić swój samochód
lub namiot. Kończy się on również na
owym boisku sportowym Wszewilek,
albo też przy młynie elektrycznym (od młyna
jest tylko około 100 metrów do owego
boiska sportowego). Szlak ten ilustruje
co istotniejsze budynki publiczne Wszewilek,
które zostały zniszczone w trakcie budowy
kolei żelaznej w 1875 roku, zaś o których
istnieniu pamięć do dzisiaj całkowicie zaniknęła.
Tymczasem budynki te wyjaśniają istotną rolę
jaką kiedyś wieś Wszewilki wypełniała dla
miasta Milicza. Z kolei mechanizm użyty
do ich zniszczenia jest typowym dla skrytego
zaprzepaszczania wiedzy na temat prawdziwej
historii ludzkości. Pomocnym przy
wędrówce opisywanym tutaj szlakiem
i zwiedzaniu zawartych przy nim obiektów
byłby wydruk ze strony internetowej
Wszewilki.
Oto kolejne etapy wędrówki po tym szlaku:
1.
Tereny obozowania handlarzy i przejezdnych (obecne
boisko sportowe Wszewilek). Opisane tutaj zwiedzanie
historycznych Wszewilek i ich ciekawostek zaczniemy
od dzisiejszego boiska sportowego tej wsi. Gdyby ktoś mógł
przenieść się do dawnych czasów, wówczas by odnotował,
że owo obecne boisko sportowe Wszewilek, na którym ma
odbywać się główne obozowisko tego anonimowego Zlotu,
faktycznie było miejscem obozowania już od najdawniejszych
czasów. Szczególnie podczas słynnych jarmarków
końskich, do których kupcy zjeżdżali się do Wszewilek
nawet z sąsiednich krajów. W czasie trwania tych
jarmarków, kupcy i handlarze koni obozowali właśnie
na obszarze obecnego boiska sportowego Wszewilek,
a także na polu położonym po drugiej od boiska stronie
przebiegającej wzdłuż niego polnej drogi (wówczas droga
ta była ważną arterią komunikacyjną wiodącą najpierw
do młyna wodnego na Baryczy, potem przez most
przy owym młynie dalej do Milicza, z odgałęzieniem
do Duchowa - patrz też opis z 5 w punkcie #8.1,
oraz punkt #6.1 tej strony). Nawet obecnie, gdyby
ktoś posiadał "detektor metali", zapewne znalazłby
na owym boisku i otaczających go polach bardzo stare
monety, pozostałe po owych dawnych obozowiskach.
Podczas rozglądania się po owym boisku sportowym
warto zwrócić uwagę na dziwnie zakrzywiony przebieg
torów kolejowych które przy nim przebiegają. Zakrzywienie
obserwowane w terenie warto sobie porównać z przebiegiem
całej tej linii pokazanym na mapie lub na zdjęciu satelitarnym.
(Ową mapę lub zdjęcie można sobie uprzednio wydrukować
z internetu na podstawie danych zawartych na stronie o wsi
Wszewilki.)
Łatwo też wówczas zauważyć, że owo zakrzywienie wcale
nie wynika z konieczności omijania jakichś przeszkód naturalnych - linia
kolejowa mogła wówczas bez trudności być poprowadzona na wschód
od Wszewilek. Jej takie właśnie zakrzywione ułożenie wynika
wyłącznie ze "spisku przeciwko historii Wszewilek",
opisanym na stronie o
Wszewilkach.
Tory kolejowe w 1875 roku zostały celowo zaprojektowane
tak złośliwie, aby mogły staranować miniaturowy ryneczek
Wszewilek, który kiedyś sąsiadował z terenem dzisiejszego
boiska.
2.
Szpichlerz Wszewilek. Zaraz po boisku warto
oglądnąć sobie ślady zniszczenia publicznego
śpichlerza Wszewilek. Wszewilki miały
kiedyś duży szpichlerz w którym trzymane były
zapasy zboża przeznaczonego dla Milicza.
Był on bardzo podobny do owych szpichlerzy
budowanych przez króla Kazimierza Wielkiego.
Szpichlerz Wszewilek stał przy starej "drodze
do młyna wodnego na Baryczy", która przebiega
wzdłuż boiska sportowego Wszewilek. Położony
on był tuż przy północnej części boiska, w miejscu
gdzie obecnie przy boisku tym znajduje się duży
dół w ziemi odgrodzony od boiska rzędem ponad
stuletnich brzóz (brzozy owe już tam rosły przed
1875 rokiem, kiedy ów szpichlerz jeszcze tam stał).
Właśnie przez środek owego szpichlerza przetaranowała
się linia kolejowa budowana w 1875 roku. Dlatego
właśnie ów dół jaki pozostał po jego usunięciu i
zużyciu na budowę nasypu kolejowego rozciąga
się także i na drugą stronę dzisiejszych torów kolejowych.
3.
Kościół i pierwszy cmentarz Wszewilek. Po
oglądnięciu dołu po spichlerzu Wszewilek, warto
przejść około 50 metrów ku północy wzdłuż
torów kolejowych, aby oglądnąć sobie ślady zniszczenia
kościółka i pierwszego cmentarza chrześcijańskiego
Wszewilek. Te zlokalizowane były tylko około 50
metrów na północ od dołu po byłym szpichlerzu
Wszewilek. Lokacja gdzie one się
znajdowały położona jest po lewej (zachodniej)
stronie torów kolejowych, w miejscu gdzie
dół przy torach jest najgłębszy. Dokładne położenie
kościoła można sobie określić, poprzez przedłużenie
poza tory kolejowe owej polnej drogi jaka przebiega
aż do torów przez środek pobliskich Wszewilek-Stawczyka.
Kościół stał tylko kilka metrów na południe od owej drogi,
ułożony do niej równolegle. Z kolei pierwszy katolicki
cmentarz Wszewilek rozciągał się wokół tego kościoła.
Wygląd i historia tego katolickiego kościoła z Wszewilek
opisane są na stronie o kościele
Św. Andrzeja Boboli
z Milicza. Kościółek z Wszewilek został rozebrany aż
do fundamentów, zaś jego gruzy, wraz z całą ziemią
z otoczającego go cmentarza, zużyte zostały do usypywania
nasypu kolejowego pomiędzy Wszewilkami i stacją
kolejową w Miliczu.
Aczkolwiek w chwili obecnej nie będzie zapewne
to widoczne, od drzwi wejściowych do byłego
wszewilkowskiego kościółka, aż do dębu na starosłowiańskim
cmentarzu Wszewilek (tym opisanym w 8 poniżej),
wiodła kiedyś (ku północy) prosta jak strzała, bardzo
stara droga. Pozostałości tej bardzo starej drogi
ciągle były dobrze widoczne w czasach mojej
młodości. Przy drodze tej rosło kilka starych
dębów, które w chwili obecnej miałyby co najmniej
300 lat. Jeden z dębów przy owej drodze
przetrwał do czasów mojej młodości (po
reszcie już wówczas pozostały jedynie pieńki).
Rósł on trochę przed krawędzią lasu jedynie
jakieś 40 metrów ku północy od byłych
drzwi wejściowych tego kościoła - być może
nawet że rośnie on tam do dzisiaj. Jest bardzo
intrygujące do jakich obrządków używana była
owa droga. Jeśli bowiem była to droga cmentarna
(dla transportowania nieboszczyków z kościoła
na cmentarz), wiek owych dębów by oznaczał,
że starosłowiański cmentarz Wszewilek był używany
już znacznie wcześniej niż powszechnie się to uważa.
Oglądając miejsce po byłym kościółku Wszewilek
zlokalizowane z lewej (zachodniej) strony torów
kolejowych, warto odnotować że podobne doły
jak te po owym kościółku znajdują się także na
pobliskim polu po prawej (wschodniej) stronie
tych torów. Owe doły po prawej niemal nie mają
żadnego historycznego znaczenia. Powstały one
bowiem w latach 1970-tych, kiedy ktoś przy władzy
nakazał aby stamtąd właśnie pobierać cały potrzebny
Miliczowi piasek. W rezultacie tego wybierania,
rzekomo zupełnie niewinnie powstały doły bardzo
podobne do tych złośliwie wykopanych dla usunięcia
kościółka. Wygląda to tak, jakby owa mroczna
moc która przez wszystkie owe lata prześladowała
Wszewilki, na dodatek do śladów owego prześladowania
postanowiła spowodować także podobne ślady
nie posiadające żadnego historycznego znaczenia.
Wszakże wówczas ci będący na jej usługach mogą
zasiewać konfuzję i niewiarę wykrzykując: "patrzcie,
ten dół powstał w zupełnie niewinny sposób - to zaś
dowodzi że wszystkie poprzednie doły mają tak samo
niewinne pochodzenie".
4.
Piekarnia Wszewilek. Idąc wzdłuż torów ku północy
o dalsze około 40 metrów, po prawej stronie torów znajdzie
się ogromny dół w Ziemi. Jest to dół po zniszczonej
piekarni Wszewilek. Wszewilki miały kiedyś dużą
piekarnię która zaopatrywała w pieczywo nie tylko swoich
mieszkańców, ale także pobliski Milicz. Piekarnia ta
stała wzdłuż polnej (oryginalnej) drogi przez Wszewilki-Stawczyk.
Pomiędzy nią a śpichlerzem Wszewilek w którym
trzymane były zapasy zboża i mąki, istniała krótka
prosta droga dowozowa. Droga ta przetrwała do
dzisiaj. Można ją ciągle zobaczyć, bo przebiega
ona tuż po prawej (wschodniej) stronie torów kolejowych,
w linii prostej łącząc dół po byłym śpichlerzu z dołem po piekarni.
(Odnotuj, że poza tym krókim odcinkiem drogi przy
torach, nigdzie indziej żadna droga nie przebiega
tuż przy owych torach.) Piekarnia Wszewilek, podobnie
jak każdy inny budynek publiczny tej wioski, została
rozebrana dokładnie w tym samym czasie co
spichlerz, kościół i karczma, czyli na króko przed
rokiem 1875. Jej pozostałości, wraz z ziemią na
której ona stała, zużyte zostały do budowy nasypu
kolejowego pomiędzy Wszewilkami a stacją w Miliczu.
Z wymazaniem owej piekarni z historii Wszewilek
moim zdaniem ścisły związek mają losy rodziny
która wkrótce po wojnie zamieszkała w
kwadratowym budynku istniejącym tuż przy szosie,
przy północnej krawędzi dołu pozostałego po
zniszczeniu owej piekarni. Moim zdaniem rodzina
ta musiała coś wiedzieć na temat owej piekarni.
Niespodziewanie bowiem została ona usunięta
czyimś krzywdzącym nakazem ze swojego domu.
Ja osobiście posądzam, że prawdziwym powodem
owego ich usunięcia z zamieszkiwanego przez nich
domu był fakt, że z wyklarowującej się przyszłości
nagle wyniknęło iż prawdziwa historia tego miejsca
już wkrótce będzie udostępniona do publicznej wiadomości.
Ktoś postanowił więc odesłać w "siną dal" ostatnich
świadków którzy mogliby na miejscu potwierdzić,
że historia ta jest prawdziwa.
5.
Oryginalna (stara) droga przez Wszewilki.
Po dojściu wzdłuż torów kolejowych do początka dołu
po piekarni, zobaczyć można polną drogę biegnącą
prostopadle do torów, która zaczyna się od torów,
poczym biegnie na wschód aż znika za horyzontem.
To właśnie przy tej drodze jakieś 500 metrów od torów
kolejowych, po jej prawej (południowej) stronie, stała
kiedyś Wszewilkowska osamotniona leśniczówka. W niej
zaś mieszkała samotna babcia-autochtonka. Niestety,
wkrótce po wojnie babcia ta została zamordowana przez
jedną z owych "band" rosyjskich maruderów, zaś jej
zwłoki spalone wraz z leśniczówką w której mieszkała -
tak jak to opisałem na stronie internetowej o wsi
Wszewilki.
Owa polna droga kończąca się na torach kolejowych,
jest fragmentem pozostałym po oryginalnej (starej)
drodze wschód-zachód przebiegającej przez Wszewilki.
Wiodła ona z Milicza do Godnowa i dalej do Sulmierzyc.
Istniała zanim zbudowano obecną szosę biegnącą
równolegle do niej, jednak nieco bardziej od niej na
północ. Droga ta daje dobre wyobrażenie jak kiedyś
wyglądały drogi w tej miejscowości i jak trudno wówczas
było się poruszać zaprzęgom konnym. Ponadto, jej
przedłużenie na zachód poza tory kolejowe wskazuje
dokładne miejsca gdzie kiedyś stały inne omawiane
tutaj budynki publiczne oraz oryginalne zabudowania
wsi Wszewilki. Wszakże zarówno kościółek Wszewilek,
jak i karczma owej wioski stały kiedyś właśnie przy
owej drodze.
6.
Stary budynek (3-ciej generacji) z Wszewilek-Stawczyka.
Jeśli podejdzie się jakieś 100 metrów ku wschodowi
wzdłuż owej starej (oryginalnej) polnej drogi przez
Wszewilki-Stawczyk, wówczas po jej prawej stronie
można zobaczyć bardzo interesujący ceglany budynek
wiejski (jeśli dotychczas nie został on zburzony). Można
go łatwo rozpoznać, bo w przeciwieństwie do innych
budynków wiejskich jest on znacznie niższy (jego
dach zaczyna się niemal na wysokości dorosłego
człowieka), ma on małe okienka, więcej niż jedne
drzwi wejściowe, zaś jego dach i strych jest nietypowo
spadzisty i zajmuje więcej niż połowę jego objętości
(wszystkie te jego atrybuty posiadają ścisłe uzasadnienia
funkcjonale, klimatyczne i technologiczne - uzasadnienia
te wymagają jednak zbyt wiele opisów aby je tutaj
wyjaśniać, chociaż część z nich omówiono w punkcie
#7.3 tej strony). Pod oknami tego bardzo starego budynku
zapewne do dzisiaj przetrwały pieńki po ponad
200-letnich kasztanach wyciętych jeszcze w latach
1970-tych. W czasach kiedy mieszkałem na
Wszewilkach budynek ten był zajmowany przez
rodzinę Zagórskich. (Jeśli nie zbudowano tam
ostatnio żadnego nowego domu, wówczas powinien
to być 4-tym domem po prawej stronie drogi licząc
od torów, po domu Dajczmanów, Bujakowej i Mazurów.)
Oglądany przez nas dom Zagórskich jest
"budynkiem wiejskim 3-ciej generacji" - zgodnie
z klasyfikacją zaprezentowaną w punkcie #7.3 tej strony.
Podczas jego oglądania warto więc dokładnie przyglądnąć
się jego atrybutom, szczególnie tym co do których widać
że nie zostały one zmodyfikowane w ostatnich latach.
Niedaleko od niego, bo zaledwie około 50 metrów
od omawianego tu budynku Zagórskich - tyle że po
przeciwnej stronie owej oryginalnej (polnej) drogi przez
Wszewilki-Stawczyk, aż do lat 60-tych stał także nawet
jeszcze starszy budynek, bo 2-giej generacji - według
tej samej klasyfikacji z punktu #7.3. Zamieszkiwany
był on przez babcię Sołtysową. Niestety, został rozebrany
w latach 1960-tych, tj. zaraz po śmierci zamieszkującej go
staruszki. Już po jego oglądnięciu budynku Zagóskich
warto również rzucić okiem na drugą stronę owej starej
drogi przez Wszewilki-Stawczyk, bowiem przy owej drodze,
wzdłuż krawędzi lasu, do wojny i przez kilka lat zaraz
po wojnie znajdowało się właśnie boisko sportowe Wszewilek.
7.
Karczma Wszewilek. Aby od budynku Zagórskich
dojść do miejsca po byłej karczmie Wszewilek, trzeba
cofnąć się ku wschodowi ową starą drogą przez
Wszewilki-Stawczyk, wejść na nową szosę Wszewilek,
oraz przejść tą szosą ku wschodowi o dalsze jakieś
100 metrów. (Przy okazji tego marszu warto również
rozglądać się dookoła siebie aby odnotować "dbałość"
jaką miejscowe władze wykazują wobec Wszewilek-Stawczyka,
np. w porównaniu do dbałości jaką te same władze
wykazują w stosunku do Wszewilek - które obie to wioski
kiedyś były przecież jedną i tą samą wsią. W punkcie
#5 strony internetowej o wsi
Wszewilki
owe różnice w dbałości przyrównuję do tych jakimi w
życiu zwykle cieszą się "królewicz i żebrak".
Ich powód okazuje się prosty: mianowicie tylko
Wszewilki-Stawczyk "podpadły" czymś
mrocznym mocom
które okupują Ziemię, a stąd które do
dzisiaj mają możność mszczenia się na owej wiosce.
Aby odnotować nierówność i niesprawiedliwość w
poziomach owej "dbałości" o dwie części tej samej
wioski, warto się rozglądnać za takimi rzeczami
jak przydrożny chodnik, bita i zadbana nawierzchnia
drogi przez wioskę, hydranty wodociągów, obecność
kanalizacji, oznakowania ulic lub miejscowości,
znaki drogowe, itp.) Nasz marsz kończymy
naprzeciwko miejsca gdzie po prawej (północnej) stronie
szosy kończy się las. Po lewej stronie tej samej szosy
widnieje tam betonowy basen przeciw-pożarowy.
Basen ten postawiono na miejscu gdzie kiedyś stał
dom karczmarza. Dom ten zaraz po wojnie spalili
"bandyci" wraz z całą rodziną autochtonów która w
nim zamieszkiwała. Jego byłe miejsce jest więc
"miejscem o złej karmie" - być może dlatego basen
który na nim zbudowano bez przerwy trapiony był
najróżniejszymi problemami, np. wyciekała z niego
woda, ciągle był on wandalizowany przez chuliganów,
zapominany przez władze i stąd nie napełniany, itp.
Wzdłuż zachodniej krawędzi tego basenu przed
zbudowaniem kolei w 1975 roku przebiegała droga
"Bursztynowego Szlaku" wiodąca z Milicza i młyna
wodnego na Baryczy, do owego miejsca Wszewilek,
potem zaś do Pomorska i dalej do Gniezna i Gdańska.
Ponieważ była ona jedną z gałęzi historycznie ogromnie
istotnego "Bursztynowego Szlaku", po drodze tej bez przerwy
toczyły się liczne karawany kupieckie które przejeżdżały
właśnie tuż obok owego dzisiejszego basenu przeciw-pożarowego.
Dlatego po przeciwnej do owego basenu (tj. do domu karczmarza)
stronie owego szlaku, dokładnie na skrzyżowaniu
dwóch ówczesnych dróg, wybudowana była wszewilkowska
karczma. Karczma ta stała w miejscu bliskim do obecnej
szosy Wszewilek, w którym dzisiaj zaczyna się ów
ogromny dół po byłym ryneczku Wszewilek. Podobnie
jak wszystkie budynki publiczne Wszewilek, karczma
ta została rozebrana w czasach budowy kolei, zaś
jej pozostałości, wraz z ziemią wybraną spod jej
fundamentów, użyte zostały do budowy nasypu
kolejowego.
Kiedy już stoimy przy owym basenie przeciwpożarowym
(znaczy przy byłej lokacji domu karczmarza),
warto sprawdzić pole przylegające do niego od
wschodniej strony. Jakieś bowiem 30 metrów
na wschód od owego basenu, na polu tym powinien stać
albo gruby dąb jaki obecnie będzie liczył co
najmniej 300 lat, albo też istniał będzie pieniek
po owym dębie. Dąb ten jest bardzo interesujący.
Oryginalnie był on bowiem posadzony na poboczu
prastarej drogi którą wspominałem już w 3 powyżej.
Ta biegnąca dokładnie z południa ku północy i
prosta jak strzała droga wiodła od drzwi kościółka
Wszewilek aż do dębu ze środka wszewilkowskiego
cmentarza. Jeśli dokładnie przyglądniemy się
ziemi w pobliżu omawianego tu dębu, być może
nawet obecnie zobaczymy tam pozostałości
owej drogi. Pozostałości te być może dadzą też ciągle
się odnotować w miejscu gdzie droga ta przecina
szosę i zagłębia się w lesie. (W czasach mojej
młodości była ona dosyć dobrze widoczna, a
nawet ciągle istniały przy niej pieńki po wyciętych
starych dębach które kiedyś przy niej rosły.) Dęby
które przy drodze owej rosły pozwalają dedukować,
że cmentarz wszewilkowski używany był często
do jakichś rytuałów (np. do chowania zmarłych)
już dużo wcześniej niż 300 lat temu.. Faktycznie
to być może że używano go w tym celu zaraz po
tym jak przy początku istnienia Wszewilek zapełnieniu
uległ miniaturowy cmentarzyk przy wszewilkowskim
kościele.
8.
Starosłowiański cmentarz Wszewilek niesłusznie
przez miejscowych nazywany "cmentarzem poniemieckim".
Od karczmy dochodzi się do niego ową polną "drogą
na Pomorsko" (tj. fragmentem jednego z odgałęzień
dawnego historycznego "Bursztynowego Szlaku")
która odbiega od szosy ku północy wzdłuż krawędzi
lasu, zaczynając się przy owej byłej lokacji wszewilkowskiej
karczmy. Cmentarz ten znajduje się po prawej (wschodniej)
stronie owej drogi, jakieś 400 metrów od szosy. Co
jest w nim warte obejrzenia, wyjaśnione to zostało
dokładniej na stronie o wsi
Wszewilki.
9.
"Nowy" młyn elektryczny Wszewilek. Aby go oglądnąć
należy od cmentarza cofnąć się z powrotem na szosę,
oraz przejść szosą jakieś 100 metrów ku zachodowi.
Młyn ten to piętrowy stary budynek z cegły, pierwszy
taki budynek po lewej (południowej) stronie (nowej)
szosy przez Wszewilki, licząc od dołu po byłej karczmie
Wszewilek. Jest on częścią większego kompleksu
zabudowań gospodarskich, które uformowane zostały
w rodzaj zamkniętej "twierdzy" obronnej, jakby w
przewidywaniu że mogą spotkać się z wrogością
swego otoczenia. Kiedyś młyn ten spowodował
popadnięcie w ruinę i zniszczenie starego młyna wodnego
na Baryczy. Obecnie on sam podobnie popada w ruinę
i niszczeje. (Jego losy są więc typowym przykładem działania
karmy.) Jego historia opisana została na stronie o wsi
Wszewilki.
10.
Co czynić dalej po owym szlaku okrężnym wokół ryneczka
Wszewilek. Po przewędrowaniu wokół ryneczka
Wszewilek czytelnik ma teraz dwie kolejne możliwości -
oczywiście jeśli nadal pragnie kontynuować swoje
zwiedzanie. Oto one:
10a.
Niemal 1000-letni młyn wodny na Baryczy oraz
czakram energetyczny Milicza. To co po owym
młynie wodnym pozostało, czytelnik zapewne już
oglądał idąc ze stacji kolejowej Milicza do boiska
sportowego na Wszewilkach, po prastarym "bursztynowym
szlaku" opisanym w punkcie #8.1 tej strony. Jeśli zaś
jeszcze sobie tego nie oglądnął, warto tam się wybrać idąc na południe
ową polną drogą która zaczyna się od "nowego" młyna
elektrycznego Wszewielk i przebiega właśnie wzdłuż
obecnego boiska Wszewilek (a byłego obszaru
obozowego tej wioski). Opis tej drogi, a także opis
tego co warto przy niej oglądać i doświadczyć, zawarty
jest w punkcie #8.1 tej strony - tyle że idąc po niej od
boiska lub młyna we Wszewilkach, opis ten trzeba
czytać "tyłem do przodu". Ponieważ droga ta jest
jednocześnie drogą z Wszewilek do stacji kolejowej
Milicza, być może jej oglądnięcie warto zostawić
sobie na sam koniec wizyty we Wszewilkach.
10b.
Ciekawostki miasta Milicza. Jeśli młyn wodny i
czakram energetyczny Milicza oglądnęło się już
podczas przyjazdu do Wszewilek, wówczas podczas
odjazdu z owej miejscowości NIE warto przechodzić
tej samej drogi i oglądać te same miejsca ponownie.
Zamiast więc w drogę powrotną też wyruszać pociągiem,
warto rozważyć powrót autobusem z dworca autobusowego
znajdującego się w samym Miliczu. W takim wypadku,
po zwiedzeniu pozostałości dawnego ryneczka Wszewilek -
tak jak to opisano w wytycznych podanych powyżej, warto
z Wszewilek wziąść sobie autobus do Milicza, lub przejść
do Milicza piechotą szlakiem opisanym poniżej w
punkcie #8.3 tej strony. (Od starodawnego ryneczku
Wszewilek, do centrum Milicza, jest jakieś 3 km
drogi idąc ku zachodowi chodnikiem wzdłuż szosy.)
Po dotarciu zaś do Milicza, warto zwiedzić sobie to
miasteczko wędrując po nim szlakiem okrężnym
opisanym poniżej w punkcie #8.4 tej strony, zaś
bazującym na opisach ze strony internetowej o mieście
Miliczu.
Przy okazji tego zwiedzania warto także wpaść do
jakiejś restauracji Milicza aby zamówić sobie
danie ze słynnego karpia milickiego.
* * *
Tyle byłoby historycznie najważniejszych
miejsc wartych oglądnięcia wokół dawnego
ryneczka Wszewilek. Oczywiście, jest tam
znacznie więcej takich miejsc, przykładowo
stare wodociągi opisane na stronie o wsi
Wszewilki.
Jednak te inne miejsca położone są relatywnie
daleko od byłego ryneczka Wszewilek. Dlatego
nie są one objęte zwiedzaniem opisywanym w
tym punkcie niniejszej strony internetowej
(czytelnik będzie jednak miał okazję je pozwiedzać
na własną rękę idąc do Milicza szlakiem
opisanym poniżej w punkcie #8.3 tej strony).
#8.3.
Nieoficjalny szlak spacerowy przez Wszewilki,
pozwalający na ogólne zapoznanie się z tą wioską:
Długość tego szlaku wynosi około 3 km.
Przy wolnym kroku spacerowym jego
przejście piechotą może zająć nawet
około 2 godziny (przy szybkim marszu -
1 godzinę). Można go także przebyć w
samochodzie, jedynie zatrzymując się
we wskazanych poniżej miejscach.
Jego początek wyznaczono przy młynie
elektrycznym Wszewilek (czyli w miejscu
w którym kończy się szlak z punktu
#8.2 tej strony), zaś jego końcem
jest rynek w Miliczu (czyli miejsce od
którego można rozpocząć podążanie
szlakiem opisanym w punkcie #8.4
tej strony). Dlatego jego przejście
stanowi doskonałe rozwiązanie jeśli
ktoś np. właśnie zakończył zwiedzanie
Wszewilek i ma zamiar udać się do Milicza,
aby wrócić do swojego miejsca zamieszkania
autobusem. (Lub zamierza przybyć autobusem
najpierw do Milicza, potem przejść tym szlakiem
do Wszewilek, stamtąd zaś odjechać w dzień
pociągiem aby przejść także "szlak bursztynowy"
z punktu #8.1. W takim przypadku przybycia
najpierw do Milicza a dopiero potem do
Wszewilek, odwiedzający Wszewilki powinien
przejść poniższy szlak "tyłem do przodu",
czyli zaczynając od jego końcowego z podanych
poniżej opisów a kończąc na pierwszym z tych opisów.)
Pomocnym przy wędrówce opisywanym tutaj
szlakiem byłby wydruk stron internetowych
Wszewilki oraz
Milicz.
Oto poszczególne odcinki owego szlaku:
1.
Wymownie pozakręcany przebieg "nowej szosy"
przez Wszewilki oglądanej od młyna elektrycznego -
która to szosa mogła przecież być wytyczona prosto
jak strzała. Szokujące różnice pomiędzy Wszewilkami,
a Wszewilkami-Stawczykiem. Zanim wyruszymy
w zwiedzanie opisanego tutaj szlaku, najpierw dobrze
jest się przyglądąć drodze (do Milicza) przed nami,
oraz otoczeniu tej drogi, stojąc na owej drodze jakieś
50 metrów za wschód od młyna. Z owego bowiem
miejsca widoczne są zarówno całe zabudowania
młyna, jak i sporo drogi która nas czeka. Owo uważne
przyglądnięcie się drodze da nam wszakże dużo do
myślenia. Przykładowo, uświadomi nam ono że
prześladowania najbardziej historycznej części
dawnych Wszewilek, czyli obecnej wsi Wszewilki-Stawczyk,
wcale nie skończyły się do dzisiaj. Wyraźnie to widać,
jesli porówna się jak tzw.
podmieńcy
manifestują swoją dbałość o relatywnie "nową"
część Wszewilek, w porównaniu do ich dbałości o
ową historycznie najważniejszą część zwaną Wszewilki-Stawczyk,
którą zwiedzaliśmy w ramach szlaku opisanego w
punkcie #8.2 powyżej. Przykładowo, chodnik dla pieszych
przez Wszewilki urywa się koło młyna. Kanalizację
doprowadzono tylko do młyna. Wodociągi wprawdzie
dochodzą do obecnego boiska sportowego (wszakże
boisko to jest miejscem publicznym), jednak
nie jestem pewien czy je otrzymały budynki przy
starej drodze przez Wszewilki-Stawczyk.
Nawierzchnia drogi jest ładnie wybrukowana
tylko w "nowych" Wszewilkach, jednak żenująco
piaszczysta, pełna wybojów i wymownie zaniedbana
na ciągle polnych drogach przez
historycznie istotne Wszewilki-Stawczyk. Itd., itp.
Kolejną zagadkę jaką odnotujemy po uważnym
przyglądnięciu się od młyna owej drodze do Milicza,
to jej dziwnie powykręcany przebieg. Droga ta była
wszakże wytyczana od zera w 1875 roku. Tu gdzie
obecnie ona przebiega były wówczas gołe pola.
Mogła więc być wytyczona prosto jak strzała. Tak
też prosto jak strzała wytyczyłby ją zapewne każdy
z nas. Jednak w rzeczywistości skręca się ona na
kształt litery S. Oczywiście, musiał ku temu być jakiś
powód. Jak się okazuje, powodem tym jest, że już
po wstępnym jej wytyczeniu ktoś zmusił geodetów żeby
tak ją zmodyfikować aby ominęła ona miniaturowy
ryneczek Wszewilek (który oglądaliśmy w ramach
punktu #8.2 powyżej). Ktoś wyraźnie więc
zadecydował już po jej pierwszym wytyczeniu,
że musi ona omijć ów były miniaturowy ryneczek
historycznych Wszewilek-Stawczyka, tak aby
ryneczek ów mógł zostać dokumentnie zniszczony
(wykopany wraz z fundamentami) razem z
historycznymi budynkami które przy nim stały.
Wszakże gdyby wytyczono ją prosto jak strzała,
owo zniszczenie ryneczka stałoby się niemożliwe
bo zniszczona wówczas by także być musiała
i owa nowo-wytyczona droga. Pozawijany przebieg
owej "nowej" drogi przez Wszewilki jest więc dowodem,
że ktoś celowo zadbał aby chwalebna i moralna
przeszłość wolnej wsi Wszewilki nie przertwała
do dzisiejszych czasów - tak jak to opisane zostało
w punkcie #5 strony internetowej o wsi
Wszewilki,
omawiającym "spisek przeciwko Wszewilkom".
2.
Domostwa wokół Młyna: dom-twierdza właściciela
młyna, kolejny dom autochtona z naprzeciwka młyna
spalony po wojnie wraz z jego mieszkańcami, oraz dom
Walohy (ostatniego wszewilkowskiego autochtona,
który podobnie jak wszyscy poprzedni autochtoni najwyraźniej
również został tajemniczo zamordowany w kilka lat po wojnie).
Po uważnym oglądnięciu szosy do Milicza która rozciąga
się przed nami, możemy przystąpić do oglądania
ciekawostek jakie nas otaczają. Jedną z nich są
zabudowania gospodarskie, których częścią jest
właśnie ów elektyczny młyn Wszewilek. Nie wiem
czy ciągle będzie to widoczne do dzisiaj, jednak
oryginalnie zabudowania te były uformowane w
rodzaj wiejskiej "twierdzy". Faktycznie były one
unikatem nie tylko we Wszewilkach, ale również
i w całej okolicy. Ich zabudowa była bowiem tak
zaprojektowana, że poszczególne połączone ze
sobą zabudowania owego gospodarstwa formowały
po zewnętrznej stronie rodzaj jednolitego, bezokiennego
muru, który był niemożliwy do sforsowania - gdyby
ktoś zechciał wedrzeć się do wnętrza owej twierdzy.
Nawet brama do owych zabudowań, znajdująca się
tuż przy młynie, była solidna, pełna, oraz zamknięta
od góry - tak jak brama do dowolnej średniowiecznej
twierdzy. Takie zaprojektowanie owych zabudowań
oznacza, że od pierwszej chwili ich właściciele zdawali
sobie sprawę, że przybyli oni do Wszewilek aby
zaprowadzić "nowy porządek", oraz że z góry spodziewali
się oni oporu, a nawet buntu, miejscowych. Dlatego na
wszelki wypadek zbudowali dla siebie "twierdzę".
Faktycznie też młyn ów zniszczył swoim położeniem
i konkurencyjnością odwieczny młyn wodny na Baryczy.
Z kolei piekarnia która była usytuowana w domu
właścicieli owego młyna, wykorzytywała ekonomiczną
pustkę pozostałą po zniszczeniu przez ówczesne
"władze" starej piekarni Wszewilek - miejsce po której
oglądaliśmy w 4 z punktu #8.2 tej strony.
Po oglądnięciu sobie "twierdzy" zabudowań właścicieli
młyna, oglądnąć warto też miejsce po przeciwnej
do młyna stronie szosy. Zdaje się że obecnie stoi
tam już czyjś nowy dom mieszkalny (5-tej generacji). Jednak
w czasach kiedy ja ciągle mieszkałem we Wszewilkach,
w miejscu tym widniały jedynie ruiny po domu kolejnego
autochtona Wszewilek, który został zamordowany i spalony
wraz ze swoim domem w okresie bezprawia jakie
zapanowało zaraz po drugiej wojnie światowej. Ciekawe
że po przeciwstawnej stronie szosy do spalonego domu
owego autochtona, znajdowało się gospodarstwo Walohy,
który był ostatnim autochtonem jaki ostał się we
Wszewilkach - jednak jaki także najprawdopodobniej został
zamordowany dopiero w kilka lat po wojnie (gospodarstwo
Walohy jest następnym gospodarstwem przylegającym
do zabudowań właścicieli młyna).
3.
Kolejny ogromnie już rzadki dom mieszkalny
3-ciej generacji na Wszewilkach.
Po oglądnięciu sobie okolic owego młyna elektrycznego
Wszewilek, ruszamy owym pięknym chodnikiem
wzdłuż szosy nowych Wszewilek. Wędrujemy ku
zachodowi w kierunku Milicza. Po drodze przyglądamy
się budynkom gospodarskim które mijamy. Większość
owych bydynków będzie pedantycznie murowana z
czerwonej cegły, przyjmując formę zabudowań 4-tej
generacji - zgodnie z klasyfikacją omówioną w punkcie
#7.3 tej strony. Jednak około szósty budynek z cegły jaki
po młynie miniemy po prawej (północnej) stronie drogi
którą idziemy, powinien być jednym z owych ogromnie
już rzadkich we Wszewilkach budynków 3-ciej generacji
(jeśli zdołał on przetrwać do dzisiaj). Poznamy go po
bardzo niskich murach, małych okienkach, więcej niż
jednych drzwiach wejściowych (kiedyś w budynkach
takich mieszkały wszakże razem aż trzy generacje
formujące jedną rodzinę - stąd zawsze było w nich aż
kilka odrębnych mieszkań, każde zaś mieszkanie miało
własne drzwi wejściowe), oraz nieproporcjonalnie wysokim
dachu (ciągle wzorowanym na dachach budynków
2-giej generacji w oryginalnym stylu Wszewilek).
4.
"Feralny obszar", czyli miejsca gdzie została zastrzelona
kolejna autochtonka, oraz gdzie jeszcze jedna rodzina
wszewilkowskich autochtonów została zamordowana i
spalona wraz z ich domem.
Po oglądnięciu owego domu mieszkalnego 3-ciej generacji
(jeśli ciągle tam stoi) wędrujemy dalej w kierunku Milicza (tj. ku
zachodowi). Jakieś dalsze 3 stare domostwa, także po
tej samej północnej (naszej prawej) stronie ulicy, natkniemy
się albo na wyrwę w zabudowaniach, albo na nowy dom (5-tej generacji)
zbudowany w miejscu takiej byłej wyrwy. Wyrwa owa powstała
w miejscu gdzie kolejny dom wszewilkowskiego autochtona
został zaraz po przejściu frontu puszczony z dymem wraz
w ciałami zamordowanych w nim autochtonów. W sumie
jest to więc czwarty dom który padł ofiarą rzekomego
okresu bezprawia i rabunków, jaki to okres zapanował zaraz
po przejściu frontu. Rzeczą, która jednak szokuje mnie osobiście
w owym rzekomo chaotycznym mordowaniu i puszczaniu
z dymym na powojennych Wszewilkach, jest że ich ofiarami
zawsze padali autochtoni, czyli ludzie którzy pamiętali historię
tej wioski. Wyglądało więc na to, że w owym niby chaosie istniała
reguła. Stwierdzała ona "wymordowuj wszystkich autochtonów"
którzy znają przeszłość i historię tego miejsca. Z kolei dzięki
wymordowaniu owych autochtonów zniszczona została
historia Wszewilek, a jak ja wierzę - także i Milicza. Kolejną
ciekawostką która w owym miejscu mi rzucała się w
oczy, to że istniało tam kiedyś coś w rodzaju "feralnego
obszaru" (miejmy nadzieję że do dzisiaj niszczycielskie
energie tego obszaru zostały już zneutralizowane).
Przykładowo, po przeciwnej stronie szosy od owego spalonego
domu, mieszkała kiedyś owa autochtonka która została
zastrzelona przez rosyjskiego snajpera w momencie
bitwy o Milicz.
Pamiętam także, że ja sam miałem kiedyś właśnie w
owym obszarze dosyć paskudny wypadek rowerowy.
Ja osobiście wierzę, że takie "feralne obszary" mają coś
wspólnego z energiami zakłócającymi ziemskie pole grawitacyjne.
Przykładowo, w Nowej Zelandii w miejscu gdzie ktoś umiera
w wypadku drogowym, stawia się potem biały krzyż na poboczu drogi.
Jeśli zaś przeanalizować zgrupowania takich białych krzyży
spotykane co jakiś czas na pustej i prostej jak strzała drodze,
wówczas zawsze się okazuje, że pod nimi przebiega jakiś
podziemny "fault" generujący energię zakłócającą ziemskie
pole grawitacyjne. (W górzystej Nowej Zelandii jest łatwiej
niż w płaskiej Polsce wypatrzyć położenie podziemnych
"fault'ów - po więcej informacji na temat owych nowozelandzkich
"białych krzyży" i ich związku z grawitacją ziemską patrz
podrozdział I4.4 z tomu 5
monografii [1/4].)
Ciekawe, że dom mojej babci położony był kiedyś właśnie
na jednym z takich "feralnych obszarów". Z opowiadań
rodzinnych pamiętam też, że ciągle albo w samym
owym domu mojej babci, albo tuż przy nim, miejsce
miały najróżniejsze nieszczęścia.
5.
Wszewilkowska szkoła oraz miejsce gdzie nowa szosa
oddzielona została od starej drogi, dzieląc Wszewilki na
starszą i nowszą połówkę. Kiedy przejdziemy jakieś
100 metrów ku zachodowi od ostatnio oglądanego
"feralnego obszaru", wówczas również po prawej
(północnej) stronie szosy ujrzymy budynek wszewilkowskiej
szkoły, czy tego co po szkole tej pozostało do dzisiaj.
Szkoła ta jest tą samą szkołą do której ja uczęszczałem
w roku szkolnym 1955/1956. Faktycznie jest ona centralnie
położonym budynkiem Wszewilek, oraz prawdopodobnie
jedynym budynkiem zaprojektowanym jako szkoła.
Nie wiem jednak czy funkcję szkoły spełnia ona i dzisiaj.
Od punktu naprzeciwko owej szkoły warto się rozglądnąć
w obu kierunkach szosy którą podążamy. Począwszy
bowiem od tego miejsca, dalszy przebieg szosy którą
wędrujemy (aż do "ogródka krasnoludków" opisanego
w 5 poniżej) pokrywa się dokładnie z jej przebiegiem
jeszcze przed budową kolei żelaznej w 1875 roku.
Dlatego począwszy od owej szkoły, niemal wszystkie
ceglane budynki Wszewilek jakie napotkamy będą
znacznie starsze od budynków przy części szosy
jaką dotychczas szliśmy. Odnotujemy to wyraźnie
po ich architekturze, szczególnie zaś po wysokości
ich ścian, po wieku ich cegieł, po wielkości ich okien,
oraz po rodzaju dachówek jakie domy te używają.
Natomiast jeśli od szkoły oglądniemy się z powrotem
ku wschodowi, tj. na drogę którą właśnie przyszliśmy,
wówczas odnotujemy że wszystkie otaczające ją
zabudowania są relatywnie nowe. Wszystkie one wszakże
zostały zbudowane już po roku 1875, kiedy to ów poprzedni
odcinek naszej drogi został dopiero wytyczony. Przed owym
rokiem 1875, droga przez Wszewilki biegnąca na wschód
od tej szkoły faktycznie kierowała się w tym miejscu
małym łukiem ku południu, poczym przebiegała
równolegle do obecnie istniejącej drogi, tyle że oddalona
była od niej o jakieś 100 metrów ku południu.
6.
Koniec dawnych Wszewilek - widok na stare wodociągi
Milicza, "ogród krasnoludków", miejsce po prastarym
domu (2-giej generacji). Po perspyktywicznym
zorientowaniu się w przebiegu dawnych i nowych dróg
Wszewilek oglądanych od wszewilkowskiej szkoły,
ruszamy w dalszą drogę na zachód w kierunku Milicza.
Po drodze przyglądamy się architekturze starszych
budynków z cegły (w większości 4-tej generacji,
chociaż w moich czasach po prawej/północnej
stronie drogi niedaleko za szkołą ciągle znajdował
się jeden budynek 3-ciej generacji) formujących
oryginalną zabudowę tej znacznie starszej części
Wszewilek. (Możemy też rzucić okiem na nowe
budynki 5-tej generacji które w międzyczasie
wybudowano na tej części drogi, aby zobaczyć
jak podobna do siebie i "pudełkowata" jest architektura
ich wszystkich.) Nasz następny stop znajduje się
jakieś 50 metrów po tym, jak szosa którą idziemy
wykaże mały skręt w lewo i zacznie dosyć raptowny
spadek w dół zbocza. W owym miejscu w dawnych
czasach był już koniec Wszewilek. W miejscu tym
zbiegało się także aż kilka starych dróg wiodących
w odmiennych kierunkach (dwie najważniejsze z
owych dróg istnieją tam zapewne do dzisiaj).
Przykładowo główna droga przez Wszewilki którą
przyszliśmy skręcała w owym miejscu ku
północnemu-wschodowi i wiodła w kierunku
już widocznych z tamtego miejsca budynków
i wieży byłych wodociągów miejskich Milicza.
Obecny przebieg dalszej drogi do Milicza,
którą za chwilę pójdziemy, wytyczony został
dopiero w latach 1930-tych, po tym jak w latach
1920-tych przekopano nowe koryto rzeki Baryczy,
zaś obszar byłych bagien przez jaki droga ta
obecnie przebiega uległ dzięki temu osuszeniu.
W miejscu w którym się znajdujemy powinniśmy
zwrócić uwagę na duży ogród ze starymi
drzewami, jaki - mam nadzieję, istnieje do dzisiaj
przy drodze którą kroczymy, po jej prawej stronie -
zaraz za polną dróżką która w tamtym miejscu
dochodzi z północy do naszej drogi. Ogród ten
kiedyś nazywano "ogrodem krasnoludków".
Powodem było kiedyś ogromnie głośne na
Wszewilkach zdarzenie jakie miało tam miejsce
w latach 1950-tych - tj. w czasach kiedy w Polsce
nikt jeszcze nie słyszał ani o UFO ani o UFOnautach.
Otóż w owym czasie pewnego ranka kilku
zaszokowanych mieszkańców Wszewilek
zobaczyło na owym ogrodzie ogromny,
przeźroczysty, jakby wykonany ze szkła,
"grzyb" (dziś byśmy go nazywali wehikułem
UFO). Z "grzyba" tego wychodziły całe gromady
maleńkich ludzików wielkości zaledwie około
półmetrowej. Najwięcej z tych ludzików interesowało
się długim budynkiem 2-giej generacji jaki w
owym okresie stał wzdłuż zachodniej granicy
owego ogrodu (zdaje się że w owych czasach
w budynku tym mieszkała m.in. rodzina Piotrowskich).
Niektóre z owych ludzików wnikały nawet do środka
tego budynku. Inne ludziki krzątały się po całym
ogrodzie, wyczyniając tam jakieś "magniczne"
rzeczy. Na samym końcu wszystkie te ludziki powsiadały
z powrotem do owego przeźroczystego "grzyba",
poczym grzyb nagle zniknął z widoku (tj. zapewne
włączył "stan telekinetycznego migotania" opisany
w podrozdziale L2 z tomu 10 monografii [1/4]).
Było aż kilku godnych zaufania świadków owego
niezwykłego zdarzenia. Całe więc Wszewilki
spekulowały potem czym są owe dziwne "krasnoludki"
wchodzące do przeźroczystego "grzyba" który
jest w stanie nagle "zniknąć" z widoku, oraz czy
ciągle one i ich magiczny "grzyb" znajdują
się w owym ogrodzie pozostając tam
niewidzielne dla ludzkich oczu. Przez
spory też czas później ogród ów nazywano
"ogrodem krasnoludków". Ciekawostką było, że
wkrótce potem ów długi budynek 2-giej generacji,
którym owe "krasnoludki" tak się interesowały,
został rozebrany. Ja bym obecnie spekulował,
że owi UFOnauci wiedzieli już dokładnie iż ów
budynek zostanie wkrótce rozebrany - wszakże
zapewne to ich mocodawcy wydali rozkaz rozbiórki.
UFOnauci przybyli więc aby go udokumentować
dla jakichś tam swoich celów. Nawiasem mówiąc
dla mnie na zawsze pozostanie tajemnicą dlaczego
budynek ten został rozebrany (podobnie zresztą jak nigdy
nie zrozumiem dlaczego został też rozebrany niemal
identyczny do niego budynek babci Sołtysowej opisany
w 6 z punktu #8.2). Wszakże na jego miejscu nie
postawiono potem już nic nowego - jego rozebranie nie
służyło więc uwolnieniu miejsca pod budowę czegoś
nowego. Pod względem architektonicznym był on
bardzo atrakcyjny i raczej niezwykły, tak że tylko
dodawał uroku Wszewilkom - nie rozebrano go
więc z przyczyn estetycznych.
Ponadto zamieszkiwało go aż kilka rodzin, które
potem z powodu jego rozebrania znalazły się na
bruku - nie rozebrano go więc ponieważ stał pusty.
Tylko czekać jak dla tych samych powodów ktoś już
wkrótce wyda nakaz aby rozebrać także kościół
Św. Andrzeja Boboli
w Miliczu. Wszakże kościół ten też jest nośnikiem
architektonicznej historii Wszewilek i Milicza, oraz
doskonałą ilustracją jak owa oryginalna architektura
Wszewilek kiedyś wyglądała.
7.
Bagnisty przesmyk do ulicy Krotoszyńskiej.
Po oglądnięciu "ogrodu krasnoludków" maszerujemy
dalej ku zachodowi drogą do Milicza. W owym miejscu
droga jest relatywnie nowa, bo zbudowana dopiero w
latach około 1930-tych. Biegnie ona wzdłuż dna lokalnej
niziny, co wyraźnie widać patrząc na wznoszący się
obszar po jej prawej (północnej) stronie. Przedtem
było tutaj bagno niemożliwe do przebycia przez ciężkie
wozy. Dlatego w historycznych czasach wozy objeżdżały
ten obszar naokoło jadąc do Wszewilek drogą która
biegła znacznie wyżej w pobliżu budynku starych milickich
wodociągów. Nawet zresztą tuż przed moim opuszczeniem
Polski obładowane ciężarówki ciągle wzbudzały w owym
miejscu takie wibrowanie drogi, jakby biegła ona po
galarecie a nie po twardej ziemi. Bagno to stopniowo
osuszyło się dopiero kiedy około lat 1920-tych obszar
ten został zmeliorowany po tym jak przekopano nowe
(głębsze) koryto Baryczy. W jego osuszeniu dopomogły także
nowe studnie do milickich wodociągów które w okolicach
owych wodociągów odsysały wodę która uprzednio wyciekała
z gruntu do owego obszaru. Droga którą idziemy oryginalnie
wybrukowana była małymi kamieniami, które kiedyś nazywano
"kocie łby" (obecnie, jak wierzę, droga ta jest wyasfaltowana).
Możemy więc w przyszłości się chwalić, że szliśmy około
pół kilometra po byłej drodze z "kocich łbów". (Nasi potomkowie
zapewne będą kiedyś zaszokowani owymi "barbarzyńskimi
czasami", kiedy to drogi brukowano łbami kotów, ludzie
w swych aparatach fotograficznych używali rybiego oka
w roli obiektywu, politycy musieli pokazywać lwi pazur
podczas niemal każdego swego przemówienia, zazdrośni
koledzy wylewali nad nami krokodyle łzy, spora część
społeczeństwa miała ptasie móżdżki, pracownicy
umysłowi rzucali okiem na dotyczące ich dokumenty,
zaś fachowcy zwykle zjadali sobie zęby.)
Ciekawostką tego obszaru jest też, że na przełomie lat
1950/60-tych wykryto pod nim skały nasycone ropą
naftową. Niestety, ropa owa NIE jest uwalniana
wystarczająco dużym strumieniem aby móc być
eksploatowana na przemysłową skalę.
8.
Narożnik z kuźnią i byłym wszewilkowskim kowalem.
Po przejściu owego krótkiego przesmyka byłej szosy z
"kocich łbów" wiodącej przez były obszar bagienny,
dochodzimy do skrzyżowania w kształcie litery "T".
Jest to skrzyżowanie z ulicą Milicza zwaną "Krotoszyńska".
Na północnej stronie wszewilkowskiego narożnika owego
skrzyżowania stała kiedyś jedyna kuźnia w całej okolicy. Działała
ona aż do końca "końskiej ery", czyli niemal do końca
lat 1960-tych. Budynek w którym owa stara kuźnia istniała
stoi tam zapewne do dzisiaj. W umiejscowieniu owej
kuźni uwagę warto zwrócić na jej położenie na skrzyżowaniu
dróg. W dawnych bowiem czasach wszelkie budynki które
świadczyły "usługi" dla ludności, takie jak karczmy, zajazdy,
kuźnie, sklepy, itp., zakładano właśnie na skrzyżowaniach
dróg. Tak nawiasem mówiąc, to diagonalnie do owej kuźni,
w jednopiętrowym budynku który zapewne stoi tam do dzisiaj,
przez dziesiątki lat znajdował się również jedyny wówczas w
całej okolicy sklep spożywczy. W owych czasach sklepy także
zakładano przy skrzyżowaniach dróg. Owo skrzyżowanie
jest także miejscem przez które wiosną w 1945 roku musiało
uciekać w kierunku swoich domów w Stawcu czterech śmiertelnie
wystraszonych chłopców w niemieckich mundurach wojskowych,
zanim jakieś 400 metrów na północ od tego skrzyżowania
każdy z nich po kolei został zastrzelony przez strzelca wyborowego
z rosyjskiego patrolu zmotoryzowanego - tak jak to opisałem na stronie
bitwa o Milicz.
Faktycznie też począwszy od tego skrzyżowania aż do mostu
na Baryczy (który chłopcy owi mieli rozkaz wysadzić w powietrze),
będziemy szli wzdłuż trasy panicznej ucieczki owych
młodocianych "obrońców Milicza". Warto więc przy okazji tego
marszu przypomnieć sobie o ich losie. Wszakże potem zupełnie innymi
oczami będziemy patrzeć na tych przywódców którzy aż piszczą
aby wysłać swoją młodzież żeby ta umierała w jakiejś beznadziejnej
wojnie jaka nigdy nie powinna być ani kontemplowana ani rozpoczęta.
9.
Niemiecki magazyn karabinów na ulicy Krotoszyńskiej.
Po znalezieniu się na ulicy Krotoszyńskiej skręcamy nią
w lewo (ku południu) i wędrujemy prosto wzdłuż niej aż
dojdziemy do rynku Milicza. Proponuję przy tym zwrócić
uwagę, że obecny (wyprostowany) przebieg ulicy Krotoszyńskiej
wytyczony został dopiero około lat 1930-tych. Wcześniej
wzdłuż niej biegła stara zakrzywiona droga jednej z odnóg
historycznego "Bursztynowego Szlaku". Resztki tej drogi
możemy ujrzeć do dzisiaj, ponieważ przebiegała ona tylko
kilkadziesiąt metrów na wschód po naszej lewej stronie
ulicy Krotoszyńskiej. To właśnie przy niej do dzisiaj stoją stare
zabudowania które istniały tam jeszcze w czasach sprzed
wyprostowania ulicy Krotoszyńskiej. Natomist tuż przy
lewej stronie obecnej ulicy Krotoszyńskiej, zaraz po wojnie
nie było niemal żadnego budynku - poza jednym wyjątkiem.
Wyjątkiem tym, jaki miniemy po drodze, był stojący
właśnie po lewej (wschodniej) stronie owej ulicy
Krotoszyńskiej stary poniemiecki magazyn karabinów.
Magazyn ów zlokalizowany jest jakieś 400 metrów
od wszewilkowskiej kuźni. Kiedyś był on jedynym budynkiem
stojącym w owym obszarze tuż przy ulicy Krotoszyńskiej
po jej lewej (wschodniej) stronie. Zaraz za nim niedawno
wzniesiono krzyż upamiętniający wydarzenia związane
z powstaniem Solidarności. Ciekawostką owego
poniemieckiego magazynu jest, że zaraz po wyzwoleniu
okazało się, że cały zapchany jest on hitlerowskimi karabinami.
Ponieważ w czasach rabunku i bezprawia jakie zapanowały
na tych obszarach zaraz po wojnie, byłoby nieroztropnością
pozostawienie owych karabinów w sprawnym stanie, rosyjski
komendant na Milicz zdecydował że muszą one być zniszczone.
Karabiny te poustawiano więc wzdłuż krawężnika ulicy Krotoszyńskiej,
tak że ich zamki wypadały właśnie na linii owego krawężnika.
Następnie wzdłuż owego krawężnika, po tych karabinach,
przejechał się ciężki czołg rosyjski, łąmiąc każdy karabin
w obszarze jego zamka. W rezultacie, w długi czas potem,
niemal cała ulica Krotoszyńska zasłana była szczątkami
połamanych niemieckich karabinów. Gdybyśmy ulicą tą szli
ponad 60 lat temu, tj. wkróce po wyzwoleniu, te połamane
karabiny widzielibyśmy jak walają się wzdłuż całej naszej drogi.
Byłby to raczej niezwykły widok. Na temat owych karabinów
z ulicy Krotoszyńskiej pisałem także na stronie
bitwa o Milicz.
10.
Grodzisko "Chmielnik" pod Miliczem - czyli prapoczątek Wszewilek.
Idąc dalsze około 100 metrów ulicą Krotoszyńską, po
swojej prawej (zachodniej) stronie widzimy zabudowania
milickiej rzeźni miejskiej. Natomiast po lewej (wschodniej)
stronie, niemal dokładnie naprzeciwko bramy owej rzeźni,
do ulicy tej dochodzi polna dróżka wiodąca tam z Wszewilek,
a ściślej od "ogrodu krasnoludków" opisanego w 6 powyżej.
Przy drodze owej powinien stać znak "grodzisko Chmielnik".
Grodzisko to widać nawet z ulicy Krotoszyńskiej którą idziemy.
Jest to okrągłe wzgórze widoczne jakieś 400 metrów od ulicy,
poza którym widać zabudowania wsi Wszewilki. Grodzisko to
stanowiło prapoczątek obecnego Milicza (i Wszewilek), oraz
pierwszą lokację tego miasta (i tej wsi), zanim obecny,
murowany Milicz został zbudowany. Więcej informacji na
jego temat można znaleźć w Izbie Regionalnej Milicza,
którą możemy odwiedzić w ramach 11 z punktu #8.4 tej strony.
11.
Targowisko przy Baryczy przeniesione tam z Wszewilek.
Zaraz za milicką rzeźnią miejską, a ściślej pomiędzy
budynkami rzeźni a korytem Baryczy, po zachodniej stronie
ulicy Krotoszyńskiej znajduje się byłe targowisko Milicza.
Targowisko to istniało w owym miejscu od około 1875 roku,
kiedy to zostało tam przeniesione z Wszewilek. Faktycznie
bowiem oryginalnie targowisko to znajdowało się na byłym
ryneczku Wszewilek. Jednak kiedy kolej staranowała ów
ryneczek, zostało ono przeniesione do Milicza właśnie w
omawiane tutaj miejsce. Można więc powiedzieć, że miejsce
to "ukradło" słynne wszewilkowskie targi, oraz spowodowało
że targi te zaniknęły. Los tego miejsca był też bardzo podobny
do losu wszelkich innych "złodziei". W latach 1990-tych Milicz
zbudował sobie odmienne targowisko, które zlokalizowane
zostało w miejscu byłego stawu z łazienek milickich (targowisko
to omówione jest w 4 z punktu #8.4 tej strony). Stąd owo
byłe targowisko przy milickiej rzeźni jakie właśnie mijamy
w swojej wędrówce leży obecnie całkowicie opuszczone
i zaniedbane.
12.
Nowe a stare koryto Baryczy, nowy most na Baryczy,
milicka garbarnia - i co po niej pzostało.
Tuż za końcem targowiska znajduje się obecne koryto
Baryczy. Przez koryto to przechodzimy po betonowym
moście. Ciekawostką owego mostu jest, że w chwili
wkraczania wojsk radzieckich do Milicza, most ten
miał być wysadzony w powietrze. Niestety, młodociani
żołnierze niemieccy, którym powierzono zadanie wysadzenia
tego mostu, po ujrzeniu lania jakie Rosjanie sprawili
ich kolegom zamkniętym w ratuszu Milicza, dali nogi
do swoich domów, "zapominając" wysadzenia tego
mostu. Co z nimi potem się stało, pisane to jest na
stronie
bitwa o Milicz.
Warto wiedzieć, że rzeka Barycz przepływająca pod
owym mostem, płynie swoim obecnym korytem
tylko od czasów kiedy została uregulowana około
lat 1920-tych. Poprzednio bowiem Barycz płynęła
zupełnie innym korytem, w okolicach tego mostu
śmiesznie się zawijając tak że broniła ona dostępu
do miasta zarówno od wschodu, jak i od północy.
Pamiątką po dawnym przebegu Baryczy jest długi
budynek, który zapewne stoi do dzisiaj w widłach
pomiędzy starą i nową drogą przez Milicz (tj. po
lewej (wschodniej) stronie zaczynającej się tuż za
owym mostem nowej ulicy Parkowej), tylko jakieś
50 metrów za owym obecnym mostem na Baryczy.
Ten długi budynek aż do czasu uregulowania Baryczy
był bowiem milicką garbarnią skór. Garbarnia ta
stała tuż nad brzegiem dawnego koryta Baryczy,
zaś jej długa, północna ściana omywana była wodą
z Baryczy. (To dlatego ten długi budynek stoi zlokalizowany
swoją długą osią w kierunku wschód-zachód, aby
rozciągać się właśnie wzdłuż byłego koryta Baryczy.
W środku długości tego budynku (garbarni), zaraz po
wojnie istniała drewniana struktura w kształcie ogromnych
schodów odwróconych do góry nogami - bardzo podobna
do historycznego żurawia ze starego Gdańska. Otóż
struktura ta używana była do moczenia wyprawianych
skór w wodzie Baryczy. Z owych jej niby schodów zawieszonych
ponad korytem Baryczy zwisały liny, zaś na końcach
owych lin przywiązywane były pęki skór które w byłej
technologii wyprawiania musiały być długotrwale wypłukiwane
przez wodę Baryczy. Niestey, w jakiś czas po wojnie, kiedy
budynek owej byłej garbarni zamieniono w blok mieszkalny,
ową strukturę schodkową rozebrano. A szkoda, bo była
ona równie historyczna jak budynek gdańskiego żurawia.
13.
Była północna (Gnieźnieńska) brama wjazdowa do Milicza.
Po przekroczeniu mostu na Baryczy, do Milicza wchodzimy
nie ową nową ulicą Parkową, która przebiega po prawej (zachodniej)
stronie budynku garbarni, a starą małą uliczką, która od mostu
biegnie prosto przechodząc po lewej (wschodniej)
ścianie budynku garbarni. Uliczka ta jest faktyczną
uliczką wlotową do dawnego Milicza. Tylko jakieś 50 metrów
od byłego koryta Baryczy, na uliczce owej stała kiedyś północna brama
(Gnieźnieńska) w murach obronnych Milicza. Miejsce
gdzie ona się znajdowała można wypatrzeć nawet i
dzisiaj, bowiem znajduje się ono tuż przy początku zwartej
zabudowy milickiej po obu stronach tej uliczki. Od dawnej
bramy wjazdowej do miasta w obie strony rozciągały się
kiedyś mury obronne Milicza, poprzedzone fosą. Ich
położenie także można wypatrzeć, bowiem do dzisiaj
w ich miejscu znajduje się pas pozbawiony zwartej zabudowy
miejskiej. Zaraz za byłym zlokalizowaniem północnej
bramy w murach Milicza, znajduje się rozwidlenie
wewnętrzynych uliczek tego miasta. Skręcamy w prawą
(zachodnią) z owych uliczek. Zaprowadzi nas ona do
rynku Milicza, odległego zaledwie jakieś 100 metrów od
owej północnej bramy wjazdowej do miasta.
14.
Rynek w Miliczu. Po dotarciu do milickiego rynku,
mamy aż kilka możliwości dalszego postępowania.
Przykładowo, możemy sobie odpocząć, zamawiając
danie ze słynnego milickiego karpia w jednej z licznych
przy rynku restauracji Milicza (po szczegóły patrz 10b
w punkcie #8.2 tej strony). Możemy rozglądnąć się
po licznych miejscowych sklepach w poszukiwaniu
jakiejś pamiątki z naszej wizyty w Miliczu. Możemy
też od razu udać się na dworzec autobusowy lub na
dworzec kolejowy aby powrócić do naszego miejsca
zamieszkania. Możemy także oglądnąć sobie ciekawostki
Milicza, wędrując po milickiem szlaku okrężnym który
opisuję w następnym punkcie #8.4 tej strony.
Fot. #3: Wszewilki ujęte od miejscowej szkoły
w kierunku drogi dojazdowej od Milicza
.
Zdjęcie z lipca 2004 roku. Widoczny na
tym zdjęciu odcinek drogi przez Wszewilki przebiega dokładnie tym
samym szlakiem jakim wiodła oryginalna droga tej wioski istniejąca
tutaj już od ponad 1000 lat. Dlatego ten odcinek drogi wszewilkowskiej
jest najstarszy. Zaraz po wyzwoleniu stało też przy niej kilka budynków
nieco starszych od innych, bowiem zbudowanych jeszcze porzed
wytyczeniem nowej drogi około 1875 roku. Najstarszy z tych budynków,
ciągle pokryty strzechą i zbudowany w "stylu architektonicznym Wszewilek",
znajdował się po prawej stronie drogi w miejscu gdzie znika ona ze
zdjęcia, tj. niedaleko od zabudowań wodociągów milickich. Rozebrany
on został jeszcze w latach 1950-tych. Stał on w bardzo starym ogrodzie
który zapewne istnieje w owym miejscu do dzisiaj. Ogród ten nazywano
kiedyś "ogrodem krasnoludków", bowiem w czasach kiedy ciągle stał tam
ów prastary budynek, kilku prawdomównych sąsiadów zaobserwowało w
owym ogrodzie ogromny przeźroczysty "grzyb" (dzisiaj byśmy go nazywali
"wehikułem UFO"). Z "grzyba" tego wysypało się całe mrowie maleńkich
ludzików. Ludziki te z jakichś powodów ogromnie interesowały się właśnie
owym starym domostwem. Potem zaś powsiadały z powrotem do owego
kryształowego "grzyba", poczym grzyb ten w jakiś "nadprzyrodzony"
sposób nagle zniknął z widoku obserwujących go ludzi.
Wszewilki to ogromnie
dziwne miejsce. To właśnie w okolicy tej wsi Wszewilki, w czasach swej
młodości zaobserwowałem opad deszczu z żywych rybek (płotek).
Chociaż deszcz taki posiada wiele naukowych wytłumaczeń, faktycznie
na podstawie tego co o nim pamiętam, uważam że posiada on
cudowne pochodzenie. Deszcz ten opisałem dokładnie w podrozdziale
I3.5 z tomu 5 monografii [1/4], której darmowe kopie są do ściągnięcia
za pośrednictwem stron internetowych o monografii [1/4] wyszczególnionych
w "Menu 2".
#8.4.
Nieoficjalny szlak okrężny przez co istotniejsze
miejsca historyczne Milicza:
Długość tego szlaku wynosi około 2 km.
Przy wolnym kroku spacerowym jego
przejście piechotą może zająć nawet
około 2 godziny (przy szybkim marszu -
1 godzinę). Można go także przebyć w
samochodzie, jedynie zatrzymując się
we wskazanych poniżej miejscach.
Jego początek poniżej zlokalizowano
przy milickim kościele Św. Andrzeja
Boboli i to aż z kilku powodów. Przykładowo,
wieża tego kościoła jest widoczna z daleka
praktycznie w każdym miejscu Milicza - łatwo
więc do niego trafić przyjezdnym, leży on
przy obu głównych trasach przejezdnych
przez Milicz (tj. pomiędzy ulicami
Piłsudskiego i 1 Maja) - nie trzeba
więc błądzić aby do niego dotrzeć, a
ponadto wokół niego znajduje się wiele
miejsc do parkowania - można więc przy nim
pozostawić swój samochód i udać się piechotą
w dalszą wędrówkę po opisanym tutaj szlaku.
Niemniej ponieważ opisany tutaj szlak jest okrężnym,
praktycznie można rozpocząć jego oglądanie
w dowolnym miejscu Milicza (np. osoby przybyłe
do Milicza szlakiem spacerowym z Wszewilek
opisanym w punkcie #8.3 tej strony, mogą
podjąć opisany tutaj szlak już w milickim rynku).
Tyle, że po podjęciu go w innym miejscu,
i pod dojściu do ostatniego punktu (czyli kościoła
Św. Andrzeja Boboli)
trzeba powróćić do punktu 1 z poniższego wykazu
i kontynuować ten wykaz aż dojdzie się do punktu
w którym wędrówkę się zaczęło.
Pomocnym przy wędrówce opisywanym tutaj
szlakiem byłby wydruk ze stron internetowych
Milicz,
Św. Andrzej Bobola, oraz
Bitwa o Milicz.
Oczywiście, opisany tutaj szlak prowadzi
przez tylko najważniejsze z miejsc Milicza
szczególnie warte oglądnięcia z uwagi
na ich wymowę i historyczne znaczenie.
Jednak podobnie interesujących miejsc
jest w Miliczu znacznie więcej. Jako przykład
rozważ zdewastowany grobowiec Maltzanów,
czy wyjście z podziemnych tuneli w lesie
pod Cieszkowem. Jednak te inne miejsca
położone są relatywnie daleko od centrum i rynku
Milicza. Dlatego nie będą one objęte szlakiem
opisanym powyżej (czytelnik może jednak je
pozwiedzać na własną rękę - szczególnie jeśli
przybył do Milicza samochodem i przejazd na
dalsze odległości nie czyni mu dużej różnicy).
Oto poszczególne odcinki opisywanego tutaj
okrężnego szlaku wędrownego po ciekawostkach
Milicza:
1.
Kościół
Św. Andrzeja Boboli
oraz trzeci cmentarz Milicza. Po przybyciu w okolice
kościoła Św. Andrzeja Boboli, parkujemy swój samochód
w jego pobliżu, na jednym z licznych w tym miejscu parkingów
lub przyulicznych miejsc do parkowania, zaś dalsze zwiedzanie
dokonujemy np. na piechotę. Swoje zwiedzanie kościoła Św.
Andrzeja Boboli warto rozpocząć od oglądnięcia jego wnętrza.
Co we wnętrzu tym jest interesującego, jak również historia
samego kościoła, opisane są na odrębnej stronie internetowej o
Św. Andrzeju Boboli.
Po oglądnięciu wnętrza warto też zwrócić uwagę na jego wygląd
zewnętrzny. Reprezentuje on bowiem sobą klasyczny
przykład stylu architektonicznego po angielsku zwanego
"tudor" (w Polsce zwykle jest on znany pod nazwą "mur
pruski"). Styl ten jest szczególnie upowszechniony na
tych obszarach obecnej Polski, które przed drugą wojną
światową włączone były do byłej Rzeszy Niemieckiej.
Można tam spotkać wiele kościołów oraz starszych
budynków publicznych zbudowanych w tym właśnie
stylu. Jak to jednak wyjaśniłem dokładniej w punkcie
#7 strony internetowej o wsi Wszewilki,
styl ten najprawdopodobniej wyewolucjonował się spontanicznie
z rolniczej zabudowy podmilickiej wsi Wszewilki, poczym
został jedynie skopiowany przez akademicko edukowanych
architektów. Kościół ten tym bardziej warto sobie dokładnie
oglądnąć oraz obfotografować ze wszystkich stron, że
wiedząc o istnieniu "spisku przeciwko Wszewilkom"
opisanego w punkcie #5 strony o wsi Wszewilki,
łatwo przewidzieć że już wkróce ktoś zapewne znajdzie jakiś zmyślny
sposób aby spowodować rozbiórkę i zniknięcie owego kościoła
Św. Andrzeja Boboli
w Miliczu. Wszakże kościół ten zbyt jednoznacznie i
wyraziście ilustruje historię owych ziem którą jakieś mroczne moce
tak usilnie starają się zniszczyć, aby te szatańsko przebiegłe
i ogromnie wpływowe moce pozwoliły mu tak zwyczajnie
sobie istnieć. Po oglądnięciu owego kościoła, warto wyruszyć
w kierunku milickiego rynku, idąc główną ulicą dawnego
Milicza, którą obecnie zdaje mi się nazywają ulicą 1 Maja.
(Rynek ten leży jedynie około 300 metrów od kościoła
w kierunku północno-wschodnim.) Owa główna ulica
dawnego Milicza (1 Maja) przebiega tuż przed ścianą
z ołtarzem kościoła Św. Andrzeja Boboli. Warto przy
tym odnotować, że w średniowieczu stara droga
którą teraz jest owa ulica, reprezentowała milicką wersję
słynnej Via Appia ze starożytnego Rzymu. Mianowicie,
po obu jej stronach rozciągały się wówczas Milickie
cmentarze. Cmentarze te zaczynały się tuż za miejską
fosą, czyli za korytem Młynówki, a ciągnęły wzdłuż tej
drogi przez dalsze około pół kilometra, aż poza obszar
objęty powojenną zabudową przy owej drodze. Kościół Św.
Andrzeja Boboli stanął mniej więcej w środku owego obszaru
cmentarnego. Wszystkie więc budynki jakie po drodze
mijamy - i to po obu stronach drogi, stoją obecnie na
grobach dawnych mieszkańców Milicza. Swój marsz w
kierunku milickiego rynku kończymy po dojściu do małego
mostku na Młynówce, przez który przechodzi owa ulica
jaką wędrowaliśmy (1 Maja). Tuż za owym mostkiem
stała kiedyś obronna brama Milicza. Zwana ona była
"Bramą Wrocławską".
2.
Brama Wrocławska Milicza. Faktycznie była to
najokazalsza z milickich bram. Po obu jej stronach
stały kiedyś baszty. Miejsca ich byłych lokacji nawet
niedawno ciągle pozostawały niezabudowane. Tuż
pod bramą płynęła Młynówka, która w początkowym
okresie Milicza spełniała funkcję fosy miejskiej oraz
kanału odprowadzającego miejskie nieczystości.
Przez Młynówkę początkowo wiódł zwodzony most.
Z kolei sam wierzchołek bramy wieńczony był okazałą
rzeźbą lwa, późniejszą kopię którego oglądniemy sobie
przy okazji zwiedzania milickiego pałacu (patrz 11 poniżej).
Kiedy z mostku na Młynówce oglądali sobie będziemy
miejsce gdzie kiedyś stała owa okazała brama w
milickiech murach obronnych, warto również zwrócić
uwagę na sam nurt Młynówki przepływającej pod
naszym mostkiem. Nie jestem pewien jak nurt ten
wygląda obecnie, jednak w dawnych czasach był on
przykładem kunsztu inżynierskiego dawnych mieszkańców
Milicza. Mianowicie, na całej szerokości koryta owej
Młynówki, a także na całej jej długości, woda była
kiedyś jednakowo głęboka. (Warto przy tym mieć
na uwadze, że nawet dzisiejszym specom od
melioracji, uzbrojonym w nowoczesną technikę,
nie zawsze udaje się wykopać kanał który miałby
jednakową głębokość na całej swej długości i
szerokości.) Dzięki zaś owej stałej głębokości
wody Młynówki, ten niewielki sztucznie wykopany
kanał w przeszłości stanowił najważniejszą arterię
transportową byłego Milicza - o czym pisałem
już wcześniej w 4 z punktu #8.1 niniejszej strony. Po
Młynówce tej w dawnych czasach bez przerwy kursowały
małe barki napędzane tyczką przez pojedynczego
flisaka, o śmiesznie zaokrąglonym dziobie i rufie.
Dopiero w późniejszych czasach wzdłuż owej Młynówki
wybudowano drogę bitą. Obecnie owa droga jest
niemal tą samą drogą która wiedzie z Milicza do
milickiego dworca kolejowego (tj. ulicą którą po wojnie
nazywano ulicą Wojska Polskiego). Początek owej
drogi kiedyś znajdował się jedynie jakieś 20 metrów
przed mostkiem na Młynówce do jakiego właśnie
doszliśmy. W czasach jednak budowy milickiej kolei
został on zatarasowany budynkiem, zaś sama ta
droga, czyli obecna ulica Wojska Polskiego, została
przesunięta o jakieś 50 metrów bardziej na południe -
aby umożliwić przy niej obustronną zabudowę.
3.
Dawny kościół Świętego Jerzego lub kościół garnizonowy -
czyli dzisiejsze WDT (Wiejski Dom Towarowy).
Po oglądnięciu miejsca gdzie kiedyś stała najokazalsza
brama średniowiecznego Milicza, cofamy się jakieś 50
metrów w kierunku południowym przechodząc tą samą
główną ulicą dawnego Milicza (1 Maja) którą właśnie
przyszliśmy. Po naszej lewej stronie od ulicy owej będzie
odgałęziała się ulica Wojska Polskiego biegnąca w
przybliżeniu w kierunku wschodnim. Ulica ta wiedzie
do obecnego dworca kolejowego Milicza. Biegnie
ona równolegle do koryta Młynówki. Wszakże w dawnych
czasach stanowiła ona jedynie lądowe uzupełnienie dla wodnej
arterii trasportowej jaką wówczas była Młynówka. Przechodzimy
ową ulicą Wojska Polskiego jakieś 150 metrów w kierunku
wschodnim, aż po naszej lewej stronie napotkamy niewielki
dom towarowy, zwykle zwany WDT (tj. Wiejski Dom Towarowy).
Wchodzimy do środka aby go sobie oglądnąć od wewnątrz.
Dom ten faktycznie w latach 1960-tych został adoptowany z
budynku byłego kościoła. Jeszcze do dzisiaj można w nim
zobaczyć typową dla kościoła konstrukcję wewnętrzną. Od
czasów drugiej wojny światowej, aż do czasu zanim zamieniono
go w WDT, był on używany jako magazyny wojskowe przez
jednostkę wojskową która kiedyś znajdowała się w koszarach
po drugiej stronie ulicy od niego (obecnie koszary te zamienione
są w bloki mieszkalne). Natomiast od czasu jego zbudowania
około lat 1930-tych, aż do zakończenia drugiej wojny światowej,
był on albo kościołem garnizonowym dla owej jednostki wojskowej,
albo też drugą lokacją dla tajemniczego kościoła milickiego
pod wezwaniem Świętego Jerzego - o którym piszę na stronie o
Św. Andrzeju Boboli.
Po zakończeniu oglądania owego byłego budynku kościoła,
przechodzimy dalsze 50 metrów w kierunku wschodnim nadal
idąc ulicą Wojska Polskiego, aż po naszej lewej stronie znajdzie
się mały mostek ceglany przez Młynówkę. Wchodzimy na ów
mostek, aby przejść na jego drugą stronę.
4.
Milicka Młynówka - czyli historyczna arteria transportowa
Milicza, oraz gałąź "Bursztynowego Szlaku" która biegła
wzdłuż północnego (prawego) brzegu Młynówki.
Kiedy znajdujemy się na mostku Młynówki, ponownie
warto przyglądnąć się jej nurtowi, aby sprawdzić
co do dzisiaj pozostało z dawnej zasady że nurt ten ma
posiadać stałą głębokość na całej swej szerokości i
długości. Następnie z mostku owego rozglądamy się
dookoła. Stoimy bowiem w historycznie interesującym
miejscu. Tuż za owym mostkiem kiedyś znajdował
się duży staw który z jednej strony stanowił rezerwuar
wody na wypadek jeśli z jakichś powodów stary młyn
wodny na Baryczy zaprzestał spiętrzania wody do
Młynówki, z drugiej zaś strony dostarczał średniowiecznemu
Miliczowi dodatkowej obrony od strony południowo-wschodniej.
Staw ten jednak zasypano jeszcze w latach 1990-tych.
Obecnie w jego miejscu znajduje się milickie targowisko,
przeniesione tam z miejsca opisanego w 11 z punktu
#8.3 tej strony. Na południowy-wschód od owego dużego
stawu (obecnie targowiska) do niedawna znajdowały
się ogródki działkowe. Owe ogródki istniały tam jednak
od relatywnie krótkiego czasu, bowiem na obszar
tuż przy mostku na jakim stoimy zostały one
rozprzestrzenione dopiero w kilka lat po drugiej
wojnie światowej. Zaraz zaś po wojnie w ich miejscu
istniała zwykła łąka. To właśnie na owej łące po wojnie
gniła spora flotylla niewielkich barek używanych na
milickiej Młynówce. Stojąc na owym mostku przez
Młynówkę mamy także okazję przeanalizować stopniową
ewolucję dróg składających się na jedną z odnóg tzw.
Bursztynowego Szlaku. Od czasu zbudowania murowanego
Milicza w mieście tym ów historyczny "Bursztynowy Szlak"
rozwidlał się na dwie odnogi. Jedna z tych odnóg wybiegała
z północnej bramy Milicza, wiodąc ku północy wzdłuż dzisiejszej
ulicy Krotoszyńskiej, potem zaś przez wieś Stawiec, do
Rawicza, a dalej do Poznania i Gniezna. Jednak po
zbudowaniu milickiego młyna na Baryczy, oraz mostu
przez Barycz przy owym młynie, otwarta została druga,
krótsza odnoga tego samego szlaku. Początkowo wybiegała
ona ze wschodniej bramy Milicza (omawianej w 6 poniżej),
następnie wiodła tuż przy Młynówce, wzdłuż jej wschodniego
brzegu - czyli początkowo dzisiejszą aleją spacerową przy
Młynówce którą za chwilę będziemy podążali. Biegnąc tuż przy
brzegu Młynówki docierała ona tak aż do mostu przez Barycz
położonego przy starym młynie wodnym na Baryczy - patrz
7 w punkcie #8.1 tej strony. Po przekroczeniu owego mostu
prowadziła ona koło ryneczka Wszewilek, potem przez
wieś Pomorsko, dalej zaś do Gniezna i Gdańska. Z biegiem
jednak czasu, droga ta okazała się zbyt okrężna i niepotrzebnie
długa. Dlatego skrócono jej przebieg, prowadząc ją wzdłuż
dawnego koryta Baryczy, zamiast wzdłuż koryta Młynówki.
Jej więc drugi przebieg możemy zobaczyć po linii dębów
jakie powinny być widoczne na horyzoncie z miejsca w
którym stoimy, a które zaczynają się niedaleko kościółka
jaki oglądniemy poniżej w 6, oraz prowadzą aż do nasypu
kolejowego. Za nasypem kolejowym ów drugi przebieg
historycznego Bursztynowego Szlaku łączył się z drogą
z Duchawy w pobliżu mostka opisanego w 4 z punktu
#8.1 tej strony. Niestety, również i ten przebieg drogi
reprezentującej dawną gałąź historycznego "Bursztynowego
Szlaku" został zablokowany podczas budowy linii
kolejowej w 1875 roku. Po oglądnięciu historycznego
otoczenia mostka na jakim stoimy, przechodzimy na
drugą (wschodnią) stronę Młynówki. Następnie wyruszamy
z jej prądem wzdłuż jej koryta po rodzaju alei jaka
biegnie wzdłuż jej prawego (wschodniego) brzegu
aż do centrum starego Milicza. Idąc tą aleją, mijamy
obecne targowisko po naszej prawej (wschodniej) stronie,
za owym targowiskiem (również po prawej) powinien
być jakiś budynek w którym zaraz po wojnie mieściła się
milicka straż pożarna, zaś za budynkiem straży aleja
ta wpada w wylot ulicy która bodajże nazywa się
Kużnicza. Wchodzimy w głąb owej ulicy. Jakieś 30
metrów zanim ulica owa (Kuźnicza) wpada na inną
uliczkę, która łączy mostek na Młynówce (zwiedzany
przez nas wcześniej - patrz 2 powyżej) z milickim
ryneczkiem, widać na niej wyraźne poszerzenie. To
właśnie w owym poszerzeniu do lat 1930-tych mieścił
się drugi z oryginalnych milickich kościołów katolickich,
pod wezwaniem Świętego Jerzego.
5.
Lokacja kościoła pod wezwaniem Świętego Jerzego.
Oryginalnie Milicz zaprojektowany został jako typowe
miasto warowne X wieku. Zbudowany został przy
relatywnie często używanym punkcie przeprawy
(brodzie) przez rzekę Barycz, na ówczesnym
"Szlaku Bursztynowym" wiodącym z Południa Europy
aż do Gdańska. Miał on kształt owalu (elipsy)
otoczonego wysokim murem i rozłożonego wzdłuż
głównej osi miasta ustawionej w kierunku południkowym.
W murze Milicza istniały cztery bramy skierowane
w czterach kierunkach świata. Dwie z nich były
szczególnie istotne, bowiem stanowiły one
fragmenty owego Bursztynowego Szlaku.
Były to bramy południowa i północna. Brama
Wrocławska, której byłe zlokalizowanie oglądaliśmy
w 2 powyżej, była właśnie bramą południową Milicza.
W samym centrum owalu dawnego Milicza znajdował
się kwadratowy rynek z niewielkim budynkiem
ratusza. Rynek ten połączony był z każdą z
owych dwóch głównych bram dwoma uliczkami
które zbiegały się razem tuż przed każdą z tych bram.
Niedaleko od miejsca gdzie owe uliczki zbiegały
się przed bramą południową Milicza, w
południowo-wschodnim sektorze owalnego Milicza,
oraz ciągle w obrębie murów miejskich, około
14 wieku zbodowany został z cegły drugi milicki
kościół pod wezwaniem Świętego Jerzego.
Kościół ten istniał w owym miejscu aż do lat
1930-tych, poczym został rozebrany. Miejsce
zaś które uprzednio zajmował przetransformowano
w dodatkową małą uliczkę wiodącą ze starego
miasta do coraz wówczas popularniejszych
milickich łazienek. Obecnie owa uliczka
prawdopodobnie nazywa się ulicą Kuźniczą.
Jeśli ulica owa nie przeszła ostatnio jakiejś
gruntownej przebudowy, wówczas jakieś 30
metrów od wlotu do niej ciągle powinno w niej dać się
odnotować charakterystyczne poszerzenie, które
stanowi właśnie miejsce w jakim dawniej stał
ów kościół pod wezwaniem Świętego Jerzego.
Więcej informacji na temat tego kościoła można
znaleźć na stronie o
Św. Andrzeju Boboli.
Po oglądnięciu sobie owego miejsca, cofamy się uliczką
Kuźniczą jakieś 20 metrów aż wyjdziemy na koniec
uliczki która kiedyś była drogą biegnącą wzdłuż murów
dawnego Milicza. Uliczką tą przechodzimy w
kierunku północno-wschodnim, aż dojdziemy do
"małego kościółka" Milicza, czyli kościoła pod
wezwaniem Świętego Michała Archanioła. Podczas
owej wędrówki zwracamy uwagę na wszelkie ślady
które przetrwały do dzisiaj, a które potwierdzają że
idziemy wzdłuż dawnego muru obronnego miasta
Milicza oraz wzdłuż dawnej fosy biegnącej przed
owym murem.
6.
Druga lokacja kościoła pod wezwaniem Świętego Michała
Archanioła oraz drugi cmentarz Milicza. Kościół
Świętego Michała Archanioła był pierwszym kościołem
Milicza. Tyle że obecnie stoi on już w swojej drugiej
lokacji oraz w swojej trzeciej formie architektonicznej.
Jego pierwsze (oryginalne) zlokalizowanie oglądniemy
sobie w 7 poniżej.
Do miejsca gdzie obecnie się on znajduje został on
przeniesiony w XV wieku, z powodów opisanych
dokładniej na odrębnej stronie internetowej o kościele
Św. Andrzeja Boboli.
Po dotarciu do owego kościółka warto go sobie dobrze
oglądnąć, szczególnie zwracając uwagę na ciekawostki
opisane na w/w stronie o kościele
Św. Andrzeja Boboli.
Po oglądnięciu "małego kościółka" Milicza, powinniśmy
przejść około 50 metrów w kierunku zachodnim, idąc
małą uliczką która łączy ów kościółek z milickim rynkiem.
Warto przy tym odnotować, że na wlocie do owej małej
uliczki, niemal przy obecnym płocie owego kościółka,
kiedyś mieściła się wschodnia brama w murach
obronnych Milicza. Przez bramę ową w dawnych
czasach prowadziła droga która była jedną z dwóch
gałęzi "Bursztynowego Szlaku" oddzielających się
od siebie w Miliczu. Owa gałąź wiodła do młyna wodnego
na Baryczy, poczym po moście koło owego młyna do
dzisiejszych Wszewilek, a dalej do Gniezna i Gdańska
(fragment owego szlaku opisany jest w 5 z punktu #8.1).
To właśnie na poboczu owej drogi najpierw założono
drugi cmentarz Milicza, potem zaś na były obszar
tego cmentarza przeniesiono kościół Świętego Michała
Archanioła. Po minięciu miejsca gdzie kiedyś stała
wschodnia brama Milicza, podążamy tą uliczką ku
zachodowi. W miejscu w którym uliczka owa wpada
na narożnik rynku, odnotujemy dziwną nieregularność
w szerokości prostopadłej do niej ulicy wylotowej z
rynku (tj. tej uliczki z którą zbiega się uliczka jaką
przyszliśmy od małego kościółka). Owa nieregularność
to oryginalne miejsce zlokalizowania historycznie
pierwszego kościoła Milicza.
7.
Pierwszy kościół Milicza - pod wezwaniem Świętego
Michała Archanioła, oraz pierwszy cmentarz Milicza.
Oryginalnie pierwszy kościół Milicza zlokalizowany był
w dokładnie taki sam sposób jak kościoły wszystkich
innych miast X wieku. Mianowicie, znajdował się on
w obrębie murów miejskich, na specjalnie dla niego
wydzielonym placyku w północno-wschodnim narożniku
milickiego rynku. W miejscu w jakim on kiedyś stał do
dzisiej istnieje niezrozumiała nieregularność w szerokości
ulicy wylotowej z milickiego rynku. Nieregularność owa
to właśnie pozostałość po małym placyku na jakim
kościół ten kiedyś się znajdował. Po więcej informacji
na jego temat patrz odrębna strona internetowa o
kościele
Św. Andrzeja Boboli.
8.
Rynek Milicza, oraz były ratusz tego miasta.
Po oglądnięciu byłej lokacji historycznie pierwszego kościoła
Milicza, przechodzimy na przeciwstawną (zachodnią)
stronę milickiego rynku idąc uliczką która biegnie wzdłuż
północnego boku tego kwadratowego ryneczka.
Po naszej lewej stronie jest obecnie pusty placyk
tego rynku. Jednak nie zawsze on był pusty. Aż
do końca drugiej wojny światowej stał na nim
piękny, drugi z kolei ratusz Milicza. Ciekawostki
na jego temat - m.in. opisy podziemnych tuneli
jakie wiodły od niego do podziemi szeregu innych
dawnych budowli Milicza, można znaleźć na
odrębnej stronie internetowej o mieście
Miliczu.
Natomiast opisy jak on został spalony w ostatnich
dniach wojny zaprezentowane są na odrębnej stronie
internetowej na temat
bitwy o Milicz.
Warto tutaj dodać, że ów ratusz był już drugim ratuszem
Milicza. Pierwszy, bardzo stary ratusz milicki, zbudowany
jeszcze z rudy darniowej, został rozebrany dawno już temu,
prawdopodobnie w tym samym czasie kiedy z rozkazu
Napoleona rozmontowano także mury obronne Milicza.
9.
Brama zachodnia Milicza oraz młyn wodny na Młynówce.
Po przejściu na zachodnią stronę rynku Milicza wchodzimy
w małą uliczkę która z owego rynku wychodzi w kierunku
zachodnim. Idąc tą uliczką dochodzimy do miejsca w którym
znajduje się obecnie ozdobna brama wschodnia miasta.
Brama owa jest ozdobnym symbolem faktycznej bramy jaka
istniała niemal w tym samym miejscu w oryginalnych murach
obronnych Milicza. Tuż za ową bramą kiedyś przepływała
milicka Młynówka która pełniła rolę miejskiej fosy. Obecnie
w jej miejscu znajduje się punkt w którym owa uliczka
wylotowa z milickiego rynku łączy się z ulicą Zamkową
po której od niedawna poprowadzono drogę objazdową
wokół dawnego starego Milicza. Faktycznie to zaraz po
wojnie, przed ową bramą zachodnią miasta Młynówka
uformowana była w duży staw. Na wylocie zaś owego
stawu, zapewne przy miejscu przez które obecnie przebiega
ulica Cicha, znajdował się kiedyś drugi młyn wodny Milicza.
Młyn ten zbudowany został w tych samych czasach co
Pałac Maltzanów który oglądniemy w 11 poniżej.
10.
Zamek obronny Milicza. Po oglądnięciu zachodniej
bramy Milicza, oraz miejsca przy owej bramie w którym
kiedyś na Młynówce stał drugi młyn wodny Milicza,
przechodzimy dalsze 100 metrów idąc ku zachodowi
ulicą Zamkową. Na końcu tej ulicy, tuż przed miejscem
gdzie kiedyś znajdowała się brama wjazdowa do milickiego
pałacu Maltzanów (obecnie stoi tam postument z milickim
lwem) skręcamy w prawo w małą starą drogę wiodącą ku
północy. Jakieś dalsze 50 metrów od owego miejsca stoi
dawny zamek obronny Milicza. Aczkolwiek jego ruiny
obecnie wyglądają dosyć niepozornie, faktycznie to
w przeszłości stanowił on potężną twierdzę obronną,
jakiej historia jest fascynująca, aczkolwiek szokująco
mało znana przez miejscowych. Niektóre ciekawostki na
temat tego zamku można znaleźć na stronie o mieście
Miliczu.
11.
Pałac Maltzanów w Miliczu, Izba Regionalna, oraz niegdyś bardzo sławny park pałacowy.
Po oglądnięciu zamku obronnego, wracamy z powrotem
na koniec ulicy Zamkowej (tej którą przyszliśmy od rynku),
oraz oglądamy sobie najpierw miejsce gdzie kiedyś stała
brama wejściowa do pałacu Maltzanów. Brama ta została
już rozebrana, jednak ciągle po niej pozostawiono niewielki
cokół wymurowany z rudy darniowej, na którym stoi
rzeźba lwa. Jego obecny wygląd można oglądnąć na
"Fot. #4" ze strony internetowej o wsi
Wszewilki.
Ciekawostką tego cokołu i rzeźby jest, że reprezentują
one ostatnie pozostałości z byłych murów obronnych
Milicza. Mianowicie cokół zbudowany jest z
rudy darniowej którą pozyskano właśnie poprzez
rozebranie resztki murów obronnych Milicza. Z kolei
ów lew jest kopią lwa który kiedyś zdobił południową
bramę Milicza (jakiej byłe zlokalizowanie oglądaliśmy
w 2 powyżej). Po oglądnięciu owego cokołu z lwem,
przechodzimy dalszych około 50 metrów na zachód
drogą ku pałacowi. Po naszej prawej stronie mijamy
budynek służby pałacowej w którym obecnie zlokalizowana
jest milicka Izba Regonalna (gdyby przypadkiem była
otwarta, wówczas warto ją odwiedzić) - po jej szczegóły
patrz strona o mieście
Miliczu.
Po ewentualnym zwiedzeniu tej izby, oglądamy pałac
(najlepiej obchodząc go naokoło) oraz przyległy do
niego park - idąc do parku ścieżką parkową która
biegnie od głównego wejścia do pałacu ku południu.
Park ten kiedyś był słynny ze swojej piękności na całą
Europę. Miał on bowiem jedną z najwspanialszych
kolekcji rhododendronów (obecnie po kolekcji owej pozostały
jedynie jej resztki). Ciekawostki na temat owego pałacu
i jego wspaniałego parku również opisane są na stronie
o mieście
Miliczu.
12.
Kościół Św. Andrzeja Boboli. Po oglądnięciu
pałacu Maltzanów możemy powrócić do bramy
wejściowej do owego pałacu, poczym skierować
się na południe wzdłuż ulicy Piłsudskiego, aż
dotrzemy tą ulicą do kościoła Św. Andrzeja Boboli -
od którego rozpoczęliśmy nasze zwiedzanie.
Alternatywnie, podczas oglądania przypałacowego
parku możemu skierować się ku wschodowi idąc
przez park, co również powinno doprowadzić nas
do ulicy Piłsudskiego a potem do Kościoła Św.
Andrzeja Boboli (przy pokazji zaś pozwoli nam
zobaczyć nieco więcej owego parku, np. sztucznie
usypane w nim wzgórze parkowe).
* * *
Podczas wędrówki szlakami opisanymi w
powyższych punktach #8.1 do #8.4, w oczy
powinno nam się rzucić aż kilka rzeczy.
Podkreślmy tutaj najważniejsze z nich.
(1) W Miliczu i Wszewilkach do dzisiaj
przetrwały dowody celowego i wielkoskalowego
zacierania oraz eliminowania obiektów
(a także ludzi) które mogłyby nam ujawnić
prawdę na temat historii naszej planety.
(2) Systematyczne i planowe zacieranie
i eliminowanie owej wiedzy o historii kontynuowane
jest tam do dzisiaj. (3) To co się dzieje w
Miliczu i na Wszewilkach jest jedynie małym
fragmentem podobnie wielkoskalowego
procesu niszczenia jaki ma miejsce na całej
naszej planecie. Uświadomienie sobie owych
punktów powinno nas mobilizować abyśmy
z tym większą uwagą i troską rozważyli to
co zostało zaprezentowane na stronie
internetowej o nazwie
zło,
oraz na stronach jej pokrewnych. Ponadto
powinno to nas zmobilizować abyśmy tym większą
troską i opieką otoczyli to co ciągle oparło się
zniszczeniu z obiektów będących nośnikami
naszej historii i kultury.
Fot. #4: Kościół Św. Andrzeja Boboli
w Miliczu (były kościół ewangelicki).
Został on zbudowany w stylu architektonicznym
jaki po angielsku nazywa sie "tudor" (w Polsce
zwykle jest on znany pod nazwą "muru pruskiego").
Ciekawostką tego stylu jest, że najprawdopodobniej
oryginalnie wywodzi się on z chałupniczej zabudowy
pobliskiej wioski Wszewilki, a dopiero potem został
podpatrzony i skopiowany przez akademicko
edukowanych architektów - co wyjaśniłem dokładniej
w niniejszym punkcie tej strony internetowej o wsi
Wszewilki.
Obecnie kościół ten jest świątynią Rzymsko-Katolicką
pod wezwaniem Świętego Andrzeja Boboli (dawniej
Świętego Krzyża). Powyższa fotografia pochodzi z 2003
roku. Wykonana została przy obiektywie aparatu skierowanym
ze wschodu na zachód. Na pierwszym planie pokazuje
więc wschodnią ścianę prezbiterium kościoła, za którą
znajduje się jego ołtarz. Pełniejsza historia tego kościoła
opisana została na odrębnej stronie internetowej
Św. Andrzej Bobola.
Podczas zwiedzania Milicza kościół ten należy dokładnie
sobie pooglądać i obfotografować. Wszakże w świetle
opisanych w punkcie #5 strony internetowej o wsi
Wszewilki
przypadków celowego niszczenia wszelkich obiektów
utrwalających sobą historię tej miejscowości, należy
się liczyć że już wkrótce kościół ten nagle tajemniczo
zniknie z powierzchni ziemi pod jakąś zręczną wymówką.
#9. Nieoficjalne szlaki dla zwiedzania Wszewilek i Milicza, zaczynające się od Milicza:
Nieoficjalne szlaki wędrowne opisane w
punkcie #8 tej strony sporządzone były
przy założeniu, że podążające nimi osoby
poprzednio w punkcie #8.1 zaczynały
swoją wędrówkę od stacji kolejowej w Miliczu.
Po podjęciu owej wędrówki, osoby te podążały
następnie szlakiem z #8.1 ze stacji kolejowej w Miliczu
aż do Wszewilek, we Wszewilkach szlakiem #8.2
okrążały to co pozostało po byłym historycznym
ryneczku Wszewilek, potem szlakiem #8.3 wędrowały
szosą z Wszewilek aż do Milicza, aby w końcu
szlakiem okrężnym z #8.4 zwiedzać Milicz. Problem
jednak z tamtym opisem jest taki, że jeśli ktoś
zechce wędrować w całkowicie odwrotnym kierunku,
tj. zaczynając od Milicza, poprzez Wszewilki, aż
do milickiej stacji kolejowej, wówczas tamte szlaki
musiałby czytać "tyłem do przodu". Aby więc takiemu
komuś ułatwić odnalezienie odpowiednich punktów
odniesienia na owych szlakach wędrownych, w niniejszym
punkcie #9 opiszę teraz te same szlaki, tyle że
tak je przeredaguję, aby opisywały one tą samą
drogę, tyle że oglądaną podczas wędrówki w
dokładnie odwrotnym kierunku (tj. tym razem
wędrując z Milicza do Wszewilek). Aby ułatwić
wzajemne odnoszenie opisów z niniejszego
punktu #9, oraz z poprzedniego punktu #8,
w obu opisach zachowuję dokładnie tą samą
numerację szlaków, oraz tą samą numerację
poszczególnych punktów odniesienia na owych
szlakach. Oto więc ów przeredagowany opis
szlaków:
#9.4 (czyli szlak z #8.4).
Nieoficjalny szlak okrężny przez co istotniejsze
miejsca historyczne Milicza:
Ponieważ szlak ten jest okrężny, nie ma w
nim znaczenia czy go się przechodzi na
drodze z Wszewilek do Milicza, czy też na
drodze z Milicza do Wszewilek. Dlatego w
obu przypadkach można go przejść w taki
sam sposób. Nie będę go tutaj więc
przeredagowywał, a zalecam skorzystanie
z jego opisów podanych w punkcie #8.4 tej
strony.
#9.3 (czyli odwrotność dla szlaku z #8.3).
Nieoficjalny szlak spacerowy z Milicza do Wszewilek
i dalej przez Wszewilki - pozwalający na ogólne
zapoznanie się z tą wioską:
Długość tego szlaku wynosi około 3 km.
Przy wolnym kroku spacerowym jego
przejście piechotą może zająć nawet
około 2 godziny (przy szybkim marszu -
1 godzinę). Można go także przebyć w
samochodzie, jedynie zatrzymując się
we wskazanych poniżej miejscach.
Jego początek wyznaczono na rynku
w Miliczu (czyli miejsce na którym można
zakończyć, a także rozpocząć, podążanie
szlakiem opisanym w punkcie #8.4
tej strony), zaś jego koniec znajduje
się przy młynie elektrycznym Wszewilek
(czyli w miejscu przy którym wiedzie
końcowy odcinek okrężnego szlaku
z punktu #8.2 tej strony). Dlatego jego
przejście stanowi doskonałe rozwiązanie
jeśli ktoś np. właśnie zakończył zwiedzanie
Milicza i ma zamiar udać się do Wszewilek
aby sobie zwiedzic ową wioskę.
Pomocnym przy wędrówce opisywanym tutaj
szlakiem byłby wydruk stron internetowych
Wszewilki oraz
Milicz.
Oto poszczególne odcinki owego szlaku:
14.
Rynek w Miliczu. Po znalezieniu się na milickim rynku,
wybieramy uliczkę wylotową z owego rynku wiodącą w
kierunku niemal północnym, a zaczynającą się w
północno-zachodnim narożniku owego rynku.
Uliczką tą podążamy ku północy około 100 metrów,
aż mijamy punkt w którym zbiega się ona z
podobną do siebie uliczką zaczynającą się w
północno-wschodnim narożniku rynku. Zaraz po
minięciu budynków stojących przy miejscu zbiegania
się obu uliczek odnotujemy obszar jakby wolny od
gęstej średniowiecznej zabudowy. To właśnie tutaj
stała kiedyś północna brama w murach miasta (zwana
bramą Gnieźnieńską), zaś tuż przed nią, po jej
północnej stronie, przebiegała kiedyś milicka fosa miejska.
13.
Była północna (Gnieźnieńska) brama wjazdowa do Milicza.
W chwili obecnej po bramie owej nie pozostało już śladu.
Jednak widoczny jest pas wolny od gęstej średniowiecznej
zabudowy miasta Milicza. Pas ten wyznacza miejsce, gdzie
aż do czasów Napoleona oraz do jego słynnego nakazu
rozmontowania murów miejskich Wrocławia i m.in. Milicza,
przebiegała północna część murów obronnych Milicza oraz
fosa miejska przed owymi murami. Idąc od owej byłej bramy
szosą w kierunku północnym, po naszej lewej stronie mijamy
stary budynek garbarni. Jest on ostatnim budynkiem po naszej
lewej stronie mijanym przez nas podczas podchodzenia do
dzisiejszego koryta Baryczy. Warto odnotować, że w czasach
poprzedzających regulację koryta Baryczy w latach 1920-tych,
faktycznie rzeka ta omywała północną stonę murów owego
starego budynku garbarni. Budynek ten stał bowiem wówczas
tuż przy starym korycie Baryczy. Oglądnięcie owego budynku
najlepiej dokonywać z mostu na Baryczy (dlatego opisałem
go dokładniej w następnym punkcie 12).
12.
Nowe a stare koryto Baryczy, nowy most na Baryczy,
milicka garbarnia - i co po niej pozostało. Idąc
dalej ku północy drogą wylotową z Milicza dochodzimy
do mostu przez obecne koryto Baryczy. Po moście
tym przechodzimy na druga stronę rzeki, aby potem
dalej iść już ku północy tzw. ulicą Krotoszyńską, która
wiedzie z Milicza do Wszewilek. Ciekawostką owego
betonowego mostu na Baryczy jest, że w chwili
wkraczania wojsk radzieckich do Milicza, most ten
miał być wysadzony w powietrze. Jednak młodociani
żołnierze niemieccy, którym powierzono zadanie wysadzenia
tego mostu, po ujrzeniu lania jakie Rosjanie sprawili
ich kolegom zamkniętym w ratuszu Milicza, dali nogi
do swoich domów, "zapominając" wysadzenia tego
mostu. Co z nimi potem się stało, pisane to jest na
stronie
bitwa o Milicz.
Warto wiedzieć, że rzeka Barycz przepływająca pod
owym mostem, płynie swoim obecnym korytem
tylko od czasów kiedy została uregulowana około
lat 1920-tych. Poprzednio bowiem Barycz płynęła
zupełnie innym korytem, w okolicach budynku garbarni
śmiesznie się zawijając tak że broniła ona dostępu
do miasta zarówno od wschodu, jak i od północy.
Pamiątką po dawnym przebegu Baryczy jest właśnie
ów długi budynek garbarni, który zapewne stoi do
dzisiaj w widłach pomiędzy starą i nową drogą przez
Milicz (tj. po lewej (wschodniej) stronie nowej ulicy
Parkowej Milicza, zaczynającej się przy milickiej
stronie mostu na Baryczy). Budynek ten aż do
czasu uregulowania Baryczy w latach 1920-tych
był milicką garbarnią skór. Garbarnia ta stała tuż
nad brzegiem dawnego koryta Baryczy, zaś jej
długa, północna ściana omywana była wodą
z Baryczy. (To dlatego ten długi budynek stoi zlokalizowany
swoją długą osią w kierunku wschód-zachód, aby
rozciągać się właśnie wzdłuż byłego koryta Baryczy.)
W środku długości tego budynku (garbarni), zaraz po
wojnie istniała drewniana struktura w kształcie ogromnych
schodów odwróconych do góry nogami - bardzo podobna
do historycznego żurawia ze starego Gdańska. Otóż
struktura ta używana była do moczenia wyprawianych
skór w wodzie Baryczy. Z owych jej niby schodów zawieszonych
ponad korytem Baryczy zwisały liny, zaś na końcach
owych lin przywiązywane były pęki skór które w byłej
technologii wyprawiania musiały być długotrwale wypłukiwane
przez wodę Baryczy. Niestety, w jakiś czas po wojnie, kiedy
budynek owej byłej garbarni zamieniono w blok mieszkalny,
ową strukturę schodkową rozebrano. A szkoda, bo była
ona równie historyczna jak budynek gdańskiego żurawia.
11.
Targowisko przy Baryczy przeniesione tam z Wszewilek.
Zaraz za obecnym korytem Baryczy, po lewej (zachodniej)
stronie ulicy Krotoszyńskiej którą podążamy, znajduje się byłe
targowisko Milicza. Targowisko to istniało w owym miejscu
od około 1875 roku, kiedy to zostało tam przeniesione z
Wszewilek. Faktycznie bowiem oryginalnie targowisko to
znajdowało się na byłym ryneczku Wszewilek. Jednak
kiedy budowana wówczas kolej staranowała ów ryneczek,
zostało ono przeniesione do Milicza właśnie w omawiane
tutaj miejsce. Można więc powiedzieć, że miejsce to "ukradło"
słynne wszewilkowskie targi, oraz spowodowało że targi te
zaniknęły. Los tego miejsca był też bardzo podobny do
losu wszelkich innych "złodziei". W latach 1990-tych Milicz
zbudował sobie odmienne targowisko, które zlokalizowane
zostało w miejscu byłego stawu z łazienek milickich (targowisko
to omówione jest w 4 z punktu #8.4 tej strony). Stąd owo
byłe targowisko przy milickiej rzeźni jakie właśnie mijamy
w swojej wędrówce leży obecnie całkowicie opuszczone
i zaniedbane.
10.
Grodzisko "Chmielnik" pod Miliczem - czyli prapoczątek Wszewilek i Milicza.
Idąc ku północy dalsze około 70 metrów ulicą Krotoszyńską,
po swojej lewej (zachodniej) stronie widzimy zabudowania
milickiej rzeźni miejskiej. Stoją one przy granicy owego
targowiska jakie właśnie minęliśmy. Natomiast po naszej
prawej (wschodniej) stronie, niemal dokładnie naprzeciwko
bramy owej rzeźni, od ulicy tej odchodzi polna dróżka wiodąca
stamtąd aż do Wszewilek, a ściślej od "ogrodu krasnoludków"
opisanego w 6 poniżej. Przy drodze owej powinien stać znak
"grodzisko Chmielnik". Grodzisko to widać nawet z ulicy
Krotoszyńskiej którą idziemy. Jest to okrągłe wzgórze widoczne
jakieś 400 metrów od ulicy, poza którym widać zabudowania
wsi Wszewilki. Grodzisko to stanowiło prapoczątek obecnego
Milicza (i Wszewilek), oraz pierwszą lokację tego miasta
(i tej wsi), zanim obecny, murowany Milicz został zbudowany.
Więcej informacji na jego temat można znaleźć w Izbie
Regionalnej Milicza, którą możemy odwiedzić w ramach
11 z punktu #8.4 tej strony.
9.
Niemiecki magazyn karabinów na ulicy Krotoszyńskiej.
Po minięciu milickiej rzeźni idziemy dalej ku północy
ulicą Krotoszyńską. Proponuję przy tym zwrócić uwagę,
że obecny (wyprostowany) przebieg owej ulicy Krotoszyńskiej
wytyczony został dopiero około lat 1930-tych. Wcześniej
wzdłuż niej biegła stara pozakrzywiana droga jednej z odnóg
historycznego "Bursztynowego Szlaku". Resztki tej drogi
możemy ujrzeć do dzisiaj, ponieważ przebiegała ona
równolegle do ulicy którą idziemy, oddalona tylko kilka,
a czasami kilkadziesiąt, metrów na wschód od owej ulicy
Krotoszyńskiej. To właśnie po prawej stronie tej pradawnej
drogi do dzisiaj stoją bardzo stare zabudowania które
widzimy. Istniały one tam jeszcze w czasach sprzed
wyprostowania ulicy Krotoszyńskiej. Natomiast tuż przy
prawej stronie obecnej ulicy Krotoszyńskiej, zaraz po wojnie
nie było niemal żadnego budynku - poza jednym wyjątkiem.
Wyjątkiem tym, jaki miniemy po drodze, był stojący
właśnie po naszej prawej (wschodniej) stronie owej ulicy
Krotoszyńskiej stary poniemiecki magazyn karabinów.
Magazyn ów zlokalizowany jest jakieś 150 metrów
od milickiej rzeźni, tyle że po odmiennej stronie ulicy.
Kiedyś był on jedynym budynkiem stojącym w owym
obszarze tuż przy ulicy Krotoszyńskiej po jej lewej
(wschodniej) stronie. Tuż przed nim niedawno
wzniesiono krzyż upamiętniający wydarzenia związane
z powstaniem Solidarności. Ciekawostką owego
poniemieckiego magazynu jest, że zaraz po wyzwoleniu
okazało się, że cały zapchany jest on hitlerowskimi karabinami.
Ponieważ w czasach rabunku i bezprawia jakie zapanowały
na tych obszarach zaraz po wojnie, byłoby nieroztropnością
pozostawienie owych karabinów w sprawnym stanie, rosyjski
komendant na Milicz zdecydował że muszą one być zniszczone.
Karabiny te poustawiano więc wzdłuż krawężnika ulicy Krotoszyńskiej,
tak że ich zamki wypadały właśnie na linii owego krawężnika.
Następnie wzdłuż owego krawężnika, po tych karabinach,
przejechał się ciężki czołg rosyjski, łamiąc każdy karabin
w obszarze jego zamka. W rezultacie, w długi czas potem,
niemal cała ulica Krotoszyńska zasłana była szczątkami
połamanych niemieckich karabinów. Gdybyśmy ulicą tą szli
ponad 60 lat temu, tj. wkróce po wyzwoleniu, te połamane
karabiny widzielibyśmy jak walają się wzdłuż całej naszej drogi.
Byłby to raczej niezwykły widok. Na temat owych karabinów
z ulicy Krotoszyńskiej pisałem także na stronie
bitwa o Milicz.
8.
Narożnik z kuźnią i byłym wszewilkowskim kowalem.
Po minięciu owego byłego magazynu karabinów,
musimy przejść jakieś 400 metrów, aż dotrzemy
do miejsca kiedy po naszej prawej (wschodniej)
stronie ulicy ukaże się wejście na szosę do Wszewilek.
Za chwilę skręcimy w ową szosę do Wszewilek, jednak
przedtem warto abyśmy się rozglądnęli po owym
skrzyżowaniu w kształcie litery "T" na jakim stanęliśmy.
Jest to skrzyżowanie owej milickiej ulicy zwanej "Krotoszyńska"
z szosą zbudowaną podczas ostatniej przebudowy Wszewilek.
Na północnej stronie wszewilkowskiego narożnika owego
skrzyżowania stała kiedyś jedyna kuźnia w całej okolicy. Działała
ona aż do końca "końskiej ery", czyli niemal do końca
lat 1960-tych. Budynek w którym owa stara kuźnia istniała
stoi tam zapewne do dzisiaj. W umiejscowieniu owej
kuźni uwagę warto zwrócić na jej położenie na skrzyżowaniu
dróg. W dawnych bowiem czasach wszelkie budynki które
świadczyły "usługi" dla ludności, takie jak karczmy, zajazdy,
kuźnie, sklepy, itp., zakładano właśnie na skrzyżowaniach
dróg. Tak nawiasem mówiąc, to diagonalnie do owej kuźni,
w jednopiętrowym budynku który zapewne stoi tam do dzisiaj,
przez dziesiątki lat znajdował się również jedyny wówczas w
całej okolicy sklep spożywczy. W owych czasach sklepy także
zakładano przy skrzyżowaniach dróg. Owo skrzyżowanie
jest także miejscem przez które wiosną w 1945 roku musiało
uciekać w kierunku swoich domów w Stawcu czterech śmiertelnie
wystraszonych chłopców w niemieckich mundurach wojskowych,
zanim jakieś 400 metrów na północ od tego skrzyżowania
każdy z nich po kolei został zastrzelony przez strzelca wyborowego
z rosyjskiego patrolu zmotoryzowanego - tak jak to opisałem na stronie
bitwa o Milicz.
Faktycznie też począwszy od mostu na Baryczy (który chłopcy
owi mieli rozkaz wysadzić w powietrze), aż tego skrzyżowania,
cały czas szliśmy wzdłuż trasy panicznej ucieczki owych
młodocianych "obrońców Milicza". Warto więc przy okazji tej
naszej wędrówki przypomnieć sobie o ich losie. Wszakże potem
zupełnie innymi oczami będziemy patrzeć na tych przywódców
którzy aż piszczą aby wysłać swoją młodzież żeby ta umierała
w jakiejś beznadziejnej wojnie jaka nigdy nie powinna być ani
kontemplowana ani rozpoczęta.
7.
Bagnisty przesmyk od ulicy Krotoszyńskiej do "ogrodu krasnoludków".
Po oglądnięciu sobie budynku w którym kiedyś istaniała
ostatnia kuźnia Wszewilek, maszerujemy dalej ku
wschodowi drogą do Wszewilek. W owym miejscu
droga jest relatywnie nowa, bo zbudowana dopiero w
latach około 1930-tych. Biegnie ona wzdłuż dna lokalnej
niziny, co wyraźnie widać patrząc na wznoszący się
obszar po jej lewej (północnej) stronie. Przedtem
było tutaj bagno niemożliwe do przebycia przez ciężkie
wozy. Dlatego w historycznych czasach wozy objeżdżały
ten obszar naokoło jadąc do Wszewilek drogą która
biegła znacznie wyżej w pobliżu budynku starych milickich
wodociągów. Nawet zresztą tuż przed moim opuszczeniem
Polski obładowane ciężarówki ciągle wzbudzały w owym
miejscu takie wibrowanie drogi, jakby biegła ona po
galarecie a nie po twardej ziemi. Bagno to stopniowo
osuszyło się dopiero kiedy około lat 1920-tych obszar
ten został zmeliorowany po tym jak przekopano nowe
(głębsze) koryto Baryczy. W jego osuszeniu dopomogły także
nowe studnie do milickich wodociągów które w okolicach
owych wodociągów odsysały wodę która uprzednio wyciekała
z gruntu do owego obszaru. Droga którą idziemy oryginalnie
wybrukowana była małymi kamieniami, które kiedyś nazywano
"kocie łby" (obecnie, jak wierzę, droga ta jest wyasfaltowana).
Możemy więc w przyszłości się chwalić, że szliśmy około
pół kilometra po byłej drodze z "kocich łbów". (Nasi potomkowie
zapewne będą kiedyś zaszokowani owymi "barbarzyńskimi
czasami", kiedy to drogi brukowano łbami kotów, ludzie
w swych aparatach fotograficznych używali rybiego oka
w roli obiektywu, politycy musieli pokazywać lwi pazur
podczas niemal każdego swego przemówienia, zazdrośni
koledzy wylewali nad nami krokodyle łzy, spora część
społeczeństwa miała ptasie móżdżki, pracownicy
umysłowi rzucali okiem na dotyczące ich dokumenty,
zaś fachowcy zwykle zjadali sobie zęby.)
Ciekawostką tego obszaru jest też, że na przełomie lat
1950/60-tych wykryto pod nim skały nasycone ropą
naftową. Niestety, ropa owa NIE jest uwalniana
wystarczająco dużym strumieniem aby móc być
eksploatowana na przemysłową skalę.
6.
Koniec dawnych Wszewilek - widok na stare wodociągi
Milicza, "ogród krasnoludków", miejsce po prastarym
domu (2-giej generacji). Kiedy owa asfaltowa
szosa (kiedyś tzw. "kocie łby") przetnie się przez cały
były obszar bagienny, nagle jej nawierzchnia zmieni
się w drobną granitową kostkę. Jednocześnie szosa
zacznie się wspinać pod górę. Jakieś 150 metrów po
tym, jak szosa którą idziemy zaczęła być brukowana
ową kostką, w miejscu w którym szosa ta wykonuje
niewielki skręt w prawo, dochodzimy do starego
ogrodu po naszej lewej (północnej) stronie. W owym
miejscu w dawnych czasach kończyły się Wszewilki.
W miejscu tym zbiegało się także aż kilka starych
dróg wiodących w odmiennych kierunkach (dwie
najważniejsze z owych dróg istnieją tam zapewne
do dzisiaj). Przykładowo główna droga przez Wszewilki
którą dalej pójdziemy dochodziła do owego miejsca od
północnego-wschodu wiodąc od widocznych z tamtego
miejsca budynków i wieży byłych wodociągów miejskich
Milicza. Obecny przebieg dzisiejszej drogi z Milicza,
którą właśnie przyszliśmy, wytyczony wszakże został
dopiero w latach 1930-tych, po tym jak w latach
1920-tych przekopano nowe koryto rzeki Baryczy,
zaś obszar byłych bagien przez jaki droga ta
obecnie przebiega uległ dzięki temu osuszeniu.
W miejscu w którym się znajdujemy powinniśmy
zwrócić uwagę na ów duży ogród ze starymi
drzewami, jaki - mam nadzieję, istnieje do dzisiaj
przy drodze którą kroczymy, po jej lewej stronie -
tuż przed polną dróżką która w tamtym miejscu
dochodzi z północy do naszej szosy. Ogród ten
kiedyś nazywano "ogrodem krasnoludków".
Powodem było kiedyś ogromnie głośne na
Wszewilkach zdarzenie jakie miało tam miejsce
w latach 1950-tych - tj. w czasach kiedy w Polsce
nikt jeszcze nie słyszał ani o UFO ani o UFOnautach.
Otóż w owym czasie pewnego ranka kilku
zaszokowanych mieszkańców Wszewilek
zobaczyło na owym ogrodzie ogromny,
przeźroczysty, jakby wykonany ze szkła,
"grzyb" (dziś byśmy go nazywali wehikułem
UFO). Z "grzyba" tego wychodziły całe gromady
maleńkich ludzików wielkości zaledwie około
półmetrowej. Najwięcej z tych ludzików interesowało
się długim budynkiem 2-giej generacji jaki w
owym okresie stał wzdłuż zachodniej granicy
owego ogrodu (zdaje się że w owych czasach
w budynku tym mieszkała m.in. rodzina Piotrowskich).
Niektóre z owych ludzików wnikały nawet do środka
tego budynku. Inne ludziki krzątały się po całym
ogrodzie, wyczyniając tam jakieś "magiczne"
rzeczy. Na samym końcu wszystkie te ludziki powsiadały
z powrotem do owego przeźroczystego "grzyba",
poczym grzyb nagle zniknął z widoku (tj. zapewne
włączył "stan telekinetycznego migotania" opisany
w podrozdziale L2 z tomu 10 monografii [1/4]).
Było aż kilku godnych zaufania świadków owego
niezwykłego zdarzenia. Całe więc Wszewilki
spekulowały potem czym są owe dziwne "krasnoludki"
wchodzące do przeźroczystego "grzyba" który
jest w stanie nagle "zniknąć" z widoku, oraz czy
ciągle one i ich magiczny "grzyb" znajdują
się w owym ogrodzie pozostając tam
niewidzielne dla ludzkich oczu. Przez
spory też czas później ogród ów nazywano
"ogrodem krasnoludków". Ciekawostką było, że
wkrótce potem ów długi budynek 2-giej generacji,
którym owe "krasnoludki" tak się interesowały,
został rozebrany. Ja bym obecnie spekulował,
że owi UFOnauci wiedzieli już dokładnie iż ów
budynek zostanie wkrótce rozebrany - wszakże
zapewne to ich mocodawcy wydali rozkaz rozbiórki.
UFOnauci przybyli więc aby go udokumentować
dla jakichś tam swoich celów. Nawiasem mówiąc,
dla mnie na zawsze pozostanie tajemnicą dlaczego
budynek ten został rozebrany (podobnie zresztą jak nigdy
nie zrozumiem dlaczego został też rozebrany niemal
identyczny do niego budynek babci Sołtysowej opisany
w 6 z punktu #8.2). Wszakże na jego miejscu nie
postawiono potem już nic nowego - jego rozebranie nie
służyło więc uwolnieniu miejsca pod budowę czegoś
nowego. Pod względem architektonicznym był on
bardzo atrakcyjny i raczej niezwykły, tak że tylko
dodawał uroku Wszewilkom - nie rozebrano go
więc z przyczyn estetycznych.
Ponadto zamieszkiwało go aż kilka rodzin, które
potem z powodu jego rozebrania znalazły się na
bruku - nie rozebrano go więc ponieważ stał pusty.
Tylko czekać jak dla tych samych powodów ktoś już
wkrótce wyda nakaz aby rozebrać także kościół
Św. Andrzeja Boboli
w Miliczu. Wszakże kościół ten też jest nośnikiem
architektonicznej historii Wszewilek i Milicza, oraz
doskonałą ilustracją jak owa oryginalna architektura
Wszewilek kiedyś wyglądała. Po oglądnięciu mijanego
"ogrodu krasnoludków" podążamy dalej ku wschodowi.
Przechodzimy właśnie przez obszar najstarszej zabudowy
Wszewilek, dokładnie więc rozglądamy się po drodze.
Odnotujemy że stare budynki stoją tutaj tuż przy szosie,
tak bowiem kiedyś je budowano. Jednak zupełnie inaczej
będzie po minięciu szkoły z następnego punktu 5, bowiem
za szkołą zacznie się nowa zabudowa Wszewilek, w której
domy stoją już w znacznie większej odległości od szosy.
Idąc przyglądamy się architekturze co starszych
budynków z cegły (w większości 4-tej generacji,
chociaż w moich czasach po naszej lewej/północnej
stronie drogi niedaleko przed szkołą ciągle znajdował
się jeden budynek 3-ciej generacji) formujących
oryginalną zabudowę tej znacznie starszej od innych
części Wszewilek. (Możemy też rzucić okiem na
nowe budynki 5-tej generacji które w międzyczasie
wybudowano po prawej (południowej) stronie tej
części drogi, aby zobaczyć jak podobna do siebie
i "pudełkowata" jest architektura ich wszystkich.)
5.
Wszewilkowska szkoła oraz miejsce gdzie nowa szosa
oddzielona została od starej drogi, dzieląc Wszewilki na
starszą i nowszą połówkę. Kiedy przejdziemy jakieś
300 metrów ku wschodowi od "ogrodu krasnoludków",
wówczas w miejscu w którym szosa lekko zakręca
w prawo, po lewej (północnej) stronie szosy którą
podążamy ujrzymy budynek wszewilkowskiej
szkoły, czy tego co po szkole tej pozostało do dzisiaj.
Poznamy go po krzyżu który stoi w ogrodzie przed szkołą.
Szkoła ta jest tą samą szkołą do której ja uczęszczałem
w roku szkolnym 1955/1956. Faktycznie jest ona centralnie
położonym budynkiem Wszewilek, oraz prawdopodobnie
jedynym budynkiem zaprojektowanym jako szkoła.
Nie wiem jednak czy funkcję szkoły spełnia ona i dzisiaj.
Od punktu naprzeciwko owej szkoły warto się rozglądnąć
w obu kierunkach szosy którą podążamy. Począwszy
bowiem od tego miejsca, dalszy przebieg szosy którą
wędrujemy jest nowym jej przebiegiem wytyczonym w
1875 roku. Idąc wzdłuż owej nowej drogi odnotujemy,
że wszystkie otaczające ją zabudowania są relatywnie
nowe. Wszystkie one wszakże zostały zbudowane już
po roku 1875, kiedy to ów nastepny odcinek naszej
drogi został dopiero wytyczony. Przed owym rokiem
1875, droga przez Wszewilki biegnąca na wschód
od tej szkoły faktycznie kierowała się w tym miejscu
małym łukiem ku południu, poczym przebiegała
równolegle do obecnie istniejącej drogi, tyle że
oddalona była od niej o jakieś 100 metrów ku południu.
Natomiast jeśli od szkoły oglądniemy się z powrotem
ku zachodowi, tj. na drogę którą właśnie przyszliśmy,
(aż do "ogródka krasnoludków" opisanego w 6
powyżej) pokrywa się dokładnie z jej przebiegiem
jeszcze przed budową kolei żelaznej w 1875 roku.
Dlatego aż do owej szkoły, niemal wszystkie
ceglane budynki Wszewilek jakie napotkaliśmy były
znacznie starsze od budynków przy części szosy
jaką dopiero teraz pójdziemy. Odnotujemy to wyraźnie
po ich architekturze, szczególnie zaś po wysokości
ich ścian, po wieku ich cegieł, po wielkości ich okien,
oraz po rodzaju dachówek jakie domy te używają.
4.
"Feralny obszar", czyli miejsca gdzie została zastrzelona
jedna z autochtonek, oraz gdzie jeszcze inna rodzina
wszewilkowskich autochtonów została zamordowana i
spalona wraz z ich domem.
Po oglądnięciu owego budynku szkoły wędrujemy dalej
w kierunku wschodnim. Po jakichś dalszych 4 domostwach, także
po tej samej północnej (naszej lewej) stronie ulicy, natkniemy
się albo na wyrwę w zabudowaniach, albo na nowy dom (5-tej generacji)
zbudowany w miejscu takiej byłej wyrwy. Wyrwa owa powstała
w miejscu gdzie dom jednego z wszewilkowskich autochtonów
został zaraz po przejściu frontu puszczony z dymem wraz
w ciałami zamordowanych w nim autochtonów.
Faktycznie jest to czwarty dom który padł ofiarą rzekomego
okresu bezprawia i rabunków, jaki to okres zapanował zaraz
po przejściu frontu. Rzeczą, która jednak szokuje mnie osobiście
w owym rzekomo chaotycznym mordowaniu i puszczaniu
z dymym na powojennych Wszewilkach, jest że ich ofiarami
zawsze padali autochtoni, czyli ludzie którzy pamiętali historię
tej wioski. Wyglądało więc na to, że w owym niby chaosie istniała
reguła. Stwierdzała ona "wymordowuj wszystkich autochtonów"
którzy znają przeszłość i historię tego miejsca. Z kolei dzięki
wymordowaniu owych autochtonów zniszczona została
historia Wszewilek, a jak ja wierzę - także i Milicza. Kolejną
ciekawostką która w owym miejscu mi rzucała się w
oczy, to że istniało tam kiedyś coś w rodzaju "feralnego
obszaru" (miejmy nadzieję że do dzisiaj niszczycielskie
energie tego obszaru zostały już zneutralizowane).
Przykładowo, po przeciwnej stronie szosy od owego spalonego
domu, mieszkała kiedyś owa autochtonka która została
zastrzelona przez rosyjskiego snajpera w momencie
bitwy o Milicz.
Pamiętam także, że ja sam miałem kiedyś właśnie w
owym obszarze dosyć paskudny wypadek rowerowy.
Ja osobiście wierzę, że takie "feralne obszary" mają coś
wspólnego z energiami zakłócającymi ziemskie pole grawitacyjne.
Przykładowo, w Nowej Zelandii w miejscu gdzie ktoś umiera
w wypadku drogowym, stawia się potem biały krzyż na poboczu drogi.
Jeśli zaś przeanalizować zgrupowania takich białych krzyży
spotykane co jakiś czas na pustej i prostej jak strzała drodze,
wówczas zawsze się okazuje, że pod nimi przebiega jakiś
podziemny "fault" generujący energię zakłócającą ziemskie
pole grawitacyjne. (W górzystej Nowej Zelandii jest łatwiej
niż w płaskiej Polsce wypatrzyć położenie podziemnych
"fault'ów - po więcej informacji na temat owych nowozelandzkich
"białych krzyży" i ich związku z grawitacją ziemską patrz
podrozdział I4.4 z tomu 5
monografii [1/4].)
Ciekawe, że dom mojej babci położony był kiedyś właśnie
na jednym z takich "feralnych obszarów". Z opowiadań
rodzinnych pamiętam też, że co jakiś czas, albo w samym
owym domu mojej babci, albo tuż przy nim, miejsce
miały najróżniejsze nieszczęścia.
3.
Kolejny ogromnie już rzadki dom mieszkalny
3-ciej generacji na Wszewilkach.
Ruszamy w dalszą drogę przez nową część Wszewilek.
Wędrujemy ku wschodowi w kierunku młyna.
Po drodze przyglądamy się budynkom gospodarskim
które mijamy. Większość owych bydynków będzie
pedantycznie murowana z czerwonej cegły, przyjmując
formę zabudowań 4-tej generacji - zgodnie z klasyfikacją
omówioną w punkcie #7.3 tej strony. Około czwarty budynek
z cegły jaki miniemy po lewej (północnej) stronie drogi
którą idziemy, powinien być jednym z owych ogromnie
już rzadkich we Wszewilkach budynków 3-ciej generacji
(jeśli zdołał on przetrwać do dzisiaj). Poznamy go po
bardzo niskich murach, małych i nisko położonych okienkach,
więcej niż jednych drzwiach wejściowych (kiedyś w budynkach
takich mieszkały wszakże razem aż trzy generacje
formujące jedną rodzinę - stąd zawsze było w nich aż
kilka odrębnych mieszkań, każde zaś mieszkanie miało
własne drzwi wejściowe), oraz nieproporcjonalnie wysokim
dachu (ciągle wzorowanym na dachach budynków
2-giej generacji w oryginalnym stylu Wszewilek).
2.
Domostwa wokół Młyna: dom-twierdza właściciela
młyna, kolejny dom autochtona z naprzeciwka młyna
spalony po wojnie wraz z jego mieszkańcami, oraz
dom Walohy (ostatniego wszewilkowskiego autochtona,
który podobnie jak wszyscy poprzedni autochtoni najwyraźniej
również został tajemniczo zamordowany w kilka lat po wojnie).
W naszym ostatnim odcinku wędrówki po Wszewilkach
za cel stawiamy sobie dojście do byłego młyna elektrycznego.
Młyn ten jest ostatnim dwupiętrowym budynkiem jaki
spotkamy po prawej (południowej) stronie szosy.
Po dojściu do niego możemy przystąpić do oglądania
ciekawostek jakie nas otaczają. Jedną z nich są
zabudowania gospodarskie, których częścią jest
właśnie ów były elektyczny młyn Wszewilek. Nie wiem
czy ciągle będzie to widoczne do dzisiaj, jednak
oryginalnie zabudowania te były uformowane w
rodzaj wiejskiej "twierdzy". Faktycznie były one
unikatem nie tylko we Wszewilkach, ale również
i w całej okolicy. Ich zabudowa była bowiem tak
zaprojektowana, że poszczególne połączone ze
sobą zabudowania owego gospodarstwa formowały
po zewnętrznej stronie rodzaj jednolitego, bezokiennego
muru, który był niemożliwy do sforsowania - gdyby
ktoś zechciał wedrzeć się do wnętrza owej twierdzy.
Nawet brama do owych zabudowań, znajdująca się
tuż przy młynie, była solidna, pełna, oraz zamknięta
od góry - tak jak brama do dowolnej średniowiecznej
twierdzy. Takie zaprojektowanie owych zabudowań
oznacza, że od pierwszej chwili ich właściciele zdawali
sobie sprawę, że przybyli oni do Wszewilek aby
zaprowadzić "nowy porządek", oraz że z góry spodziewali
się oni oporu, a nawet buntu, miejscowych. Dlatego na
wszelki wypadek zbudowali dla siebie "twierdzę".
Faktycznie też młyn ów zniszczył swoim położeniem
i konkurencyjnością odwieczny młyn wodny na Baryczy.
Z kolei piekarnia która była usytuowana w domu
właścicieli owego młyna, wykorzytywała ekonomiczną
pustkę pozostałą po zniszczeniu przez ówczesne
"władze" starej piekarni Wszewilek - miejsce po której
oglądać będziemu w 4 z punktu #8.2 tej strony.
Po oglądnięciu sobie "twierdzy" zabudowań właścicieli
młyna, oglądnąć warto też miejsce po przeciwnej
do młyna stronie szosy. Zdaje się że obecnie stoi
tam już czyjś nowy dom mieszkalny (5-tej generacji). Jednak
w czasach kiedy ja ciągle mieszkałem we Wszewilkach,
w miejscu tym widniały jedynie ruiny po domu kolejnego
autochtona Wszewilek, który został zamordowany i spalony
wraz ze swoim domem w okresie bezprawia jakie
zapanowało zaraz po drugiej wojnie światowej. Ciekawe
że po przeciwstawnej stronie szosy do spalonego domu
owego autochtona, znajdowało się gospodarstwo Walohy,
który był ostatnim autochtonem jaki ostał się we
Wszewilkach - jednak jaki także najprawdopodobniej został
zamordowany dopiero w kilka lat po wojnie (byłe gospodarstwo
Walohy jest następnym gospodarstwem przylegającym
do zabudowań właścicieli młyna).
1.
Wymownie pozakręcany przebieg "nowej szosy"
przez Wszewilki oglądanej od młyna elektrycznego -
która to szosa mogła przecież być wytyczona prosto
jak strzała. Szokujące różnice pomiędzy Wszewilkami,
a Wszewilkami-Stawczykiem. Zanim zakończymy
naszą wędrówkę po opisanym tutaj szlaku, oraz przystąpimy
do przejścia następnego szlaku okrężnego z #8.2, najpierw
dobrze jest się przyglądąć drodze (do Milicza) którą właśnie
przyszliśmy, oraz otoczeniu tej drogi, stojąc na owej drodze
jakieś 50 metrów za wschód od młyna. Z owego bowiem
miejsca widoczne są zarówno całe zabudowania młyna,
jak i sporo drogi którą przybyliśmy. Owo uważne
przyglądnięcie się drodze da nam wszakże dużo do
myślenia. Przykładowo, uświadomi nam ono że
prześladowania najbardziej historycznej części
dawnych Wszewilek, czyli obecnej wsi Wszewilki-Stawczyk,
wcale nie skończyły się do dzisiaj. Wyraźnie to widać,
jesli porówna się jak tzw.
podmieńcy
manifestują swoją dbałość o relatywnie "nową"
część Wszewilek, w porównaniu do ich dbałości o
ową historycznie najważniejszą część zwaną Wszewilki-Stawczyk,
którą zwiedzimy w następnej kolejności w ramach szlaku
opisanego w punkcie #8.2. Przykładowo, chodnik dla
pieszych przez Wszewilki urywa się właśnie koło młyna.
Kanalizację doprowadzono tylko do młyna. Wodociągi
wprawdzie dochodzą do obecnego boiska sportowego
Wszewilek (wszakże boisko to jest miejscem publicznym),
jednak nie jestem pewien czy je otrzymały budynki
przy starej drodze przez Wszewilki-Stawczyk.
Nawierzchnia drogi jest ładnie wybrukowana
tylko w "nowych" Wszewilkach, jednak żenująco
piaszczysta, pełna wybojów i wymownie zaniedbana
na ciągle polnych drogach przez
historycznie istotne Wszewilki-Stawczyk. Itd., itp.
Kolejną zagadkę jaką odnotujemy po uważnym
przyglądnięciu się od młyna owej drodze do Milicza,
to jej dziwnie powykręcany przebieg. Droga ta była
wszakże wytyczana od zera w 1875 roku. Tu gdzie
obecnie ona przebiega były wówczas gołe pola.
Mogła więc być wytyczona prosto jak strzała. Tak
też prosto jak strzała wytyczyłby ją zapewne każdy
z nas. Jednak w rzeczywistości skręca się ona na
kształt litery S. Oczywiście, musiał ku temu być jakiś
powód. Jak się okazuje, powodem tym jest, że już
po wstępnym jej wytyczeniu ktoś zmusił geodetów żeby
tak ją zmodyfikować aby ominęła ona miniaturowy
ryneczek Wszewilek (który oglądniemy później w
ramach punktu #8.2). Ktoś wyraźnie więc
zadecydował już po jej pierwszym wytyczeniu,
że musi ona omijć ów były miniaturowy ryneczek
historycznych Wszewilek-Stawczyka, tak aby
ryneczek ów mógł zostać dokumentnie zniszczony
(wykopany wraz z fundamentami) razem z
historycznymi budynkami które przy nim stały.
Wszakże gdyby wytyczono ją prosto jak strzała,
owo zniszczenie ryneczka stałoby się niemożliwe
bo zniszczona wówczas by także być musiała
i owa nowo-wytyczona droga. Pozawijany przebieg
owej "nowej" drogi przez Wszewilki jest więc dowodem,
że ktoś celowo zadbał aby chwalebna i moralna
przeszłość wolnej wsi Wszewilki nie przertwała
do dzisiejszych czasów - tak jak to opisane zostało
w punkcie #5 strony internetowej o wsi
Wszewilki,
omawiającym "spisek przeciwko Wszewilkom".
Po zakończeniu oglądania otoczenia z szosy przy
młynie elektrycznym Wszewilek, zaraz za młynem
skręcamy od owej szosy na południe (ku naszej prawej)
w rodzaj piaszczystej polnej drogi. Po wojnie nazywano
ją "drogą na tamę". Faktycznie jednak to oryginalnie
była ona drogą do starego młyna wodnego Wszewilek
na Baryczy, który kiedyś stał właśnie w pobliżu
obecnej tamy. Idąc tą polną drogą jakieś 150 metrów,
po przejściu przez tory kolejowe, po naszej prawej
(zachodniej) stronie odnotujemy obecne boisko
sportowe Wszewilek. Owo boisko jest miejscem
od którego rozpoczniemy, oraz na którym skończymy,
okrężny szlak wędrowny wokół byłego ryneczka
Wszewilek, opisany w punkcie #8.2.
#9.2 (czyli szlak z #8.2).
Nieoficjalny "szlak wokół byłego ryneczka Wszewilek" -
ilustrujący zniszczenia dokonane na historii dawnych Wszewilek:
Ponieważ jest on szlakiem okrężnym, nie
ma znaczenia w którym punkcie ktoś włączy
się do jego obchodzenia. Dlatego nie wymaga
on przeredagowania w stosunku do tego jak
został opisany w punkcie #8.2.
#9.1 (tj. odwrotność szlaku z #8.1).
Nieoficjalny "szlak bursztynowy" wiodący z
obecnego boiska sportowego Wszewilek
(a dawnego obszaru obozowiskowego) aż
do stacji kolejowej w Miliczu:
Ów szlak jest jedynie długi na około 1.5 km.
Wolnym krokiem można go więc przejść
w przeciągu około 1.5 godziny. Przejście nim
i oglądnięcie sobie jego ciekawostek i
historycznie interesujących miejsc jest więc
wprost idealnym rozwiązaniem kiedy ktoś
zamierza odjechać pociągiem ze stacji
kolejowej w MIliczu, zaś do stacji owej
zamierza przejść piechotą z Wszewilek
w czasie dnia. Niektóre fragmenty owego
szlaku daje się także zwiedzać z samochodu.
Przykładowo, od obecnego boiska sportowego
Wszewilek, do niedawna dawało się nim
dojechać samochodem aż do wału nowego
stawu rybnego pod tamą na Baryczy - patrz
6 poniżej. Jeśli przy wale owego stawu zaparkuje
się samochód, wówczas dalsza droga piechotą
aż do owej tamy na Baryczy wynosi zaledwie
jakiś 300 metrów - patrz 7 poniżej. (Oczywiście,
w takim wypadku po dotarciu do tamy i po jej
oglądnięciu, konieczne jest zawrócenie do samochodu
i powrót do Wszewilek tym samym szlakiem.)
Ponieważ jednak szlak ten wiedzie po wertepach,
trzeba go pokonywać przy dobrej widoczności.
Jego przebieg początkowo pokrywa się z
grubsza z przebiegiem ponad 1000-letniego
odcinka byłej gałęzi historycznego "Bursztynowego
Szlaku" - czyli prastarej drogi wiodącej z Gdańska
do Gniezna, potem zaś przez Pomorsko do
Wszewilek i dalej do Milicza przez most na
Baryczy przy starym młynie wodnym Wszewilek.
W dalszej swej części, tj. już po przekroczeniu
młynówki zgodnie z punktem #4 poniżej,
szlak ten pokrywa się z równie prastarym
odcinkiem drogi z Wszewilek do Duchowa.
Pomocnym przy wędrówce opisywanym tutaj
szlakiem byłby wydruk strony internetowej
Wszewilki.
Oto poszczególne odcinki owego szlaku:
9.
Obozowisko we Wszewilkach, na którym w dawnych
czasach odbywały się jarmarki i zatrzymywali kupcy
oraz handlarze koni przybyli na owe jarmarki.
Fragment obecnie polnej drogi reprezentującej gałąź
historycznego "Bursztynowego Szlaku" którym
zaczniemy teraz podążać, przecina tory kolejowe
we Wszewilkach w miejscu w jakim zupełnie już
zaniknął nasyp kolejowy. Kiedyś w owym miejscu
gdzie owa polna droga przecina teraz tory kolejowe
zwykł stać prastary szpichlerz Wszewilek (teraz jest
tam jedynie dół w ziemi powstały po wykopaniu
szpichlerza razem z fundamentami - po szczegóły
patrz 2 z punktu #8.2 tej strony). Tuż przy byłej
lokacji owego szpichlerza, po prawej stronie owego
"Bursztynowego Szlaku", a ściślej w trójkącie pomiędzy
tym piaszczystym szlakiem a torami kolejowymi,
położone jest dzisiejsze boisko sportowe Wszewilek.
Jednak faktycznie boiskiem jest ono tylko od jakiegoś
czasu po drugiej wojnie światowej. Jeszcze bowiem
podczas drugiej wojny światowej, a także przez krótki
okres czasu zaraz po wojnie, boisko sportowe Wszewilek
było położone zupełnie
gdzie indziej. Mianowicie zlokalizowane ono było
wzdłuż krawędzi lasu pomiędzy ostatnim (w kierunku
wschodnim) budynkiem Wszewilek-Stawczyka
znajdującym się przy starej drodze tej wioseczki,
a ostatnim budynkiem znajdującym się przy (nowej)
szosie tej wioseczki (tj. boisko to znajdowało się
jakby z tyłu obejścia mieszkającej tam kiedyś rodziny
Chupało). Natomiast w miejscu gdzie dzisiaj
mieści się boisko sportowe Wszewilek, znajdował
się wówczas zupełnie nieużywany przez nikogo
plac. Plac ten jednak historycznie miał uzasadnienie,
bowiem to przy nim kiedyś odbywały się jarmarki koni,
zaś na nim obozowali uczestnicy tych jarmarków.
Ponadto aż do czasów Hitlera, w południowo-wschodnim
kącie tego placu istniało kilka małych lepianek w jakich
mieszkali bezrolni parobcy ze wsi Wszewilki. My zaczynamy
naszą wędrówkę po "Bursztynowym Szlaku" właśnie od
owego boiska. Z boiska tego wchodzimy na ową polną
drogę która wzdłuż jego obrzeża biegnie ku południu,
oraz podążamy tą drogą w kierunku tamy na Baryczy.
8.
Przejście wzdłuż historycznego "Bursztynowego Szlaku",
a ściślej przejście jego fragmentu który stanowił starą
drogę z Wszewilek do młyna wodnego na Baryczy.
Od obecnego boiska sportowego Wszewilek idziemy
ku południu ową polną drogą która kiedyś była starą
drogą z Wszewilek do młyna wodnego na Baryczy.
W dawnych czasach jednocześnie była ona fragmentem
jednej z gałęzi historycznego "Bursztynowego Szlaku",
ponieważ prowadziła do mostu na Baryczy a dalej
do Milicza. Jakieś 250 metrów od boiska drogą tą
dochodzimy do małego ceglastego mostku przez
rów melioracyjny. Kiedyś tuż za mostkiem, przy
rozwidleniu widocznych za nim dróg znajdowało
się aż kilka lepianek wszewilkowskich biedaków.
Za mostkiem ciągle podążamy prosto przed siebie,
wkrótce potem skręcając lekkim łukiem w lewo (na
wschód). Zaraz po tym jak zakręt ten się zakończy,
czyli tylko jakieś 100 metrów od owego mostku,
dochodzimy do rozwidlenia dróg. Skręcamy w
prawo (na południe) idąc w kierunku pobliskiego
wału stawu rybnego. Wał ten jest tylko jakieś 100
metrów od owego rozwidlenia. Idąc po tej drodze warto
się rozglądać za kwadratami położonymi tuż przy
owej drodze, w których porost trawy lub zboża
ma nieco odmienną intensywność i kolor niż
gdzie indziej. Miejsca te bowiem wyznaczają byłe
klepiska z lepianek wszewilkowskiej "bieda-wsi",
które rozlokowane były wzdłuż owej drogi aż Hitler
je polikwidował w końcowych latach 1930-tych
(klepiska te ciągle były doskonale zachowane
w czasach mojej młodości).
7.
Nowy staw rybny złośliwie zalewający szczątki starego
wszewilkowskiego młyna wodnego. Droga którą
podążamy nagle znika pod niedawno-usypanym wałem
stawu. Ponieważ więc nie jesteśmy dłużej w stanie drogą
tą podążać, musimy obejść naokoło narożnik tego stawu
aby dostać się do tamy na Baryczy. Skręcami więc w
prawo (ku południu) i idziemy wzdłuż wału stawu jakieś
100 metrów aż dostajemy się na wał przeciwpowodziowy
Baryczy. Na wale skręcamy w lewo (ku wschodowi)
i idziemy w kierunku tamy na Baryczy odległej tylko
o jakieś 50 metrów. Po naszej lewej stronie rozciąga
się ów relatywnie nowy staw rybny. Idąc obok tego
stawu warto mu się przyglądnąć. Istnieje on tam bowiem
dopiero od około roku 1990-go. Poprzednio były tam
suche łąki, po których m.in. ja biegałem i wypasałem
mamine krowy. Dopiero kiedy zaszła potrzeba
aby szybko zniszczyć pozostałości historycznego
młyna wodnego na Baryczy, około 1990-go
roku jakiś zawzięty przeciwnik przeszłości i
historii tej ziemi wymyślił sobie aby zbudować
właśnie ów staw który zalał wszystko co ciągle
tam istniało.
6.
Prastary młyn wodny na Baryczy oraz czakram
energetyczny Milicza. Po dojściu do tamy
po północnym (prawym) brzegu rzeki Barycz,
znajdziemy się w bardzo szczególnym miejscu.
W owym miejscu, jedynie jakieś 100 metrów na
północ od nas, znajdują się szczątki prastarego
młyna wodnego na Baryczy - niestety od jakiegiś
1990-go roku są one zalane wodą uformowanego
tam wówczas owego stawu rybnego. Tuż przy byłym
zlokalizowaniu owego młyna widoczne będzie
małe, sztucznie usypane wzgórze zarośnięte
drzewami i krzakami, które ciągle do dzisiaj
powinno być widoczne jak wyłania się ponad
powierzchnię tego stawu. Na wzgórzu owym
kiedyś mieścił się dom młynarza (sam młyn stał
znacznie niżej od owego domu). Tuż przy nim
zlokalizowany jest czakram energetyczny Milicza.
Podmuch potężnego strumienia naturalnej energii
"chi" jaka bucha z tego czakramu jest tak silny,
że nawet jeśli nie jesteśmy wcale czuli na naturalne
energie, jednak na chwilę przysiądziemy sobie
przy owej tamie na Baryczy i skupimy się na
własnych odczuciach, wówczas bez trudu go
odczujemy. Uderzenie owej energii "chi" będzie
tak silne, że nawet kiedy spędzimy siedząc przy
owej tamie jedynie z 15 minut, ciągle potem będziemy
czuli się wypoczęci, jacyś radośni, oraz wypełnieni
energią. Po doświadczeniu doznań przepływu owej
energii "chi" przez nasze ciało możemy ruszyć w
dalszą drogę. Jeśli przybyliśmy do tego miejsca
samochodem z Wszewilek, możemy wrócić tam
gdzie zaparkowaliśmy swój samochód. Alternatywnie
możemy wybrać dalsze podążanie "Bursztynowym Szlakiem"
aż dotrzemy do dworca kolejowego Milicza. Z kolei z dworca
możemy albo odjechać pociągiem do domu, albo
też przejść szosą do Milicza aby odjechać do domu
autobusem z Milicza. Jeśli wybierzemy dalsze
podążanie "Bursztynowym Szlakiem" wówczas
musimy zacząć od przejścia po tamie na drugą
stronę Baryczy.
5.
Fragment "Bursztynowego Szlaku" wiodący od starego
młyna wodnego na Baryczy do Milicza. Tuż za
tamą musimy podążać starą polną drogą która wiedzie
od tamy na Baryczy w kierunku południowym, cały czas
biegnąc wzdłuż koryta "Młynówki". Owa "Młynówka"
odgałęzia się od Baryczy jakieś 10 metrów przed tamą,
biegnąc w przybliżeniu na południe. Droga którą właśnie
idziemy biegnie wzdłuż prawego brzegu owej Młynówki.
Owa prastara droga kiedyś była kolejnym fragmentem
jednej z gałęzi historycznego "Bursztynowego Szlaku".
(Więcej informacji o owym historycznym "Bursztynowym
Szlaku" zawarte jest na stronie o mieście
Miliczu.)
Idąc ową drogą warto rozglądać się uważnie dookoła.
Jest to bowiem najmniej zniszczona historyczna droga,
z największą liczbą starych śladów pozostałych do
dzisiaj. W dawnych czasach właśnie przy tej drodze
stało kiedyś sporo zabudowań przymłynowych,
włączając w to rodzaj hotelu dla klientów młyna oraz
kilka składów na ziarmo i mąkę. Jeśli ktoś dokładnie
przyglądnie się poboczom owej drogi niedaleko od
tamy, wtedy ciągle i dzisiaj powinien odnotować ślady
po ich fundamentach oraz po rampach i nabrzeżach
jakie używały. (Sporo ziarna i mąki spławiane było
wówczas do i z Milicza małymi jedno-osobowymi
barkami z płaskim dnem właśnie po owej młynówce.)
Miejsca w których przy naszej drodze stały kiedyś
budynki składów na ziarno i mąkę łatwo poznać
nawet obecnie. Każdy z nich bowiem posiadał mały
port dla barek. Z kolei przy każdym takim porcie
zawsze wykopywany był okrągły staw, z korytem
młynówki przebiegającym przez jego środek.
Staw ten był miejscem gdzie owe małe barki
mogły oczekiwać na swoją kolejkę do załadunku lub
rozładunku, a także gdzie barki te mogły się wyminąć
z barkami płynącymi do lub z młyna wodnego na
Baryczy. Stawy te istnieją tam do dzisiaj - chociaż
ludzie już zapomnieli czemu one kiedyś służyły. Po
dojściu naszą starożytną drogą do małego mostku
przez Młynówkę, położonego jakieś 100 metrów
przed nasypem torów kolejowch, schodzimy z owej
drogi aby wejść na drogę wiodącą przez ów mostek.
Kiedy zaś przechodzimy przez ów mostek oglądamy
sobie dokładniej koryto Młynówki przez jaką on prowadzi,
bowiem Młynówka ta jest ciekawą arterią wodną.
4.
Młynówka, czyli najstarsza milicka arteria transportowa,
oraz jej unikalne barki flisackie.
Nazwa "Młynówka" przyporządkowana jest w Miliczu
do sztucznego koryta rzeki Baryczy, wykopanego
około 1000 lat temu. Korytem tym woda z "wysokiej"
części stawu starego młyna wodnego na Baryczy
doprowadzana była do fos obronnych miasta Milicza.
Ponadto Młynówka była najważniejsza arterią
transportową dawnego Milicza. Kursowały po niej
niewielkie barki, których kształt i wygląd były unikalne
dla Milicza (w żadnym innym miejscu na świecie nie
widziałem barek ani łodzi w dokładnie takim kształcie
jak te z Milicza). Barki te miały płaskie dno, były około
1.5 metra szerokie i około 3 metry długie, oraz miały
bardzo śmieszny, zaokrąglony dziób i ogon - każdy z
nich w kształcie półkola. Tak samo łatwo pływały więc
do przodu i do tyłu. Kiedy chodziłem do pierwszej klasy
szkoły podstawowej (nr. 1 w Miliczu) cała flotylla tych
barek gniła sobie zapomniana przez wszystkich w okolicach
dzisiejszych Łazienek Milicza. Były one napędzane
tyczką przez jednego flisaka, zaś każda barka bez
trudu była w stanie uwieźć ładunek około 300 kg po
wodzie głębokiej zaledwie po kostki. Otóż przekraczając
ów most przez Młynówkę, warto sobie popatrzeć na
jej koryto. Istotne kiedyś w owej Młynówce było, że na
całej szerokości jej koryta i całej długości jej spływu utrzymywano
kiedyś dokładnie tą samą głębokość jej wody. To zaś
świadczy o wysokim kunszcie inżynierskim i znajmości
hydrauliki u dawnych mieszkańców Milicza. Takie
równiutkie jak stół, płaskie, czyste, piaszczyste dno
i strome pionowe brzegi, młynówka ciągle miała w
czasach mojej młodości. Niestety do dzisiaj, z powodu
jej zaniedbania przez ludzi, ta dawna żeglugowa
arteria Milicza z czasem uległa rozmyciu i zamuleniu.
Patrząc na ten niby niepozorny, sztucznie
wykopany kanał, warto sobie uświadomić, że przez
pierwsze około 500 lat istnienia Milicza był on
najważniejszą arterią transportową owego miasta.
Faktycznie to większość żywności, drewna, surowców,
wyrobów rzemiosła, oraz materiałów budowlanych
potrzebnych wówczas Miliczowi, było transportowane
do niego w owych miniaturowych barkach właśnie
poprzez koryto Młynówki i innych kanałów z Młynówką
połączonych. Drogi bite, po których podążały
zaprzęgi końskie, były jedynie kosztownym uzupełnieniem
owych barek. Dlatego zaprzęgi końskie używano
tylko w pilnej potrzebie, lub tam gdzie barkami nie
dawało się dopłynąć. Zresztą, jeśli przyglądnąć się
przebiegowi najważniejszych dróg Milicza, np. owej
drogi zaopatrzeniowej wiodącej ze śpichlerzy Milicza
znajdujących się w miejscu obecnego milickiego dworca
kolejowego, do centrum Milicza (po szczegóły patrz
opisy z 1 poniżej), wówczas się okazuje, że owe
drogi bite na początku budowane były właśnie wzdłuż
kanałów dla owych barek - w tym wypadku wzdłuż
koryta Młynówki. Po dokładnym oglądnięciu sobie
owej Młynówki można ruszyć w dalszą drogę która
biegnie ku południu, czyli prostopadle do Młynówki.
3.
Odcinek prastarej drogi z Wszewilek do Duchowa,
oraz żeglowna odnoga Młynówki wzdłuż której
droga ta kiedyś przebiegała. Oddalając się
od Młynówki faktycznie idziemy fragmentem
(a dla nas początkiem) jeszcze jednej starodawnej
drogi z Wszewilek do Duchowa. Drogą tą podążamy
(z małymi zygzakami) przez jakieś 500 metrów,
aż nią dojdziemy do głównej szosy wsi Sławoszewice.
Idąc tą drogą w kierunku południowym ku środkowi
Sławoszewic warto się uważnie rozglądać dookoła.
Wszakże po prawej (zachodniej) stronie owej
prastarej drogi, co jakiś czas da się zobaczyć
fragmenty byłego kanału żeglownego dla barek,
który łączył przystań pod śpichlerzami Milicza
(opisaną poniżej w 2) z Młynówką, a dalej z
Miliczem i z prastarym młynem wodnym na Baryczy.
W dawnych czasach po kanale tym flisacy spławiali
zboże do i ze śpichlerzy Milicza, w małych
jednosobowych barkach z płaskim dnem
opisanych poprzednio. Droga którą idziemy
zaprowadzi nas do głównej (przelotowej) szosy
przez Sławoszewice. Kiedy będziemy dochodzili
do owej szosy łatwo to poznamy, bowiem nasza
droga będzie tam miała jakby mały zawijas. Po
dojściu do szosy skręcamy nią w prawo (ku
zachodowi), przechodzimy nią jakieś 100
metrów idąc pod mostem w nasypie torów
kolejowych, aby za raz za nasypem po naszej
lewej stronie (od południa) zobaczyć rodzaj jakby
stawu (obecnie zapewne już zasypanego).
Staw ten to dawna przystań barek flisackich
położona pod byłymi szpichlarzami Milicza.
Leży on niemal pod milickim dworcem kolejowym
do którego zdążamy (dworzec ten znajduje się
na czubku wzgórza tuż przy owym stawie, po
jego przeciwnej do nas stronie).
2.
Przystań dla barek pod starym milickim śpichlerzem.
Jeszcze do niedawna, z północnej strony wzgórza
z dzisiejszym milickim dworcem kolejowym oraz
wybrukowanym dziedzińcem owego dworca (dawniej
zaś wzgórza na którym znajdowały się śpichlerze
Milicza), znajdował się spory jakby staw. Kiedyś do stawu
owego wiodła żeglowna odnoga Młynówki. (Odnogę
tą w kilku odcinkach zasypano później nasypem kolejowym
podczas budowy obecnej linii kolejowej. Niemniej ciągle
do dzisiaj w wielu miejscach widoczne są jej fragmenty.
Ponadto drugi most w nasypie kolejowym licząc od stacji
kolejowej Milicza, czyli jeden most kolejowy przed mostem
nad samą Młynówką, oryginalnie był właśnie mostem przez
ową żeglowną odnogę Młynówki.) Odnogą tą barki ze
zbożem docierały aż do głównego śpichlerza Milicza.
Obecnie miejsce gdzie pod byłym głównym
śpichlerzem Milicza mieściła się końcowa przystań
dla barek, zobaczymy w chwili kiedy przejdziemy pod
mostem w nasypie kolejowym. Droga bowiem którą
idziemy, zanim skręci do dworca kolejowego, przebiega
właśnie naokoło owej historycznej przystani dla barek spod
prastarych milickich śpichlerzy. Resztki tej przystani
widać po południowej stronie jakby stawu, który
właśnie okrąża droga jaką idziemy.
1.
Śpichlerze Milicza. Wszyscy ci którzy
odjeżdżają z Milicza koleją, zwykle klną na
położenie milickiej stacji kolejowej. Jest ona
bowiem oddalona o około 2 km od centrum
miasta. Ponadto nie posiada żadnej komunikacji
miejskiej z owym centrum. Bardzo jednak mało
ludzi wie, że takie położenie milickiego dworca
kolejowego zostało uwarunkowane historycznie.
Na niewielkim bowiem wzgórzu na którym obecnie
mieści się milicki dworzec kolejowy, już jakieś
1000 lat temu mieściły się stare śpichlerze
Milicza. Potem w miarę upływu czasu, śpichlerze
te obrosły w cały szereg innych składów, tartaków
i warsztatów, tworząc niejako "przemysłową dzielnicę
Milicza". Dlatego kiedy w 1875 roku budowano
kolej przez Milicz, jej dworzec zaplanowano właśnie
w miejscu owych odwiecznych śpichlerzy. Oficjalną
wymówką było, że takie jego położenie przybliży
kolej do miejscowych wytwórni - czyli tam gdzie
jej najbardziej potrzebowano. Nieoficjalnym zaś
powodem było, aby zniszczyć owe prastare
śpichlerze Milicza oraz wszelkie ślady ich istnienia.
Podczas też budowy milickiego dworca kolejowego,
śpichlerze te dokumentenie wyburzono. Teraz
nie pozostało po nich nawet śladu. Kiedy jednak
wchodzi się do budynku dworca w Miliczu,
przekracza się przez rodzaj jakby kolistego dziedzińca.
Jest to właśnie dziedziniec wokół którego przez kilkaset
lat stały owe milickie śpichlerze. Najważniejszy z
nich stał po naszej lewej (północnej) stronie dzisiejszego
przydworcowego dziedzińca - patrząc z drogi od Milicza
w kierunku wejścia do budynku dworca. Z tyłu za nim
istniała owa duża przystań dla małych milickich barek,
którymi ziarno dowożone było do niego, a potem
odwożone do młyna wodnego na Baryczy,
za pomocą żeglownej kiedyś odnogi Młynówki -
która to odnoga w dawnych czasach docierała
aż do owych śpichlerzy.
#10. Godzina 9 do 12: "parada pomysłów i talentów":
Motto: "Tak zorganizujmy nadchodzące spotkanie, aby każdy z miejscowych nie mógł doczekać się dnia kiedy następnego roku
impreza ta zostanie powtórzona, zaś każdy przyjezdny niecierpliwie liczył dni kiedy następnego roku będzie mógł przybyć ponownie."
Podobno internet to cicha potęga. Wszystko
też wskazuje na to że idea przybycia do
Wszewilek w dniu 7 lipca 2007 roku spotyka
się z coraz szerszym uznaniem. Wszakże
coraz więcej ludzi nosi się z zamiarem przybycia.
Tam zaś gdzie spotyka się wielu życzliwych
ludzi, istnieje też wiele możliwości aby nawzajem
uprzyjemnić sobie i upożytecznić to spotkanie.
Czas więc pomyśleć jak po przybyciu do Wszewilek
można nawzajem sobie uprzyjemnić życie. Wszakże
po przybyciu na miejsce nie można jedynie patrzeć
miło na siebie i uśmiechać się przyjaźnie. Trzeba
wspólnie zacząć czynić coś, z czym zarówno my sami
będziemy mieli kupę frajdy, przyjemności, oraz
pożytku, jak i wszyscy inni będą potem miło to
wspominali. Oto kilka pomysłów jak tegoroczne
spotkanie we Wszewilkach można uprzyjemnić
sobie i innym jeśli należymy do grupy miejscowych
(tj. jeśli sami mieszkamy we Wszewilkach, w Miliczu,
lub w okolicy tych miejscowości). Oczywiście,
to są jedynie pomysły. Czy zaś zostaną one
wdrożone w życie zależy to od wszystkich
przybyłych na boisko Wszewilek w owym dniu.
(a)
Cały dzień: aktywny udział w tym spotkaniu. Taka impreza
jak ta opisywana na niniejszej stronie wcale NIE jest
zdarzeniem codziennym. Skoro więc ma miejsce w
naszej okolicy, zaszczyćmy ją swoją obecnością. Aby
zaś samemu też dodać jakoś jej atrakcji, jeśli mamy
ku temu możliwości wówczas albo ubierzmy się na nią
pomysłowo, dziwnie, lub niezwykle, albo też przyozdóbmy
swoją głowę lub pomalujmy twarz - tak aby nawet
nasi znajomi mieli frajdę patrząc na nas i starając się
zgadnąć czy nas skądś znają.
(b)
Godzina 7 do 9: "poszukajmy ryb w trawie".
Wszewilki m.in. są słynne z deszczy żywych rybek
które miały tam miejsce już kilka razy - po szczegóły
patrz podpis pod "Fot. #6" na stronie internetowej o wsi
Wszewilki,
a także punkt #7.5 na niniejszej stronie. Ponieważ
zaś każdy poranek, zwłaszcza sobotni, dobrze jest
zaczynać od dobrego dotlenienia organizmu oraz od
ćwiczeń fizycznych połączonych z filozoficznymi refleksjami,
doskonałą okazją dla naszych ćwiczeń byłoby właśnie
sprawdzenie czy jakieś rybki nie spadły tam ostatniej nocy.
Czy bowiem istnieje lepszy sposób aby się dotlenić i
doświadczyć przećwiczenia, niż przybiec na boisko
sportowe Wszewilek o godzinie 7 rano i poszukiwać
tam ryb w trawie. Gdyby zaś przypadkiem znalazło
się tam jakieś ryby, to czyż istnieje jeszcze lepsza
okazja do filozoficznych rozważań, niż wydedukowanie
w jaki sposób ryby te tam dotarły, znalezienie materiału
dowodowego podpierającego nasze wnioski, oraz
przekonania do tego w co wierzymy wszystkich
dookoła. Jeśli zaś ryb owych tam nie będzie, to
czyż istnieje lepsza inspiracja aby pofilozofować
dlaczego ich tam nie ma właśnie w owym dniu i kto jest
temu winien. Jeśli zaś nie chce nam się wstawać o godzinie
7 rano, to czyż nie jest prawdziwą ulgą i przyjemnością
kiedy sobie uświadomimy, że wcale nie musimy
wstawać o 7 rano aby szukać ryb w trawie, oraz
że faktycznie to nic się nie stanie jeśli pośpimy
sobie nawet do 9-tej. Wszakże nasze uświadomienie
sobie tego będzie dowodem, że faktycznym
źródłem naszego osobistego szczęścia i przyjemności
(albo też nieszczęścia i przykrości) w większości
sytuacji życiowych jesteśmy my sami. Jak zaś
czujemy się w danej chwili często zależy tylko od tego
jak wcześniej zaprogramowaliśmy się filozoficznie.
To właśnie dlatego jest istotnym abyśmy poznali filozofię
totalizmu.
(c)
Godzina 9 do 15: odebranie pamiątek. Kiedy już
będzie się na boisku Wszewilek, warto wówczas odebrać
dla siebie pamiątki z owego spotkania jakie zapewne
będą tam rozdawane. Zaplanowane bowiem zostało,
że w godzinach 9 do 15 (albo do czasu aż zabraknie
pamiątek) rozdawane będą przybyłym na boisko sportowe
Wszewilek jakieś pamiątki z owego Zlotu. Najprawdopodobniej
pamiętki te będą jak następuje: (1) ozdobny wisiorek
z logo totalizmu, podobny do wisiorka pokazanego na stronie
Wszewilki-2006
(dobrze zabrać ze sobą gruby rzemyk, gruby
sznurek, lub silną tasiemkę harmonizującą z
kolorem naszej koszuli aby od razu powiesić
go sobie na szyi), (2) widokówka z Wszewilek
upamiętniająca owo spotkanie, (3) tekst
żartobliwej piosenki dla wspólnego śpiewania podczas
marszów i w czasie tego spotkania (pamietajmy że
motto tego spotkania brzmi "pół żartem pół serio").
Proszę przy tym odnotować, że wszystkie owe
pamiątki zostały zaprojektowane graficznie
i zawartościowo (znaczy ich wygląd, projekt
i treść), oraz zostały wyprodukowane bez
mojego osobistego wkładu, udziału, czy
wtrącania się. Są one wynikiem ochotniczych
działań, wzajemnej komunikacji, dyskusji,
oraz impulsów twórczych, uczestników
najróżniejszych list dyskusyjnych, forums
i blogów, które w internecie prowadzone
są zarówno przez zwolenników jak i przez
przeciwników filozofii
totalizmu.
Rys. #5: Logo totalizmu. Stanowi ono
symbol wysoce moralnej, pokojowej,
postępowej i konstruktywnej filozofii zwanej
totalizm.
Na kolejnych Zlotach we Wszewilkach,
zwykle w godzinach 9 do 15, ozdobny wisiorek
z owym logo totalizmu ma być tradycyjnie
rozdawany przybyłym na boisko sportowe
Wszewilek jako rodzaj pamiątki z danego
Zlotu.
Wisiorek z owym logo totalizmu stanowi
nie tylko interesujący symbol ozdobny
do noszenia na szyi, który doda koloru
oraz ożywi praktycznie każdą odzież jaką
włożymy na siebie, oraz który mogą nosić zarówno
mężczyźni jak i kobiety. Dodaje on bowiem
także moralnej wymowy dla wszelkich naszych
działań oraz podkreśla naszą dedykację dla
sprawiedliwości, pokoju, szczęścia, postępu,
wiedzy, moralności, itp. Ponadto, umieszczone
na tym wisiorku logo totalizmu ma wysoce
interesujące i mało znane atrybuty.
Przykładowo, emituje ono z siebie
bardzo szczególne i pozytywne
"wibracje konfiguracyjne", jakie można
odebrać z użyciem narzędzi radiestezji
(np. wahadełka lub różdżki). Posiada ono
także zdolność do przeprogramowania
konfiguracji przeciw-świata na konfigurację
bardziej dla nas korzystną. To zaś praktycznie
oznacza że jego noszenie będzie przynosiło
nam szczęście. To właśnie dlatego ci którzy
je noszą, włączając w to mnie, twierdzą że
działa ono dla nich jako amulet który przynosi
im szczęście w życiu osobistym. Stąd np.
u studentów zwiększa ono szansę zdania
egzaminów, u zakochanych zwiększa ono
powodzenie na randkach, u przedsiębiorców
zwiększa ono szansę korzystnej transakcji,
w małżeństwach zwiększa ono szansę szczęśliwego,
spokojnego, pozbawionego problemów życia,
itp., itd. Ponadto logo to posiada również dosyć
niezwykłą historię oraz raczej szczególne
objaśnienie, co dokładniej opisane zostało
w podrozdziale H1 z tomu 5 monografii [8]
o tytule
"Totalizm".
(Egzemplarze monografii [8] można sobie
sprowadzić za darmo za pośrednictwem
"Menu 2" z lewego marginesu niniejszej
strony internetowej, lub ze stron jej pokrewnych.)
(d)
Godzina 9 do 12: zbiorowe współzawodnictwa z nagrodami
(im dziwniejsze, tym lepiej - jedyny wymóg aby były
bezpieczne i nie krzywdziły nikogo ani niczego).
Generalna zasada przyjemnego spędzania czasu
polega na czynieniu czegoś razem z wieloma innymi
ludźmi, w czynieniu czego mamy sporą frajdę. Nie
ma przy tym znaczenia co to takiego. Dlatego jeśli
przykładowo posiada się we Wszewilkach, Miliczu,
lub okolicy jakieś przedsiębiorstwo które coś produkuje,
można wysłać na boisko Wszewilek jednego z pracowników
aby w godzinach 9 do 12 zorganizował tam jakieś
współzawodnictwo z nagrodami. Nagrodami tymi
wszakże mogą być reklamowe formy tego co nasze
przedsiębiorstwo produkuje (odnotuj że nawet jeśli
produkuje się tak banalne rzeczy jak cegły czy kafelki,
ciągle można przygotować ich reklamową wersję
której nada się jakąś ozdobną i funkcjonalną formę
(np. dla cegieł - formę przycisku do papieru, zaś
dla kafelków - np. formę ceramicznej ozdóbki na ścianę).
Z kolei współzawodnictwo dla zdobycia tych nagród
może polegać na czymkolwiek przy czynieniu czego
zarówno czyniący jak i obserwatorzy będą mieli
kupę frajdy. Przykładowo, kiedyś spotkałem się z
przypadkiem, że takie współzawodnictwo polegało
na daniu chętnym do ręki rodzaju jakby wędki
(tj. kawałka kija ze sznurkiem przywiązanym do jego końca),
na której zamiast haczyka zawieszone było ciężkie
kółko. Współzawodnictwo polegało na nałożeniu owego
kółka na szyjkę butelki manipulując ową niby wędką - co
okazywało się wcale nie takie łatwe zaś uczestnicy i
widzowie tego współzawodnictwa mieli z tym wiele
uciechy (pomysł doskonały kiedy nagrodą jest np.
butelka piwa - ta na szyjkę której zdoła ktoś nałożyć
owo kółko). Z kolei w innej sytuacji współzawodnictwo
polegało na niezwykle komicznym wkładaniu ciężarka
(jak z wahadełka) do pustej butelki - kiedy ów ciężarek
zwisał na sznurku przywiązanym do paska wkładającego.
Trudność polegała wówczas na tym że nie wolno
było owego sznurka dotykać ręką, trzeba więc było
tak manewrować ciałem aby mimo wszystko ów
ciężarek trafił do butelki - co też nie jest łatwe zaś
obserwatorzy dostają konwulsji ze śmiechu.
Oczywiście, jeśli ktoś odniesie sukces w danym
współzawodnictwie, wówczas powinien otrzymac
nagrodę - czyli otrzymać jeden z produktów
reklamowych danego przedsiębiorstwa które
przy okazji tej imprezy będzie tam się rozdawało.
Z kolei rozdając te produkty, potencjalnie zdobywa
się przyszłych klientów dla własnego businessu.
(e)
Godzina 9:15: "zdobądź mistrzostwo galaktyki i Wszewilek".
W punkcie #1 tej strony podałem przykład wioski w
Anglii która zdobyła światową już obecnie sławę,
ponieważ corocznie w ostatni poniedziałek maja
organizuje ona "łapanie" siedmiofuntowego sera
staczanego w dół ze zbocza góry. Faktycznie też
każdego zwycięzcę z danego roku wioska owa ogłasza
"mistrzem świata w łapaniu sera". W dniu 29 maja 2006
roku odbywały się tam kolejne mistrzostwa świata w owej
unikalnej dyscyplinie oraz ustanowiony został nowy mistrz
świata z 2006 roku (którym okazał się niejaki Craig Carter).
Oczywiście, aby ów smakowity ser sobie złapać oraz zdobyć
tytuł mistrza świata, zjeźdzają się tam ludzie z całego
świata. Wszewilki podobnie mogą wymyślić jakiś
rodzaj współzawodnictwa, w którym ludzie będą
uczestniczyli z dużą przyjemnością dla faktycznie
niezbyt okazałej nagrody. Chociaż więc nie ma tam
żadnej góry z której dałoby się staczać smakowity
miejscowy ser (zresztą owo staczanie sera jest już
pomysłem owej angielskiej wioski), ciągle istnieje
nieskończona liczba nadal nieodkrytych pomysłów
jaki rodzaj wyścigów można zorganizować aby
wszyscy chętni uczestniczyli w nich dla jakiejś
symbolicznej nagrody. Przeglądnięcie internetu
lub książki typu "Guinness Book of Records"
(po 2000 roku wydawanej już pod innym tytułem,
mianowicie "Guinness world records") daje też
dosyć dobry przegląd rodzaju interesujących
wyścigów jakie w różnych częściach świata są
organizowane, zaś zwycięzcy których otrzymują
tytuł mistrza świata. Przykładowo, ciekawe czy
czytelnik kiedykowiek słyszał o mistrzostwach
w bieganiu z łyżką trzymaną w ustach, na której
to łyżce leży surowe jajko kurze (wyścig wygrywa
tylko ta osoba która dobiega pierwsza do mety
z ciągle niezbitym jajkiem w owej łyżce). Albo
czy ktoś słyszał o mistrzostwach świata w noszeniu
żony (uczestnicy biegną niosąc w dowolnie
wygodny im sposób własne żony - zdaje się
że było to w 2004 roku kiedy mistrzostwo świata
zdobył mąż który niósł swoją żonę do góry
nogami, tj. jej nogi zahaczone były na jego
obojczykach, rękami obejmowała go ona
w pasie, zaś jej głowa spoczywała na jego
pośladkach). Albo w bieganiu w workach
(uczestnicy biegną po wejściu do worków
aż do pasa, tak że obie nogi mają oni w środku
owych worków). Albo w powiązanych parach
(każdy z pary biegnących obok siebie uczestników
ma jedną nogę przywiązaną do nogi drugiego
uczestnika). Itd., itp. Wiele z owych pomysłów
NIE jest możliwych do zrealizowania w warunkach
Wszewilek. Wszakże większość uczestników
wszewilkowskich zawodów najprawdopodobniej
przybędzie do Wszewilek z daleka. Przykładowo
bieganie z surowym jajkiem na łyżce wymagałoby
przywiezienia z daleka surowego jajka - wszakże
miejscowe kury odmówiłyby zapewne jego ochotniczego
zniesienia na samym boisku. Z kolei bieganie
z żoną wymagałoby przybycie tam z żoną - którą
nie każdy z uczestników będzie miał. Istnieje
jednak cała gama ciągle nie organizowanych
jeszcze wyścigów, które wcale nie wymagają
przywożenia ze sobą żadnego ekwipunku, w
których uczestniczyć może każdy przybyły, które
daje się organizować na krótkich odległościach - np.
startem w nich może być jedna krawędź lub jedna
bramka piłkarska wszewilkowskiego boiska, metą
zaś przeciwległa bramka tego samego boiska, oraz
które także pozwalają wyłonić pojedynczego mistrza.
(Z uwagi na charakterystykę tej imprezy mistrza
takiego wolno tam ogłaszać "mistrzem galaktyki
i Wszewilek". W ten sposób jej zwycięzcy nigdy
nie wejdą w kolizję tytularną z ewentualnymi
"mistrzami świata" w tej samej dyscyplinie - gdyby
przypadkiem kiedyś się okazało że w dyscyplinie
tej jednak odbywają się gdzieś "mistrzostwa
świata".) Przykładami takich wyścigów mogą być:
(1) mistrzostwa galaktyki i Wszewilek w bieganiu
tyłem do przodu (zwycięzca musiałby trafić do
bramki z przeciwstawnej strony boiska biegnąc
cały czas zwrócony tyłem w kierunku biegu),
albo (2) mistrzostwa galaktyki i Wszewilek w
bieganiu na jednej nodze (dyskwalifikowany w
nich byłby każdy kto podczas biegu dotknąłby ziemi
swoją drugą nogą), czy (3) mistrzostwa galaktyki i
Wszewilek w przenoszeniu grubasków (tj. każdy z
uczestników musiałby w nich biec niosąc na plecach
kogoś z przyjaciół lub z widowni kto jest wyraźnie od
niego pulchniejszy i cięższy - biegnący zostałby
zdyskwalifikowany jeśli niesiony przez niego grubasek
dotknąłby ziemi podczas biegu).
(f)
Godzina 10: "weź sobie tego konia". W dawnych czasach Wszewilki
słynne były w kilku okolicznych krajach z targów konnych.
Przy okazji owych targów, na miejscu gdzie obecnie znajduje
się boisko sportowe Wszewilek, przybyli na te targi ludzie
organizowali najróżniejsze pokazy swojej sprawności z
posługiwaniu się końmi. Ziemia owego boiska do dzisiaj
zapewne jest więc nasiąknięta wibracjami z owych pokazów.
Dlatego byłoby niemal gwarancją międzynarodowego
sukcesu, gdyby Wszewilki corocznie zaczęły organizować
jakieś współzawodnictwo w sprawności posługiwania się
koniem, w którym nagrodą byłby właśnie ów koń. Opiszę
teraz przykład jak takie współzawodnictwo mogłoby wyglądać.
Przykład ten nazywam "weź sobie tego konia" - ponieważ
osoba która je wygra w nagrodę otrzymuje danego konia.
Relatywnie potulnego konia (wszakże "dziki" koń gdyby
się spłoszył poturbowałby zbyt wielu obcych sobie ludzi)
przywiązuje się na długim powrozie w takim miejscu,
że jest on w stanie podejść pod zwisający wysoko z
czegoś małą sakiewkę z "aktem własności" (czyli z
dokumentem stwierdzającym że zdobywca tej sakiewki
staje się właścicielem wytypowanego na nagrodę konia).
Sakiewka ta wisi jednak na tyle wysoko, że aby ją sobie
zerwać, koniecznym jest stanięcie na grzbiecie owego konia.
(Regulamin gry zabrania zresztą jej zerwania w inny
sposób niż stając na grzbiecie owego konia, lub
skacząc do niej z grzbietu owego konia.) Ponadto
początkowo koń stoi z daleka od sakiewki, tak że chętny
do jej zerwania musi najpierw podjechać na koniu
do owej sakiewki. Na dany sygnał chętni do wzięcia
udziału podchodzą do konia aby wdrapać się mu na
grzbiet i zerwać dla siebie akt własności. Dozwolone
jest przy tym, że każdy uczestnik może ściągać lub
spychać z tego konia swoich konkurentów - jeśli ci
zdołali się tam wdrapać przed nim. Scen więc jakie
będą się tam działy ani żaden z uczestnków, ani
też żaden z widzów nie zapomniałby na pewno do
końca życia. (Na wszelki wypadek Wszewilki powinny
ubezpieczyć tą grę od cywilnej odpowiedzialności,
bowiem jak to zwykle bywa w tumulcie, ktoś niechcąco
może zostać nieco poturbowany.) Zdjęcia zaś jakie
dziennikarze zdołali by tam wykonać byłyby zapewne
publikowane aż przez kilka dalszych lat. Ten uczestnik
współzawodnictwa, który mimo wszystko zdoła się
uchronić przed zostaniem ściągniętym z grzbietu
konia, oraz jako pierwszy zdoła zerwać dla
siebie ów "akt własności", staje się posiadaczem
konia który jest nagrodą w owym trudnym współzawodnictwie.
Aby zaś chronić konia przed zbyt długim stresem,
w przypadku jeśli w przeciągu 45 minut nikt nie zdoła
zerwać dla siebie owego "aktu własności", albo też
w przypadku kiedy koń się spłoszy i zacznie być
niebezpieczny, współzawodnictwo to powinno zostać
przerwane. Po przerwaniu można je albo ogłosić jako
nierozstrzygnięte, oraz przenieść do powtórzenia
w następnym roku, albo też alternatywnie można zmienić
konia na świeżego i kontynuować zabawę - chociaż
uczestnicy ciągle walczyliby o zdobycie oryginalnego
(pierwszego) konia ufundowanego na nagrodę.
Oczywiście, gdyby ta atrakcja faktycznie się przyjęła,
z upływem czasu dla uspokojenia miłośników zwierząt
dla współzawodnictwa będzie mógł być zakupiony koń
mechaniczny (wykonany specjalnie dla zrzucania z
siebie ludzi - tj. typu używanego przez trenujących na
udział w "rodeo"). Oczywiście, nagrodą dla zwycięzcy
ciągle wówczas byłby koń rzeczywisty.
Nie jest trudno przewidzieć, że gdyby Wszewilki potrafiły
się zdobyć na tego typu nagrodę (tj. konia), owa impreza
szybko rozniosłaby się po świecie i zaczęła przyciągać
międzynarodową audiencję. Wszakże byłaby ona źródłem
podobnej ilości "andrealiny" jak owe uliczne bieganiny
z bykami organizowane corocznie w Hiszpanii. A na
dodatek miałaby nagrodę dla zwyciężcy (biegający
z bykami w Hiszpanii nie otrzymują nagrody, a jedynie
rachunki ze szpitala). Wcale też nie byłaby niebezpieczniejsza
od licznego w dzisiejszych czasach w najróżniejszych krajach
świata
ujeżdżania byków podczas festiwali "rodeo".
Z rozgłosu takiego z kolei
skorzystałyby nie tylko Wszewilki, ale także mieszkańcy
pobliskiego Milicza. Być więc może, że warto aby
(z finansową pomocą milickiej gminy) mieszkańcy
Wszewilek już w tym roku zrzucili się każdy po kilka
złotych aby zakupić jakąś potulną szkapinę, oraz od
zaraz spróbowali urzeczywistnienia tego kuszącego
współzawodnictwa o nazwie "weź sobie tego konia".
(g)
Godzina 11: "złap sobie królika". Dla tych z
przybyłych na boisko Wszewilek, którzy wolą jakieś
konkretne nagrody zamiast abstrakcyjnego tytułu
"mistrza galaktyki i Wszewilek", możnaby organizować
którąś z wielu możliwych imprez "łapania". Przykładem
takiej imprezy, którą Wszewilki mogą łatwo zorganizować
w omawianym tu dniu, byłaby impreza "złap sobie królika".
Założę się że stałaby się ona popularna zarówno
wśród miejscowych jak i przyjezdnych (szczególnie
wśród młodzieży oraz wśród hodowców). W imprezie
tej szybkonogi królik wypuszczany byłby w centrum
wolnego od ludzi koła wyznaczanego na środku
boiska Wszewilek (mogłoby to być to samo koło
które miejscowi piłkarze zaznaczą na owym boisku
dla potrzeb gry). Na obrzeżu owego koła wcześniej
ustawialiby się chętni do złapania sobie tego królika.
Na sygnał dany megafonem przez "mistrza ceremonii"
dla tej imprezy, każdy z chętnych mógłby zacząć
łapać tego królika. Ten kto pierwszy do niego dobiegnie
z widowni i go sobie złapie, otrzymuje go w nagrodę.
(Proponuję jednak aby nie organizować tam łapania
kur, albo łapania gęsi, bowiem te przez cały czas
spacerują sobie po owym boisku - ktoś więc przez
przypadek wyłapałby wszystkie kury okolicznych
rolników.) Ciekawostką owego współzawodnictwa
jest, że faktycznie może je zorganizować pojedyncza
osoba, znaczy dowolny z mieszkańców Wszewilek
lub okolicy który hoduje króliki i jest gotów przeznaczyć
jednego lub kilka z nich na nagrody dla zwycięzców.
Wszakże taka impreza jest dobrą okazją dla zareklamowania
swojego businesu lub do publicznego pokazania
nowej z hodowanych przez siebie ras królików
(można wszakże przez megafon wygłosić przemówienie
o owym businesie czy rasie przed daniem sygnału do łapania).
Oczywiście, powyższe to tylko przykład jednego z wielu
możliwych pomysłów takiego współzawodniczenia. Faktycznie
zaś pomysłowi Wszewilczanie mogą wymyślić nieskończoną
liczbę bezpiecznych i atrakcyjnych sposobów zbiorowego
współzawodniczenia z jakimiś miejscowymi nagrodami,
które wciągną w siebie tłumy przyjezdnych oraz postawią
ich wioskę na mapę świata.
(h)
Godzina 9 do 15: "spróbuj produkty konsumpcyjne
jakie oferujemy". Tam gdzie zbiera się razem
kilku ludzi, faktycznie tworzy się też okazja dla ożywienia
własnego businesu i dla reklamy własnych produktów.
Jeśli więc przykładowo ktoś ma restaurację w Miliczu,
może wysłać na boisko we Wszewilkach któregoś ze swoich
pracowników z porcjami reklamowymi najlepszego dania
z milickiego karpia jaki oferuje, oraz z fotokopiami
"menu" oraz mapki jak znaleźć jego restaurację w Miliczu.
Potem rozdawać owe próbki dania z karpia do spróbowania
wszystkim obecnym razem z menu i mapką.
Prawdopodobnie zaś wieczorem dana restauracja
będzie oblężona przez przyjezdnych, wielu z których
będzie potem do niej wracało podczas każdego
przejazdu przez Milicz. Albo jeśli produkujemy
coś do spożycia i chcemy sprawdzić reakcję przyszłych
kosumentów na nowy rodzaj naszego produktu, wyślijmy
na Wszewilki próbki swego towaru do spróbowania
przez przyjezdnych i sprawdźmy jaka będzie ich reakcja.
(i)
Po południu: "przejedź się z nami zaprzęgiem konnym".
Po południu przybyli do Wszewilek będą pomału
kierowali się chodnikiem w kierunku Milicza, albo
polną drogą przez tamę w kierunku dworca kolejowego.
Będzie to doskonała okazja aby zaoferować im
przejażdżkę wozem konnym. Wszakże część z
nich będzie mieszczuchami którzy nigdy w życiu
wozem konnym nie jechali. Możliwość przejażdżki
wozem konnym będzie więc dla nich interesującą
atrakcją. Dlatego jeśli któryś z mieszkańców
Wszewilek ma odrobinę wolnego czasu, a także
konia i wóz, wóczas być może warto aby rozważył
gotowość pokazania starej wszewilkowskiej
gościnności poprzez podwożenie chętnych.
Istniało będzie kilka tras na jakich podwożenie
to można realizować. Najważniejszą z nich będzie
trasa od boiska sportowego na Wszewilkach aż pod
tamę i z powrotem. Inną zaś trasa od młyna
elektrycznego do końca Wszewilek, czyli do
ulicy Krotoszyńskiej, oraz z powrotem. Nieco
wcześniej można także oferować podwożenie
na dwóch innych trasach, tj. na początku drogi
na Pomorsko (aż do cmentarza) i z powrotem,
oraz od torów kolejowych starą drogą przez
Stawczyk, koło domu Zagórskich, aż do spalonej
leśniczówki i z powrotem.
Oczywiście "parada pomysłów i talentów"
wcale nie kończy się na powyższych przykładach.
Cokolwiek interesującego lub nowego ktoś ma
do zademonstrowania lub sprawdzenia, a co daje
się urzeczywistnić na porosłym rzadką trawą i
piaszczystym boisku sportowym wsi Wszewilki,
warto to tam przytaskać i pokazać innym lub dać
im do popróbowania.
Jeśli czyjś pokaz lub pomysł wymaga zaparkowania
na boisku jakiegoś samochodu lub ciężkiego
sprzętu, wówczas warto pamiętać że o godzinie
12 na polu gry owego boiska ma się rozpocząć
wysoce symboliczny mecz opisany w następnym
punkcie #11. Ów samochód czy sprzęt trzeba więc
albo zaparkować poza polem gry tego boiska (tj. w
obszarze dla widzów), albo też usunąć go z pola
gry jeszcze przed godziną 12. Oczywiście, jeśli
ów samochód lub sprzęt nie jest absolutnie
konieczny na boisku, wówczas lepiej zaparkować
go na szosie koło młyna zamiast ryzykować
jego ugrzęźnięcie w piaskach zaniedbanej
drogi do boiska.
Odnotuj że zbiór powyższych i innych pomysłów
na temat jak uprzyjemnić sobie i innym owo spotkanie
zlotowe we Wszewilkach, opisywany jest w punkcie
#10 aż dwóch stron internetowych, mianowicie strony
Wszewilki-2007,
gdzie zaprezentowany jest on z punktu widzenia
nadchodzącego Zlotu, oraz strony
Wszewilki-Milicz,
gdzie opisany jest on jako stały program Zlotów
we Wszewilkach.
* * *
Jak w każdej nowej sprawie, NIE wszyscy
miejscowi będą zapewne entuzjastyczni
w sprawie nagłej wizyty w ich wsi nieznanych
im przyjezdnych. Wszakże znane przysłowie
powiada "jeszcze się taki nie urodził kto
by wszystkim dogodził". Jeśli więc napotka
się kogoś takiego, warto mu uświadomić
dlaczego niemal każde miejsce na świecie
dosłownie staje na głowie i czyni wszystko
co może aby zachęcić zwiedzających i
turystów do przyjazdu (po przykłady co
w tym celu czynią niektóre inne miejscowości patrz
punkt #1 tej strony). Wszakże dla indywidualnych
mieszkańców Wszewilek i Milicza, ewentualny
sukces opisywanej tutaj imprezy praktycznie
oznacza podbudowę własnego morale - wszakże
będzie się mieszkało w bardziej znanej
i odwiedzanej przez innych miejscowości,
okazja do spotykania ciekawych ludzi,
większe możliwości sukcesu w businesie,
wyższe zarobki i więcej miejsc pracy - wszakże
turyści i przyjezdni zawsze przywożą fundusze
które potem przez długi czas cyrkulują w miejscowej
gospodarce wprowadzając ożywienie gospodarcze,
większy wpływ na decyzje - wszakże głos tych którzy są
popularni i którzy wnoszą sobą ożywienie gospodarcze
zawsze najbardziej się liczy. Z kolei dla całej wsi
Wszewilki, ewentualny sukces opisywanej
tutaj imprezy praktycznie będzie oznaczał
ulepszone chodniki, pobocza drogi i wybrukowane
miejsca do parkowania - wszakże jeśli wieś
ta zacznie być odwiedzana i obfotografowywana
władze nie będą mogły jej zaniedbywać, lepsza
infrastruktura - znaczy lepsze oznakowania, działające
hydranty i pojawienie się koszów na śmieci, publiczne
toalety w dogodnych miejscach, umywalnie
dla sportowców przy boisku, lepsze zadbanie
i uporządkowanie wszystkiego, wodociągi,
gaz, może nawet ciepła woda, zniknięcie rowów
na poboczach dróg i pojawienie się podziemnej
kanalizacji, wybrukowanie wszystkich dróg przez
wioskę - znaczy bita droga i chodniki nawet do
boiska sportowego i nawet przez piaszczysty
obszar zapomnianego przez wszystkich Stawczyka,
samorzutny wzrost miejscowego przemysłu i
businesu, natomiast w nieco dalszej przyszłości -
także całkowite zasypanie dołów w miejscu historycznego
ryneczka dawnych Wszewilek oraz zbudowanie
w tym miejscu nowoczesnego ryneczka ze sklepami,
prawdziwym hotelem, wiejskim domem kultury,
a nawet kawiarenką i restauracją. Z kolei dla
pobliskiego Milicza ewentualny sukces Wszewilek
będzie oznaczał więcej turystów, a więc większy
ruch we wszystkich businesach, większe dochody
hoteli, restauracji, oraz zakładów produkcyjnych,
lepsza komunikacja miejska, więcej środków
i sposobów komunikacji ze światem, większy
głos we władzach nadrzędnych, większy wpływ
na decyzje. Faktycznie więc, jak zawsze w
życiu, "sukces Zlotu Wszewilki-2007 będzie sukcesem
wszystkich". Warto więc dołożyć i własny wysiłek
aby to co nadchodzi uczynić sukcesem.
#11.
Godzina 12 "w samo południe": symboliczny mecz piłkarski pomiędzy drużynami reprezentującymi "dobro" oraz "zło":
Każdy kto lubi dla przyjemności zagrać sobie w piłkę
nożną, lub lubi pokibicować w takiej grze, zapraszany
jest do wzięcia udziału w symbolicznej rozgrywce "dobra
ze złem", która jest internetowo koordynowana na
wszystkich Zlotach we Wszewilkach i odbywa się tam
zawsze w "samo południe". Podczas Zlotu "Wszewilki-2006"
w dniu 8 lipca 2008 roku, mecz ten wygrany został przez
drużynę "dobra" na zasadzie walkowera - po prostu
nikt reprezentujący stronę zła na mecz ten się nie
stawił. Symbolicznie więc przebieg owego meczu w
2006 roku doskonale reprezentował metody działania
zła w owym czasie, kiedy to zło preferowało atakowanie
znienacka i od tylu oraz nigdy nie miało odwagi aby
otwarcie stawić czoła swoim przeciwnikom.
Mecz ten ma być rozegrany zgodnie z
obowiązującymi w Polsce regułami gry dla meczów
piłki nożnej. Wcale nie będzie więc to mecz o
jakichś niezwykłych zasadach gry, w rodzaju
owych niemieckich
"meczy rozgrywanych w błocie",
czy też owych angielskich
"festiwali wykopywania przeciwników z boiska poprzez kopanie ich w podudzia".
Stronę "dobra" mają w nim reprezentować albo
miejscowe "Wszewilkowskie Wilki" ubrane w białe
koszulki oraz wspomagane przez wszystkich przyjezdnych
którzy zechcą wesprzeć ten mecz po stronie "dobra",
albo też - jeśli ponownie miejscowa drużyna się nie
stawi na mecz, wyłącznie przyjezdni ubrani w białe
koszulki. Stronę "zła" na meczu mają reprezentować
przyjezdni ubrani w czarne koszulki - jeśli tym razem
zdecydują się jednak stawić na ten mecz (typowo oddają
go bowiem "walkowerem"). Mecz ten posiada wysoce
symboliczne znaczenie. Stąd wzięcie w nim udziału,
lub kibicowanie jej przebiegu, powinno być dla każdego
rodzajem honoru. Dlatego proponowane jest
aby każdemu uczestnikowi owej gry (tj. każdemu
piłkarzowi który wejdzie na boisko i weźmie w
niej udział) wydany został specjalny ozdobny
dyplom upamiętniający tą okazję.
Aby wziąść udział w tej grze, wystarczy w jej
dniu przybyć "w samo południe" na boisko
sportowe Wszewilek, oraz ubrać tam koszulkę
albo białego, albo też czarnego koloru. Który
z tych kolorów ktoś ubierze zależy to tylko od jego
upodobań osobistych - chyba że ktoś ten mieszka
we Wszewilkach, Miliczu, lub w okolicy, bo wówczas
ma on obowiązek patriotycznie zagrać po stronie "dobra"
które wystąpi w koszulkach białego koloru. Generalnie
w koszulkach koloru białego mają być ubrani
"miejscowi", zaś w korzulkach koloru czarnego -
"przybysze". Jednak gra posiada "intergalaktyczny"
charakter, stąd pojęcia "miejscowi" oraz "przybysze"
mają relatywne znaczenie. Przykładowo, jeśli tylko
ktoś NIE urodził się na zupełnie innej galaktyce,
wówczas może on uważać się za miejscowego, nawet
jeśli urodził się lub mieszka za dalekimi morzami -
szczególnie jeśli ma gdzieś już gotową białą
koszulkę a nie chce mu się nabywać nowej czarnej.
(Np. na przekór że ja sam mieszkam w Nowej Zelandii,
gdybym w dniu tym mógł być na Wszewilkach wówczas
zagrałbym w białej koszulce po stronie "miejscowych".)
Stąd praktycznie przyjezdni z całej Polski a nawet całego świata
mają też prawo aby grać po stronie "miejscowych" - jeśli
ubiorą oni białą koszulkę. (Odwrotne nie jest jednak
prawdą, tj. mieszkańcy Wszewilek, Milicza, lub okolic,
NIE mają prawa do grania po stronie "zła",
nawet jeśli posiadają oni już gdzieś własną czarną
koszulkę. Znaczy miejscowi muszą patriotycznie
grać w obronie "dobra".) Gra ta ma być dla
przyjemności jej uczestników, oraz dla zaszczytu
wzięcia w niej udziału (plus, oczywiście, dla wspierania
pokoju, komunikacji, dyskusji, oraz współistnienia
intergalaktycznego). Dlatego każdy chętny do gry, kto w owym
dniu przybędzie na boisko w koszulce wymaganego
koloru, powinien być dopuszczany do gry na jakimś
jej etapie. To zaś oznacza, że zależnie od ilości chętnych
do gry w danej drużynie, grający piłkarze tej drużyny
muszą się zmieniać z oczekującymi na swój udział
co określony przedział czasu. Z kolei po wzięciu
udziału w tej grze każdemu jej uczestnikowi przysługuje
prawo do otrzymania odpowiedniego ozdobnego
"dyplomu uczestnictwa" (jeśli dyplom taki ktoś
ochotniczo przygotuje). Proszę nie zapomnieć
aby mnie poinformować która drużyna wygrała w tym
meczu! Proszę też wykonać jakieś zdjęcia z co bardziej
gorących chwil owego meczu, tak aby można było
zdjęcia te wystawić potem w internecie ku rozsławieniu
owej imprezy po całym świecie.
W tym miejscu mam gorący apel do tych lubiących
dla przyjemności zagrać sobie w piłkę nożną którzy
mieszkają we Wszewilkach, Miliczu, lub gdzieś
w okolicach owych miejscowości. Mianowicie apeluję
aby bronili oni honoru swoich (i moich) stron rodzinnych
poprzez liczne stawienie się w wymaganej sile na
ów mecz. Byłoby wszakże ogromnym zawodem
dla wszystkich gdyby reprezentancji "zła" wygrali ten
mecz przez "walkover" tylko dlatego że miejscowi
"obrońcy dobra" wogóle nie stawili się na własne
boisko.
#12.
Reguły totaliztycznego zachowania się:
Aczkolwiek zlot osób zwiedzających Wszewilki
i Milicz jest zupełnie nieformalny, znaczy
całkowicie anonimowy, na "dziko", oraz bez
żadnego konkretnego organizatora, jest on
zwoływany w imię filozofii
totalizmu.
Jako zaś na takim, jego uczestników obowiązują
totaliztyczne zasady
postępowania, szczególnie zaś zasada "we
wszystkim co czynisz pedantycznie wypełniaj
prawa moralne", a także obowiązuje
przestrzeganie motta totaliztycznego zlotu
(tj. "czyń tylko dobro, powiększaj tylko
wiedzę, wywieź tylko zjęcia, pozostaw tylko ślady
swoich stóp"). Praktycznie to oznacza
moralne (przyzwoite) zachowywanie się na
zlocie, brak kłótni, bijatyk, czy pijatyki. Ponadto
oznacza także staranne zakopywanie w osobiście
wykopywanych dołkach głębokich na co najmniej
20 cm wszelkich śmieci i odpadków jakie się
wygeneruje przy okazji obozowania (tj. nie wolno
po prostu porzucić na ziemię nawet ogryzka
od jabłka czy zmiętej papierowej serwetki) -
dlatego istotna na tym zlocie będzie mała
łopatka ogrodowa którą należy ze sobą zabrać.
Owo moralne zachowanie jest szczególnie ważne
u osób, które uczuciowo utożsamiają się z
totalizmem, a stąd - zgodnie z wyjaśnieniami
filozofii totalizmu, formują sobą "intelekt
zbiorowy" tej filozofii. Od wysoce moralnego
ich zachowania się podczas owego zlotu
zależało będzie m.in. czy zlot ten będzie
stanowił wkład totaliztów do moralnego
wygrania nieprzerwanie toczącej się
"walki dobra ze złem".
Na ten nieoficjalny zlot zaproszeni są nie tylko
zwolennicy filozofii totalizmu, ale także praktycznie
wszelcy inni ludzie którzy przeczytają niniejszą
stronę internetową. Może więc się zdarzyć, że
na Zlot ten przybędą także osoby których
w normalnych przypadkach nikt ostrożny by
do Wszewilek i Milicza nie zaprosił. Znaczy,
niestety, nie można absolutnie wykluczyć że nie
zjawią się na nim jacyś prowokatorzy czy lubujący
się w rozróbkach, którzy szukali tam będą okazji
do rozpoczęcia jakiegoś incydentu. Gdyby więc
jakikolwiek incydent faktycznie miał tam miejsce,
proszę pamiętać że w dzisiejszych czasach niemal
każdy posiada potężną broń przeciwko niewłaściwie
się zachowującym. Są nią aparaty fotograficzne
oraz kamery wideo. W razie jakiegokolwiek
incydentu proszę fotografować osoby które się
będą niewłaściwie zachowywać, potem zaś przysłać
mi owe fotografie lub wideo (można anonimowo).
Ja zaś będę już wiedział co z tym materiałem
dowodowym prowokacji i kłopotów mam uczynić.
#13.
Proponuję okresowo powracać na niniejszą stronę w celu sprawdzenia dalszych postępów w organizacji wiedzania Wszewilek i Milicza:
W celu
śledzenia jak dalej będzie się rozwijała sprawa
internetowego organizowania zwiedzania
Wszewilek i Milicza warto okresowo
powracać do niniejszej strony. Z definicji strona
ta będzie bowiem podlegała dalszemu udoskonalaniu
i poszerzeniom, w miarę jak ewentualny wysiłek
ochotników, a także nadchodząca fala ich przyszłych
zabiegów organizacyjnych, zdołają wpłynąć na
postęp w organizacji tego zlotu. Jeśli więc
w przyszłości zechcesz czytelniku dowiedzieć
się jakie są dalsze losy owego zlotu, wówczas
odwiedź tą stronę ponownie. Ja bowiem będę
systematycznie aktualizował jej zawartość, w
miarę jak rozwój sytuacji przysporzy jakichś
wydarzeń lub informacji wartych zaraportowania.
Warto także okresowo sprawdzać blog totalizmu
o adresie
totalizm.blox.pl/html
(z jego lustrzanymi kopiami dostępnymi pod adresami
totalizm.wordpress.com
oraz
totalizm.myblog.net).
Na blogu tym bowiem wiele zdarzeń omawianych
na tej stronie naświetlane jest dodatkowymi
informacjami spisywanymi w miarę jak zdarzenia
te się rozwijają przed naszymi oczami.
Odnotuj, że czytelnicy
mogą sobie załadować do własnego komputera replikę niniejszej strony
internetowej (z jej ilustracjami), tak jak to zostało wyjaśnione na stronach
FAQ - częste pytania lub
replikuj
dostępnych przez "Menu 1" i "Menu 2".
(Aby sobie załadować tą replikę, wystarczy w "Menu 1" kliknąć na pozycję
źródłowa replika tej strony.
Odnotuj jednak, iż jeśli po takim kliknięciu replika się sama nie załaduje,
to zapewne oznacza że albo na danym serwerze/witrynie replika ta NIE
mogła zostać udostępniona zainteresowanym np. z powodu ograniczeń
pamięci serwera, albo też że ktoś właśnie zasabotażował możliwość
jej sprowadzania. W takim wypadku należy zmienić serwer używając adresów
podanych w
"Menu 4"
lub "Menu 3", a następnie spróbować replikę tą załadować sobie z następnego
serwera.)
#14.
Jak dzięki stronie
"skorowidz.htm"
daje się znaleźć totaliztyczne
opisy interesujących nas tematów:
Cały szereg tematów równie interesujących
jak te z niniejszej strony, też omówionych
zostało pod kątem unikalnym dla filozofii
totalizmu. Wszystkie owe pokrewne tematy
można odnaleźć i wywoływać za pośrednictwem
skorowidza
specjalnie przygotowanego aby ułatwiać ich
odnajdowanie. Nazwa "skorowidz" oznacza
wykaz, zwykle podawany na końcu książek,
który pozwala na szybkie odnalezienie interesującego
nas opisu czy tematu. Moje strony internetowe
też mają taki właśnie "skorowidz" - tyle że
dodatkowo zaopatrzony w zielone
linki
które po kliknięciu na nie myszą natychmiast
otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje.
Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie
skorowidz.htm.
Można go też wywołać z "organizującej" części
"Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę
aby do niego zaglądnąć i zacząć z niego
systematycznie korzystać - wszakże przybliża
on setki totaliztycznych tematów które mogą
zainteresować każdego.
Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. oficjalnie
dra inż. Jana Pająka,
zaś kurtuazyjnie Prof. dra inż. Jana Pająka,
pod jakie można wysyłać ewentualne
uwagi, zapytania, lub odpowiedzi na zadane
tu pytania, podane są na stronie internetowej
o mnie (dr inż. Jan Pająk).
Tam również dostępne są pozostałe powszechnie
używane dane kontaktowe do autora tej strony.
Prawo autora do używania kurtuazyjnego
tytułu "Profesor" wynika ze zwyczaju iż "z profesorami
jest jak z generałami", znaczy raz
profesor, zawsze już profesor. Z kolei
w swojej karierze naukowej autor tej strony był
profesorem aż na 4-ch odmiennych uniwersytetach,
tj. na 3-ch z nich był tzw. "Associate Professor"
w hierarchii uczelnianej bazowanej na angielskim
systemie uczelnianym (w okresie od 1 września
1992 roku, do 31 października 1998 roku) - który
to Zachodni tytuł stanowi odpowiednik "profesora
nadzwyczajnego" na polskich uczelniach. Z kolei
na jednym uniwersytecie autor był (Full) "Professor"
(od 1 marca 2007 roku do 31 grudnia 2007 roku -
tj. na ostatnim miejscu pracy z naukowej kariery
autora) który to tytuł jest odpowiednikiem pełnego
"profesora zwyczajnego" z polskich uczelni.
Proszę też odnotować, że z powodu mojego
chronicznego deficytu czasu, ja bardzo niechętnie
odpowiadam na emaile, które zawierają TYLKO
wykonawczo czasochłonne prośby, jednocześnie
zaś dokumentują zupełną ignorancję ich autora
w tematyce którą ja badam.
If you prefer to read in English
click on the flag
(Jeśli preferujesz język angielski
kliknij na poniższą flagę)
Data założenia tej strony internetowej: 12 maja 2006 roku
Data jej najnowszego aktualizowania: 7 stycznia 2013 roku
(Sprawdź w adresach z
Menu 4
czy istnieje już nowsza aktualizacja)