Ludowe remedy, uzdrawianie, lecznicze rośliny
(dwujęzycznie, po: angielsku For English version click on this flag i polsku Dla polskiej wersji kliknij na ta flage)
Zaktualizowano: 2020/10/23
Najnowsza aktualizacja: #H1


Menu 1:

(Wybór języka:)


(Organizujące:)

Strona główna

Skorowidz

Menu 2

Menu 4

FAQ

Tekst [11] w PDF




(Polskie tutaj:)

Uzdrawiane

Źródłowa replika tej strony

Owoce tropiku

Korea

Hosta

Nowa Zelandia

Nirwana

26ty dzień

Plaga

Ewolucja

Nieśmiertelność

Wymieranie lat 2030-tych

Pitna woda deszczowa

Energia słoneczna

Darmowa energia i perpetuum mobile

Telekinetyczne ogniwo

Grzałka soniczna

Telekinetyka

Samochody bez spalin

Telekineza

Strefa wolna od telekinezy

Telepatia

Trzęsienia ziemi

Sejsmograf

Artyfakt

Koncept Dipolarnej Grawitacji

Naukowa Teoria Wszystkigo 1985 roku

Totalizm

Pasożytnictwo

Karma

Prawa moralne

Nirwana

Dowód na duszę

Wehikuły czasu

Nieśmiertelność

Napędy

Magnokraft

Komora oscylacyjna

Militarne użycie magnokraftu

Tapanui

Nowa Zelandia

Atrakcje Nowej Zelandii

Dowody działań UFO na Ziemi

Fotografie UFO

Chmury-UFO

Bandyci wśród nas

Tornado

Huragany

Katrina

Lawiny ziemne

Zburzenie hali w Katowicach

Ludobójcy

26ty dzień

Petone

Przepowiednie

Plaga

Podmieńcy

WTC

Columbia

Kosmici

UFOnauci

Formalny dowód na istnienie UFO

Zło

Antychryst

O Bogu naukowo

Dowód na istnienie Boga

Metody Boga

Biblia

Wolna wola

Prawda

Dr Pająk portfolio

Widea z moim udziałem

O mnie (dr inż. Jan Pająk)

Krótkie "o mnie"

Poszukuję pracy

Aleksander Możajski

Świnka z chińskiego zodiaku

Zdjęcia ozdobnych świnek

Radości po 60-tce

Kuramina

Uzdrawianie

Owoce tropiku

Owoce w folklorze

Postępowanie z żywnością

Ewolucja ludzi

Wszystko-w-jednym

Grecka klawiatura

Rosyjska klawiatura

Rozwiązanie kostki Rubika 3x3=9

Rozwiązanie kostki Rubika 4x4=16

Playlisty piosenkowe dla TV i PC

Instrukcja piosenkowych playlist

Wrocław

Malbork

Milicz

Bitwa o Milicz

Św. Andrzej Bobola

Liceum Ogólnokształcące w Miliczu

Klasa Pani Hass z LO Milicz

Absolwenci PWr 1970

Nasz rok

Wykłady 1999

Wykłady 2001

Wykłady 2004

Wykłady 2007

Wieś Cielcza

Wieś Stawczyk

Wszewilki

Zwiedzaj Wszewilki i Milicz

Wszewilki jutra

Zlot "Wszewilki-2007"

Unieważniony Zjazd "2007"

Poprzedni Zlot "2006"

Raport Zlotu "2006"

Korea

Hosta

Lepsza ludzkość

Pająk do sejmu NZ 2014

Pajak na Prezydenta 2015

Pajak na Prezydenta 2020

Pajak dla prezydentury 2020

Partia totalizmu

Statut partii totalizmu

FAQ - częste pytania

Replikuj

Memoriał

Sabotaże

Skorowidz

Menu 2

Menu 4

Źródłowa replika strony menu

Źródła wpisów do blogów

Tekst [18] w PDF

Tekst [17] w PDF

Tekst [13] w PDF

Tekst [12] w PDF

Tekst [11] w PDF

Tekst [10] w PDF

Tekst [8p/2]

Tekst [8p]

Tekst [7]

Tekst [7/2]

Tekst [7b]

Tekst [6/2]

[5/4]: 1, 2, 3

Tekst [4c]: 1, 2, 3

Tekst [4b]

Tekst [3b]

Tekst [2]

[1/3]: 1, 2, 3

X tekst [1/4]

Monografia [1/4]:
P, 1, 2, 3, E, X

Monografia [1/5]



(English here:)

Healing

Source replica of this page

Tropical fruit

Korea

Hosta

New Zealand

Nirvana

26th day

Plague

Evolution

Immortality

The Great Purification of 2030s

Drinking rainwater

Solar energy

Free energy

Telekinetic cell

Sonic boiler

Telekinetics

Zero pollution cars

Telekinesis

Telekinesis Free Zone

Telepathy

Earthquake

Seismograph

Artefact

Concept of Dipolar Gravity

Scientific Theory of Everything of 1985

Totalizm

Parasitism

Karma

Moral laws

Nirvana

Proof of soul

Time vehicles

Immortality

Propulsion

Magnocraft

Oscillatory Chamber

Military use of magnocraft

Tapanui

New Zealand

New Zealand attractions

Evidence of UFO activities

UFO photographs

Cloud-UFOs

Bandits amongst us

Tornado

Hurricanes

Katrina

Landslides

Demolition of hall in Katowice

Predators

26th day

Petone

Prophecies

Plague

Changelings

WTC

Columbia

Aliens

UFOnauts

Formal proof for the existence of UFOs

Evil

Antichrist

About God

Proof for the existence of God

God's methods

The Bible

Free will

Truth

Dr Pajak portfolio

Videos with me

About me (Dr Eng. Jan Pajak)

Old "about me"

My job search

Aleksander Możajski

Pigs from Chinese zodiac

Pigs Photos

Healing

Tropical fruit

Fruit folklore

Food handling

Evolution of humans

All-in-one

Greek keyboard

Russian keyboard

Solving Rubik's cube 3x3=9

Solving Rubik's cube 4x4=16

Song playlists for TV and PC

Instruction for song playlists

NZ Driving Licence advice

Wrocław

Malbork

Milicz

Battle of Milicz

St. Andrea Bobola

Village Cielcza

Village Stawczyk

Wszewilki

Wszewilki of tomorrow

Korea

Hosta

1964 class of Ms Hass in Milicz

TUWr graduates 1970

Lectures 1999

Lectures 2001

Lectures 2004

Lectures 2007

Better humanity

Pajak for parliament 2014

Pajak regarding 2017

Pajak for parliament 2017

Party of totalizm

Party of totalizm statute

FAQ - questions

Replicate

Memorial

Sabotages

Index of content with links

Menu 2

Menu 4

Source replica of page menu

Text [13] in PDF

Text [11] in PDF

Text [8e/2]

Text [8e]

Text [7]

Text [7/2]

Text [6/2]

Text [5/3]

Figs [5/3]

Text [2e]

Figures [2e]: 1, 2, 3

Text [1e]

Figures [1e]: 1, 2, 3

X text [1/4]

Monograph [1/4]:
E, 1, 2, 3, P, X

Monograph [1/5]


(По русски:)

Бог

Меню 2

Меню 4

Peпликa иcтoчникa этoй cтрaницы

Клавиатура


(Ελληνικά εδώ:)

Θεός

Επιλογές 2

Επιλογές 4

Αντίγραφο πηγής αυτής της σελίδας

Πληκτρολόγιο


(Hier auf Deutsch:)

Dr Pająk portfolio

Freie Energie

Telekinesis

Moralische Gesetze

Totalizm

Über mich

Menu 2

Menu 4

Quelreplica dieser Seite


(Aquí en espańol:)

Energía libre

Telekinesis

Leyes morales

Totalizm

Sobre mí

Menu 2

Menu 4

Reproducción de la fuente de esta página


(Ici en français:)

Énergie libre

Telekinesis

Lois morales

Totalizm

Au sujet de moi

Menu 2

Menu 4

Reproduction de source de cette page


(Qui in italiano:)

Energia libera

Telekinesis

Leggi morali

Totalizm

Circa me

Menu 2

Menu 4

Replica di fonte di questa pagina




Menu 2:

(Przesuwne)

Oto wykaz wszystkich stron które powinny być dostepne pod niniejszym adresem (tj. na tym serwerze), w zestawieniu językowym - w 8 językach. Jest on częściej aktualizowanym powtórzeniem stron zestawionych też w "Menu 1". Wybierz poniżej interesującą Cię stronę manipulując suwakami, potem kliknij na nią aby ją uruchomić:

Tu powinna być wyświetlona strona menu2_pl.htm.

(Ten sam wykaz daje się też wyświetlić z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na "Menu 2".)



Menu 3: (Alternatywne adresy internetowe tej strony, np.:)

(Na płatnych serwerach:)

totalizm.pl

energia.sl.pl

pajak.org.nz

(Na darmowym hostingu z FTP:)

drobina.rf.gd

gravity.ezyro.com

magnokraft.ihostfull.com

nirwana.hstn.me

geocities.ws/immortality

(Rzadziej aktualizowane:)

tornados2005.narod.ru




Menu 4:

(Przesuwne)

Oto wykaz adresów wszystkich totaliztycznych witryn działających w dniu aktualizacji tej strony. Pod każdym z owych adresów powinny być dostępne wszystkie totaliztyczne strony wyszczególnione w "Menu 1" i "Menu 2", włączajac w to również ich odmienne wersje językowe (tj. wersje w językach: polskim, angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim, włoskim, greckim i rosyjskim). Najpierw więc w poniższym okienku wybierz adres serwera z każdego masz zamiar skorzystać manipulując suwakami, potem kliknij na jego adres, kiedy zaś otworzy się strona reprezentująca ów serwer wówczas wybierz sobie z "Mednu 1" lub z "Menu 2" interesującą cię stronę i kliknij na nią aby ją uruchomić i przeglądnąć:

Tu powinna być wyświetlona strona menu.htm.

(Niniejszy wykaz daje się też wyświetlić z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na "Menu 4".)


WSTĘP:
Jeśli rozglądniemy się dookoła wówczas odnotujemy, że coraz więcej ludzi zaczyna dostrzegać istnienie całego szeregu odmiennych zasad leczenia chorób. Tylko jedna z nich to owe wszystkim znane tzw. "ortodoksyjne" metody leczenia stosowane przez dzisiejszych medycznie wyedukowanych lekarzy. Inne obejmują "naturalne" sposoby przywracania zdrowia stosowane przez naszych przodków, ponadto tzw. "medycyny alternatywne", leczenie wiarą, leczenie ziołami, itp. Powodów dla tego dryftowania zainteresowania ku poza-ortodoksyjnym metodom leczenia prawdopodobnie jest aż wiele. Aby wymienić tutaj kilka, to zapewne należą do nich wzrost kosztów wizyt u lekarza i kosztów lekarstw, wzrost liczby przypadków nastawienia lekarzy raczej na zysk niż na dobro pacjentów, generalne rozczarowanie społeczeństwa do długoterminowych następstw ubocznych nowoczesnych medykamentów (np. pojawienia się "super-bugs" odpornych na antybiotyki), celowo "nałogowe" ukierunkowywanie nowoczesnych lekarstw - tj. owe nowoczesne medykamenty zamiast być nastawione na wyleczenie danej choroby faktycznie mają na celu zmuszenie chorych do ich zażywania porzez całą resztę życia a w ten sposób do przekierowywania swych dochodów na zaspokajanie zachłanności koncernów farmaceutycznych, stopniowy spadek poziomu akademickiego oraz eliminowanie nauczania etyki i moralności na uczelniach kształcących lekarzy, sztywność poglądów większości lekarzy i ich brak gotowości do badania alternatywnych metod leczenia, fakt że jeśli naturalne metody leczenia nie pomogą w danej sprawie, wówczas zwykle także i nie zaszkodzą (podczas gdy większość nowoczesnych metod leczenia zwykle wprowadza sobą nieodwracalne i wysoce niekorzystne następstwa uboczne), oraz wiele więcej. Wychodząc więc naprzeciw tym tendencjom, niniejszym opisuję tutaj cały szereg co ciekawszych metod naturalnego leczenia z jakimi zetknąłem się dotychczas w swoich podróżach po świecie "za chlebem". Ja osobiście nie dokonywałem badań skuteczności owych metod, nie wypowiadam się więc na temat owej skuteczności. Niemniej niniejsza strona wcale NIE jest zamierzona jako podręcznik medycyny ani jako poradnik na temat metod uzdrawiania, a jedynie jako zestaw folklorystycznych ciekawostek przeznaczonych do poczytania przez tych co się nimi interesują i zechcą się dowiedzieć na czym one polegają.



Treść tej strony autoryzuje Jan Pająk - czyli badacz Nowej Zelandii i Polski, który w początkowej części 21 wieku tym wyróżnił się z grona nadal żyjących odkrywców i wynalazców owych dwóch krajów, iż stał się najszerzej z nich znanym wówczas w świecie, najróżnorodniej interpretowanym i najbardziej produktywnym - na przekór prowadzenia badań bez oficjalnego finansowania i na zasadach tylko naukowego hobby, ale niestety o którego istnieniu i wynikach badań w Nowej Zelandii niemal nikt NIE chce wiedzieć, zaś dla unieważnienia, zaprzeczenia i wyciszenia odkryć i wynalazów którego sporo Polaków konspiruje się w gangi wypaczające prawdę i przyszłym pokoleniom usiłujące pozostawić tylko kłamstwa, śmieci, pozatruwaną wodę, powietrze i glebę, oraz wyniszczoną naturę.


Część #A: Informacje wprowadzające tej strony:

      

#A1. Jakie są cele tej strony:

       Na niniejszej stronie chciałbym zaprezentować naturalne metody leczenia najbardziej pospolitych dolegliwości. Metody te zaczerpnięte są albo z folkloru najróżniejszych narodów, alb też z ustaleń filozofii totalizmu.


#A2, blog #207. Odnotujmy że "w świecie rządzonym przez Boga" choroby i ich leczenie są czymś drastycznie odmiennym niż choroby i leczenie "w świecie pozbawionym Boga":

Motto: "W świecie rządzonym przez Boga choroby stają się 'narzędziami Boga', zaś ich uleczenie sprowadza się do spełnienia wszystkich wymagań jakich wdrożenia w życie Bóg właśnie po nas się spodziewa."

       "Kluczem do przysparzania wiedzy" okazuje się być umiejętność zadawania "właściwych pytań". Przez wyrażenie "właściwe pytania" rozumie się przy tym pytania, które w oceanie niewiedzy, konfuzji i zakłamania jaki obecnie nas otacza, a jaki prowadzi m.in. do sytuacji opisanej w punkcie #S4 strony o nazwie 2030.htm, potrafią wskazać kierunek w jakim ukrywa się poszukiwane przez nas "ziarenko prawdy". Wszakże "bez poznania prawdy NIE ma postępu" - o czym z naciskiem naucza nas "filozofia totalizmu" (po szczegóły patrz punkt #F1 na stronie o nazwie totalizm_pl.htm). Zadajmy więc takie "właściwe pytanie" w sprawie która żywotnie interesuje każdego - tj. w sprawie zdrowia. Brzmi ono "dlaczego ludzkość wypracowała i używa aż tak ogromną ilość najróżniejszych metod efektywnego leczenia?". Wszakże oprócz metod leczenia używanych przez tzw. "ateistyczną medycynę ortodoksyjną", czyli przez medycynę jaka jest oficjalnie nauczana na dzisiejszych uczelniach i oficjalnie praktykowana w dzisiejszych szpitalach, mamy jeszcze dziesiątki innych zupełnie odmiennych, chociaż równie skutecznych, metod leczenia. Aby wymienić tutaj choćby tylko kilka ich przykładów, to mamy także "cudowne uleczenia", następujące np. po właściwie sfrmułowanych modlitwach (np. po mdlitwach spełniających wymogi opisane w punkcie #G7 strony nazwie will_pl.htm), czy w najróżniejszych religijnych miejscach. Mamy także "medycyę orientalną" (np. tą praktykowaną w Chinach czy w Indiach) - jaka leczy zupełnie odmiennymi metodami niż dzisiejsza "ateistyczna medycyna ortodoksyjna" (np. jaka używa głównie leczniczą moc ziół, czy tzw. "akupunkturę"). Ponadto mamy całe tuziny najróżniejszych innych zasad i metod leczenia, począwszy od "homeopatii" i "kładzenia rąk", poprzez "leczenie kolorami" i "leczenie hipnozą", a skończywszy na najróżniejszych metodach "leczenia energiami" ("reiki", "chi") czy "leczenia bezkrwawymi operacjami". Jeśli więc się przeanalizuje uważnie dlaczego istnieje aż tak duża liczba zupełnie odmiennych metod efektywnego leczenia, wówczas się okazuje, że powodem jest iż "dotyczasowe zrozumienie przez ludzi 'czym są choroby' i 'co powoduje zachorowania' musi być błędne". Wszakże dotychczas przez "choroby" ludzie rozumieli jakiś rodzaj "zepsuć" czy "uszkodzeń" jakie pojawiają się przypadkowo w budowie lub w działaniu ludzkiego organizmu. Tak też choroby definiuje oficjalnie dzisiejsza "ateistyczna medycyna ortodoksyjna" - tyle że w swoich definicjach używa ona "bardziej naukowo brzmiących słów i wyrażeń". Powyżej opisane fakty ujawniają nam jednak, że "choroby" oraz "zachorowania" faktycznie są czymś zupełnie innym. Rozważmy więc teraz, czym one naprawdę są.
       W 1985 roku narodziła się odmienna nauka którą można nazwać "nauką totaliztyczną". Bazuje ona bowiem na ustaleniach relatywnie nowej filozofii zwanej filozofią totalizmu (tj. tej pisanej przez literę "z", a NIE przez literę "s"). Więcej informacji na temat tej nowej nauki, jej fundamentów filozoficznych i naukowych, oraz jej roli w dzisiejszym i przyszłym świecie, czytelnik znajdzie m.in. w punkcie #C1 strony o nazwie telekinetyka.htm, punkcie #B1 strony o nazwie tornado_pl.htm, czy punkcie #A2.6 strony o nazwie totalizm_pl.htm. Ta nowa nauka patrzy na choroby i ich leczenie, a także praktycznie na wszystko inne co nas otacza, z zupełnie odmiennego punktu widzenia niż czyni to dotychczasowa (stara) tzw. "ateistyczna nauka ortodoksyjna". (Owa stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna", to ta narazie ciągle "monopolistyczna" oficjalna nauka, której uczymy się w szkołach i na uczelniach.) Mianowicie, ta nowa "nauka totaliztyczna" stwierdza że w świecie rządzonym przez wszechmogącego Boga choroby wcale NIE są rodzajami "zepsuć" następujących w ludzkich organizmach, a są "narzędziami Boga" z pomocą których Bóg tak wpływa na zachowania ludzi, aby móc osiągać swoje cele i realizować swoje zamiary. Innymi słowy, owa nowa "nauka totaliztyczna" nam wyjaśnia, że choroby jakie nas nachodzą wcale NIE wynikają z powodów które wmawia nam owa stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna". (Przykładowo, choroby wcale NIE wynikają z takich czynników jak nasz tryb życia, zimno i losy jakie doświadczamy, zarazki i chorzy z jakimi się stykamy, potrawy jakie jemy, itp. - chociaż aby zachować naszą tzw. "wolną wolę" Bóg zawsze powoduje że choroby wykazują bezpośredni związek z tymi czynnikami i ujawniają sobą atrybuty które jakoby wynikają właśnie z tychże czynników - po lepsze zrozumienie tego faktu patrz np. punkt #G2 na niniejszej stronie, czy punkt #C2 na odmiennej stronie o nazwie tornado_pl.htm.) Faktycznie bowiem choroby są nam celowo zadawane przez Boga np. aby wytestować nasze prawdziwe wierzenia, albo aby spowodować zmianę naszych zachowań czy poglądów na życie, aby zwiększyć naszą wiedzę, determinację, czy nasze oddanie się jakiejś sprawie, aby eliminować zastój i indukować postęp wiedzy, itd., itp. Stąd aby wyleczyć trapiące nas choroby, przede wszystkim musimy spełnić warunki i wymogi jakie Bóg nałożył na owo wyleczenie (tylko jednym z których to warunków i wymogów jest włożenie przez nas wymaganej przez Boga ilości naszego wysiłku, cierpliwości i wiedzy w znalezienie właściwej metody leczenia i w zrealizowanie właściwego procesu leczenia). To z tego powodu medykamenty i metody leczenia które były skuteczne dla innych ludzi, wcale NIE muszą okazać się skuteczne w naszym własnym przypadku.
       Jeśli faktycznie choroby oraz procesy ich leczenia są "narzędziami Boga", wówczas nowa "nauka totaliztyczna" jest w stanie wypracować i wskazać ludziom znacznie doskonalsze i zdecydowanie efektywniejsze metody leczenia i zapobiegania owych chorób, niż była to w stanie uczynić tamta stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna" z jej wysoce ograniczonymi i skostniałymi poglądami. (Po przykłady owych nowych metod "totaliztycznej nauki" do leczenia i zapobiegania chorób - patrz punkty #G2 i #F5 na niniejszej stronie.) Wszakże nowa "nauka totaliztyczna" naukowo bada Boga. Stopniowo poznaje więc ona, oraz ujawnia wszystkim zainteresowanym osobom, jakie są cele Boga, jakimi metodami Bóg osiąga owe cele, jak wykorzystać naszą znajomość celów i metod Boga np. do szybszego i pewniejszego odzyskiwania zdrowia, itd., itp. Przykładowo, już do chwili obecnej ta nowa "nauka totaliztyczna" ustaliła że aczkolwiek lekarstwa jakie używamy i metody leczenia jakie stosujemy są istotnym składnikiem leczenia lub zapobiegania chorób, ciągle jednak są one (1) tylko jednym z wielu odmiennych wymagań, warunków, testów i zasad z jakimi Bóg nas konfrontuje za pośrednictwem chorób. Inne z nich, niemal równie istotne jak owe medykamenty i metody leczenia, obejmują przykładowo (2) moralność jaką w swym życiu praktykujemy, (3) nasze wierzenia, (4) obraz samych siebie jaki wytworzyliśmy swoim postępowaniem w umysłach i oczach innych ludzi, (5) przydatność tego co czynimy dla celów i intencji Boga, itd., itp. Według nowej "nauki totaliztycznej", nasze leczenie i zapobieganie chorób musimy zacząć także ukierunkowywać i na spełnianie owych innych wymagań i zasad Boga.
       Oczywiście, w tym miejscu czytelnik zapewne zaczyna się zastanawiać czy my faktycznie żyjemy "w świecie zarządzanym przez Boga" - tak jak to nam udowadnia naukowo nowa "nauka totaliztyczna", czy też żyjemy "w świecie pozbawionym Boga" - tak jak nam to wmawia (bez zaprezentowania żadnych dowodów) stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna". Wszakże podane uprzednio "totaliztyczne" zrozumienie chorób i ich leczenia jest ważne tylko dla świata rządzonego przez inteligentnego Boga. Niestety, pewności co do tego "w ktorym świecie my żyjemy?" NIE można nikomu podarować w prezencie, a każda osoba musi sama sobie na nią zapracować własnym wysiłkiem i poszukiwaniami - patrz punkt #B1 na stronie o nazwie soul_proof_pl.htm. Jedynym więc sposobem jakim w tej sprawie ja mogę dopomóc czytelnikowi, to wskazać mu literaturę do osobistego przestudiowania, oraz linię myślenia do osobistego przeanalizowania. I tak przykładowo, aż kilka totaliztycznych stron nam wyjaśnia, że "świat rządzony przez Boga" musi się zdecydowanie różnić od "świata bez Boga" - po przykłady tych różnic patrz np. punkty #B1 do #B4 na totaliztycznej stronie o nazwie changelings_pl.htm. Z kolei owe różnice obu światów są w dzisiejszych czasach ciągle wystarczająco znaczące aby każdy racjonalnie myślący człowiek był w stanie je rozpoznać (odnotuj jednak, że aby utrzymywać u ludzi "wolną wolę", z upływem czasu Bóg będzie stopniowo eliminował niektóre z owych różnic). Z kolei kilka innych totaliztycznych stron wskazuje naukowe dowody iż na przekór wszystkiego Bóg jednak istnieje - tyle że dla zachowania ludzkiej tzw. "wolnej woli" Bóg zmuszony jest ukrywać przed nami fakt swego istnienia (po przykłady owych naukowych dowodów na istnienie Boga - patrz strona o nazwie god_proof_pl.htm).
       Problem dzisiejszych czasów polega jednak na tym, że faktycznie to ani religia, ani oficjalna nauka, NIE dokonuje naukowych badań Boga. (Dopiero owa nowa "nauka totaliztyczna" podjęła takie badania.) Wszakże przykładowo każda religia polega tylko na tym co w chwili jej zakladania Bóg sam na swój temat przekazał jej wyznawcom z pomocą najróżniejszych "nadprzyrodzonych objawień". Tymczasem Bóg miał tysiące powodów aby wówczas przekazać ludziom na swój temat tylko najbardziej niezbędne im minimum - przykładowo objawienie ludziom zbyt dużo na Jego temat popierałoby lenistwo i zniechęcałoby do samodzielnych poszukiwań wiedzy oraz prawdy o Bogu. Stąd na przekór istnienia religii przez tysiące lat, religie te faktycznie obecnie NIE wiedzą niemal nic więcej na temat Boga, niż wiedziały w chwili swego zapoczątkowania. Co nawet gorsze, każda religia jest instytucją zarządzaną przez wysoce niedoskonałych ludzi. Stąd z upływem czasu każda religia ulega coraz to głębszej korupcji - zwolna wypaczając coraz znaczniej swoje interpretacje informacji jakie Bóg oryginalnie jej przekazał i jakie w Biblii Bóg nakazuje jej mnożyć przykładowo treścią "przypowieści o talentach" jakiej przesłanie dyskutuję szerzej m.in. w punkcie #I1 swej strony pajak_jan.htm. Obecna wiedza religii na temat Boga daje się więc obrazowo porównywać do wiedzy powstałej u jakiegoś prymitywnego "buszmena" spoza zasięgu cywilizacji, po pokazaniu mu komputera. Taki "buszmen" dostrzegłby bowiem tylko to co ukazałoby się mu na ekranie komputera. Nie byłby on jednak w stanie zrozumieć jaka jest zasada działania tegoż komputera, jakie zjawiska ów komputer wykorzystuje, jakie fizyczne mechanizmy i obwody realizuję tą zasadę działania, jak komputer ten powstał, itd., itp. Podobnie jest z religią i z Bogiem. Mianowicie, Bóg jest nieporównanie bardziej skomplikowany niż komputer z powyższego przykładu. Jednak zamiast próbować poznawać Boga oraz powiększać swą wiedzę jak Bóg działa i np. jakie są cele i metody Boga, instytucje religijne skupiają się jedynie na nieustannym przeinterpretowywaniu tego, co początkowo pokazane im zostało "na ekranie". Zupełnie też ignorują najnowsze odkrycia i naukowe dowody na temat Boga, przykładowo te jakie już osiągnęła najnowocześniejsza obecnie i najbardziej moralna filozofia świata stworzona przez człowieka i zwana filozofią totalizmu oraz naukowa teoria wszystkiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji. Tymczasem aby naprawdę zrozumieć Boga, oraz aby w końcu zacząć żyć w harmonii z Bogiem i korzystać z Jego dobrodziejstw, trzeba poznać naukowo znacznie więcej niż jedynie "nadprzyrodzone objawienia". Nic więc dziwnego, że widząc taki brak inicjatywy kapłanów praktycznie wszystkich religii, w wypełnianiu tego co Biblia im nakazuje ową wymieniona powyżej "przypowieścią o talentach", za wszystkie nieszczęścia dzisiejszego świata największa odpowiedzialnością Bóg obciąża właśnie kapłanów (po szczegóły patrz (1) w punkcie #T2 z mojej strony o nazwie woda.htm), oraz ostrzega, że w nadchodzącej zapewne już w latach 2030-tych masywnej zagładzie i wyludnieniu Ziemi, kapłani otrzymają karę jaką w Biblii m.in. zapowiada im owa "przypowieść o talentach".
       Z kolei stara dotychczasowa "ateistyczna nauka ortodoksyjna" zupełnie neguje swoimi fundamentami filozoficznymi fakt istnienia Boga i nawet NIE próbuje Go badać i poznawać - co wyjaśniam dokładniej np. w punkcie #F1.1 totaliztycznej strony o nazwie god_istnieje.htm. W rezultacie, na przekór dzisiejszej rzekomej wiedzy i zaawansowania technicznego, ludzkość faktycznie ciągle NIE wie niemal NIC na temat Boga. Gdyby więc ludzie spotkali na ulicy tzw. "cielesną reprezentację Boga", a nawet gdyby rozmawiali z taką "cielesną reprezentacją Boga" czy pracowali z nią przez całe lata w tej samej instytucji, ciągle by NIE potrafili rozpoznać kim jest osoba którą napotkali i/lub z którą rozmawiają. (Notabene, w Biblii jest zapowiedziane, że przed nadchodzącą zapewne już w latach 2030-tych zagładą i wyludnieniem, na Ziemię będzie przysłany już po raz trzeci z kolei sprawdzony w działaniu "żołnierz Boga", w Biblii opisywany pod nazwą "Eliasz" - po szczegóły patrz punkt #T3 z mojej strony o nazwie woda.htm, lub punkt #M1 na mojej stronie o nazwie antichrist_pl.htm.) W tej sytuacji pojawia się więc pilna potrzeba aby ludzkość zaczęła w końcu podążać drogą, którą jej wskazuje nowa "nauka totaliztyczna". Autor ma tu nadzieję, że treść niniejszej strony przyczyni się do zrozumienia i podjęcia tej drogi chociaż przez kilku następnych co bardziej racjonalnie myślących czytelników. Jeśli i Ty czytelniku znajdziesz się w ich gronie, wówczas "gorąco witam cię" w nieustannie rosnącej liczbie zwolenników i praktykujących formalną wersję filozofii totalizmu.
       Zdrowie jest tą częścią ludzkiego życia, co do której każda osoba jest zmuszona wykazywać wysoką aktywność i zainteresowanie. Z tego powodu z jednej strony doskonale nadaje się ono na "narzędzie z pomocą którego można kierować ludzi ku prawdom jakie powinni oni zgłębiać i poznawać". Z drugiej zaś strony zdrowie jest obszarem w którym ludzie bardzo rzadko będą unikali poznania prawdy z powodu swej arogancji, pruderii, czy nacisku innych osób. Dlatego w zakresie zdrowia i leczenia prawda najszybciej przebija się przez mur ludzkiej głupoty, inercji myślenia i zakłamania. Wszakże jeśli jakieś nowe odkrycie pozwala nam leczyć efektywniej i pewniej trapiące nas choroby, wówczas rzadko który z chorych potrafi się oprzeć jego użyciu. (Aczkolwiek dzisiejsi lekarze i koncerny farmaceutyczne, dla zaspokajania własnej zachłanności, coraz częściej przekładają "uzależnianie od lekarstw na resztę życia chorego", zamiast faktycznego "wylecznia tegoż chorego" - po szczegóły patrz np. punkt #H4 z dalszej części niniejszej strony.) Z tego wynikają więc zalety i znaczenie opisywanego tu odkrycia "totaliztycznej nauki", że "choroby leczone są NIE przez lekarstwa ani lekarzy, a przez Boga" - aczkolwiek aby NIE dokonywać cudów i NIE łamać nimi niczyjej "wolnej woli", podejmowanie zdecydowanego leczenia i zażywanie lekarstw jest jednym z wymogów, które typowo też muszą być spełnione zanim Bóg udziela komuś wyleczenia. Wszakże odkrycie to wskazuje ludziom gdzie kryją się metody znacznie efektywniejszego i pewniejszego leczenia, niż nowoczesne szpitalne sposoby leczenia chorób. Przykłady takich tradycyjnych metod nauka totaliztyczna nawet jest w stanie wskazać już obecnie - co czyni właśnie z pomocą niniejszej strony.


Część #B: Owoce jako naturalne remedy używane przez różne narody:

      

#B1. Polewka z tapioki na biegunkę:

       Tapioca (czytaj "tapioka") wcale nie jest owocem. Jest ona rodzajem jadalnego korzenia, czyli jakby tropikalną odmianą naszego buraka czy marchwi pastewnej. Niemal jedyne co ją łączy z tropikalnymi owocami, to fakt że na targowiskach z tropikalnych krajów owa "tapioca" sprzedawana jest zwykle na tych samych straganach na których sprzedają tam owoce. Tropikalny korzeń "tapioca" ma jednak jedną zasadniczą zaletę, która zadecydowała że go tak dokładnie opisuję na niniejszej stronie. Mianowicie tapioca jest w stanie zaoszczędzić nam wielu cierpień. W sposób niemal natychmiastowy leczy ona bowiem nawet najsilniejszą biegunkę. Biegunka zaś w krajach tropikalnych jest jednym z nazacieklejszych wrogów Europejczyków. Można ją tam dostać praktycznie od wszystkiego, np. od wypicia nieprzegotowanej wody, od użycia miejscowego lodu, od nalania wypijanego napoju do szklanki umytej przez miejscowych, a nawet od zjedzenia owocu który został rozkrojony kilka godzin wcześniej (dlatego Europejczycy nie powinni jeść w tropiku owoców, które nie zostały rozkrojone w ich obecności, znaczy tuż przed zjedzeniem). W tropiku zaś mikroorganizmy które powodują biegunkę są ogromnie złośliwe. Kiedyś potrafiły one nawet uśmiercić nieostrożnego przybysza z Europy. Jeśli więc dostanie się tam biegunki, wówczas niemal wyrywa ona z nas wnętrzności. Dokumentnie też psuje nasz pobyt w tropiku. Wszakże po jej dostaniu, praktycznie całą resztę swoich wakacji, a także całą drogę powrotną w samolocie, zwykle spędza się później w toalecie. Wobec tropikalnej biegunki, europejskie nowoczesne medykamenty są też niemal zupełnie bezradne. Nie są jej w stanie wyleczyć. Ale tapioca może. Ja osobiście zawdzięczam korzeniowi tapioca wiele zaoszczędzonych cierpień, jeśli nie wiele pobytów w szpitalu, a być może nawet ocalone życie. Sporo bowiem razy podczas mich profesur w tropiku miałem paskudne zatrucia pokarmowe i okropnie silne biegunki. W jednym przypadku rozważałem już nawet napisanie testamentu. Jednak tapioca zawsze w końcu je leczyła i to w mgnieniu oka. Dlatego piszę tutaj o tym życiodajnym korzeniu. Warto bowiem aby wszyscy poznali jej życiodajne własności.
       Jeśli ja sam w tropiku dostaję biegunki, wówczas natychmiast staram się uczynić co następuje. Najpierw udaję się na najbliższe targowisko z owocami i warzywami oraz zakupuję tam sobie jeden korzeń tapioca o średniej wielkości (tj. około 1 kg). Po powrocie do miejsca zamieszkania obieram tapioca z zabrudzonej glebą skóry - tak jak normalnie czynię to z ziemniakami, kroję ją na mniejsze części - tak jak to czynię z ziemniakami przed gotowaniem, a następnie wkładam ją do garnka z wodą (też tak jak to czynię przy gotowaniu ziemniaków) oraz solę do smaku. Potem tapiokę tą gotuję w wodzie aż się rozgotuje w rodzaj płynnej, gęstej, galaretowatej zupy. (W dawnych czasach polscy kucharze ten rodzaj zupy nazywali "polewka". Po dodaniu do niej kilku przypraw i odrobiny śmietany, zupa ta może nabrac naprawdę doskonalego smaku. Oczywiście, dla wyleczenia biegunki, wcale nie trzeba jej czynić aż tak smakowitą, a wystarczy że do korzenia tapioca doda się jedynie wody i soli.) Po sprawdzeniu że "polewka" ta jest dosolona do smaku (jeśli nie, wówczas ją dodatkowo dosalam), wypijam ją jak zupę, wyjadając równocześnie nierozgotowane resztki tapioca które ostały się po ugotowaniu. (Normalnie owa polewka i nierozgotowana reszta tapioki okazują się mieć bardzo przyjemny smak - chyba że ją albo przesoliłem, albo zapomniałem posolić.) Aby skutecznie wyleczyć biegunkę potrzebuję wypić i zjeść około pół litra tej gęstej polewki z kawałkami tapioca, czyli skonsumować jej objętościowy odpowiednik dla jednego typowo jedzonego przez siebie posiłku. W krótkim czasie po tym wypiciu polewki i zjedzeniu stałej tapioki, moja biegunka zanika "jakby ktoś ją ręką odjął". Dla upewnienia się że wyleczenie jest trwałe, po kilku godzinach - kiedy ponownie zgłodnieję, powtarzam zabieg jedzenia i picia podobnej ilości polewki i kawałków tapioca.
       Oczywiście, Anglicy mają powiedzenie "prevention is better than cure" (tj. "zapobieganie jest lepsze od leczenia"). W tropiku lepiej więc zapobiegać zatruciu pokarmowemu, niż je potem leczyć. Zapobiegać zaś mu można poprzez pozostawanie bardzo ostrożnym co się tam je i pije. Przykładowo, na przekór że każdego roku spędzam swoje wakacje właśnie w tropiku, oraz że objadam się tam i zapijam miejscowymi łakociami do woli, ja osobiście nie miałem już tam zatrucia pokarmowego ani biegunki od czasu gdy przyjąłem zasadę że jem tam i piję tylko to o czym logika mi podpowiada że jest to sterylne. Znaczy: (1) jem tam tylko to co wiem że zostało zagotowane lub upieczone tuż przed podaniem mi do zjedzenia, (2) upewniam się aby jeść tylko owoce które zostały otwarte lub rozkrojone tuż przed jedzeniem - najlepiej w mojej obecności, (3) nie spożywam miejscowej zimnej wody ani lodu, (4) z lokalnie przygotowanych napoi piję tylko gorące, niedawno zagotowane napoje, napoje butelkowane lub "can'owane", lub też wodę z właśnie otwartych kokosów (o której sterylność zadbała natura - po szczegóły patrz punkt #D1 strony owoce tropiku). Owe proste zasady, połączone z pedantycznym utrzymywaniem higieny i czystości poprzez np. dokładne mycie rąk przed jedzeniem, mycie zjadanych owoców, wyparzanie czy choćby tylko wycieranie serwetką naczyń i stojadeł przed użyciem, skutecznie chronią przed zatruciem i kłopotami żołądkowymi.
* * *
       Ja od dłuższego już czasu staram się sfotografować tapioca i pokazać jej wygląd na swoich stronach internetowych. Pechowo jednak zawsze z jakichś powodów mi się to nie udaje. Dlatego tutaj tylko opiszę jej wygląd. Z wyglądu tapioca przypomina europejskiego buraka cukrowego, albo oblepioną błotem ogromną marchew pastewną. Ma ona kształt stożkowy z grubsza przypominający ogromną marchew. Rośnie wszakże pod ziemią tak jak nasza marchew lub buraki. Jest jednak od typowej marchwi znacznie większa. W najszerszym miejscu jej średnica może bowiem przekraczać 10 cm. Jej powierzchnia jest też ciemno-szara tak jak błoto. Pokryta jest bardzo chropowatą ciemno-szarą skórą i zwykle cała oblepiona cieniutkimi korzonkami oraz resztkami gleby w której rosła.
       Chińska nazwa dla tapioca brzmi "mook si", co tłumaczy się jako "kawałek drewna", albo "drewniana belka". Ponieważ tapioca rośnie w glebie jak nasze buraki, dla Chińczyków symbolizuje ona "zakopane drewno" czyli czyjąś "trumnę". Z tego powodu w okolicach ważnych świąt, takich jak np. Chiński Nowy Rok, Chińczycy nie lubią widoku "tapioka". Jej widok traktują wówczas jako "zły omen" sugerujący czyjąś śmierć. W okolicach Chińskiego Nowego Roku, Chińczycy nie sprzedają więc tapioca na swoich straganach. Ponieważ zaś są oni jedynymi którzy sprzedają tą roślinę, zaś ja ostatnio przebywam w tropiku zawsze właśnie w okolicach Chińskiego Nowego Roku, to wyjaśnia dlaczego nie jestem tu w stanie pokazać jej zdjęcia.
       Tapioca jest rośliną tropikalną. W Polsce zapewne nie można jej zakupić w stanie świeżym, aby skorzystać z jej doskonałych własności wyciszania biegunki. Na szczęście wysuszona i sproszkowana tapioca eksportowana jest z krajów tropikalnych do wielu krajów świata (np. do Nowej Zelandii). Tyle że znana jest tam pod nieco inną nazwą. Nazywa się ją tam "krochmalem z tapioki" (po angielsku "tapioca starch"). W Nowej Zelandii taką wysuszoną i sproszkowaną wersję tapioca importowaną z Tailandii zdołałem zakupić pod nazwą "Tapioca Starch" - co na język polski tłumaczy się właśnie jako "krochmal z tapioki". Uczyniłem to kiedy po powrocie z wakacji w tropiku, podczas których zdołałem uchronić się od nawet najlżejszego zatrucia pokarmowego, niespodziewanie dostałem zatrucia i paskudnej biegunki już w Nowej Zelandii po zjedzeniu czegoś w restauracji "Mac Donald". Aby więc po kilku dniach spędzonych w toalecie wyleczyć tą paskudną biegunkę właśnie za pomocą tapioca sprawdzonej już wielokrotnie w działaniu, zacząłem w sklepach nowozelandzkich desperacko poszukiwać tej życiodajnej rośliny. Znalazłem ją w formie "krochmalu z tapioki" (tj. "tapioca starch"). Natychmiast zagotowałem kilka jej łyżek rozpuszczonych w wodzie otrzymując rodzaj galaretowatej zupy, niemal identycznej do owej "polewki" którą otrzymuje się z rozgotowania świeżego korzenia tapioca - jak to wyjaśniłem nieco powyżej w poprzednich opisach. Po wypiciu około pół litra tej "polewki" ponownie biegunka zniknęła "jakby ręką odjął". Czyli ów "tapioca starch" (tj. "krochmal z tapioki") okazał się równie efektywny w leczeniu biegunek jak świeża tapioca. Warto więc wiedzieć o owej życiodajnej cesze korzeni tapioca i krochmalu tapiokowego. Może to bowiem zaoszczędzić nam wielu cierpień i kłopotów.
       Tapioka posiada cały szereg zalet nad metodami leczenia biegunki przez dzisiejszą (oficjalną) medycynę ortodoksyjną. Przykładowo, jej efekty są natychmiastowe i piorunujące. Praktycznie nie znam żadnego innego lekarstwa które leczyłoby biegunkę tak szybko i tak skutecznie jak ona. Jest lekarstwem "naturalnym", dla którego nie odnotowalem aby pozostawialo po sobie jakikolwiek efekt uboczny. (Dla porównania, np. o węglu wiadomo, że posiada cechy rakotwórcze. Jednak ów węgiel jest jednocześnie jednym z "lekarstw" które na biegunkę oferuje nam medycyna ortodoksyjna.) Tapioka wcale też nie smakuje jak lekarstwo, a jak przyjemna "polewka" którą jest w stanie tolerować nawet najwybredniejsze podniebienie.
       Po wzgędem zawartości energetycznej, "tapioca" należy do pożywienia silnie "chłodzącego" ("yin"). W dawnych czasach Chińczycy zalecali umiarkowanie w jego jedzeniu. Zalecali także, aby jego zjedzenie neutralizować zjedzeniem czegoś "rozpalającego" - szczególnie jeśli jedząca osoba jest kobietą. Jednak w dzisiejszych czasach nadmiernego objadania sie przez ludzi jadłodajniową żywnością o "rozpalającym" (yang) charakterze, to stare zalecenie wcale nie musi być już tak pedantycznie przestrzegane. Wszakże zwykle nasz organizm otrzymuje właśnie nadmiar potraw typu "yang".
       Proszę odnotować, że lecznicze własności tapioka opisane są również na stronie internetowej owoce tropiku, oraz krótko wspomniane na stronie o wsi Wszewilki.

Fot. #B1a

Fot. #B1a: Przykład pojedynczego korzenia tapioka. Po chińsku korzeń ten jest nazywany "mook si", co dosłownie można tłumaczyć jako "drewniana belka" albo "kawałek drewna". Z kolei Malejowie nazywają go "ubi kayu" co dosłownie można tłumaczyć jako "drewniany ziemniak". Polewka ugotowana z owego korzenia jest dokonałym lekarstwem wstrzymującym biegunki (najlepszym z dotychczas mi znanych takich lekarstw). Zmielony i wysuszony miąsz tego korzenia stanowi doskonałą "mączkę krochmalową z tapioki", po angielsku zwaną "Tapioca Starch".

Fot. #B1b

Fot. #B1b: Przykłady całego szeregu korzeni tapioka. Takie stosy korzeni tapioka można znaleźć na targiowiskach z tropikalnych krajów, np. w Malezji.


#B1.1. Leczenie biegunki wodą z ugotowania brązowego ryżu:

       Leczenie biegunek krochmalem z tapioka NIE jest korzystne dla każdego. Przykładowo, osoby chore na cukrzycę NIE powinny spożywać krochmalu, bo w organiźmie ludzkim krochmal jest zamieniany m.in. na cukier. Na szczęście istnieją też poza-krochmalowe receptury leczenia biegunki. Jedną taką staro-indyjską recepturę przytaczam poniżej. Stwierdza ona:
       Zakup około pół kilograma brązowego ryżu zwanego parboiled rice. ("Parboiled rice" jest to brązowy ryż, który przeszedł specjalny proces preparacyjny. W procesie tym, kiedy ryż ciągle jest jeszcze w "łuskach", poddaje się go częściowemu ugotowaniu (sparzeniu) gorącą parą. Potem, już po wydobyciu go z "łusek", nadal pozostawia się na nim "plewy". W rezultacie, jest on jakby ryżowym odpowiednikiem dla europejskiego "chleba razowego".) Ryż ten można kupić np. w niemal każdym sklepie z indyjskimi przyprawami i produktami żywnościowymi. Ugotuj ten ryż razem z dużą ilością wody. Kiedy ryż jest już ugotowany i miękki, odlej (odcedź) z niego wodę i pij tę wodę tak często jak tylko możesz.


#B2. Leczenie kaszli (w tym przewlekłych lub chronicznych) białą rzodkwią i najróżniejszymi owocami:

       Jeśli w dzisiejszych czasach ma się kaszel, szczególnie chroniczny lub przewlekły, oraz uda się z nim do nowoczesnego lekarza, wówczas niemal z całą pewnością lekarz ów typowo przepisze nam antybiotyki jakie dla całego organizmu są bardziej szkodliwe niż korzystne. Antybiotyki te zaś wyjałowią z pożytecznych i niezbędnych do zdrowia bakterii nasz przewód pokarmowy, w przypadku niedokończenia ich pobierania okażą się zupełnie nieskuteczne, przyczyniają się do powstawania nieuleczalnych "super-bakterii", obniżą zdolność naszego organizmu do zwalczania infekcji i do samoleczenia zarodków raka, mogą napytać nam paskudnych alergii, oraz często pozostawią najróżniejsze przykre lub szkodliwe długotrwałe skutki uboczne. Tymczasem dawni ludzie znali wiele metod efektywnego leczenia kaszli, w tym przewlekłych lub chronicznych, zupełnie bez użycia antybiotyków. Tu opiszę niektóre z nich, na jakie się natknąłem w swych wędrówkach po świecie i już wypróbowałem na sobie jako wysoce efektywne.
       Z moich dotychczasowych sprawdzeń tych metod na sobie wynika, że prawdopodobnie najefektywniejszą z nich, bo u mnie działającą nawet szybciej i niezawodniej niż antybiotyk, jest stara chińska metoda leczenia wszelkich kaszli wywarem z białej rzodkwi (chińskiej). Jak wygląda biała rzodkiew chińska najlepiej ilustrują to zdjęcia dostępne w Google pod adresem https://www.google.com/search?q=white+radish&source=lnms&tbm=isch (kliknij na link zielony owego adresu aby je zobaczyć). Naukowo owa rzodkiew nazywa się "Daikon, Raphanus sativus L. var. longipinnatus Bailey". Wiem, że jest łatwo dostępna na jarmarkach, w sklepach z warzywami i w supermarketach zarówno Nowej Zelandii, jak i Malezji - bo w obu tych krajach wielokrotnie ją już kupowaliśmy. Czy można też zakupić ją w Polsce, tego NIE wiem, jednak jestem niemal pewien, że kupić tam będzie można jej nasiona (rośnie ona bowiem też w klimatach umiarkowanych, takich jak polski klimat) - stąd każdy kto ma dostęp do własnego ogródka może ją sobie posadzić. Receptura przygotowania wywaru z tej białej rzodkwi jest prosta. Po prostu: umytą i obraną ze skórki białą rzodkiew trzeba pokroić na kostki około jedno-centymetrowe, poczym w garnku zalać czystą wodą w ilości co najmniej około trzech objętości wody do jednej objętości rzodkwi po pokrojeniu, następnie długo gotować ją na wolnym ogniu aż do czasu gdy się odnotuje iż woda zaabsorbowała zawarte w rzodkwi soki - co rozpoznaje się po lekkim zżółknięciu wody, zaś co zajmuje z godzinę lub dwie gotowania. Dopiero po zdjęciu z ognia i częściowym przestygnięciu można odlać płynny wywar - jako że to on posiada własności lecznicze. Pozostałą zaś w garnku masę białej rzodkwi można zagospodarować w jakiś inny sposób - np. użyć ją jako składnik do którejś z licznych potraw jakich receptury znajdują się w internecie, lub przeznaczyć ją na paszę dla zwierząt. Po pierwszym ugotowaniu, do wywaru można dodać trochę "nierafinowanego" cukru w ilościach odpowiednich do naszego smaku - pamiętając przy tym, że chemikalia zawarte w rafinowanym (białym) cukrze mogłyby popsuć jego moc leczniczą. Wywar ten bowiem przy pierwszym w życiu piciu przez jeszcze nieprzyzwyczajoną do jego smaku osobę wywołuje raczej nieprzyjemne wrażenie. Jednak przy drugim i następnych piciach leczący się nim przyzwyczaja się już do jego smaku. W Malezji do jego osłodzenia najczęściej używany jest tzw. "rock sugar" czyli "cukier kamienny", jednak może to być też dowolny inny nierafinowany cukier (np. brązowy, albo palmowy), bowiem jego dodanie NIE jest istotne dla leczenia, a jedynie dla poprawy owego dosyć nieprzyjemnego w piciu smaku końcowego wywaru. Wywar ten należy pić zamiast innych napojów, około kubka za każdym razem kiedy poczujemy pragnienie, czyniąc tak aż do czasu kiedy nasz kaszel ulegnie całkowitemu zaniknięciu. U mnie w czasie pierwszego testowania leczniczych wartości tego wywaru relatywnie lekki kaszel jaki wówczas miałem zaniknął już pierwszego dnia po wypiciu trzech kolejnych kubków tego wywaru w odstępach kilku godzin od siebie. Wywar ten dobrze jest też wypić profilaktycznie - zawsze kiedy wiemy, że coś może na nas sprowadzić kaszel, a stąd że już istnieje zagrożenie neszych płuc i zdrowia. (Np. kiedy ktoś grubiańsko zakaszlał mikrobami wprost w naszą twarz, lub znajdziemy się w mieście w którym AQI, tj. "wskaźnik jakości powietrza", jest już niebezpieczny dla płuc bowiem wyższy od 100 - co w dzisiejszych czasach pogoni za zyskiem kosztem natury i ludzkiego zdrowia jest już typową sytuacją w wielu krajach tropikalnych, w, lub przy, których nagminnie i masowo spala się tropikalną dżunglę.) Faktycznie to znajoma, która powtórzyła mi przepis na ów leczniczo wysoce efektywny wywar, twierdziła że używając go zarówno zamiast antybiotyków do leczenia już zaistniałego kaszlu, jak i zapobiegawczo (profilaktycznie) - jeśli coś zaistniało co grozi jej wywołaniem kaszlu (np. bliskość kogoś kaszlącego, pojawienie się "haze", itp.), już od wielu lat z sukcesem unika dzięki temu wywarowi nabycia jakichkolwiek kaszlów. Za równie ważne uważa ona też, że lecząc kaszle tym wywarem oraz zapobiegając nim ich pojawianiu się, unika zażywania niszczycielskich dla ciała antybiotyków, w tym najszkodliwszego z licznych ich niepożądanych następstw ubocznych - tj. zaniżania przez antybiotyki naturalnej odporności jej organizmu na różne infekcje.
       Ponieważ jest już wiadomym, że spożywanie nadmiaru cukru też jest bardzo szkodliwe dla zdrowia, zaś cukier w powyższym wywarze służy jedynie poprawieniu smaku, ja rekomendowałbym aby po nawyknięciu do niezbyt przyjemnego smaku tego wywaru (np. już przy drugim i następnych jego gotowaniach) spróbować go NIE słodzić, a wypijać jako jedynie czysty wywar (tj. zupełnie bez dodania cukru) - co ja z sukcesem czynię od czasu jego drugiego z kolei gotowania.
       W punkcie #F3 strony o nazwie malbork.htm, oraz w punkcie #H3 strony o nazwie fruit_pl.htm - o owocach tropiku, opisane jest ludowe wierzenie z Malezji, że jedzenie surowych i niemytych tropikalnych owoców lokalnie tam zwanych "nangka" też leczy chroniczne i przewlekłe kaszle. Odnotuj, że po angielsku owoc "nangka" jest zwany "jackfruit". Ja osobiście faktycznie w 2010 roku uleczyłem swój okropny i przewlekły ówczesny kaszel poprzez jedzenie tego właśnie owocu.
       Jeszcze inne metody leczenia (i zapobiegania) przeziębieniowych kaszli opisałem w punkcie #C7 niniejszej strony.
       Wartu tu też odnotować to co wyjaśniam szerzej w punkcie #F11 swej innej strony internetowej o nazwie soul_proof_pl.htm, mianowicie że to Bóg a NIE lekarze ani lekarstwa decyduje jakie choroby nadal są nieuleczalne na danym poziomie ludzkiej moralności, ucywilizowania, oraz poszłuszeństwa Bogu. Dlatego niektóre kaszle w obecnych czasach nadal mogą być normalnie nieuleczalne - np. rozważ kaszel powodowany odporną na antybiotyki gruźlicą, rakiem płuc, zanieczyszczeniami powietrza (np. pylicą, wdychaniem azbestu), itp. Dlatego jeśli danego kaszlu NIE daje się uleczyć metodami tradycyjnej wiedzy ludowej (np. tu opisywanymi), wówczas trzeba jednak udać się do nowoczesnych lekarzy, choćby tylko po to aby swymi zaawansowanymi urządzeniami diagnostycznymi spróbowali ustalić jaki problem zdrowotny jest jego oryginalnym powodem. Warto wówczas też pamiętać, o zasadzie zalecanej w Biblii (patrz punkt #C5 z mojej strony o nazwie biblia.htm), a nakazującej nam iż aby poznać obiektywną prawdę, zawsze trzeba zasięgać co najmniej dwóch opinii - tj. iż "Na poświadczeniach dwóch albo trzech świadków oparta musi być każda sprawa." Innymi słowy, zanim ktoś zdecyduje się na jakiś drastyczny zabieg czy operację - szczególnie taki o którym wiadomo, że w jakiś sposób przynosi on wykonującym go lekarzom spory dochód, jest wysoce rozsądnym aby zawsze zasięgać tzw. "drugiej opinii" (a w co kosztowniejszych i istotniejszych dla nas sprawach - nawet "trzeciej opinii") od zupełnie odmiennych i NIE znających się nawzajem lekarzy.


#B3. Zwiększanie liczebności białych ciałek krwi "sokiem z liści papaya" (które może nawet uratować życie w przypadku choroby zwanej "dengue" lub podczas po-rakowej "chemoterapii"):

       Niektóre choroby, np. mordercza tropikalna choroba zwana "dengue" opisywana w punkcie #B1 strony o nazwie plague_pl.htm, a także niektóre zabiegi lecznicze, np. po-rakowa tzw. "chemoterapia", powodują raptowne zanikanie białych ciałek krwi. Dlatego w ich przypadkach dobrze jest wiedzieć, że doskonałym lekiem raptownie zwiększającym ilość białych ciałek krwi, jest "sok z liści papaya". Sok ten dosłownie "ratuje życie" coraz większej liczbie ludzi. Więcej informacji o sporządzaniu owego soku, jak również o samych owocach i krzewach papaya, zawarte jest w punkcie #E1 odrębnej totaliztycznej strony o nazwie fruit_pl.htm.


Część #C: Naturalne remedy używane na choroby typu grypa, przeziębienie, ból gardła, katar, itp.:

       Warto odnotować, że większość naturalnych sposobów leczenia opisanych poniżej w tej części strony, opisana została także na stronie internetowej "plaga".


#C1. Nacieranie jajkiem:

       Nacieranie jajkiem, po angielsku: "rubbing eggs", jest to sposób zbijania wysokiej gorączki w dół oraz leczenia ciężkich chorób, używany w dawnych Chinach i poznany przeze mnie z folkloru staro-chińskiego. Ma on działać poprzez przejmowanie przez ugotowane jajko szkodliwej energii danej choroby. Jego zasada działania jest więc podobna do zasady działania akupunktury, tyle że każdy może go zrealizować (nawet chory sam na sobie), bowiem nie potrzeba mieć dla niego wiedzy ani ekwipunku akupunkturysty, a ponadto nie dokonuje się w nim nakłuwania które zwykle zraża ludzi do prawdziwej akupunktury. (Dlatego ten sposób leczenia możnaby nazwać "akupunkturą dla nieprzeszkolonych", albo "tarciową odmianą akupunktury".) Polega on na tym, że piersi chorego, a czasami także i jego plecy, naciera się na gołą skórę dwa razy dziennie świeżo ugotowanym na twardo, ciągle gorącym i specjalnie przygotowanym jajkiem kurzym. Aby jajko przygotować do tego zabiegu, najpierw trzeba je ugotować na twardo i natychmisat po ugotowaniu obrać ze skorupki (kiedy ciągle jest bardzo gorące - im jajko jest gorętsze podczas nacierania tym lepiej). Następnie trzeba szybko wybrać z niego żółtko (nacierania dokonuje się tylko białkiem jajka). W końcu, dla lepszego odbierania energii danej choroby, w miejsce żółtka wstawia się monetę. Chińczycy zalecają że moneta ta ma być srebrna albo miedziana, bowiem te metale najlepiej oddziaływują z energią choroby. Aby jajko się nie rozpadło podczas owego nacierania, owija się je w pojedynczą warstwę cienkiej tkaniny z naturalnego włókna, np. w pieluchę, cienką chustkę do nosa, lub w cienką gazę. Wszystkie te czynności należy wykonywać tak szybko jak się da, aby jajko jak najmniej ostygło. Następnie trzymając za ów materiał w jaki jajko jest zawinięte, naciera się jajkiem piersi chorego. Nacieranie to się kontynuuje aż do momentu kiedy jajko ostygnie. Co mnie w owej metodzie szokuje najbardziej, to że przejmowana energia choroby powoduje w jajku użytym do nacierania trwałe zmiany strukturalne. Przykładowo energia choroby przejęta przez owo jajko od zwykłej gorączki, powoduje że nowa miedziana moneta może całkowicie zostać skorodowana. Z kolei energia groźnej choroby przejęta przez to jajko np. od tyfusu (duru brzusznego) powoduje, że w jajku tym pojawiają się włókna podobne do ptasiego puchu (w przypadku tyfusu owe zmaterializowane w jajku włókna są czarne, inne zaś choroby generują białe włókna).
       Najbardziej niezwykłe w nacieraniu jajkiem jest, że posiada ono wpisany w siebie wskaźnik ujawniający, czy metoda ta jest pomocna na daną dolegliwość. Mianowicie po pierwszym nacieraniu dla danej choroby przeglądamy zawartość jajka. Jeśli w białku znajdziemy jakiś rodzaj puchu, oznacza to że metoda ta leczy którąś z chorób jakie właśnie buszują w naszym ciele i dlatego nacieranie to powinniśmy kontynuować. (Każdy zaś z nas wie jak ugotowane jajko powinno wyglądać, bez trudu odkryje więc w nim puch - jeśli ten tam istnieje.) Jeśli zaś białko po nacieraniu nie zawiera żadnego puchu, wówczas to oznacza że jajko nie przejmuje szkodliwej energii choroby na jaką chcieliśmy go użyć i dlatego nie ma sensu nacierania tego kontynuować dalej dla danej choroby.


#C2. Natarcie i okład z mąki:

       Natarcie i okład z mąki jest również bardzo starym sposobem Chińskim dla eliminowania gorączki i choroby. Polega on na tym, że garść specjalnej mąki zawija się w cienką tkaninę - podobnie jak to czyni się z ugotowanym jajkiem w opisanym powyżej (3a) nacieraniu jajkiem (tyle że mąki się NIE podgrzewa). Następnie owym zawiniątkiem z mąką naciera się gołą pierś gorączkującej osoby. Po natarciu piersi, zawiniątko z ową mąką pozostawia się na środku piersi aby leżało tam przez około 15 minut. Podobnie też jak przy nacieraniu jajkiem, owa mąka absorbuje do siebie szkodliwą energię choroby. W następstwie tego przejęcia energii choroby, w mące pojawia się jakby delikatny puch ptasi - przy niektórych chorobach (np. tyfusie) czarnego koloru (dla normalnej gorączki puch ten jest biały). Zauważ, że obecność lub brak owego puchu, podobnie jak przy nacieraniu jajkiem, też jest tutaj wskaźnikiem czy ta metoda leczenia jest pomocna na daną chorobę. Najskuteczniejsza dla tego zabiegu jest specjalnie w tym celu spreparowana mąka zakupiona w sklapach z tradycyjnymi remedami chińskiej medycyny ludowej (sklepy takie istnieją tylko w krajach o dużej proporcji Chińczyków, np. Chinach, Hong Kongu, Singapore, czy Malezji). Niemniej z jej braku użyć można mąki z tapioca, dokładniej opisanej na stronie internetowej owoce tropiku, oraz krótko wspomnianej również na stronie o wsi Wszewilki.


#C3. Kompot z cebuli:

       Kompot z cebuli jest to staropolski sposób uzdrawiania stosowany w przypadku niektórych chorób, np. kataru. W sposobie tym gotuje się kompot z cebuli. Znaczy kilka cebul pokrojonych na plasterki gotuje się w ponad litrze wody aż cebula staje się miękka. W końcowym etapie gotowania dodaje się cukru do smaku - tak aby ugotowana cebula i woda smakowały jak kompot. Ten przyjemny w smaku kompot zjada się w dużych ilościach - ok. 1 litra przez jednego chorego, kiedy ciagle jeszcze jest gorący. Następnie chorego zawija się w pościel "aby się wypocił". W dawnej Polsce wierzono, że "choroba wychodzi z chorego wraz z potem". (Chińczycy by to wyrazili, że szkodliwa energia choroby usuwana jest z organizmu wraz z potem.)
       Warto tutaj dodać, że najnowszy folklor internetowy przyjmujący formę "łańcuchowych emailów" przyznaje cebulom cały szereg dalszych zdolności leczniczych. Folklor ten może być przeglądnięty w punkcie #C1 po kliknięciu na następujący


#C4. Sauna:

       Medycyna ludowa niektórych krajów, np. Finlandii, zaleca gorącą saunę w chwili kiedy zaczyna nas brać choroba. Gorąca sauna powoduje bowiem u nas wypocenie się. Z kolei z potem wychodzi z nas również i choroba. Ja muszę się przyznać, że raz w życiu skorzystałem z tego sposobu kiedy właśnie ostro brała mnie grypa. (Przy fabryce zapałek w Bystrzycy istniała kiedyś tzw. "sucha sauna" - tj. sauna która dla spowodowania pocenia się używa bardzo gorącego powietrza, a nie pary wodnej.) Po około godzinie spędzonej w owej saunie moja grypa zniknęła "jakby ręką ujął". Niestety, w przypadku plagi byłoby trudno skorzystać z sauny, chyba że mamy prywatną saunę w swoim domu. Niemniej 'komput z cebuli" opisany powyżej w #C3 powoduje niemal ten sam skutek co sauna - tj. indukuje on wypocenie się w naszym własnym łóżku.


#C5. Stawianie baniek:

       Jest to również bardzo stary sposób pozbywania się choroby stosowany w medycynie ludowej całego szeregu krajów, w tym Polski i Chin. Przez nazwę "bańka" rozumie się w nim dowolny hermetyczny przedmiot ukształtowany jak szklanka. W wielu przypadkach do roli owej używa się właśnie szklanek, chociaż widziałem również jak używane były w tym celu stare (puste) "cans" po piwie (tj. metalowe puszki w których wielu producentów piwa i innych napojów rozprowadza obecnie owe napoje). W dawnych czasach istniały również fabrycznie wykonane bańki. Miały one kształt jakby szklanek z zaokrąglonymi dniami (dla łatwiejszego mycia) oraz specjalnie poszerzonymi płaskimi obrzeżami. Owo szerokie płaskie obrzeże zapobiegało przed ich zbyt silnym "wpijaniem" się w skórę, co powodowałoby niepotrzebny ból.
       Aby "postawić bańkę" najpierw zwilżało się wodą jej obrzeże. Potem patyk z nawiniętym na niego kłębkiem waty maczało się w denaturacie i następnie podpalało. Takim zaś palącym się wacikiem (który niemal ociekał denaturatem) obcierało się naokoło wnętrze bańki. Następnie bańkę tą przykładało się do skóry pacjenta jego obrzeżem i podtrzymywało ręką aż sama zassała się ona do skóry. Zawarte w bańce gorące powietrze szybko ostygało, zmniejszając swoją objętość. To zaś powodowało przyssanie się bańki do skóry i wysysanie przez nią naróżniejszych fluidów z chorego ciała.
       Zasada na jakiej owe bańki uzdrawiały, tłumaczona jest dawnym twierdzeniem, że każda choroba to rodzaj szkodliwej energii który opanowuje ciało chorego. Energię tą można więc wyssać siłą z chorego ciała, m.in. poprzez przystawienie baniek. W przeważającej większości przypadków bańki stawia się na plecach chorego niezależnie od umiejscowienia choroby. Jednak eksperci w tej sprawie mają swoje obszary stawiania baniek które posiadają związek z rodzajem choroby jaka jest leczona (tj. używają oni baniek jako rodzaju bezigłowej akupunktury).


#C6. Skrobanie porcelanową łyżką:

       Jest to staro-chiński sposób na zbijanie w dół wysokiej temperatury. Z jego opisu jasno wynika, że NIE nadaje się on dla dziejszych ludzi i to wcale nie ponieważ np. "panadol" jest efektywniejszy, a ponieważ owo "skrobabie porcelanową łyżką" zdaje się być tylko dla masochistów i sadystów. Opisuję go tutaj wyłącznie jako ciekawostkę, jednocześnie zaś upominam aby w żadnym wypadku przypadkiem go NIE próbować, bowiem nasze dzisiejsze ciała nie są już dla niego odpowiednie. Generalnie polegało ono na tym, że w dawnych czasach plecy gorączkującej osoby najpierw nacierało się grubą warstwą oleju aby nadać im wymaganej śliskości. (Zwykle używało się do tego celu jakiegoś pachnącego olejku, np. eukaliptusowego, aby przy okazji namaścić skórę przyjemnym zapachem. Jednak sama zasada działania tego skrobania działała również nawet jeśli użyty został do tego najzwyklejszy olej jadalny.) Następnie plecy te skrobało się albo zaokrągloną krawędzią porcelanowej łyżki (jest to specjalna łyżka przez Chińczyków używana do jedzenia zupy i płynów), albo też zaokrąglonym obrzeżem porcelanowej szklanki. Skrobania przy tym dokonywano długimi równoległymi pociągnięciami przez plecy zawsze poczynając od góry pleców w kierunku ku dołowi (tj. nigdy na boki ani pod górę pleców). Skrobania dokonywano przez tak długo aż całe plecy były zaczerwienione (tj. aż wyglądały niemal jak po postawieniu "baniek" opisanych w poprzednim punkcie). Skrobana w ten sposób osoba w końcowym stadium doznawała dosyć sporego bólu.
       Zasada działania tej metody jest podobna do zasady działania "baniek" opisanych powyżej. Tyle że zamiast usuwać z ciała energię choroby poprzez jej wysysanie bańkami, przy owym skrobaniu tą szkodliwą energię usuwa się poprzez jej wyskrobywanie. Dodatkowym efektem jaki skrobanie to powodowało, było dostarczanie choremu dokładnego masarzu pleców. Czyli działało ono jak rodzaj "aku-pressury", tyle że skierowanej na plecy chorego, a nie na stopy.


#C7. Ludowe metody tropiku dla leczenia przeziębienia i bólów gardła oraz kaszlu:

       Obecnie w tropiku bardzo łatwo się przeziębić. Wystarczy spać w pokoju z włączonym "aircon" (tj. klimatyzorem powietrza), zaś następnego dnia budzimy się z bólem gardła i początkami kataru - po których wkrótce przybywa kaszel i kłopoty z oddychaniem. Sytuację jeszcze pogarsza silne zapylenie powietrza i spaliny samochodowe, które w obecnych czasach zamieniają atmosferę z co większych tropikalnych miast w rodzaj gęstej, lepkiej, śmierdzącej, stacjonarnej chmury, która zadusza i czyni chorym niemal każdego przybywającego do takich miast. Wynik jest taki, że przykładowo w niewielkim osiedlu środmiejskim, w którym zwykle spędzamy z żoną swoje wakacje, jeszcze w 2012 roku istniała tylko jedna apteka. Jednak już w 2014 roku aptek tych naliczyłem się tam aż 10 - każda też z nich była pełna klientów. Sporo też miejscowych znajomych wyraźnie pokaszliwało na spotkaniach z nimi. Inny przyklad, to w 2010 roku przybyłem do tropiku z paskudnym (jakby chronicznym) kaszlem, który nabyłem aż kilka miesięcy wcześniej przebywając ciągle w Nowej Zelandii, poczym wyleczyłem go w przeciągu zaledwie trochę ponad 2 tygodni jedynie jedząc dobre na kaszel owoce "nangka" i pijąc równie uzdrawiającą "wodę kokosową" (oba które to rodzaje tropikalnych owoców mają silne własności lecznicze - tak jak wyjaśniłem to pod "Fot. #F3" ze swej strony o nazwie malbork.htm i w punkcie #B2 niniejszej strony). Natomiast 22 kwietnia 2014 roku przybyłem do tropiku zupełnie zdrowy, jednak po pierwszej nocy spędzonej w pokoju hotelowym, w którym działał silny "aircon" - jakiego NIE mogłem wyłączyć, złapałem tam silne przeziębienie, ból głowy i kaszel opisywane dokładniej w (2014/4/22-3) z punktu #N3 i w (2014/5/1) z punktu #M2 swej strony o nazwie pajak_do_sejmu_2014.htm. Owo przeziębienie, ból głowy i kaszel zostały potem aż tak zintensyfikowane silnym zanieczyszczeniem powietrza które w ostatnich latach zaczęło nękać owo tropikalne miasto, że NIE mogłem już ich wyleczyć jedynie poprzez jedzenie owoców "nangka" i picie "wody kokosowej". Na przekór więc powtarzalnego zjadania owoców "nangka" i picia "wody kokosowej", przeziębienie to i ból głowy trapiły mnie uparcie aż do 17 maja 2014 roku - kiedy to odnotowałem ich dziwnie raptowny zanik. Natomiast kaszel sporadycznie trapił mnie dalej przez cały następny tydzień, aż w dniu 24 maja 2014 roku pozbyłem się go używając radykalnej i wysoce-efektywnej staro-indyjskiej receptury leczenia kaszlu, którą opisuję poniżej.
       Staro-indyjska (i jak osobiście się przekonałem - szybka oraz bardzo efektywna) metoda pozbywania się upartego kaszlu polega na kilkakrotnym zjedzeniu (aż do ustąpienia kaszlu) świeżych zielonych liści popularnej w tropiku przyprawy do potraw zwanej "Indian Holy Basil (tj. indyjska święta bazylia)" - pokazanej na "Fot. #C1" poniżej. W celu ich zjedzenia trzeba zerwać z krzaczka owej przyprawy około 5-ciu młodych pęczków liściowych rosnących na końcu (czubku) każdej jego gałązki. (Zrywa się tylko długą jak ludzki palec samą koncówkę każdej gałązki, na której to końcówce liście są najmłodsze i najobfitsze, zaś sam pęd gałązki nadal zielony i miękki.) Następnie owe końcówki liściowe, wraz z młodymi pędami od których one odrastają, wrzuca się do umycia w kubek zawierający około pół szklanki czystej wody w której rozpuściło się uprzednio jedną łyżeczkę zwykłej soli kuchennej. Miesza się łyżką owe czubki liściowe długo i starannie, aby zmyć z nich dokładnie słoną wodą wszelkie nieczystości i ewentualne mikro-organizmy. Kiedy jest się już zadowolonym, że owe końcówki z liśćmi są czyste, odciska się z nich słoną wodę, wkłada do ust i bardzo starannie żuje - tak aby zawarte w nich enzymy i składniki wydobyć ze zmiażdżonych zębami liści i łodyg. Po starannym przeżuciu, połyka się utworzoną w ustach zieloną papkę - dla pewności spłukania w dół jej leczniczych składników, popijając wszystko szklanką ciepłej lub gorącej wody.
       W przypadku mojego kaszlu z 2014 roku, jaki opisałem w pierwszym paragrafie tego punktu, kaszel zupełnie zniknął już po zjedzeniu jednej porcji owego ziela-przyprawy. (NIE na darmo jego hinduska nazwa zawiera słowo "Holy" co znaczy "Święty".) Jednak staro-indyjska receptura stwierdza, że jeśli kaszel NIE mija, zioło to należy jeść co najmniej raz dziennie przez tak długo, aż kaszel zaniknie.
       Niestety, mój ojciec zwykł mawiać, że "człowiek całe życie się uczy i ciągle umiera głupi". Ja starałem się naukowo ustalić "dlaczego?" tamto powiedzenie ojca typowo się sprawdza i doszedłem do wniosku, iż powodem jest systematycznie oblewanie przez nas "drugiego poziomu" szkoły mądrości życiowej jakiej poddaje nas Bóg. (Tę szkołę Boga opisałem pod nazwą "zasada odwrotności" m.in. w punkcie #B1.1 strony antichrist_pl.htm i w punkcie #F3 strony o nazwie wszewilki.htm.) Mianowicie, na pierwszym i łatwiejszym poziomie naszego edukowania Bóg poddaje nas najróżniejszym doświadczeniom życiowym, które mają nas nauczyć praw i zasad jakie mamy obowiązek przestrzegać w swym życiu. Kiedy zaś poznany już owe prawa i zasady, Bóg awansuje nas do drugiego, trudniejszego poziomu edukacyjnego, w któym mamy się nauczyć systematycznego przestrzegania owych praw i zasad jakie poznaliśmy już wcześniej. Niestety, ten drugi poziom edukacyjny większość z nas, włączając w to i mnie, w zbyt wielu przypadkach haniebnie oblewa. Przykładowo, ja sam w pierwszym poziomie nauczania, po wielu przykrych doświadczeniach poznałem empirycznie, że aby w tropiku zachować zdrowie i życie, trzeba przestrzegać całego szeregu praw i zasad, przykładowo: NIE spać w pokoju z włączonym "air-con", NIE jeść lodów ani NIE pić niczego zamrożonego, pić jedynie napoje które chwilkę wcześniej zostały zagotowane, jeść tylko te owoce które właśnie zostały otwarte lub pokrojone (najlepiej przeze mnie samego i to po dokładnym umyciu rąk), NIE jeść sałat ani żadnej zieleniny - chyba że wcześniej samemu je dokładnie wymyłem w posolonej wodzie, zjadać wyłącznie potrawy które zostały dobrze ugotowane lub upieczone jedynie chwilkę wcześniej i ciągle są gorące, NIE wystawiać ciała na ugryzienia komarów, NIE zwiedzać dźungli, NIE kupować niczego od wędrownych sprzedawców ulicznych, w ustronnych miejscach NIE spuszczać z oka nadjeżdżających motocyklistów, zaś jeśli zwalniają swą jazdę NIE pozwalać im podjechać bliżej do siebie niż około 2 metry, itd., itp. Niestety, w obecnym, drugim i trudniejszym poziome swojej edukacji życiowej haniebnie oblewam umiejętność systematycznego wdrażania w rzeczywistym życiu tych wcześniej poznanych już praw i zasad. Przykładowo, następnego dnia po wyleczeniu opisywanego tutaj upartego kaszlu były moje urodziny. Oboje więc z żoną celebrowaliśmy je zjedzeniem ulubionego dania w restauracji jaką lubimy. Po obiedzie zachciało nam się deseru w postaci tropikalnego rodzaju ogromnego miejscowego jadalnego lodu, którego lokalna nazwa zapisana polskim alfabetem brzmi "ajs kaczang". W rezultacie, nad ranem 26 maja 2014 roku obudziłem się z charakterystycznym drapaniem w gardle, który u mnie typowo oznacza nadejście najpierw bólu gardła, potem kataru, a w końcu upartego kaszlu. Tak więc ponownie zaczęło się spełniać stare powiedzenie "w kółko Macieju". Teraz więc rozumiem także dlaczego, na przekór iż wielu ludzi zna boskie przykazania i Biblię, tylko bardzo niewielu faktycznie potrafi nauczyć się w swym życiu nieprzerwanego wypełniania nakazów Boga, które to powtarzalne wypełnianie awansuje ich do poziomu tzw. "sprawiedliwych" opisywanych w punkcie #I1 strony o nazwie quake_pl.htm - tj. awansuje ich do poziomu moralnej doskonałości ściśle zdefiniowanego w Biblii pod ową dzisiaj nieco już mylącą nazwą "sprawiedliwi", co do którego to poziomu Bóg wielokrotnie nas ostrzega w aż kilku miejscach Biblii - np. w wersecie 20 z Psalmu 118, że "To jest brama Pana, przez nią przejdą tylko sprawiedliwi."
       Istnieje określony "progowy poziom zanieczyszczenia powietrza" przekroczenie którego uniemożliwia utrzymywanie zdrowia przez oddychających tym powietrzem ludzi. Moim zdaniem tropikalne miasto w którym często spędzamy z żoną swoje wakacje przekroczyło ów progowy poziom zanieczyszczenia powietrza gdzieś pomiędzy latami 2012 a 2014. Jednym z faktów potwierdzająych owo przekroczenie są reakcje mojego organizmu. W 2014 roku przybyłem do tego miasta całkowiecie zdrowy, jednak podczas całych moich 7-tygodniowych wakacji w owym mieście bez przerwy byłem na coś tam chory. (Co jest dokładną odwrotnością sytuacji z 2012 roku, kiedy przybyłem tam z przewlekłym kaszlem, który jednak klimat i owoce tego miasta szybko mi wyleczyły.) Kiedy w 2014 roku udawało mi się wyleczyć jedną chorobę, natychmiast zapadałem na następną. Wszystkie też nękające mnie wówczas choroby miały związek z zanieczyszczeniami powietrza. Obejmowały bowiem kaszel i najróżniejsze problemy z oddychaniem, a także całą gamę silnych alergicznych reakcji skóry na obecne w powietrzu zanieczyszczenia. O przekroczeniu owego wymaganego dla zdrowia progowego poziomu zanieczyszczenia powietrza świadczy też owo opisane w pierwszym paragrafie tego punktu około dziesięciokrotne zwiększenie liczby dobrze prosperujących aptek, jakie miało tam miejsce właśnie w latach 2012 do 2014. Na ostatnią ze swych wakacyjnych chorób zapadłem tam w poniedziałek, dnia 2 czerwca 2014 roku. Był to ponownie rodzaj grypy, jaką załapałem od znajomego który właśnie ją miał, a w którego samochodzie spędziłem na podróży kilka godzin. Wszakże polskie przysłowie stwierdza "na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą" - w tym zaś przypadku, na organizm osłabiony silnym zanieczyszczeniem powietrza wskakują wszystkie okoliczne mikroorganizmy. We wtorek owa grypa była już w pełni rozwoju. W środę kichałem i kaszlałem jak najęty, bolała mnie głowa, oraz bez przerwy ciekło mi z nosa. W czwartek moja żona NIE mogła już dłużej tego znieść, udała się więc do wspólnych znajomych którzy mają "Indian Holy Basil" w swym ogrodzie i przyniosła mi paczkę owego zioła. Pierwszą jego porcję zażyłem więc już w czwartek wieczorem, kiedy moja grypa była właśnie w swoim maksymalnym punkcie rozwoju. Już w jakieś 12 godzin po jej zażyciu, tj. nad ranem w piątek, mój nos przestał wyciekać, ból głowy jakby zelżał, zaś częsty kaszel który mnie trapił całą noc, z uprzednio suchego jakby zwolna zaczął przekształcać się w mokry. W piątek rano zażyłem drugą porcję tego zioła. Miałem przy tym okazję aby kontemplować dokładniej jego smak. Smak ten NIE jest przyjemny - typowy dla gorzkawej zieleniny. Przy jedzeniu zioło to silnie szczypie język - nieco podobnie jak szczypie go np. jedzenie śniegu. W około cztery godziny później poczułem silne zmęczenie i osłabienie mięśni. Nie wiem jednak czy stanowiło ono działanie zioła, czy też działanie choroby jaką zioło to leczy (prawdopodobnie grypy). Kolejną (trzecią już) porcję zioła zażyłem w piątek wieczorem o godzinie 17:00. Po owym zażyciu doświadczyłem pierwszej nieprzerywanej kaszlem i dobrze przespanej nocy od około tygodnia. W sobotę rano około 7:30 zażyłem czwartą i ostatnią przed odlotem do NZ porcję tego zioła. Do owego czasu wycieki nosa i bóle głowy całkowicie już zaniknęły. Powróciła też energia i siła. Ciągle jednak trapiły mnie okresowe ataki kaszlu, co do których nie byłem pewien czy indukuje je choroba, czy też silne zanieczyszczenia powietrza tropikalnego miasta jakie nieustannie irytowały moje nawykłe do lepszego powietrza płuca. Mój też odlot do NZ, dokąd NIE mogłem zabrać ze sobą owego zioła z powodu zakazu wwożenia do NZ jakichkolwiek roślin i ich nasion, spowodował że kaszel NIE został doleczony do końca. Wszakże powyższa receptura nakazuje, aby zioło to zażywać aż kaszel całkowicie ustanie. Jak się też okazało, czystrze powietrze NZ samo z siebie nie spowodowało całkowitego zaniku tego kaszlu, chociaż po przylocie do NZ moje kaszlenie powtarzało się już znacznie rzadziej niż w owym zadymionym tropikalnym mieście. W ten więc sposób, wakacje z 2014 roku w moim ulubionym tropikalnym mieście okazały się pierwszymi jakie pamiętam, że pojechałem na nie zdrowym, zaś powróciłem z kaszlem (z poprzednich wakacji pamiętam jedynie zaistnienie odwrotnych sytuacji).
       Co więc się stanie jeśli owo moje ulubione tropikalne miasto NIE zmieni swoich tendencji i nadal będzie kontynuowało w dotychczasowym tempie zwiększanie zanieczyszczeń swego powietrza? Ano odpowiedź na to pytanie wynika bezpośrednio z dużo większej efektywności wysysania tlenu przez silniki samochodowe niż przez pluca ludzkie. Pewnego więc dnia może się pojawić szczególna kombinacja warunków atmosferycznych, przykładowo może NIE być wiatru, zaś stacjonarna chmura lepkiego, dusznego powietrza nad owym miastem może być bardziej nieruchoma niż zwykle i może hermetyczniej niż zwykle blokować dostęp świeżego powietrza do miasta. Silniki samochodowe mogłyby wówczas zdołać wyssać z miasta cały tlen zawarty w zalegającej to miasto nieruchomej chmurze. Rezultatem byłoby, że kilka milionów mieszkańców miasta zasnęłoby niemal równocześnie snem wieczystym. Byłaby to tragedia jakiej dotychczas NIE znała jeszcze ludzka historia i jaka z pewnością na zawsze weszłaby jako ostrzeżnie do ludzkiego folkloru. Szkoda więc, że to właśnie moje ulubione tropikalne miasto usilnie stara się aby być pierwszym w świecie które może doświadczyć takiego losu. (Aczkolwiek wiem, że istnieją też inne miasta, które także podążąją tą samą drogą - np. w Nowe Zelandii są nimi miasto Christchurch, oraz miasteczko Timaru o stacjonarnej chmurze zanieczyszczeń powietrza którego piszę szerzej w punkcie #82 z podrozdziału W4 w tomie 18 swej monografii [1/5] - zaś na bazie obu to których miejscowości dokonałem później odkrycia wyjaśnionego dokładniej w punkcie #I4 swojej strony o nazwie day26_pl.htm, a stwierdzającego że "atmosfera fizyczna, stan powietrza i pogoda w danej miejscowości zawsze jest symbolicznym odzwierciedleniem postaw życiowych i atmosfery umysłowej dominującej wśród mieszkańców owej miejscowości".) Aby więc oddalić możliwość zdarzenia się opisanej powyżej tragedii, konieczne byłoby aby moje ulubione tropikalne miasto zaczęło wprowadzać natychmiastowe i raczej drastyczne reformy oraz posunięcia - tj. reformy podobnie drastyczne jak te opisywane w punkcie #D1 strony pajak_do_sejmu_2014.htm. Przykładowo, należałoby zacząć od zainwestowania w mieście w dobry system transportu publicznego bazujący na użyciu silników elektrycznych. Wszakże jak narazie, jeśli odnieść transport publiczny owego miasta do faktycznych potrzeb transportowych jego ludności, wówczas się okazuje, że jest on nawet gorszy niż transport publiczny w Nowej Zelandii. Należałoby też natychmiast zakazać użycia w owym mieście wszelkich wehikułów i motocykli o dwusuwowych silnikach spalinowych - których jest tam mnóstwo. Warto byłoby też wprowadzić i pedantycznie egzekwować ograniczenia do dozwolonych ilości zanieczyszczeń w spalinach samochodów, jako że na ulicach miasta można odnotować wiele ciężarówek otoczonych kłębami lepkiego dymu jak starożytne lokomotywy parowe - ponieważ prawdopodobnie dysze w ich wtryskiwaczach paliwa (kosztujące grosze w porówaniu do kosztów zdrowia wdychających ten dym ludzi) wymagają wymiany, jednak ich właścicieli nic NIE motywuje aby wymiany tej dokonać. Ograniczenia do mniej niż 10% z obecnej ilości, doprasza się też liczba samochodów jakie powinny mieć prawo aby wyjechać na miasto danego dnia, zaś ich właściciele powinni być motywowani do przyjmowania swych znajomych jako pasażerów. Wszakże nawet w miastach Nowej Zelandii, której całkowita liczba ludności jest mniejsza od ludności tego miasta, ciągle właściciele samochodów są zachęcani aby zabierać kolegów i znajomych jako pasażerów - patrz artykuł "Commuters urged to switch to carpooling" ze strony A9 gazety The New Zealand Herald, wydanie z poniedziałku (Monday), June 9, 2014. Łatwo zaś odnotować, że gro samochodów omawianego tu miasta zawiera tylko po jednej osobie w środku - tj. jedynie ich kierowcę. Aż więc się prosi aby uchwalić prawo, że każdy samochód prywatny jakiego numer rejestracyjny kończy się daną cyfrą, ma prawo wyjechać na miasto jedynie w dni których data też kończy się tą samą cyfrą (np. samochody o numerach kończących się cyfrą 7 mogłyby wyjechać na miasto jedynie 7, 17 i 27 każdego miesiąca). Warto byłoby też skrócić długość drogi jaką samochody muszą przejechać aby z punktu A dotrzeć do punktu B. Obecnie drogę tę ja szacuję na około 12-krotnie dłuższą od tej jaka fizycznie jest wymagana (po szczegóły patrz opisy z podrozdziału JG6.1 z tomu 8 monografii [1/5]) - co też oznacza, że każdy samochód wyziewa w mieście co najmniej 12 razy więcej zanieczyszczeń powietrza niż fizycznie powinien. Jest tak ponieważ wiele arterii miasta zbudowane zostało jako rodzaje betonowych tuneli po wjechaniu do których NIE daje się z nich ani zboczyć ani zawrócić, aż dojedzie się do następnych wrót pobierająch opłatę za ich użycie. Trzebaby też zacząć formować specjalne ścieżki i połączenia wyłącznie dla rowerów, oraz zacząć propagować i nagradzać użycie rowerów w celach dojazdowych i turystycznych. (Wszakże klimat owego miasta wyraźnie sprzyja użyciu rowerów, tyle że uniemożliwiają je obecne zagrożenia czyhające rowerzystów na ulicach tego miasta.) Przyszłość pokaże, czy owo moje ulubione miasto tropikalne zdoła się zdobyć na tak drastyczne posunięcia i reformy.


Fot. #C1ab: Oto tropikalne zioło, które w 2014 roku wyleczyło mnie, tj. dra Jana Pająk, z upartego kaszlu opisanego w (2014/4/22-3) z punktu #N3 i w (2014/5/1) z punktu #M2 strony o nazwie
pajak_do_sejmu_2014.htm. W krajach południowo-wschodniej Azji zioło to nazywane jest po angielsku "Indian Holy Basil". (Polskie tłumaczenie jego nazwy brzmi "indyjska święta bazylia".) Powyższa zielona odmiana tego zioła jest popularną w azjatyckich krajach przyprawą do potraw. Stąd rośnie ona w sporej proporcji ogrodów owych krajów. To zaś oznacza, że czytelnik pragnący wyleczyć tam swój kaszel, NIE powinien mieć kłopotów z jej znalezieniem i przeciw-kaszlowym użyciem - zgodnym ze staro-indyjską recepturą jakiej opis przytaczam w punkcie #C7 tej strony. Wystarczy wszakże aby popytał o tę przyprawę wśród znajomych Indyjczyków lub Chińczyków z ogródkami, a któryś z nich z pewnością będzie ją miał w swoim ogródku.
       Ja osobiście się przekonałem, że już powyższa, zielona odmiana tej przyprawy ma bardzo silne zdolności lecznicze - zapewne ponieważ jest przepełniona "chłodzącą" energią "yin", tak jak wyjaśniam to w następnym punkcie #C8. Np. kaszel leczy ona znacznie szybciej i efektywniej niż owoce "nangka" oraz "woda kokosowa". Mój uparty kaszel z 2014 roku wyleczyła ona bowiem po zażyciu zaledwie jednej porcji tej przyprawy. Jednak Indyjczycy twierdzą, że istnieje nawet jeszcze silniejsza, czarna odmiana tego samego zioła, cechująca się posiadaniem niemal czarnych liści. Ma ona leczyć jeszcze szybciej i jeszcze skuteczniej te same choroby, które leczy powyższa zielona odmiana. Tyle, że z powodu jej ogromnej mocy NIE nadaje się ona jako przyprawa do potraw, a stąd używana jest wyłącznie w celach leczniczych - co też oznacza spore trudności z jej zdobyciem. (Kliknij na wybrane z powyższych zdjęć aby zobaczyć je w powiększeniu.)

       Fot. #C1a(górne): Wygląd całego krzaczka przyprawy "Indian Holy Basil" o wysokości około 1 metra, sfotografowany pod kątem około 45 stopni w widoku z ukosa od góry. Odnotuj, że tłem dla zdjęcia tego krzaczka jest położony za krzaczkiem równie zielony trawnik. Stąd oglądając to zdjęcie trzeba starać się odróżniać ów trawnik od krzaczka.
       Fot. #C1b(dolne): Zbliżenie pokazujące wygląd liści i kwiatów przyprawy "Indian Holy Basil".


#C8. Użycie wywaru z liści tropikalnej "curry" do wzmacniania wątroby:

       Istnieje też staro-indyjska receptura jaka uczy jak wzmacniać i poprawiać pracę uszkodzonej lub chorej wątroby. Receptura ta bazuje na użyciu wywaru (herbaty) z liści tropikalnego drzewa znanego szeroko ponieważ z niego sporządzana jest powszechnie używana przyprawa zwana "curry" - tj. z liści drzewa pokazanego poniżej na "Fot. #C2". Oto opis tej receptury.
       Zerwij około 20 liści z drzewa "curry". Umyj je starannie najpierw w dobrze posolonej wodzie (aby usunąć z niej pyły, brud i wszelkie możliwe mikroorganizmy), potem dodatkowo wypłucz je w zwykłej wodzie - obu o normalnej pokojowej temperaturze. Pokrusz lub zmiażdż te liście na drobne kawałki. Otrzymaną miazgę zaparz wieczorem kubkiem gotującej się wody - tak jak parzy się herbatę. Pozostaw zapar (tj. wodę i liście) w kubku aż do rana. Zaraz po przebudzeniu się najpierw wypij wodę owego naparu, usuwając jednak lub odcedzając (tj. NIE konsumując) samej miazgi z liści - podobnie jak pijąc herbatę NIE piłbyś jej liści. Po wypiciu tego wywaru NIE wolno ci jeść ani pić niczego przez następne pół godziny, w ten sposób dając czas naparowi aby zrealizował swoje lecznicze działanie. Po upływie owej pół godziny możesz jeść, pić i czynić wszystko to, co czynisz normalnie w swoim codziennym życiu.
       Osoba od której zasłyszałem tę recepturę twierdzi, że powyższy zapar (herbata) z liści "curry" NIE leczy wątroby, a jedynie poprawia i wzmacnia działanie nadal zdrowych jej części. Jednak owa poprawa pracy wątroby w wielu dolegliwościach wystarcza aby podnieść jakość lub wydłużyć życie osoby cierpiącej na spowodowane czymś dolegliwości wątroby. Stąd omawiany tu zapar może okazać się pomocny w sporej ilości dolegliwości wynikających z niewłaściwej pracy wątroby, przykładowo po wszelkich odmianach zapaleń wątroby (łac. hepatitis), po zrujnowaniu swej wątroby z powodu skutków ubocznycyh działania innych lekarstw lub ciąży, po nadużyciu alkoholu lub sterydów, w przypadkach chorób autoimmunologicznych, w cukrzycach, oraz w wielu innych podobnych przypadach kłopotów z wątrobą.
       Wzmacniające wątrobę zdolności liści "curry" są już dobrze znane w świecie. Czytelnik może o tym się przkonać jeśli wpisze w jakiejś wyszukiwarce np. słowa kluczowe liver benefiting curry leaves.
       Czytelnicy którzy przeczytali już niektóre punkty tej strony, np. #B1, #C7 czy #F5, zapewne odnotowali, że kiedy mam ku temu okazję, wówczas zawsze staram się też wypróbować na sobie metodę leczenia jaką tu opisuję - poczym zdać relację czytelnikowi ze swoich wrażeń. Tak też uczyniłem z opisywaną tu herbatą z liści curry. Od znajomych zdołałem zdobyć jedną gałązkę z drzewa curry, którą udało mi się utrzymać przy świeżości przez trzy kolejne dni. Piłem więc opisywaną tu herbatę przez trzy kolejne poranki. Pierwsze wrażenia jakie mnie uderzyło, to że herbata ta ma silne własności "rozpalające" (tj. zgodne z definicją energii "yang" opisywanej w punkcie #B2 strony fruit_pl.htm). Aby więc się upewnić, czy faktycznie liście te zawierają duże ilości energii "yang", skonsultowałem sprawę z tym samym ekspertem do spraw energii z którym konsultowałem tamtą swą stronę "fruit_pl.htm". Jak się okazało, miałem rację - zgodnie ze stwierdzeniem owego eksperta, niemal wszystkie przyprawy są nosicielami dużych ilości energii "yang" - chociaż istnieje kilka wyjątków od tej reguły, np. ów "Indian Holy Basil" opisany w poprzednim punkcie #C7 - który jest zapełniony "chłodzącą" energią "yin" (to dlatego jest on w stanie uzdrawiać bóle gardła, kaszel i przeziębienia które wymagają "yin" energy). Niezależnie od owej energii "yang", w moim sprawdzającym wypróbowywaniu opisywanej tu herbaty uderzyły mnie też dwie inne cechy. Mianowicie, okazało się, że liście curry mają też silne własności moczopędne. W pierwszym dniu po wypiciu opisywanej tu herbaty sikałem jak obficie zapełniona cysterna straży pożarnej. Inną cechą okazało się, że niemal natychmiast liście te uregulowały moja kupę. Normalnie mam bowiem tendencje do zatwardzeń. Jednak po zażyciu opisywanej tu herbaty, wszystko zaczęło działać u mnie regularnie i sprawnie jak w szwajcarskim zegarku. Jeśli zaś chodzi o poprawę działania wątroby, to NIE mam obiektywnej opinii na ten temat, bowiem wątroba (przynajmniej moim zdaniem) działa u mnie OK, stąd opisywana tutaj herbata nic NIE zmieniła co bym odnotował. Jednak jest możliwym, że owe symptomy jakie odnotowałem i opisałem powyżej, są właśnie oznaką polepszenia się pracy wątroby - wszakże NIE jestem lekarzem, NIE wiem więc na co powinienem zwracać uwagę w tej sprawie.
       Osoby które mieszkają poza tropikalną strefą, np. w Polsce, mogą tu zadawać sobie pytanie, po co ja trudzę się opisywaniem receptur leczenia z użyciem tropikalnych roślin. Odpowiedź jest prosta. W dzisiejszych czasach, kiedy w dobrze oświetlonych i ogrzewanych mieszkaniach nauczyliśmy się hodować tropikalne kwiaty, zaś w ogródkach daje się wystawiać tanim kosztem cieplarnie z plastykowej folii, każdy chory ma możność aby sobie samemu hodować dowolną roślinę leczniczą, nawet tropikalną - jedyne co potrzebuje to nasiona tej rośliny (które w wielu przypadkach, np. "papaya", daje się uzyskać np. z owoców sprzedawanych już na niemal całym świecie), plus trochę inicjatywy oraz zabiegliwości. Na dodatek, lecznicze zdolności wielu tropikalnych roślin są też przenoszone przez najróżniejsze produkty jakie obecnie daje się nabyć w niemal każdym kraju świata. Przykładowo, w Nowej Zelandii NIE daje się kupić korzeni "tapioka", jednak w supermarketach sprzedają tam krochmal z tapioki. Stąd swoje biegunki ja leczę w Nowej Zelandii polewką ugotowaną z krochmalu tapioki - która działa równie skutecznie jak opisane w punkcie #B1 tej strony polewka z korzeni tapioka. W Nowej Zelandii można także łatwo zakupić żółty sproszkowany "tumeric" opisywany w punkcie #D1 tej strony, jaki trzyma pod kontrolą wiele chorób typu zapalenia i bóle - stąd jakiego pół łyżeczki NZ zimą 2014 roku ja wypijałem rano praktycznie każdego dnia (potem zaprzestałem tego wypijania, jako że jakby przestało ono dawać odnotowalne efekty).

Fot. #C2a(górne)
Fot. #C2b(dolne)

Fot. #C2ab: Oto dwie fotografie liści tropikalnego drzewa używanego do wytwarzania popularnej przyprawy do potraw, zwanej "curry". Te aromatyczne liście typowo są około 4 cm długie i 1.5 cm szerokie. Zgodnie z kolejną staro-indyjską recepturą, którą miałem okazję poznać, wywar (herbata) z liści tego drzewa poprawia funkcjonowanie wątroby - patrz przepis z punktu #C8 tej strony.
       Drzewo to jest równie popularne w ogrodach tropikalnych krajów, jak zioło pokazane na "Fot. #C1". Stąd nikt NIE powinien tam mieć trudności ze zdobyciem około 20 liści tego drzewa dla sporządzenia wzmacniającego wątrobę wywaru (herbaty). (Kliknij na wybrane z powyższych zdjęć aby zobaczyć je w powiększeniu.)

       Fot. #C2a(górne): Wygląd liści i owoców dorosłego drzewa "curry". Utrwalone tu drzewo wyrosło już już do wysokości około 5 metrów. To z liści owych drzew curry sporządza się opisywany tu wywar (herbatę).
       Fot. #C2b(dolne): Zbliżenie pokazujące wygląd liści młodego drzewka "curry" o wysokości około 50 cm. Drzewka takie są gotowe do zasadzenia w czyimś ogrodzie. Ich liście też mogą już być używane w opisywanej tu recepturze. Po wyrośnięciu ich liście wygladają jak te pokazane w części (a).


#C9. Użycie owoców drzewa zwanego "Morunga Kai - Daun Kelor" do oczyszczania nerek i przewodów moczowych:

       Kiedy w końcu czerwca 2017 roku przybyliśmy na wakacje do Malezji, przyjaciółka mojej żony słysząc o moim "zatruciu" opisanym w punkcie #G2.3 niniejszej strony, dała mi słoik owoców drzewa strączkowego podobnego do polskiej "akacji", jakie rosło w jej ogródku. Oryginalnie wywodząc się z Indii, popularnie drzewo to jest nazywane aż na cały szereg sposobów, przykładowo jako: "Moringa", "Morunga Kai", "Murungai Keerai", "Daun Kelor", oraz kilka jeszcze innych. Zgodnie z ludową wiedzą wszystko jest w nim leczące, tj. kora, drewno, liście i owoce - tyle że trzeba wiedzieć "jak" i "na co" to zażywać.
       Owoce tego drzewa podobno są najnowszym "szaleństwem zdrowotnym" Malezyjczyków. Podobno mają dziesiątki odmiennych wpływów zdrowotnych, większość z których szeroko jest już upowszechniana w internecie (tyle że w języku angielskim) - po przykłady patrz filmy z YouTube o adresach youtube.com/watch?v=2gDbMKiMemk czy youtube.com/watch?v=2I7Ie_aFRjo, albo patrz strona (blog) o zaletach leczniczych tego drzewa (których dostępność w internecie sprawdziłem i potwierdziłem w lipcu 2017 roku).
       Jako naukowiec, ja mam zwyczaj osobistego próbowania roślin leczniczych jakie ktoś mi poleca, poczym obserwowania na sobie efektów jakie one wywołują. Kiedy więc znajoma mojej żony poleciła mi owe owoce "moringa", natychmiast je spróbowałem. Będąc ostrzeżony, iż są one bardzo gorzkie, początkowo zjadłem dwa przed śniadaniem. Ich gorycz była jednak aż tak silna, że całe śniadanie smakowało gorzko, zaś gorycz panowała w moich ustach przez resztę dnia. Na drugi dzień (i następne) zjadałem więc już tylko po jednym owocu, nadal przed śniadaniem - mimo to ciągle psuły mi smak w ustach przez połowę dnia. Po kilku dniach zarzuciłem więc dalsze ich jedzenie - szczególnie iż odkryłem, że nadają one mojemu moczowi kolor wiśniowego soku (twierdzi się, że jakoby mają one moc oczyszczania (clenzing) nerek, pęcherza i przewodów moczowych).
       Jak jednak to opisałem w punkcie #G2.3 niniejszej strony, po początkowym wyleczeniu mojego NZ "zatrucia" kuracją z wody kokosowej, objawy tego zatrucia stopniowo zaczęły powracać. Analizując powody tego ich nawrotu, jednym z tych powodów - który uważałem, że powinienem sprawdzić, mogło być "odstawienie" dalszego zjadania owych owoców "moringa". Kiedy więc mój kaszel i indukowane kaszlem wymioty osiągnęły poziom jaki zacząłem uważać za co najmniej niepokojący, około dnia 2017/7/17 powróciłem do zjadania jednego owego okropnie gorzkiego owocu "moringa" przed każdym śniadaniem. Niestety, ich zjadanie NIE zahamowało procesu pogarszania się mojego zdrowia (faktycznie to NIE zaobserwowałem żadnego korzystnego wpływu tych owoców na mój kaszel i na indukowane nim wymioty). Stąd kiedy w sobotę, 2017/7/22, kuzynka mojej żony zaproponowała abyśmy spróbowali znanego jej wywaru z chińskich ziół zwanego "tygrysie mleko" (oryginalną chińską "receptę" na który pokazuje "Fot. #C3c"), chętnie skorzystaliśmy z jej propozycji. Na mnie efekt owego "tygrysiego mleka" okazał się być "piorunujący". Po trzech dniach-dozach jego zażywania zarówno mój kaszel, jak i indukowane kaszlem moje wymioty, natychmiast ustały - tak jak opisuję to szczegółowiej poniżej w punkcie #G2.3 tej strony. Zanikła więc też i potrzeba dalszego zjadania owoców "moringa", którego to zjadania natychmiast poten ponownie zaprzestałem.

Fot. #C3a (górne)
Fot. #C3b (środkowe)
Fot. #C3c (dolne)

Fot. #C3abc: Oto trzy fotografie, górna z których pokazuje drzewo "moringa", z widocznym na nim zielonym strąkiem jego owocnika, a także kwiaty i liście. Środkowa fotografia pokazuje podobno szczególnie lecznicze owoce drzewa "moringa" - których działania mi jednak NIE udało się potwierdzić na moich własnych dolegliwościach. Natomiast dolna fotografia pokazuje chińską "receptę zielarską" na tzw. "tygrysie mleko" - co do którego osobiście się przekonałem, że jest ono wprost "piorunująco efektywne" w leczeniu przewlekłych kaszli - takich jak mój opisany poniżej w punkcie #G2.3 tej strony.
       Drzewo "moringa" jest dosyć popularne w ogrodach tropikalnej Malezji, Indii, a nawet Australii - szczególnie przy domach zamieszkałych przez Indyjczyków, którzy objadają się ich owocami i liśćmi na najróżniejsze sposoby. (Kliknij na wybrane z powyższych zdjęć aby zobaczyć je w powiększeniu.)

       Fot. #C3a (górne): Wygląd drzewa, kwiatów i zielonego strąka z owocami dorosłego drzewa "morunga". Utrwalone tu drzewo wyrosło już do wysokości około 6 metrów. To z wyschniętych strąków owych drzew pozyskuje się owoce pokazane na "For. #C3b (środkowe)".
       Fot. #C3b (środkowe): Zbliżenie pokazujące talerz ze suchym już strąkiem w swej górnej części, poniżej z rzędem 5 owoców już wyjętych ze strąka, oraz jeszcze niżej rzędem 3 jadalnych zawartości owych owoców drzewa "morunga" już obranych z chroniących je łupin. Poniżej owców dla porównania ich wielkości pokazana jest też malezyjska moneta 10 centów o średnicy 18 mm. Najbardziej lecznicze są podobno owoce wyjęte z już suchego strąka tego drzewa - tj. strąka jakiego fragment jest pokazany w górnej części talerza. Strąk ten po wyschnięciu typowo ma około 50 cm do metra długości i w przekróju jest kwadratowy o boku około 20 mm. Po wyjęciu ze strąka, każde z ziarenek owego owocu jakby posklejanych z trójkątnych łupinek wygląda jak owe 5 ustawionych w rzędzie na talerzu pod strąkiem. W swej suchej i niejadalnej łupince owoce te kryją rodzaj jakby galaretowatej, czy watowatej, okruszyny wyglądającej jak miękkie białko z ugotowanego jajka - przykłady trzech z takich okruszynek już pozbawionych łupinek pokazane są w najniższym rzędzie. To właśnie te okruszyny zjada się w celach leczniczych. Są one jednak okropnie gorzkie - ich smak daje się porównać do smaku polskiego zioła "piołun".
       Fot. #C3c (dolne): Oto oryginalna chińska "recepta" zielarska opisująca jak sporządzić mieszankę ziołową zwaną "Tiger Milk" czyli "tygrysie mleko" (która ogromnie efektywnie leczy przewlekły kaszel typu jaki mnie trapił w 2017 roku). Niestety, aby móc odczytać tę receptę trzeba znać: (1) chińskie znaki - wszakże jest pisana chińskim pismem, (2) chińskie zioła - wszakże opisuje użycie ziół jakich używają chińscy herbaliści, (3) zasady pisania "recept" ziołowych w tradycyjnym chińskim leczeniu ziołami, oraz (4) umieć czytać tradycyjną ręczną "bazgraninę", której kiedyś używali na swych odręcznych receptach i z której słynęli w świecie wszyscy lekarze (z tego co widzę, chińscy herbaliści są ostatnimi w świecie, którzy madal tradycyjnie ją używają). Oczywiście, dla osób znających wszystko powyższe, "recepta" ta zawiera faktyczny przepis na efektywnie leczącą mieszankę ziołową - wystarczy więc ją sobie wydrukować i zabrać do chińskiej apteki zielarskiej aby nam ją tam przygotowali. Tak nawiasem mówiąc, to gdyby czytający te słowa potrafił przepisać tę recepturę na czytelniejszą formę drukowaną lub komputerowego zapisu, albo był w stanie przetłumaczyć ją na polski czy angielski, byłbym mu wdzięczny za podzielenie się z nami wynikami jego działania - które to wyniki z chęcią też bym tu opublikował.


Część #D: Naturalne remedy na uciszanie najróżniejszego rodzaju bóli:

      

#D1. Indyjski "tumeric" używany do eliminowania bólu mięśni, a także do łagodzenia innych bóli i stanów zapalnych:

       Niemal wszyscy znamy to doskonale. Jednego dnia biegamy po turystycznych atrakcjach nowego kraju, aż nasze nawykłe jedynie do siedzenia w fotelu mięśnie odmówią nam posłuszeństwa. Drugiego zaś dnia nie możemy się ruszyć, zaś każdemu naszemu poruszeniu towarzyszy okropny ból mięśni.
       Na szczęście w krajach tropikalnych istnieją doskonałe remedy na ów przesileniowy ból mięśni. Jedna z nich przyjmuje formę suchego żółtego proszku popularnej w krajach Azji sproszkowanej przyprawy do potraw szeroko używanej w Indiach - choć można ją kupić na targowiskach i w supermarketach w praktycznie każdym azjatyckim kraju tropikalnym ze strefy Pacyfiku, a nawet w Nowej Zelandii. (Ciekawe czy jest on dostępny w Polsce?) Przyprawa ta nazywa się "tumeric" (jego angielską nazwę czytaj jako "tumeryk"). Należy ona do tej samej rodziny co "ginger" ("ginger" to angielskojęzyczna nazwa dla przyprawy po polsku zwanej "imbir"). Jest też relatywnie tania - za kilka dolarów można kupić sobie całe jej kilo - co wystarcza na codzienne zażywanie przez ponad rok czasu.
       Z powodu przykrego smaku, tumeric typowo żażywa się kiedy około połowy jego łyżeczki rozpuści się w filiżance ciepłego mleka, dodając do tej mieszanki szczyptę czarnego pieprzu. (Mleko i pieprz intensyfikują absorbcję tumeric'a przez nasz system trawienny). Jeśli z jakichś powodów NIE mamy mleka, lub nasz system trawienny NIE akceptuje mleka, wówczas należy go rozpuścić w filiżance ciepłej wody poczym dodać do tej mieszanki około łyżeczki oleju kokosowego - co razem wzięte też zintensyfikuje absorbcję tumeric'a.
       Jeśli więc z przesilenia bolą nas mięśnie, lub boli cokolwiek innego, wówczas ów stary Indyjski przepis ludowy zaleca, aby około pół łyżeczki suchego, żółtego, sproszkowanego "tumeric" rozpuścić jak powyżej opisałem np. w filiżance lub w szklance ciepłego mleka, dodać pieprz, poczym całość wypić. W jakiś czas potem ból minie jak ręką odjął. Niestety, wielu tych co spróbowali "tumeric'a" zwykle stwierdza, że nie bardzo wiedzą co jest gorsze, ból mięśni, czy owo lekarstwo, jednak podobno gwarantuje ono szybką poprawę. (Ja osobiście jeszcze go nie próbowałem w użyciu na ból mięśni, ale dość regularnie go pijam dla poprawy samopoczucia. Ma on też bowiem własności antyzapalne, poprawia samopoczucie, usuwa zmęczenie, oraz usprawnia ostrość i działanie umysłu.) Jak zaś ci próbujący go po raz pierwszy na ból mięśni stwierdzają, owo lekarstwo (tj. owe pół łyżeczki sproszkowanego "tumeric" z pieprzem rozpuszczone w szklance ciepłego mleka) smakuje im aż tak okropnie, że konieczne jest istne bohaterstwo aby zmusić się do jego wypicia. (Ponieważ ja sam pijam go dosyć regularnie, zapewne zdołałem już jakoś nawyknąć do jego smaku, bo mi jego smak NIE wydaje się aż tak okropny.)
       Wtajemniczeni twierdzą, że owo lekarstwo podobno jest doskonałe również na wszelkie inne rodzaje bóli, np. na bóle reumatyczne.


#D2. Lecznicze zdolności zwykłej soli kuchennej - np. płukanie gardła stężonym roztworem soli dla wyeliminowania bólu gardła:

       W dawnych czasach ludzie rzadko chodzili do lekarza. Dlatego na wszelkie typowe choroby używali domowych lekarstw. Jednym z nich było płukanie gardła stężonym roztworem soli. Roztwór taki przygotowywało się poprzez rozpuszczenie czubatej łyżki stołowej soli kuchennej w około połowie szklanki gotującej się wody. O tym, że jest on wystarczająco stężony, świadczyło że po rozpuszczeniu owej ilości soli woda robiła się jakby gęstrza, zaś szklanka wydawała głuchy dźwięk kiedy mieszająca tą sól łyżka opukiwała jej ścianki. Po rozpuszczeniu soli w szklance gotującej się wody, należało odczekać aż woda ta ostygnie na tyle aby już dawała się wziąść do ust bez powodowania poparzenia, jednak ciągle była gorąca. Poczym płukało się nią gardło. Płukanie to polegało na braniu do ust kolejnego łyka owego roztworu, przechylaniu ust do góry tak aby roztwór spłynął do gardła, oraz równoczesnym wydawaniu dźwięków typu "gargling". Ja osobiście znalazłem tą metodę eliminowania bólu gardła za znacznie efektywniejszą i szybszą w działaniu od wszelkich środków do płukania gardła przepisywanych przez dzisiejszą medycynę ortodoksyjną.
       Leczenie bólu gardła roztworem soli jest tylko jednym z wielu przykładów wykorzystania leczniczych cech zwykłej soli kuchennej. Zwykła sól kuchenna jest bowiem doskonałym lekarstwem na wszelkie rozjątrzenia i infekcje ciała. Przykładowo, jeśli ma się ranę która NIE chce się goić - tak jak opisałem to w punkcie #N1 swej strony o nazwie solar_pl.htm, wówczas po kilkukrotnym wymoczeniu owej rany w lekko wychłodzonym (ale nadal gorącym) roztworze soli, rana ta typowo zaczyna się goić. Roztwór soli jest też najlepszym "odkażaczem" jeśli używa się go do umycia świeżych zadrapań i ran. Jeśli ma się pryszczyk który NIE chce ustąpić, nacieranie go solą, lub moczenie w goracej solance, spowoduje jego "dojrzenie" i następne pęknięcie oraz zanik. Wiadomo także, że np. konie z poranionymi nogami ich właściciele celowo ujeżdżają wzdłuż brzegu morza, aby sól zawarta w morskiej wodzie spowodowała wyleczenie ich nóg. Itd., itp. Innymi słowy, jeśli ma się jakikolwiek problem ze skórą lub raną, a NIE wie się jak go leczyć lub brak nam wymaganego lekarstwa, wówczas warto spróbować stężony roztwór soli.
       Pisząc o leczniczych własnościach soli kuchennej warto tutaj też ustosunkować się do twierdzń dzisiejszych "ekspertów" nauk medycznych, iż jakoby dla poprawy zdrowia ludzie powinni ograniczać ilości zjadanej soli kuchennej znacznie poniżej wartości dyktowanej im przez zmysły smaku i pragnienia. Jak wszystko bowiem co oficjalnie twierdzi dzisiejsza nauka, twierdzenie to należy przyjmować ze sporą "szczyptą soli" - wszakże do wszystkich oficjalnych stwierdzeń dzisiejszej monopolistycznej nauki utrzymuje swą ważność owo zaszyfrowane ostrzeżenie z Biblii, cytuję: "każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo wydać złych owoców, ani złe drzewo wydać dobrych owoców" (Biblia Tysiąclecia, Ewangelia Św. Mateusza, wersety 7:17-18) - po szczegóły patrz punkt #C4.7 ze strony o nazwie morals_pl.htm, punkty #K1 i #K1.1 ze strony o nazwie tapanui_pl.htm, albo punkt #A1.1 ze strony o nazwie totalizm_pl.htm. Jeśli bowiem dokładniej przeanalizuje się to twierdzenie oficjalnej nauki, to się okazuje, że jego poprawność NIE jest potwierdzona przez wymagany zasób empirycznego materiału dowodowego. Wręcz przeciwnie, empiryka zdaje się stwierdzać coś zupełnie odwrotnego. Ludzie wszakże od tysiącleci zjadają ilości soli jakie dyktuje im ich smak, zaś do grupy zjadających takie ilości soli należą też m.in. wszystkie znane długowiecznie-żyjące osoby. Ja osobiście znam przypadek, kiedy żona bezgranicznie wierząca stwierdzeniom dzisiejszej oficjalnej nauki, zaczęła systematycznie wmuszać w swego zdrowego jak koń męża niedosolone potrawy, rujnując tym zmuszaniem jego uprzednio niezachwianie zdrowy organizm. Nawet sporo samych reprezentantów nauk medycznych ostatnio zaczyna przyznawać, że oficjalnie zalecane przez rząd USA ilości soli jakie ludzie powinni zjadać są niezdrowo zaniżone, oraz że 95 procent ludzi łamie te zalecenia i zjada więcej soli niż "eksperci" im nakazują - po szczegóły patrz artykuł [1#D2] o tytule "Could 95 per cent of the world's people be wrong about salt?" (tj. "czy 95% ludności świata może być w błędzie w sprawie soli?"), ze strony A12 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post, wydanie z czwartku (Thursday), May 28, 2015. Jak zaś nam już wiadomo z badań tzw. "rojów", zbiorowa mądrość "ludzkiego zbiorowiska (roju)" zawsze jest większa niż indywidualna mądrość nawet największego "eksperta" w danej dziedzinie. Oczywiście, cały ten powyższy empiryczny materiał dowodowy jedynie uzupełnia stanowisko ludzi wierzących w Boga, których poglądy w tej sprawie możnaby opisać słowami jeśli ktoś bardziej wierzy w stwierdzenia fotelikowych naukowców oglądających świat przez grube szyby swoich "wież z kości słoniowej", niż wierzy własnym zmysłom (wzroku, słuchu, smaku, zapachu, czy dotyku) albo podszeptom sumienia lub ustaleniom własnego doświadczenia i zdrowego rozsądku, wówczas taki ktoś faktycznie wątpi w twórcze umiejętności Boga i w doskonałość z jaką Bóg nas stworzył. Wszakże tylko spartaczone stworzenie NIE zostałoby oryginalnie zaopatrzone przez Boga w zmysły, cechy i zdolności, które mu podpowiadają co jest dla niego najlepsze, oraz które go ostrzegają przed tym co dla niego faktycznie niedobre (tyle że, niestety, czasami poprawne działanie owych zmysłów, cech i zdolności u niektórych ludzi może zostać popsute lub zdegenerowane niewłaściwym ich użytkowaniem albo celowym ich zagłuszaniem).


Część #E: Folklorystyczne metody zapobiegania chorobom:

      

#E1. Unikanie przeziębienia kiedy dopadnie nas deszcz (tj. bio-akupunktura):

       Akupunktura może być realizowana nie tylko za pomocą metalowych igieł, ale także za pomocą jakichkolwiek obiektów, które mają własności intesyfikujące przepływ energii, np. które mogą dostarczać impulsów energii jakie stymulują nasze meridiany, lub które odpompowują tą energię poprawiając jej przepływ. Dla przykładu, w Malezji istnieje ludowe wierzenie, jakie faktycznie działa w praktyce (próbowałem je), a jakie stwierdza, że jeśli ktoś złapany zostaje w deszczu i życzy sobie uniknięcia zachorowania od tego powodu, powinien urwać najbliższe źdźbło świeżej trawy i zatknąć to źdźbło za jedno ze swoich uszu. Chociaż owo ludowe wierzenie nie wyjaśnia jak to źdźbło działa, łatwo jest wydedukować, że po umieszczeniu za uchem źdźbło to emituje swoją własną energię życiową, jaka oddziaływuje z energią życiową wydostającą się z punktów akupunkturowych za naszym uchem. Ponieważ każde ucho zawiera punkty akupunkturowe dla niemal wszystkich istotnych organów w ludzkim ciele, owo oddziaływanie energii ze źdźbła trawy wystarcza dla zapobiegnięcia jakiejkolwiek chorobie mogącej stanowić wynik danego deszczu.
       Inne wierzenie jakie posiada związek z akupunkturą, wywodzi się z folkloru Polski. Stwierdza ono, że to pierwsze krople każdego nowego deszczu, jakie spadają aż do chwili, kiedy ziemia jest całkowicie mokra, czynią ludzi chorymi. Dlatego, zgodnie z tym folklorem, możliwe jest zostanie przemoczonym deszczem do nitki i ciągłe pozostanie zdrowym, tak długo jak zdołamy uniknąć kropel które spadają, kiedy ziemia jest ciągle niekompletnie mokra. Aby wyjaśnić jak to wierzenie działa, musimy pamiętać że pierwsze krople deszczu jakie spadają, kiedy gleba ciągle jest sucha, niezależnie od uczynienia gleby mokrą zmywają także sobą wszelkie nieczystości zawarte w powietrzu (w tym izotopy radioaktywne w rodzaju tych powyrzucanych w powietrze po eksplozjach w Czernobylu i Fukushima - tak jak opisane to jest w punkcie #M1 strony o nazwie telekinetyka.htm). Dlatego krople tego pierwszego deszczu są wysoko naładowane jonami zanieczyszczeń jakie normalnie zawieszone są w powietrzu. Kiedy ów deszcz spada na naszą skórę, energia z jonów zanieczyszczeń blokuje przepływ energii życiowej przez naszą skórę, powodując chorobę. Stąd takie pierwsze krople deszczu działają jak rodzaj antyakupunktury, która blokuje nasze meridiany energetyczne.
       Jeszcze inny sposób zapobiegania choroby kiedy ludzie złapani zostali przez deszcz, stosowany był przez wojsko polskie w czasach mojej młodości. W owych czasach, każdemu żołnierzowi z oddziału wojska który podczas marszu został złapany przez deszcz, natychmiast po powrocie do koszar dawano do wypicia kubek gorącej (gotującej się) kawy zbożowej.
       Więcej informacji na temat zasady na jakiej działają opisane tutaj metody akupunkturowego zapobiegania choroby spowodowanej zostaniem złapanym przez pierwsze krople deszczu, zaprezentowanych zostało w podrozdziałach I5.6 oraz I5.5 z tomu 5 mojej najnowszej monografii [1/5]. Z kolei sama zasada działania akupunktury wyjaśniona została na odrędnej stronie internetowej o Koncepcie Dipolarnej Grawitacji.


Część #F: Niezwykłe rośliny i substancje oraz ich lecznicze cechy:

      

#F1. Kurara z tropikalnego drzewa Ipoh:

       Prawdopodobnie NIE istnieje inna roślina która miałaby równie silny wpływ na życie oraz na wyobraźnię ludzi, jak owo tropikalne drzewo które produkuje piorunującą truciznę zwaną kurara. Trucizna ta bowiem działa piorunująco na ofiary które zostały choćby zadraśnięte czymś co ją przenosi, jednocześnie zaś mięso zwierząt rażonych tą trucizną może być jedzone bez przeszkód i nikomu NIE szkodzi. Więcej na temat "kurary" wyjaśnione zostało w punkcie #D3 totaliztycznej strony fruit_pl.htm - o owocach tropiku ze strefy Pacyfiku i o filozofii ich jedzenia.
       Aczkolwiek "kurara" typowo uważana jest za truciznę, a NIE za lekarstwo, istnieje aż kilka powodów dla których umieściłem o niej informację na niniejszej stronie poświęconej ludowemu leczeniu i lekarstwom. Pierwszy z tych powodów to że czysta forma kurary faktycznie używana jest czasami w anaestezji (znieczulanie do operacji) dla odprężania mięśni - w małych dozach jest więc lekarstwem. Ponadto jeśli głód i brak jedzenia uważać za rodzaj dolegliwości, zaś upolowanie jakiegoś stworzenia i najedzenie się do syta - za wyleczenie owej delegliwości, wówczas kurara też jest rodzajem lekarstwa. Używana jest ona bowiem głównie przez myśliwych z dżungli dla powiększenia efektywności ich polowań. Kurara jest też rodzajem narkotyku dla upolowanego zwierzęcia. Paraliżuje ona bowiem m.in. mózg owego zwierzęcia, tak że zwierzę nie czuje potem bólu kiedy myśliwy podrzyna mu gardło. Nadaje więc ona polowaniom bardziej humanitarny charakter, zaoszczędzając cierpień upolowanemu zwierzęciu.
       Kurara wytwarzana jest z soku tropikalnego drzewa zwanego "Ipoh" - pokazanego na "Fot. #F1" poniżej. Sok ten jest gromadzony poprzez nacinanie kory na pniu tego drzewa. Następnie jest on mieszany z jeszcze dwoma innymi składnikami które stabilizują jego gęstość i podwyższają jego żywotność, przykładowo z włoskami owocnika palmy zwanej "Betram Palm". W końcu kurarą tą nasycane są miniaturowe strzałki wystrzeliwane do ofiar z dmuchawek.

Fot. #F1a(górna)
Fot. #F1b(dolna)

Fot. #F1ab: Dwie fotografie które ilustrują najważnieszcze szczegóły wyglądu całlego słynnego drzewa Ipoh. To właśnie z soku takiego drzewa Ipoh produkowana jest piorunująca trucizna "kurara". Drzewo to wcale jednak nie jest takie popularne w tropikalnych dżunglach. Aby je znaleźć trzeba dosyć sporo poszukiwań i wysiłku. Jego egzemplarz pokazany zarówno na powyższych fotografiach (a) i (b), jak i na pokazanych poniżej fotografiach (c) i (d), znalazłem i sfotografowałem w rodzaju dobrze utrzymanego parku, który zapewniał doskonała widoczność, a stąd i dobre warunki do fotografowania. Park ten znajduje się w "Forest Research Institute Malaysia (FRIM)", 52109 Kepong, Selangor Darul Ehsan, Malaysia; frim.gov.my. (Kliknij na daną fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
       Fot. #F1a(górne): Ja, czyli dr inż. Jan Pająk, przy pniu tropikalnego drzewa Ipoh. Fotografia wykonana w dniu 12 sierpnia 2008 roku. Jak widać drzewo to jest ogromnych rozmiarów i wygląda typowo - tj. niemal jak każde inne tropikalne drzewo. Aby wyprodukować kurarę, krajowcy nacinali korę na takim właśnie pniu, poczym zbierali trujący sok jak wypływał spod kory. Tuż nad moim prawym uchem widać tabliczkę inwentarzową z opisem tego drzewa, której zbliżenie pokazuje fotografia z części (b) tej ilustracji. Odnotuj także czystość, zadbanie i dobrą widoczność parku w którym powyżej pokazane drzewo rośnie. Tylko dzięki owej dobrej widoczności było możliwe sfotografowanie tego drzewa. Typowa tropikalna dżungla wcale bowiem tak nie wygląda. Dżungla normalnie jest tak gęsta że drzewa zaczynają w niej być widoczne dopiero kiedy można je już dotknąć ręką - czyli kiedy ktoś do nich się zbliży na odległość mniejszą od jednego metra. Oczywiście, w takiej naturalnej dżungli NIE ma mowy o sfotografowaniu i pokazaniu wszystkich szczegółów owego drzewa, np. jego korony, tak jak tego dokonują powyższe fotografie.
       Fot. #F1b(dolne): Wygląd korony drzewa Ipoh, sfotografowany z ziemi.

Fot. #F1c(górne)
Fot. #F1d(dolne)

Fot. #F1cd: Dwie fotografie które ilustrują wygląd liści słynnego drzewa Ipoh, z soku którego produkowana jest piorunująca trucizna "kurara". (Kliknij na daną fotografię aby zobaczyć ją w powiększeniu.)
       Fot. #F1c(górne): Zbliżenie pnia tego drzewa pokazujące wygląd jego kory a także wygląd tabliczki inwentarzowej z napisem identyfikującym owo drzewo, przybitej do jego pnia. Napis ten stwierdza, cytuję:
URTICACEAE
ANTIARIS TOXICARIA LESCIA
IPOH
MALAY PENINSULAR, MALAY ISLANDS
INDIA, CEYLON
Pod ową tabliczkę wsunąłem liść drzewa Ipoh. Następna tabliczka zawiera numer inwentarzowy drzewa: E1 441.
       Fot. #F1d(dolne): Wygląd liścia drzewa Ipoh. Dla sfotografowania liść ten położyłem na długim korzeniu owego drzewa.


#F2. Korzeń "żeń szeń":

       Kolejną rośliną szeroko znaną z jej niezwykłych cech jest korzeń zwany "żeń szeń". Już jego wygląd zapowiada nadprzyrodzone własności. Często bowiem korzeń ten przyjmuje kształt człowieka - znaczy ma głowę, tułów, ręce, nogi - tak jak człowiek. Najwyraźniej już sam wygląd owego korzenia został celowo tak zaprojektowany przez Boga aby zwrócić uwagę ludzi na jego niezwykłe cechy lecznicze. Zdolności lecznicze tego korzenia są tak szerokie, że są one bliskie hipotetycznemu lekarstwu jakie od tysiącleci stanowi marzenie ludzkości, a jakie najczęściej nazywamy "lekarstwem na wszystko". Zdjęcie i dalsze informacje na temat owego niezwykłego korzenia zawiera punkt #G2 na totaliztycznej stronie korea_pl.htm - o tajemniczej, fascynującej, moralnej, postępowej Korei.


#F2.1. Energetyzujący rosół z kurczaka i korzenia "żeń szeń":

       Korzeń "żeń-szeń" zażywany jest leczniczo na setki sposobów. Poniżej przytoczę przepis na jeden z tych sposobów który jest łatwy do przygotowania oraz zarówno przyjemny jak i krzepiący. Przyjmuje on formę smakowitego rosołu z kurczaka i korzenia "żeń-szeń". Rosół ten działa wzmacniająco i energetyzująco jeśli się go pije kiedy ciągle jest gorący. Używany jest on szeroko jako środek silnie wzmacniający i energetyzujący wśród Chińczyków z Prowincji Sarawak na tropikalnej wyspie Borneo. Oto przepis na ten smakowity rosół:

Składniki:
       - 1 kurczak (mała kura),
       - wysuszony żeń-szeń (około 50 gram),
       - 2 szklanki (lub więcej) gorącej wody.

Przyrządzenie:
       Zamocz żen-szeń przez jedną godzinę w ciepłej wodzie. Obierz kurczaka ze skóry. Warunkowo (jeśli zechcesz) potnij kurczaka na małe kawałki o wielkości na jedno ugryzienie każdy. W przeciwnym przypadku gotuj kurczaka w całości. Umieść kurczaka w elektrycznym wolno-gotującym naczyniu (po angielsku w tzw. "slow cooker"). Wlej co najmniej 2 szklanki gorącej wody wody do tego naczynia (tj. tyle wody ile rosołu zamierza się wypić w jednym zażyciu). Wrzuć żeń-szeń do środka, Gotuj wolno przez 6 godzin. Przez pierwsze 0.5 godziny nastaw wolno-gotujące naczynie na "wolno" (po angielsku "slow"), resztę zaś czasu na "automatycznie" (po angielsku "auto"). Nie dodaje się soli, ani NIE wolno dodawać soli.

Zażywanie:
       Wypijać rosół kiedy ciągle gorący. Z żeń-szeniem nie wolno stosować (mieszać) żadnego innego pożywienia które zwielokratnia naszą energię.
       Po pierwszym zażyciu do pozostałości dodaj jeszcze raz wody i gotuj ponownie po raz drugi. To drugie gotowanie ponownie rewitalizuje rosół - tak jak jego pierwsze gotowanie.


#F3. Energetyzująca zupa z gniazd jaskółczych:

       W niektórych krajach południowo-wschodniej Azji żyje odmiana jaskółek jakich ślina ma silne własności energetyzujące i wzmacniające. Ślina ta zaś zawarta jest w gniazdach owych jaskółek. Dlatego w tamtych krajach gniazda jaskółcze są zbierane, zaś po wymyciu z nich błota są one sprzedawane jako dosyć kosztowny rodzaj przysmaku i potrawy wzmacniającej. W wymytej z błota formie wyglądają one jak rodzaj gęstej siatki wykonanej z białego plastyku i ukształtowanej w formę gniazda. Ich działanie jako potrawy jest dosyć podobne do działania rosołu z korzenia "żeń-szeń" opisanego powyżej w punkcie #F2.1. Oto przepis na tą smakowitą i kosztowną zupę z gniazd jaskółczych (przepis ten również wywodzi się od Chińczyków zamieszkujących Prowincję Sarawak na tropikalnej wyspie Borneo):

Składniki:
       - 1 gniazdo jaskółcze,
       - 1 kawałek/kryształ chińskiego białego cukru (około 9 cm sześciennych),
       - 2 szklanki (lub więcej) gorącej wody.

Przyrządzanie:
       Wlać gotującą się wodę do elektrycznego wolno-gotującego naczynia (po angielsku zwanego "slow cooker"). Włożyć gniazdo jaskółcze. Wolno gotować przez 4 godziny. Wyłączyć wolno-gotujące naczynie. Dodać cukier.

Zażywanie:
       Wypijać zupę w dowolny sposób na jaki nam smakuje.


#F4. Rośliny zapobiegające niechcianym ciążom:

       W dawnych czasach ludzie też umieli zapobiegać niechcianym ciążom. Wiedza ludowa praktycznie każdego kraju, w tym Polski, zna miejscowe zioła i sposoby na uniknięcie ciąży. Jeden z tych sposobów opisałem w punkcie #E1 odmiennej strony internetowej fruit_pl.htm - o tropikalnych owocach strefy Pacyfiku i o filozofii ich spożywania. O innym sposobie zapobiegania ciąży stosowanym kiedyś przez Maoryski z Nowej Zelandii można sobie poczytać w artykule "Grant to research birth-control plant" (tj. "Pieniądze na badania rośliny do kontroli narodzin") ze strony A3 gazety The New Zealand Herald, wydanie z czwartku (Thursday), February 26, 2009. Artykuł ten opisuje roślinę zwaną "poroporo plant" (solanum aviculare) która jest rodzima dla Nowej Zelandii, Australii i Nowej Gwinei. Liście tej rośliny są gotowane zaś woda po ich ugotowaniu jest pita na jakiś tydzień przed menstruacją. Działa ona jako kontraceptyw - znaczy na krótki okres czasu czyni kobietę bezpłodną. Woda ta również leczy problemy ze skórą (np. enzymę czy świerzb) oraz eliminuje wszelkie bóle.


#F5. Uzdrawianie kobiecej bezpłodności ziołową kuraminą przez altruistycznego zielarza z Malezji:

       Podczas moich wakacji w Malezji spotkałem dosyć niezwykłego hobbystę z Kuala Lumpur. Z zawodu jest on doradcą rolniczym. Jednak jako rodzaj altruistycznego hobby dokonuje on bezpłatnego uzdrawiania bezpłodności u osobiście mu znanych par małżeńskich. Swoją metodę uzdrawiania bazuje on na folklorystycznym wierzeniu zasłyszanym kiedyś od starego zielarza chińskiego pochodzenia, żyjącego w malezyjskiej prowincji Pahang. Wierzenie to stwierdza, że rosół z kury ugotowany na wywarze specjalnie spreparowanych i wysuszonych na słońcu liści jednego z ziół rosnących m.in. w tropikalnej Malezji, leczy bezpłodność i reguluje miesiączki u kobiet - owo "zioło plodnosci" i jego leczniczy preparat pokazane zostały poniżej na fotografii (a) i (b) z "Fot. #F5".
       Istnieją dosyć wymowne problemy ze zidentyfikowaniem botanicznej (naukowej) nazwy dla owego zioła. Wygląda też na to, że zioło to ciągle NIE jest znane nauce. Wszakże zioło to dotychczas było tylko znane dawnym ludowym herbalistom z grona chińskich osadników w Malezji, czyli miało tylko znaną im folklorystyczną nazwę i identyfikację. Jednak naukowo nikt dotychczas go jeszcze NIE zidentyfikował ani opisał - co jest godne pożałowania, jako że folklorystyczna wiedza o jego niezwykłych zdolnościach już wkrótce może zostać zapomniana. Dlatego, począwszy od dnia 5 września 2012 roku dopiero niniejsza moja strona internetowa dostarczyła światu pierwszego powszechnie dostępnego naukowego opisu leczenia kobiecej bezpłodności tym cudownym ziołem. Przyjaciel omawianego tu uzdrowiciela, ze znajomością botaniki, twierdzi że zioło to naukowo nazywa się "Acalypha Wilkesiana v. Marginata" z rodziny "Euphorbiaceae". Niestety, ani wygląd liści ani kwiaty opisywanego tu "zioła płodności" wcale NIE pokrywają się w wyglądzie z owym "Acalypha Wilkesiana v. Marginata". Autor zwrócił się więc do jemu znanej hortikulturystki o ponowne zidentyfikowanie tego zioła. Na podstawie otrzymanych od autora zdjęć i opisów liści i kwiatów tego zioła, jego znajoma hortikulturystka stwierdziła, że wygląd "zioła płodności" jest najbliższy do wyglądu zioła zwanego "Clerodendrum Philippinum" (chociaż prawdopodobnie też NIE jest ono "Clerodendrum Philippinum") - tj. najbliższy do rośliny rodzimej dla Chin, jednak w celach medycznych upowszechnionej po wszystkich obszarach w przeszłości zamieszkiwanych przez chińskich kolonizatorów (w tym Malezji). Do czasu więc któregoś z moich następnych przyjazdów do Malezji, kiedy być może zdołam sfotografować i opublikować tutaj także kwiaty tej rośliny, powinniśmy uważać, że to zioło i jego lecznicze zdolności najprawdopodobniej ciągle NIE są znane dzisiejszej oficjalnej nauce. Wygląda więc na to, że autor tej strony jako pierwszy naukowiec w świecie wpadł przypadkowo na trop wysoce leczniczego zioła uprzednio znanego tylko ludowym herbalistom z grona chińskiej mniejszości narodowej zamieszkującej w Malezji, jednak ciągle nieznanego tzw. "ateistycznej nauce ortodoksyjnej" (tj. tej niedbałej, leniwej, monopolistycznej, nastawionej na zyski nauce, jaka opisana jest i zdefiniowana w punktach #C1 do #C4 strony o nazwie telekinetyka.htm). Stąd przez zupełny przypadek autor tej strony prawdopodobnie wpadł na trop, opisał, opoblikował i ponownie otworzył do użytku ludzkości pierwsze zioło odkryte (re-discovered) przez nową "totaliztyczną naukę".
       Aby realizować tą ziołową metodę uzdrawiania kobiecej bezpłodności, sporą proporcję swego wolnego czasu omawiany tu herbalista z Kuala Lumpur poświęca suszeniu w słońcu liści tego zioła i przygotowywaniu z nich wymaganego preparatu leczącego (jego leczniczy wywar musi być bowiem sporządzany z takich wysuszonych na słońcu i odpowiednio spreparowanych liści tego zioła). Początkowo on sam osobiście przygotowywał też ów dosyć pracochłonny leczniczy rosół na wywarze z owych spreparowanych liści. Jednak z czasem zaczął się ograniczać do jedynie dawania zainteresowanym znajomym paczek gotowego preparatu pokazanego na "Fot. #F5b", wraz z wyjaśnieniem jak mają oni sobie sami przygotowywać i zażywać ów leczniczy rosół.
       Chińczycy leczyli się ziołami już w czasach kiedy reszta świata była pokryta puszczami po których biegały z maczugami półnagie brodate dzikusy. W przeciągu więc owych kilku tysiący lat używania ziół, chińska medycyna ludowa wypracowała ścisłą procedurę, jak owe zioła należy przygotowywać do zażycia, aby ich efekt był możliwie najsilniejszy. Procedura ta faktycznie zawsze jest taka sama, niezależnie jakie zioło się używa. Jej wynikiem też zawsze jest jedna chińska "miska" (tj. miska o pojemności około 0.3 litra) kurzego rosołu jaki zawiera wywar z danego zioła. Leczona osoba wypija ten rosół i w ten sposób się leczy. Oczywiście, dla cherlawego Polaka, który wysłany został na jakąs placówkę dyplomatyczną w Chinach i którego rozliczne choroby leczone tam były przez miejscowych zielarzy zawsze tak samo wyglądającym (i tak samo smakującym ziołami) rosołem z kury, owe lecznicze rosoły wyglądały na rodzaj uniwersalnej "medycyny" która leczy wszystkie choroby. Wszakże NIE miał on pojęcia, że dla każdej choroby ten rosół z kury gotowany jest przez Chińczyków na innym rodzaju zioła. Tak zapewne powstała legenda o cudownej tzw. "kuraminie" opowiadanej zarówno poważnie jak i żartobliwie w Polsce z czasów mojej młodości i opisanej szerzej na odrębnej stronie o nazwie healing_kuramina.htm (patrz też punkt #H1 niniejszej strony).
       Opiszmy więc teraz jak chiński folklor ludowy przygotowuje zioła do zażycia - tj. jak sporządzana jest owa chińska ziołowa "kuramina". Procedura przygotowania "zioła płodności" dla jednej chorej osoby jest następująca (dla kilku osób należy odpowiednio zwiększyć ilość zioła i mięsa). (1) Około 7 do 10 liści spreparowanego zioła pokazanego tutaj na zdjęciu z "Fot. #F5b" wkłada się do glinianego garnka. Do gotowania bowiem ziół folklor chiński używa glinianych lub kamionkowych garnków, jako że metal typowego dzisiejszego garnka neutralizuje lecznicze energie zawarte w ziołach. Pić (jeść) gotowego zioła też NIE powinno się metalową łyżką ani z metalowej miski (Chińćzycy do jedzenia używają porcelanowych łyżek i miseczek). (2) Do tego samego garnka wkłada się też kawałki odpowiednio podsmażonego kurzego mięsa jakiego procedurę przygotowania opisałem w następnym paragrafie tego punktu. (3) Zioło i kurze mięso zalewa się w owym garnku wodą o objętości czterech "chińskich miseczek". (4) Gotuje się długo owo mięso i zioła na niskim ogniu - tak aby z początkowych owych 4-ch miseczek wody wlanej z ziołami i z kurczakiem, wygotowały się całe 3 miseczki wody, a pozostała w garnku tylko objętość 1 miseczki rosołu. Dopiero ten zredukowany przez odparowanie rosół leczona kobieta wypija w celach leczniczych.
       Z zażywaniem owego leczniczego rosołu wiąże się też problem co uczyni się z mięsem kurczaka z którego rosół ten zstał ugotowany. Aby mięsa tego nie marnować, najlepiej gdyby chora osoba go zjadła (co oszczędni Chińczycy typowo czynią) - oczywiście jeśli jest w stanie jeść i jeśli NIE przeszkadza jej ziołowy smak tego mięsa. NIE jest ono bowiem trujące ani szkodliwe. Alternatywnie, można też je dać do zjedzenia psu lub innemu stworzeniu. Ja osobiście jednak bym odradzał aby przypadkiem go NIE wyrzucać - takie wyrzucenie byłoby bowiem "niemoralne". Niemoralne zaś postępowanie NIE tylko, że grozi konsekwencjami które opisałem szerzej w punkcie #D5 strony o nazwie fruit_pl.htm, a grozi także, że nasze leczenie NIE zakończy się sukcesem. Wszakże musimy pamiętać o ustaleniu nowej "totaliztycznej nauki", że faktycznie to leczy nas Bóg, a pobierane lekarstwo jest tylko rodzajem naszego działaniowego "podania do Boga o wyleczenie". Bóg zaś ma zwyczaj karania wszelkich niemoralnych działań. Tymczasem wyrzucenie nadającej się do spożycia żywności która kosztowała kurę jej życie byłoby wysoce "niemoralnym" działaniem. Przy jedzeniu owego mięsa trzeba jednak pamiętać o empirycznych ustaleniach Chińczyków, że rosół ziołowy i ewentualne mięso z którego został on ugotowany musi się spożywać zaraz po ugotowaniu i to ciągle zanim on przestygnie. Chińczycy wierzą bowiem, że "zioło które po pierwszym gotowaniu jest lekarstwem, po drugim gotowaniu staje się trucizną". Dlatego lekarstw ziołowych NIE wolno "odgrzewać" - tak jak "odgrzewa się" (czyli powtórnie gotuje) niektóre potrawy. Lekarstwa ziołowe trzeba wiec spożywać zaraz po pierwszym ugotowaniu, zaś jeśli ciągle coś z nich zostanie, wówczas trzeba tego się pozbyć w sposób moralny (np. użyć to jako paszę dla zwierząt).
       Chińczycy mają także rodzaj tradycyjnej już ludowej procedury przygotowania przysmażonej kury użytej potem do gotowania z chińskimi ziołami w celu przygotowania leczniczego wywaru (tj. "kuraminy"). Aczkolwiek dla odwrócenia smaku określonego zioła procedura ta może używać odmienne rodzaje aromatycznego olejku i przypraw, generalnie zawsze ma ona niemal identyczny przebieg. Mianowicie, Chińczycy zwykle przygotowują owo przysmażane mięso kurze w następujący sposób. (a) Zakupują w sklepie kawałek tzw. "free-range" kury (tj. kury która wyrosła sobie na wsi biegając sobie wolna po polach i dziobiąc według swego upodobania wszelkie składniki jakie były jej potrzebne do wzrostu). Nie może bowiem to być kura hodowana "przemysłowo", której wzrost odbywa się wyłącznie z pożywienia dostarczanego jej przez ludzi. Dla sporządzania ziołowego lekarstwa używa się możliwie najmniejszą ilość kurzego mięsa, tj. taką jaka jest absolutnie niezbędna dla poprawienia smaku danego zioła - zwykle do użycia w owym celu leczniczym używana jest tylko jedna mała pierś kurza, lub dwie małe kurze nogi. (Chodzi tu o to, że używając jedynie bardzo niewiele mięsa, ma się potem mniejszy problem co z owym mięsem uczynić po jego ugotowaniu. Jak bowiem wyjaśniłem to na końcu poprzedniego paragrafu, nie opłaca się ryzykować wyrzucenia tego mięsa.) (b) Obdarcie ze skóry zakupionego kurzego mięsa. Ów bowiem leczniczy rosół ("kuramina") NIE powinien być gotowany z kurzej skóry. (c) Zakupienie kawałka świeżej przyprawy po angielsku zwanej "ginger" (polska nazwa to "imbir"). Kawałek ten w przybliżeniu powinien mieć wielkość odpowiadającą wielkości trzech ludzkich palców (dorosłych). (d) Pokrajanie owego "ginger" na maleńkie kostki wielkości główki zapałki. (e) Smażenie tego "ginger" na gorącej patelni w około 4 łyżkach stołowych jakiegoś aromatycznego oleju - np. chińskiego oleju zwanego "Linseed oil". Oczywiście, może to też być dowolny inny olej. (f) Włożenie kawałków kurczaka do tak podsmażonego "ginger" i podsmażenie w oleju powierzchni owych kawałków mięsa. Wnętrze mięsa powinno ciągle być surowe. Uwaga - dla wykonywania leczniczych ziół (tj. "kuraminy") Chińczycy nigdy NIE używają soli, bowiem sól eliminuje lub neutralizuje lecznicze energie zawarte w ziołach.
       Pracochłonność dokonywania opisywanego tu leczenia bezpłodności powiększa jeszcze fakt, że ów leczniczy rosół typowo musi być pity przez okres około pół roku, zanim zacznie on działać. Jednak ów hobbysta twierdzi, że ta pracochłonność jest warta zachodu bowiem, jak dotychczas, ma on 87% poziom sukcesu z przywracaniem płodności - tj. 87 % kobiet leczonych tym wywarem zdołało potem naturalnie sobie spłodzić i urodzić zdrowe dzieci. Tak zaś wysoki poziom sukcesu oznacza, że owa prosta kuracja ziołowa oszczędza kobietom i ich mężom wszystkich tych "uciech" związanych z leczeniem kobiecej bezpłodności metodami dzisiejszej "ateistycznej medycyny ortodoksyjnej" (tj. tej medycyny jakiej uczą na dzisiejszych uczelniach - po szczegóły patrz np. punkty #J2 i #I1 tej strony), takich jak koszta, czasochłonność, ból, ambarasment, niewygody, potencjalne pomyłki lekarzy, itp. Oszczędza też wszelkich owych ryzykownych następstw ubocznych które wynikają z użycia nienaturalnych metod "atistycznej medycyny ortodoksyjnej" - przykładowo sporej szansy, że wyprodukowane przez tą medycynę dziecko będzie miało zwiększone ryzyko śmierci z powodu raka, tak jak zwraca na to uwagę artykuł "Cancer linked to fertility problem" (tj. "rak związany z problemem płodności"), ze strony A10 gazety The New Zealand Herald (wydanie ze środy (Wednesday), October 31, 2012).
       Dla naukowej ścisłości autor tej strony sporządził jedną miseczkę omawianego tu leczniczego rosołu ściśle wypełniając ową staro-chińską recepturę - aby móc tu opisać "jak" on smakuje i "czy" jego smak faktycznie jest bardzo nieprzyjemny. Już podczas gotowania, rosół z tym ziołem zapełnił całe mieszkanie słodkawym (egzotycznym) zapachem nieznanego. Podczas spożywania miseczki tego leczniczego rosołu, autor doznał mieszanych uczuć. Powodem było, że rosół wcale NIE smakował źle czy nieprzyjemnie. Podczas przełykania wcale też NIE smakował jak kurzy rosół - choć w jakiś czas po zjedzeniu formował on w ustach charakterystyczny posmak zjedzenia kurzego rosołu. Jego smak raczej przypominał jakiś nieznany chemiczny płyn o łagodnym i niemal niemożliwym do opisania smaku. Jedyne wrażenie możliwe do zdefiniowania, to że "oszukiwał on zmysły" powodując że przy przełykaniu czuł się on całkiem zimnym w ustach i wzdłuż całej drogi przełyku. Ma się wrażenie, że przełykany jest wychłodzony w lodówce płyn. I to na przekór, że zgodnie z chińską zasadą jedzenia ziołowych lekarstw, był on jedzony wkrótce po ugotowaniu kiedy ciągle był on niemal gorący. (Tj. kiedy był on tylko na tyle ochłodzony aby NIE poparzyć ust przy jego jedzeniu, jednak kiedy miseczka w jakiej się znajdował ciągle rozgrzewała dłonie, informując ręce że nadal jest on gorący.) To poczucie zimna przy jego przełykaniu dowodzi, iż jest on przepełniony żeńską energią chłodzącą, którą Chińczycy nazywają "yin". Jak bowiem wyjaśnia to punkt #B2 na stronie o nazwie fruit_pl.htm a także punkt #K2 na stronie o nazwie god_istnieje.htm, owa żeńska energia "yin" m.in. ma właśnie "chłodzące" działanie. Prawdopodobnie zdumiewająca zdolność tego zioła do leczenia kobiecej bezpłodności wynika właśnie z faktu iż jest ono przepełnione żeńską energią "yin" która przywraca balans energetyczny u kobiety zażywającej to zioło. Ponadto, obecność w leczniczym wywarze znacznych ilości tej energii "yin" powoduje, że podczas przełykania ów rosół szczypał mnie w przełyku - tak jakby był silnie naelektryzowany (podobnie jak "szczypie" w język dotknięcie wilgotnym językiem obu biegunów naraz w baterii 4.5 Voltowej – co podczas zabaw niekiedy czyniliśmy w czasach mojego dzieciństwa), lub jakby zawierał jakiś bezsmakowy i bezwonny alkohol. Zawarte w nim energie także działały jak alkohol, powodując rozlanie się po umyśle odczucia jakby odprężenia, rozluźnienia i odpoczynku. Zmysł zapachu też przekazywał wrażenie jedzenia chemicznego płynu. Podsumowując tu eksperyment autora z zażyciem tego zioła, żadna kobieta spożywająca ten rosół, NIE powinna narzekać, że ów rosół, ani mięso z którego został on wygotowany, smakuje nieznośnie czy choćby tylko nieprzyjemnie. Faktycznie jego jedzenie jest rodzajem niezwykłej i dosyć przyjemnej przygody smakowej niemożliwej do doznania przy jedzeniu jakiejkowiek innej potrawy.
       Przypadki bezpłodności których wyleczenia on z sukcesem dokonuje należą do grupy tych niezwykłych, wobec których dzisiejsza medycyna jest całkowicie bezradna. Znaczy, kiedy pod względem biologicznym i medycznym zarówno mężczyzna jak i kobieta danej pary są przez dzisiejszą medycynę okrzykiwani jako całkowicie zdrowi i zdolni do posiadania dzieci, jednak kiedy dana para w żaden sposób NIE może spłodzić sobie potomka. Typowo bowiem po około pół roku picia przez kobietę opisanej tu "kuraminy", para taka z sukcesem spładza potomka. Mechanizm tego uzdrowienia ów hobbysta wyjaśnia zdolnością jego ziołowego wywaru do eliminowania wszelkich zakłóceń z cyklu miesiączkowym kobiet oraz do precyzyjnego wyregulowania tego cyklu miesiączkowego.
       Istnieje jeden wysoce intrygujący aspekt uzdrowień owego hobbysty-uzdrowiciela. Dla badacza takiego jak ja, który zajmuje się naukowym identyfikowaniem metod działania Boga, aspekt ten daje wiele do myślenia. Mianowicie, folklor ludowy który jest źródłem receptury na uzdrawiającą "kuraminę" używaną przez owego hobbystę-uzdrowiciela, stwierdza jednoznacznie że receptura ta będzie działała tylko w przypadku jeśli cały proces uzdrawiania zostanie zrealizowany bezpłatnie, czyli wyłącznie jako przejaw serdeczności, miłości bliźniego i dobrych życzeń uzdrowiciela. Ów uzdrowiciel pedantycznie przestrzega więc i tego nakazu, stąd nigdy NIE pobiera żadnej opłaty za swój leczniczy rosół ani za wkład pracy i materiały jakie inwestuje w sporządzenie swojej "kuraminy". Niestety, ów nakaz aby NIE pobierać opłaty za leczenie wprowadza poważne ograniczenie do zakresu stosowania tej metody przywracania płodności. Wszakże całkiem za darmo ów hobbysta-uzdrowiciel jest w stanie przygotować swój leczniczy preparat jedynie dla wąskiego kręgu swoich najbliższych przyjaciół i członków rodziny. Tymczasem poza owym kręgiem, w wielkim świecie żyje całe zatrzęsienie par i kobiet które zapewne też chciałyby skorzystać z jego uzdrawiającego rosołu. Niestety, tamte inne pary NIE mogłyby sobie pozwolić aby przenieść się do Kuala Lumpur na całe pół roku w celu poddania się tej bezpłatnej kuracji. Z kolei zarobki i możliwości tego hobbysty, a także istniejące legalne "pułapki", NIE pozwalają mu aby sporządzać i wysyłać bezpłatnie swoją "kuraminę" do wielu ludzi naraz z szeregu krajów świata. (Nie wspominając tu już faktu, że nawet gdyby był on w stanie wysłać to zioło wszystkim potrzebującym, prawdopodobnie zioło to ciągle by NIE dotarło do adresatów, bowiem zostałoby zatrzymane przez celników po przybyciu do celu ponieważ wygląda ono nieco podobnie jak jakiś rodzaj narkotyku.) Dlatego ja osobiście więc wierzę, że chociaż Bóg oddał w ręce tego hobbysty wysoce skuteczne narzędzie lecznicze, jednak aby zabezpieczyć to narzędzie przed wpadnięciem w ręce niemoralnych osób które NIE zasługują na dobrodziejstwo jego działania, Bóg jednocześnie nałożył poważne ograniczenia na zakres zastosowań tego narzędzia. Niezależnie od kilku ograniczeń wynikających z miejsca w którym zioło to wyrasta, ograniczenia te mają też m.in. formę wymogu, że aby leczenie zakończyło się sukcesem, musi ono być przeprowadzone zupełnie "za darmo" na zasadzie serdeczności, miłości bliźniego i tzw. "dobrej woli".
       W tym miejscu warto zadać wysoce ciekawe i istotne pytanie, mianowicie "czy gdyby te same wymagania 'bezpłatności', 'dobrej woli' i 'miłości bliźniego' spełnić przy wszelkich innych procedurach leczenia, to czy i wówczas poziom sukcesu tych procedur też podniósłby się do niemal 100%?" Na taką możliwość wskazuje wszakże nie tylko powyższy przykład hobbysty z Malezji, a także zarówno (1) Biblia, jak i (2) wyniki moich badań dotyczących "moralności" ludzkiej i metod działania Boga (np. wyniki moich badań opisane w punkcie #B5 strony seismograph_pl.htm, czy w punktach #I3 i #I5 strony o nazwie petone_pl.htm), oraz (3) ludowe doświadczenia wielu narodów, dosyć klarownie wyrażone np. foklorystycznym powiedzeniem Chińczyków, "on wyjdzie z tej choroby, bowiem jest on dobrym człowiekiem" (odnotuj że to chińskie powiedzenie faktycznie stwierdza "jego choroba ulegnie wyleczeniu, bowiem będąc dobrym człowiekiem jest on otoczony przez wielu ludzi którzy wszyscy będą zgodnie modlili się do Boga o jego wyzdrowienie, jednocześnie NIE ma on wrogów których przeciwstawne życzenia unieważniałyby owe życzenia o jego wyzdrowienie"). Przykładowo, w Biblii ową możliwość uzdrawiania przez Boga kaźdej osoby którą jakiś uzdrawiacz uznaje za wartą swego "bezpłatnego" wysiłku i autentycznych życzeń aby została ona uzdrowiona, potwierdza między innymi następujący werset 18:19 z "Ewangelii Św. Mateusza", cytuję: "Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie." W przypadku więc gdy uzdrawiacz uzna że ktoś jest faktycznie na tyle wartościowym i dobrym człowiekiem iż warto aby leczyć go "za darmo", wówczas o uzdrowienie tej osoby szczerze i zgodnie modlą się w duchu co najmniej aż dwie osoby, tj. ów uzdrawiacz oraz dana uzdrawiana osoba. Jeśli jednak ktoś jest leczony "za zapłatą" przez dyplomowanego (i drogiego) lekarza będącego produktem dzisiejszej ateistycznej i ortodoksyjnej uczelni medycznej, wówczas często o jego uzdrowienie modli się tylko jedna osoba, tj. sam chory - tak jak zasady modlenia się o uleczenie lub uzdrowienie wyjaśnia punkt #G7 strony will_pl.htm. Wszakże w dzisiejszych coraz niemoralniejszych czasach, przy takim leczeniu "za opłatę", chytry na pieniądze lekarz, zamiast też w zgodzie z uzdrawianym życzyć w swych myślach aby nastąpiło pełne wyleczenie danej choroby, może raczej skoncentrować swoje skryte myśli i życzenia na celu który jest zupełnie odwrotny do życzeń i myśli chorej osoby - mianowicie na uzyskaniu od chorego możliwie największej zapłaty, a stąd tylko na ulżeniu symptomów danej choroby zamiast na jej wyleczeniu. (Wszakże jeśli choroba pozostanie, a załagodzeniu ulegną tylko jej symptomy, wówczas za przedłużające się leczenie co bardziej zachłanny lekarz może "wyciągać" od chorego znacznie większą ilość pieniędzy niż gdyby całkowicie wyleczył on chorego - po więcej szczegółów na ten temat patrz punkt #I1 przy końcu tej strony.)
       Powinienem tu jeszcze dodać, że dla powodów wartych obiektywnego zbadania, Bóg obdarzył Malezję aż całym szeregiem niekonwencjonalnych metod uzdrawiania bezpłodności (szczególnie tych jej odmian wobec których ortodoksyjna medycyna jest bezradna). Niezależnie od opisanego powyżej hobbysty i jego "kuraminy", z leczenia bezpłodności słynie w Malezji niewielkie jeziorko o kształcie odwróconej piramidy (która to piramida trwale telekinetyzuje wodę tego jeziorka). Owo jeziorko nazywa się "Lake of the Pregnant Maiden" - t.j. "Jezioro Ciężarnej Piękności" (po malezyjsku "Tasik Dayang Bunting") i jest położone na niewielkiej skalistej wysepce przy brzegach turystycznej wyspy Langkawi z północno-zachodniej części Malezji. Kąpiele w natelekinetyzowanej wodzie owego jeziorka przywracają płodność. Więcej informacji o samym tym jeziorku zawarłem w punkcie #3 z podrozdziału KB4 tomu 9 mojej monografii [1/5]. Z kolei więcej informacji o życiodajnych cechach natelekinetyzowanej wody (i innej natelekinetyzowanej materii), zawierają podrozdziały H8 do H8.2 z tomu 4 i KB1 do KB3 z tomu 9 mojej najnowszej monografii [1/5].

Fot. #F5a(górne)
Fot. #F5b(dolne)

Fot. #F5ab: Acalypha wikesiana v. Marginata z rodziny Euphorbiaceae czy też Clerodendrum Philippinum? Z pewnością jednak "zioło płodności" efektywnie leczące kobiecą bezpłodność. Jego oficjalna nazwa NIE została jeszcze zidentyfikowana - wygląda więc na to, że autor tej strony przypadkowo wpadł na trop zioła ciągle nieznanego "ateistycznej nauce ortodoksyjnej" (tj. tej niedbałej, leniwej i monopolistycznej nauce jaka opisana jest i zdefiniowana w punktach #C1 do #C4 strony o nazwie telekinetyka.htm), a stąd autor otwarł do użytku ludzkości pierwsze zioło odkryte przez nową "totaliztyczną naukę". Dotychczasowe wyniki stosowania tego zioła zdają się sugerować, że około 87% bezpłodnych kobiet zażywających to zioło (tj. 7 z każdych 8 zażywających), naturalnie zachodziło w ciążę w przeciągu NIE później niż jednego roku od podjęcia jego zażywania. (U pozostałych, 8-mych z tych kobiet, prawdopodobnie przyczyna bezpłodności leżała u jej partnera). Preparat tego zioła (ten pokazany w części "b") dostarczany jest bezpłatnie osobiście znanym owemu uzdrawiaczowi parom lub osobom. Aby nieco załagodzić jego nieprzyjemny smak, raz w miesiącu preparat ten gotuje się z kurczakiem zgodnie ze starą chińską recepturą ludową, poczym kobieta wypija powstałą w ten sposób szklankę rosołu zawierającego w sobie wywar z tego zioła. (Kliknij na powyższe zdjęcie aby zobaczyć je w powiększeniu, albo aby przemieścić je w inne miejsce ekranu.)
       Fot. #F5a(górne): Wygląd "zioła płodności" (tj. "fertility herb") rosnącego w Malezji. Zioło to można poznać po unikalnym wyglądzie jego dużych jak ludzka dłoń liści oraz bardzo charakterystycznych kwiatów. Niestety, autor tej strony NIE był obecny w Malezji kiedy ono zakwita, stąd NIE może tu pokazać jak wyglądają jego kwiaty. Z ich opisu wie jednak, że kwiaty tego zioła są małe, białe, podobne do kwiatów niewielkiej białej róży, naraz zakwita ich wiele formując kwiatową kulę (podobną do kuli formowanej przez biale kwiaty "hydrangea"), oraz że w jakiś czas po zakwitnięciu kwiaty te zmieniają kolor na różowy. Pokazane tu na fotografii zioło wyrosło do wysokości około jednego metra. Jednak największe jego okazy mogą osiągać wysokość do 2 metrów. Cechy leczące kobiecą bezpłodność mają jego liście, które jednak przed zażyciem trzeba pracochłonnie przetransformować w specjalny "preparat leczniczy" nieco podobny z wyglądu do liści tytoniu używanych do zwijania cygar. Mianowicie, liście te trzeba aż osiem razy kolejno gotować w parze wodnej, poczym wysuszać na słońcu, potem ponownie gotować i wysuszać, itd. (tak aż 8 razy). Przy każdym takim kolejnym gotowaniu, razem z liśćmi gotuje się aż cztery objętości wody (np. cztery szklanki), poczym zgodnie z chińską tradycją zielarską gotuje tą wodę i liście przez tak długo, aż owa woda wygotuje się do jednej objętości (np. do jednej szklanki). Po takim potraktowaniu tych liści, gotowy do użycia, suchy preparat leczniczy wygląda jak pokazuje to fotografia z części (b). Dopiero ten suchy preparat ów uzdrowiciel rozdaje za darmo znanym mu parom lub osobom które zdecydują się leczyć wykrytą u nich kobiecą bezpłodność.
       Uderzająca w owej wysoce pracochłonnej procedurze przygotowania leczniczego preparatu "zioła płodności", jest jej podobieństwo do procedury przygotowywania tzw. "lekarstw homeopatycznych". Wygląda więc na to, że obie te procedury przygotowania lekarstw są celowo tak zaprojektowane aby w końcowym produkcie zwiększać ilość szczegółnego rodzaju energii, która w punktach #D1 do #E1 totaliztycznej strony o nazwie parasitism_pl.htm opisywana jest pod nazwą energia moralna lub energia "zwow" - właśnie która to energia (a NIE lekarstwo jakie ją zawiera) wybiorczo leczy dany rodzaj chorby lub dolegliwości.
       Fot. #F5b(dolne): Gotowy do użycia, wysuszony preparat z "zioła płodności" rosnącego w Malezji. Pokazana tu ilość tego preparatu jest odpowiednia dla jednorazowego spożycia przez jedną leczoną kobietę. Przez omawianego tu zielarza preparat ten jest rozdawany za darmo osobiście znanym mu parom lub osobom chcącym wyleczyć wykrytą w ich związku kobiecą bezpłodność. Szokująca jest w nim wysoka efektywność z jaką leczy on kobiecą bezpłodność - na bazie dotychczasowych zastosowań ocenianą na około 87% przypadków. Jednorazowo w każdym cyklu płodnym danej kobiety należy ugotować około 7 do 10 liści tego preparatu wraz z kurczakiem (kurczak jest dodawany tylko dla zmienienia jego nieprzyjemnego smaku) poczym kobieta wypija cały powstały w ten sposób rosół. W około pół roku od rozpoczącia takiej kuracji (ale NIE dłużej niż po roku), typowo kobieta ta naturalnie zachodzi w ciążę. Preparat ten okazuje się też pomocny w przypadkach "witro-fertylizacji" - którą potrafi on uczynić efektywną już po tylko jednej próbie.


#F6. Bogactwo leczniczych roślin w Malezji:

Motto: "Dla każdej choroby Bóg stworzył też zioło, roślinę lub owoc które leczą tą chorobę."

       Niniejsza strona NIE jest w stanie omówić wszystkich leczniczych ziół, roślin i owoców wraz z ich uzdrawiającym działaniem - chociaż na niej, a także na jeszcze jednej totaliztycznej stronie o nazwie fruit_pl.htm, opisany jest aż cały szereg co bardziej istotnych przykładów. Wszakże takie opisy wymagałyby przygotowania opasłej encyklopedii, a NIE niewielkiej strony. Niemniej jako folklorystyczną ciekawostkę, opiszę tu kilka co powszechniej trapiących ludzi chorób czy dolegliwości, oraz wskażę roślinne lekarstwo z Malezji o którym lokalny folklor twierdzi, iż leczy on daną chorobę czy dolegliwość.
       1. Rak. Folklorystyczne lekarstwo ziołowe rosnące w Malezji, które powszechnie się tam wskazuje jako leczące raka to tzw. wężowa trawa z Sabah (lokalnie nazywana "Sabah snake grass"). Aczkolwiek, jak większość ludowych ziół i lekarstw, "trawa" ta NIE była dotychczas oficjalnie badana, podobno leczy ona (i zapobiega) wszelkie odmiany raka. Jej stosowanie sprowadza się do picia każdego dnia rano soku jaki nie tylko wyciskany jest z owoców, ale także z około 30-tu liści owej "trawy". Odnotuj, że chociaż nazywają ją "trawą", faktycznie wygląda ona jak rodzaj miniaturowego drzewka wierzby - ja mam nawet jej fotografię jednak jej tu NIE publikuję, bowiem relatywnie dobrze jest ona już opisana i zilustrowana w internecie.
       2. Męskie problemy ze wzwodem. W dzisiejszych czasach otyłości, coraz więcej mężczyzn ma trudności z odbyciem stosunku seksualnego z powodu trudności ze wzwodem. Na szczęście ortodoksyjna medycyna dorobiła się już lekarstw, w rodzaju "viagra". W Malezji jednak, od wieków znane jest naturalne lekarstwo ziołowe leczące problemy z męskim wzwodem oraz intensyfikujące męski popęd płciowy. Jest ono nazywane "Tongkat Ali". (Jego botaniczna nazwa to "Eurycoma longifolia".) Jego wprost legendarne działanie jest już aż tak znane w Malezji i poza jej granicami, że przykładowo w sierpniu 2012 roku w historycznej miejscowości malezyjskiej zwanej "Malaka", pastylki zawierające ekstrakt z "Tongkat Ali" wystawione były tam na półkach niemal każdego sklepu dla turystów. (Odnotuj jednak, że były to "pastylki ekstraktu", jakich działanie niekoniecznie musi się pokrywać z działaniem samego zioła. Natomiast samego zioła "Tongkat Ali" NIE dawało się tam jednak oficjalnie zakupić w sklepach ani w aptekach.)
       3. Kobiecy brak "libido". U wielu dzisiejszych kobiet szybko zanika chęć odbywania stosunków seksualnych. Lekarze nazywają to zjawisko zanikiem "libido". Jak dotychczas konwencjonalna medycyna NIE zna lekarstwa na ten zanik - tj. NIE zna czegoś co dla kobiet byłoby odpowiednikiem męskich "viagra". Jednak folklor Malezji zna taki kobiecy odpowiednik "viagra", a ściślej zna zioło które czyni kobiety - jak to po angielsku się nazywa, "horny", czyli usilnie potrzebujące i dopraszające się "stosunku seksualnego". Jest ono tam nazywane "Kacip fatimah". Można powiedzieć, że jest ono malezyjskim odpowiednikiem dla polskiego zioła zwanego "lubczyk". Tyle że owo malezyjskie zioło jest znacznie efektywniejsze od polskiego "lubczyka", a ponadto powoduje ono u kobiet znacznie więcej wysoce leczniczych następstw.


#F7. Ludowe metody leczenia cukrzycy - nowozelandzka "kawakawa", koreańskie "poczwarki jedwabnika":

       Jedną z "epidemii" jakie trapią naszą dzisiejszą cywilizację, jest cukrzyca. Oto więc opisy ludowych remedii na cukrzycę z jakimi dotychczas się zetknąłem:
       1. Ludowa metoda leczenia cukrzycy nowozelandzką "kawakawa". W poniedziałek dnia 11 maja 2009 roku, na kanale 3 telewizji nowozelandzkiej, w godzinach 19:30 do 20:30, nadany był kolejny odcinek cotygodniowego programu o nazwie "60 Minutes". Ciekawostką tego odcinka było, że prezentował on m.in. napój o którym jego użytkownicy twierdzili że daje im on ulgę w cukrzycy oraz zmniejsza zapotrzebowanie na zastrzyki insuliny. Napój ten narazie NIE był jednak formalnie przebadany. Stąd jego własności lecznicze ciągle mają wartość plotki czy subiektywnej opinii indywidulanych użytkowników - a nie obiektywnie potwierdzonego faktu. W sensie składu, napój ten stanowi wywar z liści rodzimego dla Nowej Zelandii drzewka o nazwie kawakawa. Owa "kawakawa" jest lokalnym krewniakiem "drzewka pieprzu" - chociaż z niezrozumiałych dla mnie powodów mi ona przypomina miniaturkę polskiej "olszyny". Wywar z "kawakawa" jest dodatkowo posłodzony aktywnym miodem z innego leczniczego krzewu Nowej Zelandii nazywanego "manuka". (Sam czysty wywar z liści "kawakawa" jest podobno tak gorzki, że nie daje się go przełknąć.)
       2. Ludowa metoda leczenia cukrzycy z Korei za pomocą "poczwarek jednwabnika". W tym miejscu powinienem dodać, że podobne subiektywne opinie (niepotwierdzone przez żadne oficjalne badania) o rzekomej zdolności do leczenia cukrzycy słyszałem też w Korei na temat "poczwarek jedwabnika". Ludowe opinie Koreańczyków o rzekomych leczących cukrzycę zdolnościach "poczwarek jedwabnika", razem ze zdjęciem tych poczwarek, przytoczyłem w punkcie #B3 strony internetowej korea_pl.htm - o tajemniczej, fascynującej, moralnej i postępowej Korei. Odnotuj jednak, że do leczniczych zdolności "poczwarek jedwabnika" referuję też w punkcie #H2 niniejszej strony.


#F8. Ludowe metody leczenia astmy - ogrodowymi ślimakami z Nowej Zelandii i Anglii, suszonymi nietoperzami z Malezji:

       Kolejną z "epidemii" która też trapii dzisiejsze społeczeństwa, jest astma. Oto więc opisy ludowych remedii na astmę z jakimi dotychczas się zetknąłem:
       1. Ludowa metoda leczenia astmy nowozelandzkimi i angielskimi "ślimakami ogrodowymi". O jednej z ludowych receptur na leczenie astmy wyczytałem z artykułu "Spreading at more than a snail's pace" (tj. "rozprzestrzeniają się szybciej niż w ślimaczym tempie") ze strony A10 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post, wydanie z poniedziałku (Monday), November 19, 2012. Metoda ta używa rodzju nalewki octowej przygotowanej na miażdżonych ślimakach ogrodowych (do których należą m.in. i polskie ślimaki "winniczki"). Ślimaki ogrodowe zostały przywiezione do Nowej Zelandii z Anglii, stąd opisana tu receptura prawdopodobnie oryginalnie wywodzi się z Europy - co zresztą pośrednio zdaje się potwierdzać w/w artykuł pisząc, że podobną recepturę około lat 1870-tych przywiozła do Nowej Zelandii z Lyons europejska zakonnica zwana "Siostra Aubert". Jednak w referowanym tu artykule receptura ta jest opisywana jako wywodząca się z tradycyjnej medycyny maoryskiej (tzw. "rongoa"). Oto co ona stwierdza - cytuję w moim tłumaczeniu z w/w artykułu: "Zbieraj ślmaki rano kiedy rosa jest ciągle na roślinach. Miaźdź je i zmieszaj z równą ilością octu i wody; odstój przez 24 godziny; odsącz i wypij płyn." (W oryginale angielskojęzycznym: "Gather snails while the dew is still on the plants in the morning. Crush and put in equal parts of vinegar and water; stand 24 hours; drain off liquid and drink.") Odnotuj, że w/w artykuł podaje też email jego autora - stąd zainteresowani tą starą recepturą zapewne mogą od niego uzyskać więcej szczegółów.
       2. Ludowa metoda leczenia astmy malezyjskimi suszonymi "nietoperzami owocowymi". Nieco podobna receptura dla leczenia astmy używana też była przez malezyjskich Chińczyków. Tyle że zamiast nalewki ze ślimaków używali oni zupy ugotowanej z suszonych "nietoperzy owocowych" - tj. tych samych nietoperzy jakie opisuję w punkcie #C2 strony o nazwie cooking_pl.htm. (Odnotuj, że zapewne nieprzypadkowo, zarówno ślimaki, jak i nietoperze owocowe, żywią się wyłącznie produktami najróżniejszych roślin ogrodowych.)


Część #G: "Samouzdrawianie" postulowane ustaleniami filozofii totalizmu i "totaliztycznej nauki", które zamiast "medykamentów" używa "odwracanie własnych wierzeń" ("placebo"):


#G1, blog #201. Nowa "totaliztyczna nauka" wskazuje przyszłościowe zasady odzyskiwania zdrowia:

Motto: 'Nigdy NIE wierz temu co stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna" twierdzi na temat Boga - jeśli bowiem dokładnie poznasz Boga w zgodzie z podejściem "a priori" nowej "totaliztycznej nauki" wówczas otworzą się przed tobą perspektywy o jakich nawet przysłowiowym "filozofom się nie śniło".'

       Na temat własnego zdrowia zawsze lepiej jest "wiedzieć" niż trwać w niewiedzy. Dlatego warto się dowiedzieć, że istnieje bardzo prosta metoda "samowyzwalania" u siebie tego co lekarze medycyny nazywają "placebo" - a co pozwala nam na szybkie i darmowe "samouzdrawianie" naszych bóli, chorób, bezpłodnosci, nadwagi, nałogów, itp. - i to bez użycia lekarstw i bez wizyt u lekarzy. Metoda ta jest opisana poniżej w punkcie #G2. NIE powoduje ona żadnych tzw. "skutków ubocznych" - tak jak czynią to nowoczesne lekarstwa, jest zawsze dostępna - można więc ją stosować w każdej sytuacji, w każdym miejscu, oraz w każdym momencie swego życia, jest łatwa w użyciu - wystarczy jedynie "zmienić swoje przekonania lub wierzenia", zaś w moim własnym przypadku już się sprawdziła jako wysoce skuteczna. Jej odmiany zdają się też nadawać do użycia w zupełnie niespodziewanych problemach, np. ochrony przed zajściem w ciążę, przywracania płodności, nałogów, nadwagi, czy nawet ochrony przed kataklizmami. Co jednak najważniejsze, owa metoda wyzwala efekty leczące bez użycia jakichkolwiek antybiotyków czy innych lekarstw. Posiada więc potencjał aby okazaś się skuteczna na nową generację odpornych na antybiotyki "superbugs" - w rodzaju niedawnej śmiertelnej niemieckiej E.coli która się wymutowała po atomowej katastrofie z Fukushima w Japonii.
       Opracowanie owej metody "samouzdrawiania" nastąpiło w wyniku odkrycia nowej "totaliztycznej nauki" (tj. odkrycia dokonanego dzięki ustaleniom filozofii totalizmu), że w swoich oddziaływaniach na ludzi Bóg przyjął i zawsze konsekwentnie stosuje "zasadę potwierdzania każdego silnego wierzenia". Zasada ta została opisana m.in. w punkcie #A2.2 strony o nazwie totalizm_pl.htm oraz w podrozdziale A16 mojej najnowszej monografii [1/5]. Powoduje ona, że każdy intelekt (np. każda indywidualna osoba, każda społeczność, każda dyscyplina naukowa, itp.) zawsze otrzymuje od Boga unikalne dla swych wierzeń potwierdzenia następstw tego w co głęboko wierzy i na bazie czego podejmuje swoje działania. Zasada ta m.in. powoduje, że ludzie którzy zaczynają wierzyć iż na coś są chorzy lub że jakiś ich organ uległ zdegenerowaniu, faktycznie otrzymują od Boga potwierdzenie dla tych swoich wierzeń i faktycznie zapadają na ową chorobę lub faktycznie ów organ u nich zaczyna nawalać. Filozofia totalizmu posuwa jednak dalej swoje dedukcje i stwierdza również, że owa zasada potwierdzania naszych silnych wierzeń działa też i po jej odwróceniu. Mianowicie, zgodnie z twierdzeniami totalizmu jeśli na przekór iż kogoś już atakuje jakaś choroba, ów ktoś zaczyna silnie wierzyć (i działać na bazie tego wierzenia) że wcale NIE jest to choroba, a tylko "iluzja choroby" która wynika z faktu iż "Bóg właśnie sprawdza rodzaj i siłę jego własnych wierzeń", wówczas choroba ta ustępuje i sama się leczy. Na owym totaliztycznym "odwracaniu wierzeń" oparte są zasady "samouzdrawiania" i "samodeterminacji" opisywane w niniejszej "części #G" tej strony. Zasady te NIE wymagają medykamentów ani kosztownych interwencji fachowców. Nie pozostawiają więc żadnych "skutków ubocznych", są całkowicie "za darmo", każdy może je stosować we wszystkich okolicznościach, miejscach, sytuacjach i momentach czasowych w których się znajdzie, są już sprawdzone w praktyce jako wysoce skuteczne, a na dodatek wykazują niezwykły potencjał i nadzieję na przyszłość - mianowicie lecząc bez antybiotyków prawdopodobnie są w stanie przeciwdziałać nawet owym odpornym na antybiotyki "superbugs", których dotychczasowa "ateistyczna medycyna ortodoksyjna" NIE potrafi już leczyć. Tyle że prawdopodobnie wymagają aby ten co je wobec siebie wdraża aktywnie praktykował tzw. formalną wersję totalizmu która umożliwi mu obejmowanie kontroli nad treścią własnych wierzeń. Osobiście mam bowiem przesłanki aby twierdzić, że osoby które NIE praktykują owej zaawansowanej formy totalizmu, NIE są w stanie efektywnie "odwracać swoich wierzeń". (Powodem dla którego posądzam, że dla użycia owej zasady samouzdrawiania konieczne jest uprzednie praktykowanie "totalizmu formalnego", jest że narazie ja sam jestem jedynym kogo znam iż z powodzeniem zaczął na sobie stosować praktycznie ową zasadę samouzdrawiania - jak zaś jest to oczywiste, jako twórca tej filozofii ja sam praktykuję ową zaawansowaną wersję totalizmu formalnego.) Niemniej byłbym ogromnie zainteresowany otrzymaniem informacji, czy ktoś kto praktykuje np. filozofię pasożytnictwa też byłby w stanie efektywnie "odwrócić swoje wierzenia", zaś Bóg też pozwoliłby mu się "samowyleczyć" z użyciem tej samej zasady - której praktyczne użycie opisuję poniżej.


#G2, blog #201. Zasada "samouzdrawiania" osiąganego poprzez "odwracanie swoich wierzeń" zgodne z ustaleniami "totaliztycznej nauki":

       Kiedy opuściłem Polskę z jej murowanymi, ciepłymi, suchymi i zdrowymi mieszkaniami o łatwych do mycia, czystych, drewnianych podłogach, zmuszony byłem mieszkać w zimnych, przesiąkniętych wilgocią i pleśniami nowozelandzkich "domach z dykty" o tekturowych ścianach i podłogach powykładanych wełnianymi karpetami które gromadzą kurze i mikroorganizmy oraz okazują się niemożliwe do umycia a stąd nieustannie emitują do mieszkań najróżniejsze alergenty, chemikalia, smrody, pyły, prątki, mikroorganizmy, itp. Ceną zaś za taką zmianę warunków mieszkaniowych było, że po emigracji niemal bez przerwy zaczęły mnie gnębić najróżniejsze dolegliwości zdrowotne w rodzaju reumatyzmu, przeziębień, korzonków - lumbago, bólów mięśni, odbić stóp, kaszlów, bólów gardła, alergii, wrzodów, itd., itp. Praktycznie nieustająco "coś" lub "gdzieś" mnie bolało, gnębił mnie niemal chroniczny kaszel i kichanie, itp. Kiedy też jedną dolegliwość zdołałem jakoś wyleczyć, zawsze natychmiast napadała mnie następna. Czasami, szczególnie zaś po początku 2020 roku (tj. kiedy ponownie podjąłem tematykę promowania "ustroju nirwany" jakiego wyraźnie NIE lubią najróżniejsze "moce zła", a jaki podsumowałem np. w punkcie #C7 swej strony nirvana_pl.htm) to nawet bywałem gnębiony aż przez kilka różnych wysoce bolesnych dolegliwości naraz. Co najmniej też aż dwa razy w roku (jesienią i wiosną) załapywałem też jakąś "infekcję" odmiany grypy, bólów gardła, niemal chronicznego kaszlu, eksplozyjnego kataru, itd. Co nawet gorsze, w Nowej Zelandii wizyty u lekarzy należą do jednych z najdroższych na świecie, a na dodatek bez przerwy traciłem tam pracę, odmawiano mi zasiłku dla bezrobotnych, itp. - tak jak to wyjaśniam w punkcie #K1 ze swej autobiograficznej strony o nazwie pajak_jan.htm. Aby było jeszcze gorzej, kiedykolwiek w końcu decydowałem się udać do lekarzy z którymś z tych moich niemal chronicznych kaszlów czy bólów gardła, zawsze się okazywało że lekarze NIE tylko iż mi NIE byli w stanie pomóc, ale nawet antybiotyki jakie standardowo mi zapisywali zwykle tylko pogarszały stan mojego zdrowia. W rezultacie owego nieustannego tracenia pracy, niepewności jutra, konieczności liczenia się z wydaniem każdego dolara, oraz doświadczania niskiej skuteczności "ortodoksyjnej medycyny", zacząłem unikać chodzenia do drogich nowozelandzkich lekarzy, zaś niemal wszystkie te swoje liczne dolegliwości starałem się leczyć "domowymi sposobami". Często mijało też aż wiele miesięcy zanim takim "kuchennym sposobem" pozbywałem się swego dorocznego wiosennego lub jesiennego kaszlu, kataru, czy bólu w stawach. Zawsze też dla ich pozbycia się zmuszany byłem używać jakichś nietypowych środków i sposobów, w rodzaju wypijania "kokosowej wody" i zjadania tropikalnych owoców aby pozbyć się chronicznego kaszlu - tak jak opisuje to punkt #B2 powyżej na tej stronie, czy połykania chińskiego syropu "mother and son" (opisywanego w (d) z punktu #E1 strony o nazwie plague_pl.htm) - aby zapobiec rozwinięciu się przeziębienia, bólu gardla, lub grypy. Taka sytuacja trawała aż do połowy 2010 roku.
       W połowie 2010 roku odkryłem opisywaną w punkcie #G1 powyżej (oraz pisywaną też m.in. w punkcie #A2.2 odrębnej strony totalizm_pl.htm) zasadę Boga o "dostarczaniu każdemu potwierdzeń dla prawdy jego aktualnych wierzeń". Natychmiast po odkryciu owej zasady, zamiast leczyć swe dolegliwości wyłącznie medykamentami, lub zamiast odczekiwać aż same one ustąpią, do procesu swego samoleczenia włączyłem także celowe "odwracanie swoich wierzeń". Jak się też okazało, owo "odwracanie wierzeń" zwiększyło wydatnie efektywność i szybkość ustępowania dolegliwości. Wprawdzie narazie wypróbowałem je głównie dla przypadków napadów najróżniejszych bólów (np. reumatycznych bólów stawów, bólów kręgosłupa - popularnie zwanych "korzonkami" albo "lumbago", bólów mięśni, czy odbicia którejś pięty), jednak mogę już obecnie stwierdzić, że dla owych przypadków metoda ta daje efekty równie szybkie i definitywne jak użycie jakichś najlepszych madykamentów które znam.
       Procedura samoleczenia bólu z użyciem opisywanej tu zasady "odwracania swoich wierzeń" jest dosyć prosta. Mianowicie, za każdym razem kiedy coś zaczyna mnie boleć (np. jakiś staw, "korzonki", mięśnie, czy któraś odbita pięta), wówczas po każdym napadzie silniejszego bólu powtarzalnie adresuję w myślach do Boga oświadczenie w rodzaju "Ojcze, ja wiem że ten ból jest Twoim testem sprawdzającym moje wierzenia, a NIE faktycznym bólem chorej części mojego ciała - dlatego odmawiam zaakceptowania iż to co mnie boli jest naprawdę chore, zakazuję swemu ciału traktowania tego jako faktycznej choroby, oraz wierzę iż ów ból jest jedynie przejściową "iluzją" która wkrótce sama ustąpi". (Dokładne słowa którymi tą myśl się wypowiada NIE są istotne, istotna jest bowiem tylko idea w słowach tych zawarta.) Problem jednak z powyższym oświadczeniem polega na tym, że NIE wolno nam kłamać w tym co myślowo stwierdzamy. Jeśli bowiem skłamiemy, wówczas "samouzdrowienie" NIE nastąpi. Tymczasem powtórzenie w myśli tego oświadczenia byłoby łatwe tylko gdyby sprowadzało się ono jedynie do słów, a nie do wierzeń. Chodzi bowiem o to, że kiedy coś nas silnie boli, wówczas cała nasza świadomość aż "krzyczy" że wierzymy iż to nasze ciało boli - bo jest chore. Tymczasem w opisywanej tutaj metodzie, musimy przełamać w sobie to wierzenie nieposłusznej świadomości (tj. wierzenie iż to nasze ciało jest chore), oraz zmusić tą świadomość do faktycznego uwierzenia, iż ból jaki odczuwamy wcale NIE jest faktycznym odczuciem, a jedynie jakby chwilową "iluzją" zadaną nam przez Boga dla przetestowania naszych wierzeń - która to "iluzja" sama zaniknie jeśli faktycznie uwierzymy iż NIE była ona rzeczywistością. (Odnotuj, jak wysoce zgodne jest to zadawane sobie wierzenie, z tym co "nauka totaliztyczna" stwierdza o budowie i działaniu otaczającej nas rzeczywistości i naszego ciała.) Innymi słowy, w metodzie tej najistotniejszym składnikiem jest "odwrócenie naszych wierzeń" z wmawianego nam przez nieposłuszną świadomość wierzenia o faktyczności odczuć naszego ciała, w ustalone rozumowo nowe wierzenie wynikające z twierdzeń "totaliztycznej nauki", że nasz ból jest jedynie "iluzją" której powodem i źródłem są posunięcia Boga które właśnie sondują nasze wierzenia. Owo "odwrócenie wierzeń" jest najtrudniejszą składową opisywanej tutaj metody, zaś od sukcesu jego prawidłowego zrealizowania zależy czy nasze "samouzdrowienie" będzie faktycznie miało miejsce. Ponieważ ja mam podstawy dla posądzania, iż aby móc tak "odwrócić swoje wierzenia" trzeba przez jakiś już czas aktywnie praktykować filozofię totalizmu formalnego, osobiście wierzę, że tylko "aktywny totalizta" jest w stanie stosować na sobie opisywaną tutaj metodę "samouzdrawiania" poprzez "odwracanie swoich wierzeń". (A szkoda, bo metoda ta ma aż tyle zalet i możliwości.) Po takim "odwróceniu wierzeń" zaindukowanych danym napadem bólu, na przekór że ból ten nadal się odczuwa, ja zawsze się zachowuję tak jakby nic mnie NIE bolało - znaczy poruszam się i czynię wszystko w normalny, codzienny sposób, pokonując w sobie ból i zmuszając się do postępowania tak jakbym go NIE odczuwał. Odnotowałem też, że w wyniku takiego zachowania i "odwrócenia swych wierzeń", cokolwiek by mnie NIE bolało, zwykle - zależnie od zaawansowania danej bolesnej iluzyjnej "choroby", zaprzestaje to boleć po upływie od dwóch dni do co najwyżej jednego tygodnia - czyli po typowym czasie wymaganym aby mechanizm zajścia owego "samouzdrowienia" dawało się także racjonalnie tłumaczyć i na kilka innych sposobów niż tłumaczy to "nauka totaliztyczna". (Chodzi bowiem o to, że wszystko co Bóg czyni, w tym nawet tzw. "cuda", zawsze dokonywane jest w sposób który spełnia tzw. "kanon niejednoznaczności" opisywany m.in. w punkcie #C2 strony o nazwie will_pl.htm, dlatego również i owo "samouzdrowienie" musi dawać się też wytłumaczyć aż na kilka dalszych sposobów zgodnych z zasadami opisanymi w punkcie #C2 strony o nazwie tornado_pl.htm - np. dawać się też wytłumaczyć, że nasze chore tkanki będące źródłem danego bólu zdołały same się zregenerować.) Tymczasem zanim zacząłem stosować opisaną tu metodę samouzdrawiania, niektóre takie bóle potrafiły prześladować mnie przez wiele tygodni, a czasami nawet i wiele miesięcy.
       Powyższą metodę samouzdrawiania stosuję również w przypadkach infekcji - tj. kiedy czuję że załapałem już początek np. grypy lub bólu gardła. Tyle, że typowo NIE chcę wówczas ryzykować sprawdzenia czy metoda ta okazałaby się również skuteczna bez użycia jakichkolwiek medykamentów. Dlatego, za wyjątkiem jednego przypadku, dotychczas używałem tej metody kilka razy głównie jako uzupełnienie i dodatek do lekarstw co do których wiem że są skuteczne w przypadku dobrze znanych mi infekcji gardła, nosa lub płuc. (Tj. używam jej jako uzupełnienie i dodatek do chińskiego syropu "mother and son" oraz do tabletek do ssania z ziołem zwanym "Echinacea" - które zawsze zażywam kiedy odnotuję objawy początka infekcji grypą, bólem gardła, lub katarem.) Owym narazie jedynym przypadkiem kiedy opisywaną tu metodą uleczyłem już u siebie "infekcję" bez użycia jakichkolwiek lekarstw czy antybiotyków, było załapanie nowozelandzkiego odpowiednika dla owych śmiertelnych "superbugs" E.coli które po katakliźmie atomowym z Fukushima w Japonii wymutowały się w Niemczech i prawdopodobnie w kilku innych krajach świata. Przypadek ten opisuję szerzej w punkcie #E2.2 poniżej na tej stronie, a także w punkcie #M2 odrębnej strony o nazwie telekinetyka.htm. W rezultacie takich posunięć, jak też narazie, od połowy 2010 roku NIE załapałem jeszcze dorocznego wiosennego ani jesiennego kataru ani grypy - wygląda więc na to iż metoda ta zwiększa także odporność ciała na "infekcje". (Wszakże uprzednio też używałem tych samych medykamentów, a ciągle łapałem takie "infekcje".) Oczywiście, swoje testy tej metody samouzdrawiania będę kontynuował, zaś ich wyniki opiszę tu w przyszłości.
       Jak narazie metody tej NIE miałem okazji wypróbować dla przypadków kiedy potrzebna jest jakaś forma operacyjnej interwencji, np. dla wrzodów, pryszczy, zainfektowanych skaleczeń, bólów zęba, itp. Nie mogę się więc wypowiadać o jej skuteczności w takich przypadkach. Posądzam jednak, że jej wykorzystanie do takich przypadków będzie wymagało jakiegoś dodatkowego poszerzenia tej metody - którego na obecnym etapie NIE potrafię jeszcze zdefiniować. Wszakże także "ortodoksyjna medycyna" NIE potrafi leczyć takich przypadków wyłącznie medykamentami, a musi odwoływać się do najróżniejszych intrusywnych zabiegów i operacji.
       Odchudzanie się jest jeszcze jednym obszarem co do którego jestem absolutnie pewien, że opisywana tutaj metoda okaże się wysoce efektywna, jednak w moim przypadku NIE mam zamiaru sprawdzać jej efektywności. Wszakże zasada działania opisanej tu metody jest taka, że potrafiłaby ona szybko zmniejszyć apetyt na jedzenie i spowodować spadek wagi. Mi jednak NIE zależy na wyglądzie i przystojności, zaś smaczne jedzenie jest jednym z niewielu przyjemności które mi ciągle pozostały aby nimi się cieszyć. Dlatego ja NIE będę nawet próbował się odchudzać z użyciem tej wysoce efektywnej metody. Nie powinno to jednak powstrzymywać tych czytelników którym zależy na przystojności i na wyglądzie, aby metodę tą używali również dla efektywnego zminimalizowania swego apetytu, a w rezultacie i do odchudzenia swoich ciał. Powinienem tu jednak dodać, że istnieje jeszcze inna efektywna, moralna i wysoce przyjemna metoda utrzymywania pod kontrolą swojej wagi - tyle że NIE daje się jej urzeczywistniać jeśli np. żyje się samemu. Ta inna metoda polega na "regulowaniu swojej wagi częstością odbywania stosunków seksualnych" - tak jak wyjaśniam to w punkcie #J2.2.2 odmiennej strony internetowej o nazwie morals_pl.htm. Aby jednak móc ją urzeczywistnić w praktyce, musimy się cieszyć kooperacją, poparciem i zrozumieniem bliskiej nam, kochającej nas, oraz seksualnie pociągającej dla nas legalnej współmałżonki (zaś dla kobiet - legalnego współmałżonka).
       Na dodatek do sprawdzenia opisywanej tu metody w działaniu poprzez "samouzdrawianie" swoich własnych delegliwości, w międzyczasie rozglądam się również za odmiennym materiałem dowodowym który też potwierdzałby skuteczność tej metody odzyskiwania zdrowia. Podsumuję więc teraz przykłady takiego materiału dowodowego na które dotychczas się natknąłem.
1: Pierwszym przykładem (1) jaki znalazłem była wypowiedź jakiegoś Araba z miasta Dubai, który wystąpił w angielskim filmie dokumentarnym o tytule "Piers Morgan On Dubai" nadawanym w godzinach 20:30 do 21:30 pm, na kanale "Prime" telewizji nowozelandzkiej, w piątek (Friday), 13 maja, 2011 roku. Mianowicie, ów Arab stwierdził, że jego rodacy wierzą iż nie wolno głośno mówić o możliwości zachorowania na jakąś konkretnie nazwaną chorobę, np. na raka, bowiem to co się głośno wymówi i nazwie, faktycznie potem może się stać. Interpretując to ludowe wierzenie Arabów z Dubai z pomocą uprzednio opisywanego ustalenia filozofii totalizmu, jeśli ktoś głośno rozważa zapadanie na jakąś chorobę nazwaną po imieniu, np. na raka, wówczas może zacząć wierzyć iż z czasem na nią zachoruje. Z kolei po zainicjowaniu u siebie takiego wierzenia, ten ktoś faktycznie otrzymuje od Boga potwierdzenie poprawności swoich wierzeń - w tym przypadku właśnie przyjmującego formę faktycznego zapadnięcia na tą właśnie chorobę.
2: Drugi przykład (2) materiału dowodowego który też podpiera opisywaną tu metodę "samouzdrawiania", wywodzi się z ludowego folkloru Gruzji. Mianowicie, Gruzjanie wierzyli kiedyś, że jeśli coś się głośno wypowie, wówczas słowa te ulatują w powietrze i nabierają własnego życia - tak jak ptaki. Nie spoczywają też przez tak długo aż wypełnią myśl która jest w nich zawarta. Dlatego przykładowo, NIE wolno straszyć swojej współmałżonki rozwodem, np. wypowiadając głośno słowa "wezmę z tobą rozwód". Raz bowiem wypowiedziane takie słowa nabiorą "własnego życia" i NIE spoczną aż ów rozwód się dokona. Oczywiście, także to stare wierzenie gruzińskie działa na zasadzie opisywanego tu mechanizmu. Kiedy bowiem raz coś się wypowie na pełny głos, wówczas zwolna zaczyna się w to wierzyć. Wierzenia zaś same już stwarzają dla siebie okoliczności które powodują ich wypełnienie się na opisywanej tutaj zasadzie.
3: Kolejny przykład (3) materiału dowodowego też podpierającego opisywaną tu metodę "samouzdrawiania" wywodzi się z Biblii rozumianej po totaliztycznemu - czyli rozumianej jako "zbiór Boskich wytycznych i nakazów jak należy żyć". Mianowicie, bibilijna "Ewangelia w/g św. Łukasza", werset 17:6 stwierdza, cytuję: 'Pan rzekł: "Gdybyście mieli wiarę jak ziarenko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: "'wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze!"', a byłaby Wam posłuszna." ' Interpretując tamto bibilijne zapewnienie do opisywanej tu sytuacji, słowami Jezusa Bóg nam obiecuje, że jeśli potrafimy wzbudzić w sobie wystarczająco silną wiarę np. w odzyskanie zdrowia, wówczas zdrowie to z całą pewnością samo do nas przybędzie.
4: Z kolei następnym przykładem (4) takiego materiału dowodowego jest zjawisko, które przez "ortodoksyjnych lekarzy medycyny" jest nazywane "efektem placebo". Ów medyczny "efekt placebo" uzdrawia tylko za to, że ktoś bardzo silnie wierzy iż będzie uzdrowiony - tak jak to jest wyjaśnione w następnym punkcie #G2.1 tej strony. Na faktyczne istnienie i działanie tego "efektu placebo" dostępny jest już zbyt ogromny materiał dowodowy aby mieć co do niego jakiekolwiek wątpliliwości. Jedyne co do czego niektórzy ludzie zapewne nadal będą mieli różne wątpliwości, to twierdzenie "filozofii totalizmu" (a stąd i twierdzenie "totaliztycznej nauki"), że "efekt placebo" z niniejszego przykładu (4) faktycznie jest jedną z łatwiejszych do obiektywnego sprawdzenia i potwierdzenia manifestacji "wypełniania przez Boga obietnicy" zacytowanej z Biblii jako poprzedni przykład (3) niniejszego wykazu materiału dowodowego. (Odnotuj tu, że odwrotnie niż to twierdzą najróżniejsi "ateiści", którzy zasiewają zwątpienie co do faktyczności wypełniania przez Boga obietnic zawartych w Biblii, jeśli ktoś rzeczywiście przebada naukowo i obiektywnie tamte Boskie obietnice - tak jak czyni to "nauka totaliztyczna" i raportuje np. tutaj oraz w punkcie #I3 strony o nazwie day26_pl.htm, wówczas się okazuje że te obietnice są wypełniane "co do litery" z iście żelazną (Boską) konsekwencją.)


#G2.1, blog #201. Dlaczego odmienność dwóch interpretacji działania opisywanej tu zasady "samouzdrawiania" demaskuje największą słabość starej "ateistycznej nauki ortodoksyjnej" którą jest jej niezdolność do poznania "całej prawdy":

       Gdyby działanie opisywanej tutaj zasady "samouzdrawiania" wyjaśnić z podejścia "a priori" nowej "nauki totaliztycznej", wówczas działanie to dałoby się zdefiniować słowami: "samouzdrawianie" osiągane poprzez "odwracanie swoich wierzeń" sprowadza się do korzystania z poznanej przez "naukę totaliztyczną" jednej z zasad działania Boga w celu odzyskiwania zdrowia w przypadkach i sytuacjach objętych ową zasadą. Innymi słowy, "nauka totaliztyczna" wyjaśnia że opisana tu metoda "samouzdrawiania" wykorzystuje do odzyskiwania zdrowia jedną z poznanych przez siebie zasad postępowania Boga - którą to zasadę owa nauka najpierw poznała i dokładnie opisała, a dopiero potem zaczęła używać w praktyce. W ten sposób metoda "odwracania swoich wierzeń" jest doskonałym odzwierciedleniem celu jaki postawiła sobie "nauka totaliztyczna", jaki wyjaśniony został w punkcie #B1 strony o nazwie tornado_pl.htm - a jaki sprowadza się do "naukowego powiększania naszej szczegółowej wiedzy o Bogu oraz do korzystania z tej wiedzy w celu podnoszenia jakości zarówno obecnego życia fizycznego ludzi jak i ich późniejszego życia pozadoczesnego".
       Gdyby jednak opisywaną tutaj zasadę próbował wyjaśnić któryś z "ortodoksyjnych" lekarzy, wyedukowanych na dzisiejszej uczelni "ateistycznej medycyny ortodoksyjnej" stosującej wyłącznie "a posteriori" podejście poznawcze, wówczas najprawdopodobniej opisałby ją słowami, że "samouzdrawianie" osiągane poprzez "odwracanie swoich wierzeń" sprowadza się do "samowyzwalania efektu placebo". Innymi słowy, taki "ortodoksyjny lekarz" wprawdzie podałby wysoce "mądrą" naukową nazwę używaną dla zasady działania opisywanej tutaj metody, jednak NIE byłby w stanie wyjaśnić "jak" ani "dlaczego" metoda ta działa, czy "jakich mechanizmów" ona używa do przywracania zdrowia. Na dodatek, podając takie wyjaśnienie zaprzeczałby on dotychczas obowiązującej w ortodoksyjnej nauce wiedzy na temat wyzwalania "placebo". Wszakże ortodoksyjna medycyna dotychczas wiedziała tylko jak "placebo" można wywołać u kogoś innego, jednak NIE potrafiła wskazać sposobu na wyzwolenie efektu "placebo" u siebie samego. (Po więcej informacji patrz np. artykuł " 'Pretend medicine' has healing power" (tj. " 'Udawane lekarstwa' mają jednak moc leczenia"), ze strony B15 nowozelandzkiej gazety "Weekend Herald", wydanie z soboty (Saturday), May 28, 2011.)
       Powyższe porównania dwóch wyjaśnień dla działania opisywanej tu metody demaskuje największą słabość dotychczasowej oficjalnej nauki ziemskiej (zwanej także "ateistyczną nauką ortodoksyjną"). Słabością tą jest fakt, że ta stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna" jest w stanie poznać co najwyżej połowę prawdy na temat otaczającej nas rzeczywistości - tak jak to wyjaśniono dokładniej w punkcie #C1 strony o nazwie telekinetyka.htm oraz w punkcie #A2.6 strony o nazwie totalizm_pl.htm. Dlatego potrafi ona tylko nadać jakąś "mądrą nazwę" dla zjawisk które wokoło widzimy, np. dla "placebo", "El Nino", UFO, telepatii, telekinezy, ESP, NDE, itp., jednak NIE jest w stanie wyjaśnić jak zjawiska te naprawdę działają. Aby wyjaśnić działanie tych zjawisk, oraz aby korzystać z dobrodziejstw które zjawiska te są wstanie przynieść naszej cywilizacji, konieczne jest obalenie "monopolu na wiedzę" owej starej nauki poprzez oficjalne ustanowienie na Ziemi nowej, konkurencyjnej "nauki totaliztycznej" do której osiągnięć referuje m.in. niniejszy punkt oraz punkt #J2 tej strony.


#G2.2. Czy moje bezlekowe "samouzdrowienie się" z jakiegoś nowozelandzkiego odpowiednika dla śmiercionośnej "super-bakterii" E.Coli która po katastrofie w Fukushima (Japonia) wymutowała się w Niemczech i prawdopodobnie w kilku dalszych krajach świata, wskazuje nam przyszłościowe zasady uzdrawiania chorób powodowanych przez "super-bakterie" odporne na antybiotyki?

       Choroby szybko stają się kolejnym śmiertelnym zagrożeniem dla całej ludzkości. Wszakże w ostatnich czasach wymutowały się na Ziemi liczne "super-bakterie" odporne na antybiotyki i na inne powszechnie używane lekarstwa o chemicznym charakterze. Niestety, dotychczasowa "ateistyczna medycyna ortodoksyjna" najwyraźniej NIE ma pojęcia jak leczyć choroby spowodowane tymi super-bakteriami. A te super-bakterie są już wszędzie - znaleziono je nawet w nowozelandzkich szpitalach, w pitnej wodzie miejskiej z wodociągów niektórych miast Indii, a także w warzywach wyrastających na polach Niemiec - tak jak wzmiankuję to w punkcie #M2 strony o nazwie telekinetyka.htm oraz w punkcie #B1 strony o nazwie plague_pl.htm. Narasta więc całkiem realne niebezpieczeństwo, że któraś z kolejnych epidemii chrób wywołanych jedną z takich "super-bakterii" może spowodować wymarcie znaczącej większości ludzkości - tak jak zapowiada to staropolska przepowiednia opisana w punkcie #H1 strony internetowej o nazwie przepowiednie.htm - która stwierdza, że nadejdzie kiedyś czas takiego wyludnienia naszej planety iż "człowiek będzie całował ziemię jeśli zobaczy na niej ślady innego człowieka". Na szczęście, niezależnie od wyraźnie bezradnej wobec owych super-bakterii "ateistycznej medycyny ortodoksyjnej" praktykowanej oficjalnie przez dzisiejsze szpitale i uczelnie medyczne, pomału na Ziemi rozwija się również odmienny rodzaj "alternatywnej medycyny", praktykowanej nieoficjalnie i leczącej zupełnie odmiennymi metodami niż owa medycyna oficjalna. Jej przykładem może być metoda leczenia opisana powyżej w punkcie #G2 tej strony. Metoda ta okazuje się efektywna również i w przypadku "infekcji". Ponieważ NIE bazuje ona na żadnych lekarstwach ani antybiotykach, prawdopodobnie będzie ona w stanie leczyć również owe "super-bakterie". Faktycznie też, ja z jej pomocą wyleczyłem u siebie jeden przypadek "infekcji", który być może właśnie obejmował zarażenie taką "super-bakterią". Opiszę więc ów przypadek poniżej.
       Około kwietnia 2011 roku, tj. w czasie kiedy do Nowej Zelandii zdołały już dotrzeć radioaktywne opady z Fukushima w Japonii, w kraju tym nagle zaczęły się mutować, upowszechniać i ujawniać najróżniejsze paskudne mikroorganizmy. Przykładowo, w lokalnych gazetach dawało się wówczas wyczytać, że spora proporcja Nowozelandczyków padła ofiarą "epidemii" paskudnego "zarazka żołądkowego" - po jego przykład patrz artykuł [1#G2.2] "Stomach bug hits ferry travellers" (tj. "Zarazek żołądkowy powalił podróżujących promem morskim") ze strony A3 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post, wydanie z wtorku (Thursday), April 7, 2011. Na dodatek, przykładowo w uprzednio zdatnych do jedzenia nowozelandzkich małżach morskich pojawił się jakiś zabójczy mikro-organizm który uczynił je śmiertelnie trujące - po szczegóły patrz artykuł [2#G2.2] "Deadly virus closes upper harbour to shellfish gatherers" (tj. "Śmiercionośny wirus zamknął górną zatokę dla zbieraczy małży") ze strony A9 nowozelandzkiej gazety The New Zealand Herald (wydanie z wtorku (Tuesday), May 31, 2011). "Epidemie" podobne do tamtej "zarazy" z Nowej Zelandii, pojawiły się również w sporej liczbie innych krajów świata - najsłynniejszą z których stała się śmiercionośna mutacja "super-bakterii" E.coli w Niemczech - po więcej informacji patrz artykuł [3#G2.2] "E-coli bug made deadly by rare 'glue' " (tj. "Bakteria E.Coli uczyniona śmiertelną przez rzadki 'klej' ") ze strony B12 nowozelandzkiej gazety "Weekend Herald", wydanie z soboty (Saturday), June 4, 2011. Wygląda więc na to że czynnik który spowodował wszystkie te mutacje i "epidemie" miał charakter ogólnoświatowy. Ja osobiście wierzę, że czynnikiem tym były radioaktywne opady z nuklearnej katastrofy w Fukushima, Japonia - co wyjaśniam szerzej w punkcie #M2 strony o nazwie telekinetyka.htm.
       W początkach kwietnia 2011 roku, ja sam też padłem ofiarą tamtej nowozelandzkiej epidemii "zarazka żołądkowego". U mnie jego najprzykrzejsze objawy obejmowały bardzo silną biegunkę - której działanie było aż tak eksplozyjne jakby usiłowało wyrwać mi wnętrzności. Ponadto bez przerwy czułem się jakbym miał właśnie wymiotować, a na dodatek nieustannie "odbijało mi się" rodzajem jakby starych, zepsutych jajek (tj. "siarkowodorem") - chociaż jajek wcale NIE jadłem już od długiego czasu. Na przekór też, że od pierwszej chwili pojawienia się tej paskudnej "zarazy" stosowałem wobec niej metodę samouzdrawiania opisaną w punkcie #G2 powyżej na tej stronie, owo jakby "zatrucie", biegunka, chęć wymiotowania, oraz owo przykre odbijanie się, uparcie trwały u mnie przez około dwa tygodnie. Posądzam, że powodem tak długiego przedłużania się owego zatrucia było, iż mojej metody "samouzdrawiania" opisanej w punkcie #G2 powyżej NIE wspierałem wówczas pobieraniem żadnych lekarstw. Poza bowiem tropikalnym "korzeniem tapioka" opisanym w punkcie #B1 przy początku tej strony (lub poza krochmalem z korzenia tapioka) ja NIE znam żadnej innej skutecznej metody pozbywania się tak silnej biegunki i innych objawów zatrucia. W czasie zaś napadu opisywanej tu "zarazy" NIE miałem ani korzeni tapioka (których NIE daje się kupić w Nowej Zelandii), ani też krochmalu z tapioka. Na dodatek, jak opisałem to w punkcie #M2 strony telekinetyka.htm, prawdopodobnie przez owe dwa tygodnie bez przerwy dodatkowo się "podtruwałem" piciem miejscowej wody miejskiej (z lokalnych wodociągów), co także wydłużało moje "zatrucie". Jednak po dwóch tygodniach cierpienia na owe symptomy zmieniłem wodę do picia na wodę głębinową pobieraną z lokalnej podziemnej studni artezyjskiej zilustrowanej poniżej na "Fot. #G2", a zlokalizowanej w centrum miasteczka Petone, poczym opisane powyżej przykre symptomy niemal natychmiast ustąpiły. (Chociaż najróżniejsze mniej przykre zaburzenia w prawidłowym funkcjonowaniu mojego systemu pokarmowego ciągle trwały nawet w dwa miesiące później - kiedy formułowałem niniejszy paragraf, zaś począwszy od kwietnia owego 2011 roku, niemal corocznie po nadejściu "jesiennej pluchy" do NZ, tj. właśnie począwszy około miesiąca kwietnia, moje zatrucie się odnawiało z corocznie rosnącą siłą - tak jak opisuję to w następnym punkcie #G2.3.) W kwietniu 2017 roku dodatkowo się okazało, że także woda głębinowa z owej studni artezyjskiej w Petone, jest też już niebezpiecznie zatruta bakteriami E.Coli - po szczegóły patrz (2) z punktu #A2.11 z mojej strony o nazwie totalizm_pl.htm, oraz patrz podpis pod "Fot. #G2" poniżej.
       Ja sam NIE jestem lekarzem, ani NIE mam zamiaru prowadzić jakichkolwiek testów medycznych. To co opisuję tutaj i w nastepnym punkcie #G2.3 jest zdarzeniem jakie mnie dotknęło osobiście, a stąd przed jakim musiałem się sam jakoś bronić. Niemniej moim prywatnym zdaniem, przypadek ten może mieć znaczenie jako wskaźnik kierunku w którym warto rozwijać poszukiwania w celu znalezienia metody bezlekowego "samouzdrawiania" najróżniejszych "infekcji" odpornymi na antybiotyki "super-bakteriami". Jak bowiem logika zdaje się to sugerować, zaś opisany tutaj przypadek mojego bezlekowego "samouzdrowienia" zdaje się potwierdzać, nauczenie się jak wyzwalać u siebie to co dzisiejsza medycyna nazywa "efektem placebo", a co faktycznie jest następstwem odwrócenia wierzeń chorego opisanego w punkcie #G2 powyżej, może dostarczyć ludzkości odpowiedzi na pytanie jak leczyć ludzi którzy padli ofiarami owych "super-bakterii" odpornych na antybiotyki i na inne popularne lekarstwa o chemicznej naturze. Wszakże dotychczasowa "ateistyczna nauka ortodoksyjna" najwyraźniej NIE jest w stanie wskazać nam odpowiedzi na owo istotne pytanie. Tymczasem nowa "nauka totaliztyczna" być może już potrafi odpowiedź taką udzielić. Wszakże zidentyfikowała ona już liczne przesłanki, które nakłaniają do zaadoptowania poglądu iż aby móc zacząć efektywnie leczyć ofiary "super-bakterii" odpornych na antybiotyki, zarówno cała ludzkość, jak i indywidualne osoby, powinny energicznie podjąć rozwój i wdrażanie do użycia "moralnych" metod leczenia bazujących na tym co dzisiejsza "ateistyczna medycyna ortodoksyjna" nazywa "efektem placebo" - w rodzaju metody "samoleczenia" opisanej w punkcie #G2 niniejszej strony, lub metod do niej podobnych, jednocześnie zaś należy zaniechać dalszego kontynuowania dotychczasowych niemoralnych zasad leczenia chorób, opartych na zwalczaniu bakterii chemikaliami i antybiotykami na które z upływem czasu mutacje tych bakterii zawsze uzyskują całkowitą odporność.
       Moim prywatnym zdaniem, opisywany tutaj i w następnym punkcie #G2.3 mój własny przypadek bezlekarstwowego "samo-leczenia" symptomów powtarzalnego "zatrucia" tajemniczym "zarazkiem" prawdopodobnie obecnym już nawet w głębinowej wodzie z petońskiej studni artezyjskiej, w istnieniu i efektach którego "zarazka" żaden dzisiejszy lekarz zdaje się NIE być w stanie wyznać, lub z jakichś powodów NIE chce się wyznać, jest dosyć istotny z punktu widzenia potencjalnej metody przyszłościowego leczenia "super-bakterii". Dlatego przypadek ten opisałem z aż kilku różnych punktów widzenia na szeregu totaliztycznych stron internetowych. Niezależnie od niniejszej strony, jest on też dyskutowany przykładowo w punkcie #M2 strony o nazwie telekinetyka.htm, w (2) z punktu #A2.11 strony o nazwie totalizm_pl.htm, w (2) z punktu #T7 strony o nazwie solar_pl.htm, a także w punkcie #B1 strony o nazwie plague_pl.htm.


#G2.3. Powtarzalne zatrucia NZ wodą z kranów - czyżbym więc natknął się na pierwszy z dowodów jaki potwierdza, że jest już za późno na odwrócenie następstw zamieniania naszej Ziemi w chemicznie, radioaktywnie i biologicznie zatruty śmietnik i nieużytek, zaś naszych wód i powietrza w płynną i lotną truciznę?

Motto: "Cywilizacja (jak obecnie nasza), w której większość ludzi ignoruje nakazy Boga, dobro bliźnich, dbałość o naturę, oraz długoterminowe następstwa swych działań, a ściga jedynie chwilowe korzyści i przyjemności oraz zatruwa ziemię, wodę i powietrze setkami morderczych produktów ubocznych swego nierostropnego postępowania, powoduje iż owe jej produkty stopniowo uśmiercają w niej każdą osobę, każdą rodzinę i każdy naród, zaś w konsekwencji sprowadzają upadek i samozagładę dla całej tej cywilizacji." (Podsumowanie ostrzeżenia z podpisu pod Wideo #A0 "Jak wielki jest Magnokraft" ze strony o nazwie magnocraft_pl.htm.)

       Kiedyś korespondowałem z bardzo mądrym potomkiem Amerykańskich Indian z Utah, o nazwisku Evan Hansen (niestety, wkrótce potem on zginął w bardzo tajemniczym wypadku - szczegóły jego śmierci opisałem w punkcie #78 z podrozdziału W4 tomu 18 mojej monografii [1/5], zaś opis i fotografię jego grobu w lipcu 2017 roku znalazłem pod adresem internetowym findagrave.com/cgi-bin/fg.cgi/fg.cgi?page=gr&GRid=74959019). Jednym z tematów jakie mi wyjaśniał w swej korespondencji, była tradycja starszyzny jego szczepu, aby w każdej decyzji jaką starszyzna ta podejmowała uwzględniać NIE tylko chwilowy impakt, ale także i długoterminowy wpływ jaki decyzja ta będzie miała na losy co najmniej czterech, a w tych najbardziej istotnych decyzjach - aż siedniu, następnych generacji ludzi. Widząc zaś jak w rosnąco bezbożnym, niemoralnym, zachłannym i skorumpowanym świecie dzisiejsi decydencji podejmują swe impulsywne decyzje nakierowane jedynie na natychmiastowe korzyści, coraz bardziej zaczynam deceniać i szanować tamtą tradycję starszyzny jego szczepu. Wszakże, tak jak wyjaśnione to zostało w ostrzeżeniu z podpisu pod Wideo #A0 mojej strony o nazwie magnocraft_pl.htm, w dzisiejszych decyzjach podejmujący je ludzie coraz bardziej odwracają się od drugiego człowieka i czynią wszystko przeciwko Bogu, boskim przykazaniom zawartym w Biblii, moralności, oraz przeciwko naturze. Zgodnie zaś z moim doświadczeniem życiowym i z wynikami moich badań, takie właśnie ludzkie zachowania ściągają na głowy nas wszystkich bardzo poważne konsekwencje. Wszakże, jak wyjaśniłem to m.in. w punktach #A2.8 i #E2 z mojej strony o nazwie totalizm_pl.htm, każda osoba ponosi osobistą odpowiedzialność (a stąd każda osoba jest karana) za wszelkie łamiące nakazy i wymagania Boga postępowania wszystkich intelektów grupowych do jakich osoba ta należy. Nic więc dziwnego, że ogarnęło mnie przerażenie kiedy się dowiedziałem, poczym udokumentowałem zdjęciowo oraz opisowo w niniejszym punkcie, iż woda z petońskiej głębinowej studni artezyjskiej pokazanej poniżej na "Fot. #G2", jest już zatruta aż do stężenia, iż to prawdopodobnie jej picie już od lat czyniło mnie powtarzalnie chorym. Wszakże nawet jedynie czysto teoretyczna (tj. narazie NIE poparta jeszcze wynikami pomiarów empirycznych) analiza powodów i mechanizmów jakie spowodowały zatrucie tej głębinowej wody, prowadzi do szokującego wniosku (który pilnie powinien być sprawdzony pomiarowo), że prawdopodobnie ludzie zdołali już zatruć całą warstwę ziemi zawartą pomiędzy powierzchnią naszej planety, oraz poziomem głębinowej wody czerpanej poprzez ową studnię artezyjską. Stąd mój wniosek teoretyczny, gdyby został potwierdzony pomiarami jako prawda, wówczas też oznaczałby, że trwałe wyeliminowanie powodu, mechanizmu i następstw tego zatrucia prawdopodobnie już obecnie przekracza możliwości mieszkańców i ekonomii Nowej Zelandii. Wszakże NIE daje się wysiłkiem np. tylko jednego pokolenia odwrócić następstw wielowiekowych zaniedbań, nasilającego się zanieczyszczania naturalnego środowiska, wylewania trucizn, opróżniania brzuchów trzody do rzek, itp. Z kolei niemożliwość wyeliminowania jego następstw ma potencjał aby uczynić owo zatrucie z Petone pierwszym dowodem przekroczenia tzw. "punktu braku powrotu" oraz nadejścia "początku końca" - na zatrzymanie katastrofalnych następstw jakich prawdopodobnie jest już za późno. (Wyjaśnienia czym jest ów "punkt braku powrotu", po angielsku zwany "point of no return" zawarłem w opisach linkowanych do owej nazwy z mojej strony skorowidz.htm.) Wyjaśnienia z tego punktu niniejszej strony są poświęcone zaprezentowaniu owego pierwszego potencjalnego dowodu, oraz impaktu jaki on już ma na moje zdrowie i życie, czyli i impaktu jaki może on też mieć na zdrowie i życie wielu innych ludzi - w tym i twoje czytelniku, a także tych których najbardziej kochasz.
       Istnieje aż wiele powodów, dla których ogromnie mnie martwi ów fakt, iż woda głębinowa ze studni artezyjskiej w Petone jest już zatruta. Pierwszym (1) i najważniejszym z nich jest, że w świetle moich badań nad działaniem mechanizmów moralnych wbudowanych w tzw. "pole moralne" (opisane m.in. w punktach #C4.2 i #C4.2.1 z mojej strony o nazwie morals_pl.htm) praktycznie niemal wszystko co dzisiaj ludzie decydują i wdrażają jest nastawione na osiąganie krótkoterminowych (natychmiastowych) korzyści, zaś jako takie zbiega to w dół pola moralnego - czyli w przyszłości (tj. w długoterminowym działaniu pola moralnego) okaże się to szkodliwe dla ludzi i piętrzące przed nimi coraz wyższą zaporę problemów jakie albo ludzkość będzie musiała sama rozwiązać, albo też jakie za ludzi rozwiąże natura. Wszakże w przeciwieństwie do wcale NIE tak dawnych czasów (które ja ciągle pamiętam), kiedy to cokolwiek decydowali i wdrażali nasi dziadkowie, ojcowie i nawet ówcześni decydenci (a także i większość mojego pokolenia), zawsze starali się brać w tym pod uwagę wpływ jaki to wywrze w swym długotermnowym działaniu, a także jak to harmonizuje z dobrem bliźnich, nakazami Boga, dbałością o naturę, itp., w dzisiejszych czasach decyzje i działania są podejmowanie zupełnie inaczej i niewłaściwiej. Praktycznie bowiem niemal wszystko co dziś się decyduje, ma albo służyć natychmiastowym korzyściom, albo też potem wdrożenie tego jest zarzucane. Ponieważ zaś uzyskiwanie natychmiastowych korzyści owo ustanowione przez Boga "pole moralne" w długoterminowym swym działaniu zawsze zamienia na długoterminowe problemy i straty, podejmowanie takich krótkowzrocznie nastawionych na natychmiastowe korzyści decyzji i działań, oznacza przyszłe problemy i absolutną konieczność ich ponaprawiania. Drugim (2) powodem do martwienia się jest, że owo zatrucie wody w Petone, jest tylko jednym z całego szeregu podobnych zatruć wody pitnej, o któych oficjalnie coraz mniej się pisze i mówi w NZ, a stąd których pełne ogarnięcie staje się coraz trudniejsze. Pierwsze (najfatalniejsze) z tych zatruć wody uderzyło miasteczka Havelock North, Hastings i Flaxmere, zaś opisałem je w (2) z punktu #A2.11 na mojej stronie o nazwie totalizm_pl.htm. W jego wyniku umarło 3 ludzi, zaś dalszych 45 wylądowało w szpitalu w poważnym stanie. Opisywane tu zatrucie wody ze studni głębinowej w Petone, jest więc co najmniej już drugim z takich zatruć, od jakiego ja osobiście też znacząco ucierpiałem i jak wierzę, chronicznie już cierpię aż do chwili obecnej. O trzecim zaś podobnym zatruciu wody kranowej z NZ miasta Dunedin dowiedziałem się z wieczornergo dziennika telewizyjnego nadawanego na kanale 1 TVNZ od godziny 18, we wtorek dnia 15 sierpnia 2017 roku - co opisałem szerzej w dalszej części niniejszego punktu. Niestety, na temat tego zatrucia w Dunedin NIE znalazłem potem żadnej notatki trwale opublikowanej w gazetach - na jaką mógłbym się tutaj powołać. Jedyne co znalazłem to kilka skąpych opisów w internecie - które zapewne wkróce i stamtąd poznikają (kliknij na niniejszy link aby sprawdzić czy jeszcze są tam dostępne), jako że właśnie zaczyna pojawiać się trend w publikatorach, aby sprawę tych zatruć wody przemilczać. Trzecim (3) z powodów mojego martwienia się jest, że ujawnia on trwały trend dzisiejszej ludzkości, jaki satyrycznie wyjaśnia rymowana bajka naszego Aleksandra Fredry, o tytule "Paweł i Gaweł", a jaki to trend stawia dobro jednostek opisane zasadą "Wolnoć Tomku w swoim domku" ponad dobrem całej ludzkości. W odniesieniu do omawianych tu zatruć trend ten możnaby opisać np. słowami: "Co waćpan robisz?" "Wylewam do rzeki swoje zapasy trucizn oraz opróżniam do niej swoją trzodę". "Ależ, mospanie, ja muszę potem wypijać tak zatrutą wodę!" Czwartym (4) powodem dla którego tak ogromnie martwi mnie opisane tu odkrycie iż woda głębinowa ze studni artezyjskiej w Petone jest już zatruta, jest że nawet gdyby kiedyś faktycznie zechciano sytuację naprawić i podjęto wymagane działania, ciągle sami ludzie NIE będą już w stanie porozwiązywać owych przelicznych problemów jakie w długoterminowym działaniu pola moralnego zacznie sprowadzać na nich owo dzisiejsze nastawienie w decyzjach i działaniach niemal wyłącznie na krótkoterminowe korzyści. Wszakże ludność NIE będzie wówczas już dysponowała wymaganą ku temu ilością ludzkiej siły przerobowej, zasobów, energii, ani nawet motywacji. Problemy te za ludzi będzie więc musiała rozwiązać sama natura typowymi dla natury metodami. A sama natura ma ten niezbyt przyjemny zwyczaj, że problemy jakich rozwiązanie powtarzalnie się zignoruje na przekór iż natura aż kilkakrotnie nawracała je do nas z coraz to większą siłą przypominania o ich istnieniu, typowo w końcu rozwiązuje sama natura poprzez spowodowanie wymarcia tych co są źródłem owych problemów! Oczywiście, podobnych powodów do obaw jest znacznie więcej. Przykładowo, kolejnym z nich (5) jest owo wspominane już powyżej ponoszenie przez każdego z nas osobistej odpowiedzialności (a stąd i doświadczanie kar przez każdego) za łamanie nakazów i wymagań Boga przez wszystkie intelekty grupowe do jakich się przynależy. To zaś oznacza, iż np. na przekór że ja czyniłem wszystko co było w mojej mocy aby zastopować dalsze podejmowanie i wdrażanie w NZ i w Polsce owych łamiących nakazy Boga decyzji (włącznie z wystawieniem w 2014 roku swej kandydatury w wyborach do NZ parlamentu, zaś w 2015 roku - włącznie z próbą wystawienia swej kandydatury w polskich wyborach prezydenckich), ciągle będę (i już jestem) karany przez mechanizmy moralne efektami podjęcia i wdrożenia takich krótkowzrocznych decyzji - jakie to kary częściowo opisuję m.in. w niniejszym punkcie. Jeśli zaś ja już jestem (i nadal będę) karany, prawdopodobnie także zwolna już zaczyna być (a także nadal będzie w przyszłości) karany i każdy inny mieszkaniec NZ oraz całej naszej planety - tyle że narazie NIE każdy mieszkaniec już zdołał się połapać w tym co z nim i wokoło niego się dzieje. Ponadto u co młodszych i co bardziej odpornych osób problemy zdrowotne powstałe z picia zatrutej chemikaliami wody zaczną się ujawniać dopiero w starszym wieku. (Wszakże dopiero w starszym wieku nagromadzenie owych trucizn przekroczy w organiźmie określoną wartość progową wyzwalającą reakcję chorobową.) Typowo też bardzo trudno jest wykryć związek tych problemów zdrowotnych z owymi obecnie ignorowanymi przez władze i przez naukowców ilościami i rodzajami trucizn jakie są zawarte w jakoby "czystej" wodzie którą dzisiejsze władze udostępniają ludności do picia.
       Jednym z najlepszych przykładów jak niszczycielska w długoterminowym działaniu pola moralnego może być decyzja zapatrzona jedynie w osiąganie chwilowych korzyści, są "trzcinowe ropuchy" z Australii (po angielsku zwane Cane Toads). Ktoś w Australii podjął bowiem niewypowiedzianie niszczycielską decyzję ich zaimportowania, mając jedynie na myśli chwilowe korzyści. NIE zadał jednak sobie trudu rozważenia jakie długoterminowe następstwa będzie miała iście owadzia zdolność rozrodcza tych ropuch, uzupełniona ich zdolnością do wydzielania ze skóry rodzaju trującego mleka jakie zabija wszelkie inne istoty żyjące. W rezultacie w obszarach Australii, w których do niedawna aż wrzało od życia, jedyne co obecnie pozostaje przy życiu to owe jadowite ropuchy. (W punkcie #J1 mojej strony o nazwie pajak_do_sejmu_2014.htm omawiane są też długoterminowe problemy i straty spowodowane krókoterminowymi korzyściami wprowadzenia pestycydów, antybiotyków i teorii względności do powszechnego użytku, zaś punkt #F2 z innej mojej strony o nazwie karma_pl.htm omawia długoterminowe następstwa krókoterminowych korzyści wmuszenia Chinom nałogu opiumowego lat 1800-nych.)
       Oczywiście, o podejmowaniu decyzji jakie ignorują rozważenie swych długoterminowych następstw i są nastawione wyłącznie na zbiegające w dół pola moralnego natychmiastowe korzyści, a stąd jakie szkodzą bliźnim, łamią nakazy Boga, wyniszczają naturę, itp., słyszy się bez przerwy w praktycznie każdym kraju świata, a NIE jedynie w Australii. Przykładowo śródziemnomorska wyspa Cyprus (na jakiej między innymi odbywałem jedną ze swoich profesur) kiedyś NIE posiadała żadnych węży, aż ktoś podjął decyzję aby tam rozmnożyć kilka rodzajów węży jadowitych. Obecnie śmiertelnie jadowite węże wczołgują się tam do mieszkań i wylegiwują na środkach ścieżek. Gdziekolwiek więc tam się wędruje, trzeba uważnie wypatrywać aby nie stąpnąć na jadowitego węża. Podobnie stało się z szeregiem wysp odkrytych przez Europejczyków u wschodnich wybrzeży Ameryki Środkowej. Obecnie zaś co jakiś czas któryś z Nowozelandczyków też usiłuje zaimportować jadowite węże lub jadowite skorpiony do narazie wolnej od nich Nowej Zelandii.
       Ja oczywiście NIE znam zbyt wielu przykładów podobnie krótkowzrocznych decyzji zbiegających w dół pola moralnego, a podejmowanych w krajach innych niż ten w jakim sam mieszkam. Stąd aby wyjaśnić czytelnikowi istotną wiadomość jaką zawarłem w niniejszym punkcie, zilustruję ją przykładami, które znam najlepiej - czyli z własnego kraju i to tylko tymi jakich niekorzystne długoterminowe następstwa mają bezpośredni związek przyczynowo-skutkowy z ową istotną wiadomością tego punktu, a jednocześnie które niekorzystnie już dotknęły mnie osobiście. Proszę jednak NIE uważać, że ponieważ ja piszę otwarcie o owych przykładach, zaś we własnym kraju czytelnika nic podobnego się NIE słyszy, to oznacza iż mój kraj jest w gorszej sytuacji niż kraj czytelnika. Faktycznie bowiem, NZ ciągle jest uważana za środowiskowo jeden z najczystrzych krajów świata, co praktycznie oznacza, że prawdopodobnie każdy inny kraj (w tym kraj czytelnika) jest już w znacznie gorszej sytuacji niż tu opisana. Tyle tylko, że w nim albo prawdę się zataja, albo też narazie nikt jeszcze NIE zadbał aby ją obiektywnie przebadać. Jeśli jednak uważnie rozglądnąć się dookoła, to sytuacja w każdym z krajów dzisiejszego świata jest podobna. Istnieją nawet ku temu przykłady materiału dowodowego, tyle że większość z nich doświadcza podobnego losu jak zatruta woda w NZ - tj. niemal nikt o nich NIE ma odwagi otwarcie pisać ani ich badać. Jeden z tych przykładów, opisany był w skromnym artykuliku o tytule "Tainted egg scandal spreads to UK, France" (tj. "Skandal zatrutych jajek przenosi się do UK, Francji"), ze strony 25 malezyjskiej gazety The Sun, wydanie ze środy, 9 sierpnia 2017 roku. W artykule tym opisany jest skandal spowodowany odkryciem, że jajka sprzedawane w niemal całej Europie, faktycznie są już zatrute pestycydą zwaną "fipronil", która jest niebezpieczna także dla ludzi, Jednak jakoś mało kto się kwapił aby sprawę ujawnić publicznie czy zbadać. Przykładowo, Beligia utrzymywała ów skandal w sekrecie, chociaż o zatruciu jajek wiedziała już od czerwca (tj. w domyśle więc, do daty opublikowania omawianego artykułu w sierpniu, Belgia siedziała cicho w sprawie owego zatrucia aż przez 2 miesiące). Władze Holandii już zniszczyły 138 kurzych farm oraz ostrzegają, że jajka z dalszych 59 farm zawierają poziom owej trucizny "fipronil" wystarczająco wysoki aby NIE móc być jedzone przez dzieci. A jajka te są sprzedawane aż w całym szeregu krajów - np. artykuł wymienia Wielką Brytanię, Francję, Niderlandy, Belgię, Niemcy, Szwecję i Szwajcarię (artykuł jednak NIE zawiera informacji, czy Polska też je importuje). Ponieważ z owych zatrutych jajek wylęgnęły się już kurczaki, np. w Niderlandach miliony kurczaków będą musiały być zniszczone. Kilka milionów kur też musi być zniszczone w Holandii. Powyższym przykładem staram się uświadomić czytelnikowi, że "punkt braku powrotu" w zatruwaniu tego co zjadamy i pijemy przekroczyła już NIE tylko NZ, ale poraktycznie wszystkie kraje dzisiejszego świata. Tyle, że sytuacja w większości z nich jest podobna do sytuacji z mięsem owych dzikich świń opisanym np. w punkcie #F1 z mojej strony cooking_pl.htm - tj. zapewne mięso dzikich świń z całego świata jest już aż tak przesycone radioaktywnością, że jego zjedzenie docelowo może zabić jedzącego, jednak tylko władze Niemiec miały odwagę i prawość aby ujawnić i konfrontować prawdę na ten temat. Jedną bowiem z cech natury jest, że używa ona najróżniejszych zjawisk, takich jak wiatry, "jet streams", rzeki, prądy morskie, deszcze, itp., aby wszelkimi zanieczyszczeniami (w tym radioaktywnością) generowanymi przez ludzi równomiernie poobdzielać każdy kraj i każdy naród. Innymi słowy, resztę krajów świata też zapewne trapi ten sam radioaktywny problem co Niemców, tyle że kraje te pozwalają aby ich mieszkańcy takim radioaktywnym mięsem dzikich świń opychali się do woli. Wszakże już tylko w bardzo nielicznych krajach nadal panuje faktyczna wolność wyrażania swych poglądów, w innych zaś ponownie wprowadzony już został dawny "zamordyzm" w komunistycznym, dyktatorskim lub neo-średniowiecznym stylu.
       Najgorszymi z nieprzemyślanych, błędnych, doraźnych i zbiegających w dół pola moralnego decyzji, jakie powtarzalnie podejmowane są w kraju mojego zamieszkania, jest wytruwanie tam wszystkiego co niechciane z pomocą niebezpiecznych trucizn, chemikalie z jakich często trafiają potem do wody pitnej oraz ludzkiej żywności, np. trucizn takich jak 1080, roundup, czy brodifacoum. Co gorsze, wytruwania tego władze dokonują w stylu "policyjnego kraju", siłą przełamując policją coraz bardziej dramatyczne protesty lokalnej ludności - tak jak z wieczornych dzienników TVNZ w dniu 2017/9/2 informowano o aresztach w celu zmuszenia mieszkańców NZ miasteczka Nelson do zaakceptowania wysiewów trucizny "brodifacoum" na tzw. "Brook Sanctuary". Przykładowo, NZ jest trapiona przez plagę nadrzewnych zwierzątek wielkości kota zwanych "Possum". Po zaimportowaniu ich z Australii dla jakichś tam krótkoterminowych korzyści, długoterminowo zwierzątka te wyniszczają teraz drzewa NZ. Aby się ich pozbyć, na przekór zawziętych protestów coraz większej proporcji mieszkańców NZ (w tym protestów i wyjaśnień opisanych w moich publikacjach), od wielu już lat corocznie rządowe agencje wysiewają tam z samolotów setki ton owej bardzo silnej chemicznej trucizny popularnie zwanej 1080. Trucizna ta NIE czyni większego wrażenia na owych possum, które mnożą się aż tak szybko iż ich całkowita liczba jakoś wcale się NIE zmniejsza, a zapewne wręcz przeciwnie. (Nawet drzewka owocowe w moim miejskim ogródku są wyniszczane przez owe possum - tak jak opisałem to w punkcie #F5 swej strony o nazwie cooking_pl.htm.) Za to trucizna ta przez deszcze wpłukiwana jest do gleby i wody rzek, skąd dostaje się do łańcuchów pokarmowych, aby w końcu wylądować w organizmach ludzi, gdzie zapewne zasiewa ciągle medycznie i oficjanie nieuznawane i nierozumiane spustoszenia. Przykładowo, artykuł o tytule "Sperm count falling sharply in developped world" (tj. "Liczba spermidow zmniejsza się raptownie w rozwiniętych krajach świat") ze strony 11 wydania z czwartku, lipiec 27, 2017 roku, malezyjskiej gazety The Sun, zawarty jest londyński opis wyników międzynarodowych badań, w których brali udział naukowcy z US, Brazylii, Danii, Hiszpanii i Izraela (Jeruzalem), a z których to badań wynika, że całkowita liczba spermoidów u mężczyzn z Ameryki Północnej, Europy, Australii i Nowej Zelandii zmniejszyła się o 59.3% pomiędzy latami 1973 i 2011 (tj. w okresie mniejszym niż 40 lat). Owe badania pomijają wskazanie powodu tego spadku. Jednak wcześniejsze badania "poprzednio były powiązane z ... wystawieniem się na określone chemikalia i pestycydy, palenie, stres i nadwagę." (w oryginale angielskojęzycznym: "have previously been linked to ... exposure to certain chemicals and pesticides, smoking, stress and obesity.") Podobnie jak z wytruwaniem owych possum ma się też w NZ sprawa z wytruwaniem wszystkiego innego, czego ktoś NIE lubi - np. roślin i chwastów masowo używając szeroko znaną z powodowania raka chemiczną truciznę zwaną "roundup" (producenci której w dniu 2019/5/14 przegrali w USA drogi proces sądowy o powodowanie raka), czy nawet stołów, zlewów, talerzy, prania, itp., najróżniejszymi chemikaliami, jakie działają trująco na ludzi. W rezultacie, przykładowo do NZ natury corocznie specjalna rządowa grupa "tępicieli drzew" (opisana w punkcie #I1 strony landslips_pl.htm) wylewa cały ocean trucizny podobnej do słynnego amerykańskiego "Orange Agent" jaki do dzisiaj wyniszcza ludność Wietnamu. Doraźną korzyścią jest tu tylko, że owa trucizna niemal bez potrzeby wkładu ludzkiej pracy niszczy niechciane zadrzewienia. Jednak długoterminowym następstwem jest jej akumulowanie się w wodzie, glebie i ciałach ludzi. Podobnie funkcjonariusze najróżniejszych NZ instytucji wylewają też oceany silnych trucizn aby wytępić niechciane lajliki i mchy na chodnikach, chwasty, krzewy i drzewa na poboczach dróg, itp. Ogrodnicy i osoby prywatne wylewają kolejne oceany trucizn aby mieć ładne owoce i ogródki. Rolnicy kolejną dozą silnych chemicznych trucizn tępią swoje szkodniki, zaś wraz z nawozami sztucznymi rozsiewają po polach akumulujące się w glebie trucizny w rodzaju trującego ciężkiego pierwiastka "kadm" (Cd) jaki potem osadza się w ciałach ludzkich, a jaki opisuję w punkcie #E1 z mojej strony cooking_pl.htm. Producenci żywności dodają swój ocean (rzekomo nieszkodliwych) chemikalii do przemysłowo wytwarzanej żywności - tak jak opisałem to np. w w/w punkcie #E1 i w punkcie #E2 ze strony cooking_pl.htm. Itd., itp. Niemal zaś wszystkie te trucizny i chemikalia docelowo lądują w wodzie i żywności NZ, czyli w ciałach pijących tę wodę i jedzących tę żywność ludzi, wyrządzając naszym ciałom zniszczenia jakich dzisiejsza nauka NIE jest jeszcze w stanie ani zrozumieć, ani sobie choćby tylko uświadomić.
       Jeszcze innym przykładem łamiących boskie nakazy decyzji nastawionych na uzyskanie doraźnych korzyści przez kilku nielicznych, kosztem długoterminowych strat i niedoli wielu innych, jest oddanie niemal całej ekonomii NZ w zarząd albo monopoli, albo też karteli. Przykładowo, eksport owoców "kiwi" jest w rękach monopolu opisanego w punkcie #D5 strony fruit_pl.htm. Z kolei wszystkie produkty mleczne ma pod kontrolą NZ monopol mleczny. Itd., itp. Jak zaś doskonale to wiadomo z ekonomii, monopole i kartele są bardzo wyniszczające dla kraju. Wszakże bez przerwy podwyższają one ceny i docelowo zwykle prowadzą do upadku gałęzi gospodarki jaka dostaje się w ich ręce. A monopol mleczny kontroluje przecież ceny najbardziej istotnych produktów spożywczych niezbędnych dla przeżycia owej najuboższej części społeczeństwa. Ponadto, jeśli np. wprowadza on do swoich produktów jakieś dodatki, których czyjś organizm NIE jest w stanie tolerować, NIE istnieje już produkt innego producenta, który dodatków tych by NIE zawierał. Monopole typowo powodują też wypaczanie obiektywności i bezstronności polityki za pośrednictwem procesu zwanego "lobbying" - po prawdopodobny produkt takiego "lobbying" patrz (2) z punktu #A2.11 mojej strony o nazwie totalizm_pl.htm. Przykładowo NZ monopol mleczny próbuje zaopatrywać w tanie masło niemal połowę dzisiejszego świata. Aby zaś móc to czynić, potrzebuje on tanie mleko od milionów krów. Następstwem jego istnienia już obecnie jest więc, że liczba krów w NZ przekracza liczbę ludności owego kraju. Krowy zaś lubią pić wodę z nadal nieogradzanych NZ rzek, a podczas tego picia wiele z nich NIE może się oprzeć przed opróźnieniem swego brzucha. W rezultacie krowy z NZ farm nadal mieszają swoje łajno zapełnione morderczymi bakteriami E.Coli z wodą rzek. Z wody zaś owych rzek, bakterie E.Coli wędrują do wody pitnej, poprzez którą dostają się do organizmów żywych zasiewając tam spustoszenia jakie opiszę poniżej. Niestety, zamiast przysługiwać się ludności NZ poprzez np. zmuszanie do odgradzania rzek od dostępu do nich krów, oraz poprzez zadrzewianie pasów rządowego gruntu biegnącego wzdłuż koryta każdej rzeki (tj. poprzez zadrzewianie tzw. "Queen's Chain", tak aby korzenie tych drzew powstrzymywaly upływ do rzek chemikalii i gnojówki wylewanych na otaczających te rzeki pastwiskach), NZ monopol mleczny raczej ułatwia i eskaluje zanieczyszczanie wód tychże rzek, a stąd i zatruwanie wody jaką pije większość mieszkańców NZ.
       Całą serią biegnących w dół pola moralnego decyzji, które podobnie jak w całym świecie, także i w kraju mojego zamieszkania dodają "przysłowiowy gwóźdź do trumny", są próby łatania pieniędzmi wypaczeń i korupcji dzisiejszej służby zdrowia, zamiast poddania owej służby zdrowia faktycznej reformie, która byłaby nastawiona na przestawienie dzisiejszej pogoni za zyskiem na poszukiwanie i nagradzanie wyleczeń. Wszakże kiedyś lekarze, farmaceuci, zielarze i generalnie to co dzisiaj nazywamy "służbą zdrowia", byli motywowani do nastawienia wyłącznie na "wyleczenie" pacjentów. Motywowano ich bowiem wówczas bardzo podobnie jak dawnych budowniczych okrętów i kapitanów statków - którzy zawsze szli na dno wraz ze swymi źle zbudowanymi, lub źle pokierowanymi, statkami, a także podobnie jak dawnych budowniczych mostów (saperów) z polskiego wojska - których zawsze ustawiano pod zbudowanym przez nich mostem, kiedy pierwsze czołgi zaczynały się przez mosty te przetaczać (ja osobiście przeszedłem przez owo wysoce motywujące doświadczenie - patrz punkt #7 na stronie jan_pajak_pl.htm). Mianowicie, w czasach owego silnego motywowania lekarzy na wyleczanie, np. brak wyleczenia ważnego pacjenta typowo kończył się ucięciem głowy lekarza. Potem wprawdzie przyszła demokracja i prawa obywatelskie, jednak praktycznie aż do czasów mojego pokolenia silna wiara w Boga nadal utrzymywała nastawienie lekarzy, zielarzy i farmaceutów na faktyczne wyleczenie pacjenta. Niestety, po moim pokoleniu nastały czasy pogoni za natychmiastowym zyskiem, w jakich lekarze w swych motywacjach rzucili się za bankierami i politykami w dół pola moralnego. W rezultacie dawna motywacja aby wyleczyć, została zastąpiona dzisiejszą motywacją aby uzależniać i eksploatować przez aż tak długo jak tylko się da. Po pierwszy z przykładów tego uzależniania i eksploatowania pacjentów patrz opisy z punktów #I1 i #I2 niniejszej strony. Innym ich doskonałym przykładem jest też artykuł "Let the reader beware" (tj. "Czytelniku strzeż się") opublikowany na stronie 29 w wydaniu z wtorku, 11 lipca 2017 roku malezyjskiej gazety The Star - the people's paper. Autor tego artykułu (lekarz) stara się zwrócić uwagę na szybko narastający w dzisiejszych czasach problem braku kompetencji, oszustw, kłamliwych fabrykacji, oraz uprawiania pseudo-nauki w medycznych badaniach i publikacjach, jakie w sumie powodują, że trzeba bardzo strzec się przed naiwnym uwierzeniem w to co lekarze i medyczne publikacje nam wmawiają. Konkluzją tego artykułu jest zdanie "Tak więc, kiedy przegląda się badania medyczne aby albo leczyć pacjentów albo też prezentować materiał dowodowy na rozprawie sądowej, należy stosować podejście tzw. caveat lector (tj. czytelniku strzeż się)." (w oryginale angielskojęzycznym: "So, when looking up medical research, either to treat patients or to adduce evidence in a court of law, the caveat lector (let the reader beware) applies.") Przykładem właśnie takiej burzącej krew w moich żyłach kłamliwej pseudo-naukowej publikacji medycznej jest artykuł "The upside of bad genes" (tj. "Dobra strona złych genów") ze strony B9 wydania z niedzieli, 25 czerwca 2017 roku, singapurskiej gazety The Sunday Times, w którym jakiś zawzięty ewolucjonista stara się wmówić czytelnikom oczywistą bzdurę jaka implikuje, że określenie "bardzo dobre" jakie w Księdze Rodzaju werset 1:31 z Biblii sam Bóg użył do opisania właśnie stworzonego naszego świata fizycznego, faktycznie jest kłamstwem, bowiem jeśli np. owe bardzo dobre ludzkie geny ulegną mutacji, wówczas zmutowane geny staną się źródłem jeszcze korzystniejszych cech osoby je posiadającej. (Innymi słowy, gdyby uwierzyć informacji z owego artykułu, wówczas możnaby wykrzykiwać: ludzie wskakujcie do reaktorów atomowych lub połykajcie izotopy promieniotwórcze, bowiem mutując w ten sposób swoje geny staniecie się lepszymi istotami.) Oczywiście, służby medyczne które są nastawione na zyski i uzależnianie, a NIE na uleczenie, NIE są w stanie wykryć i ponaprawiać faktycznych powodów dzisiejszych problemów zdrowotnych ludzkości, w tym problemów opisywanych w niniejszym punkcie. Jakże bowiem mogą one ujawniać, demaskować i ukrócać np. efekty wylewania pestycydów, trucizn i promieniotwórczości do natury, które to wylewanie powoduje mutacje genetyczne i lawinowe narastanie dzisiejszych chorób oraz śmierci, jeśli to właśnie dzięki tym śmiercionośnym czynnikom służby zdrowia czerpią coraz lukratywniejsze korzyści. To tak jakby spodziewać się, że np. prawnicy będą faktycznie walczyli z przestępczością, albo że np. politycy będą faktycznie eliminowali problemy kraju z powodu istnienia których są powtarzalnie wybierani. Żadne więc kontynuowanie rzucania na służby medyczne coraz większych sum podatnika NIE naprawi ich obecnej bezużyteczności. Ludzie coraz bardziej będą zmuszani diagnozować samemu swoje choroby, poczym próbować nakłonić lekarzy aby testami albo potwierdzili, albo też obalili te diagnozy, zaś po ich potwierdzeniu ludzie także sami będą zmuszani znajdować, kupować i aplikować sobie lekarstwa jakie ich wyleczą. Jedyne więc wyjście aby trwale naprawić służbę zdrowia, to poddanie jej faktycznej reformie. Zaś celem reformy służby zdrowia powinno być takie ustawienie metod motywowania lekarzy, że tylko faktyczne wyleczenie choroby powinno być nagradzane, oraz to ono powinno zastąpić obecne czerpanie korzyści za uzależnianie pacjentów od lekarzy i od lekarstw. Oczywiście faktyczne wyleczanie powinno być potwierdzane obiektywnie i niezależnie, a NIE np. przez tych samych lekarzy, czy przez ich przełożonych, którzy dokonują leczenia - bowiem ponownie to by wiodło do kolejnych wypaczeń służby zdrowia. Zanim zaś taka drastyczna reforma nastąpi, dzisiejsza służba zdrowia, jedynym celem działania której zwolna staje się spiętrzanie dochodów, jest już niezdolna do wykrycia, zidentyfikowania, oraz stopniowego wyeliminowania czynników jakie dzięki brakowi zainteresowania w ich wykryciu nadal oficjalnie pozostają nieznane - chociaż zapewne od dawna powodują one już stopniowe wymieranie ludzkości, a jakich jedną z prawdopodobnych manifestacji opisuję w niniejszym punkcie tej strony.
       Oczywiście, następstwa każdej takiej krótkowzrocznej decyzji zbiegającej w dół pola moralnego i zapatrzonej jedynie w osiąganie doraźnych korzyści, a podejmowanej w kraju w którym i ja mieszkam, dotykają mnie osobiście - podobnie jak zapewne dotykają one też osobiście każdego innego obywatela owego kraju i to NIE tylko z obecnie żyjącej w nim generacji (chociaż NIE wszyscy dotknięci nimi są tego świadomi). Wyjaśnijmy więc teraz sobie na moim własnym przykładzie, jak powyższe (oraz inne do nich podobne) krótkowzroczne i błędne decyzje niekorzystnie dotknęły mnie osobiście.
       Dla mnie osobiście wszystko się zaczęło od następstw stopienia się reaktorów atomowych z Fukushima, Japonia, w piątek dnia 11 marca 2011 roku (powody i niektóre następstwa tego stopienia się opisałem dokładniej w punktach #M1 do #M2 ze swej strony telekinetyka.htm - szczególnie w jej punkcie #M1.1). Po upływie bowiem czasu, jaki był wymagany aby wiatry typu jet streams (tj. silne wiatry prądowe wiejące tuż pod stratosferą) przyniosły do Nowej Zelandii radioaktywność wyrzuconą do atmosfery w wyniku owego stopienia się tych reaktorów, w całej NZ narosła fala dziwnych zatruć, jakie opisałem szerzej w poprzednim punkcie #G2.2 niniejszej strony. W kwietniu 2011 roku ja sam też padłem ofiarą jednego z takich silnych zatruć. Wierząc zaś, że jego powodem było radioaktywne skażenie napowierzchniowej wody jaką w mieście mojego zamieszkania (tj. w Petone) oferowały miejscowe wodociągi, wraz z żoną zaprzestaliśmy picia wodociągowej wody i przestawiliśmy się na używanie głębinowej wody z petońskiej studni artezyjskiej pokazanej poniżej na "Fot. #G2".
       W następnych latach tamte nadeszłe w kwietniu 2011 roku moje zatrucie zaczęło corocznie się odnawiać z coraz to większą siłą właśnie począwszy około miesiąca kwietnia. Po kolejnym jego odnowieniu się w kwietniu 2016 roku, stało się ono już aż tak silne, że moja żona NIE mogła dłużej znieść moich "naturalnych" metod "samoleczenia" i siłą "wykopała" mnie do miejscowego lekarza, do którego ona sama się udaje z każdym katarem i dowolną inną dolegliwością. Ów zaś lekarz skierował mnie na długą listę dosyć dla mnie przykrych i niekiedy nawet ambarasujących testów zdrowotnych (włącznie z tzw. colonoscopy - czyli inspektowaniem mojego jelita grubego małą kamerą telewizyjną wprowadzaną przez odbytnicę - co dokonywane było przy mojej pełnej świadomości i kiedy ja też obserwowałem na dużym ekranie to co kamera owa pokazywała). Zanim jednak zakończył się czas mojego oczekiwania w kolejce na ową "colonoscopy" nadszedł nasz odlot na coroczne zimowe wakcje w Malezji. Tam zaś poddałem się intensywnej "kuracji wodą kokosową" (tj. codziennie wypijałem wodę z co najmniej jednego młodego orzecha kokosowego świeżo otwartego w mojej obecności - tak jak opisałem to w punkcie #D1 ze swej strony o nazwie fruit_pl.htm), zaś symptomy mojego zatrucia szybko tam ustąpiły. Niestety, już na drugi dzień po powrocie do NZ doświadczyłem potężnego nawrotu wymiotów i biegunki. Pijąc wówczas wodę głębinową z petońskiej studni artezyjskiej i NIE wiedząc jeszcze, że woda ta jest już powtarzalnie zatruwana, posądzałem więc iż zatrułem się czymś co podano nam do zjedzenia w samolocie w naszej drodze powrotnej. Ponieważ zaś właśnie nadeszła moja kolejka do "colonoscopy", zakończyło to całą serię moich testów zdrowotnych. Po otrzymaniu wyników tych testów, lekarz podsumował bardzo grzecznymi słowami stan mojego zdrowia, które to podsumowanie ja w stylu "wszewilkowskim" wyraziłbym zgrubnymi słowami "zdrowy jak koń". Ja oczywiście NIE polegałem wyłącznie na ustaleniach "medycyny ortodoksyjnej", szczególnie iż właśnie doświadczałem jak odwrotne one były do prawdy życiowej. Dlatego równolegle podjąłem wówczas własne metody "naturalnego" odbudowywania zdrowia. (Np. jadłem coraz ostrożniej tylko to co wiedziałem iż NIE powoduje u mnie wymiotów ani biegunki, m.in. na swój "lunch" zjadałem niemal wyłącznie owoce, unikałem jedzenia wszystkiego co jest przetworzone przemysłowo i stąd co zawiera wiele rzekomo "nieszkodliwych" chemikalii, zacząłem unikać jedzenia w miejscowych jadłodajniach typu "fast food" (zwanych też "junk food") co do których się przekonałem, że typowo po zjedzeniu czegoś u nich zawsze następowało zatrucie, piłem pro-biotyki, itp. Ponadto, słuchając rady przyjaciela, sporządziłem też sobie, poczym systematycznie wypijałem, tzw. najsilniejszy naturalny antybiotyk.) Tamte moje starania, wzmocnione nadejściem ciepłego lata do NZ, w sumie spowodowały iż większość symptomów mojego "zatrucia" z 2016 roku pomału sama zanikła - podobnie jak działo się to z nimi i w latach poprzednich. Niestety, w kwietniu 2017 roku, to samo "zatrucie" ponownie się pojawiło ze stopniowo jeszcze bardziej zwiększaną siłą. Jednocześnie się okazało, że głębinowa woda ze studni artezyjskiej w Petone też jest już aż tak masowo zatruta bakteriami E.Coli, że lokalne władze zmuszone zostały studnię tę zamknąć dla publicznego użytku - patrz "Fot. #G2" poniżej. Do picia zaś wody z petońsklch wodociągów NIE miałem odwagi już powrócić, bowiem śmierdziała aż tak silnie, że nie mogłem jej wziąść do ust. Zacząłem więc pić wyłącznie mleko, piwo i napoje butelkowane. Wcale to jednak NIE powstrzymało szybkiego narastania mojego "zatrucia" (zapewne bowiem do przygotowywania dużej proporcji zakupywanej żywności, której spożywania NIE miałem jak uniknąć, też używana była zatruta NZ woda.) Około 7 czerwca 2017 roku moje zatrucie stało się aż tak silne, że zacząłem kaszleć i wymiotować jak "gejzer" po każdym posiłku, większość czasu spędzałem w ubikacji, zaś w mojej głowie miałem tak intensywny "piasek", że NIE potrafiłem się zdobyć na najmniejszy wysiłek intelektualny - nawet tak niewielki jak przeczytanie czy napisanie emaila (to zaś zmusiło mnie do całkowitego zarzucenia swych badań). Na szczęście dla mnie, jeszcze przed czerwcem zakupiliśmy bilety na nasze zimowe wakacje w Malezji, ponieważ zaś wybraliśmy najtańsze z wówczas oferowanych, zawierały one klauzulę, iż NIE wolno nam ich zwrócić ani zmienić daty przelotów. Na przekór więc nieustającej biegunki jaka w NZ nie pozwalała mi nawet wyjść do sklepu, na przekór ciągłego kaszlenia jak gruźlik, oraz wymiotowania po każdym posiłku, NIE mogłem już odwołać swego odlotu, a zmuszony byłem ryzykować przelot i na te wakacje. Na wszelki wypadek cały dzień przed odlotem poza owocami niemal nic już NIE jadłem, zaś w czasie lotu jadłem i piłem tylko to, co na bazie swych doświadczeń uważałem za niezdolne do spowodowania wymiotów i biegunki (np. bułkę, masło, yoghurt, piwo). Jakoś też zdołałem dotrzeć do Malezji. Natychmiast zaś po przylocie poszliśmy kupić młode orzechy kokosowe i natychmiast wypiłem wodę z aż czterech z nich. Następnego dnia wypiłem wodę z dwóch kolejnych młodych orzechów kokosowych, natomiast każdego dalszego dnia starałem się wypijać wodę z co najmniej jednego młodego kokosa. Dzięki tej kuracji życiodajną wodą kokosową już po tygodniu najprzykrzejsze symptomy mojego "zatrucia" niemal ustąpiły - co ponownie potwierdziło ważność staropolskiego powiedzenia, że "NIE ma takiego złego, co by NIE wygenerowało sobą też jakiejś formy dobra" (tj. że w tym przypadku moje tortury lotu do Malezji pomimo męczącego mnie "zatrucia", pozwoliły mi na wyeliminowanie sporej proporcji symptomów owego zatrucia). Dzięki zaś ustąpieniu najważniejszych z tych symptomów, moje rzetelne podejcie naukowca i kronikarza zmobilizowało mnie abym natychmiast i "na gorąco", jeszcze w Malezji, podjął w niniejszym nowo-zaczętym wówczas punkcie spisywanie raportu z mojego "zatrucia" i z wniosków jakie "zatrucie" to implikuje.
       Niestety, ustąpieniem najgorszych symptomów cieszyłem się jedynie około tygodnia. Dobrze już bowiem zakorzenione następstwa moich powtarzalnych "zatruć" nadal widać pozostawały we mnie niezaleczone. W około więc tydzień później, po zjedzeniu posiłku, napiłem się w Malezji zimnej wody. Natychmiast po tym napiciu dostałem potężnego ataku kaszlu podobnego do ataków jakie miałem w NZ, tj. wyglądającego jak alergiczna reakcja organizmu na możliwość kolejnego zatrucia się wodą. Po tym jak wówczas kaszel ten się zainicjował, wszelkie moje próby "naturalnego" jego wyleczenia spełzały już na niczym. Nie tylko, że NIE ustawał, ale z upływem czasu zaczął nawet się pogarszać. Jednocześnie pogarszanie się podobnego kaszlu zaczęło też trapić moją żonę, która odlatując z NZ też trochę już "pokasływała", chociaż NIE miała innych silnych i odnotowywalnych objawów podobnych do mojego "zatrucia". U mnie nowe napady tego kaszlu zaczęły ponadto powodować nawrót sporadycznego wymiotowania flegmą, podobnego do wymiotów jakie miałem w NZ. Ponadto, pomimo zaniku wielu fizycznych symptomów, spora proporcja mojego "piasku" w umyśle nadal trwała, znacząco mi utrudniając dokonywanie jakiejkolwiek pracy wymagającej intelektualnego wysiłku (w tym spisywanie raportu zawartego w niniejszym punkcie - co do którego jednak się uparłem, aby pomimo nawrotu symptomów "zatrucia" spisać go tak rzetelnie jak tylko byłem w stanie). Wyglądało więc na to, że moje zdrowie, a z nim także i moje badania, prawdopodobnie zostały już trwale zrujnowane jakimiś truciznami, którymi krótkowzroczność opisywanych tu decyzji zbiegających w dół pola moralnego pozwoliła skrycie przesycić oficjalnie udostępnianą w NZ wodę do picia i do produkowania żywności.
       Nawrót i nasilanie się kaszlu i wymiotów zaczęło u mnie i u mojej żony być aż tak intensywne, że około 20017/7/17 ja zdecydowałem się powrócić do zjadania gorzkich owoców "moringa", jakie opisałem w punkcie #C9 tej strony. Z kolei moja żona, która NIE wierzy w moje "naturalne" metody samo-leczenia się, udała się do lekarza w KL i otrzymała silną dozę antybiotyków do zażywania (lekarz zadiagnozował ją, iż ma "bronchitis" czyli "zapalenie oskrzeli"). Niestety, ani moje zjadanie owoców "moringa", ani zjadanie serii silnych antybiotyków przez moją żonę, ani codzienne regularne picie wody kokosowej przez nas obu, NIE poprawiało już naszego zdrowia, jakie systematycznie się pogarszało. W sobotę, 2017/7/22, stan zdrowia nas obu był już aż tak krytyczny, że oboje się obawialiśmy, iż wylądujemy w szpitalu KL. Wówczas to kuzynka mojej żony zaproponowała, abyśmy spróbowali zażyć wywaru ze szczególnej kombinacji chińskich ziół, jaka u chińskich zielarzy (a przynajmniej u tych działających w Kuala Lumpur) znana jest pod nazwą "tygrysie mleko" (po angielsku "Tiger's Milk") - oryginalną chińską "receptę" na które to "tygrysie mleko" pokazałem powyżej na "Fot. #C3c". Ja z chęcią się na to zgodziłem zaraz po tym jak zostałem upewniony, że jest to wyłącznie mieszanka ziół jaka NIE zawiera żadnych składników zwierzęcego pochodzenia, oraz gdy mi też wyjaśniono, że poetyczna nazwa "tygrysie mleko" została nadana tej mieszance chińskich ziół z powodu jej piorunującego działania, jakie symbolicznie może być porównywane do następstw ataku tygrysa na trapiącą kogoś chorobę. Moja zaś żona, która NIE wierzy w "naturalne" motody leczenia, zgodziła się ją zażyć po zostaniu upewnioną przez nas wszystkich, że zioła z uwagi na swoją "naturalność", jeśli jej NIE pomogą, to z pewnością też jej NIE zaszkodzą. Mąż kuzynki mojej żony zakupił więc w chińskim sklepie zielarskim i wygotował dla nas wywar z ziół owego "tygrysiego mleka". Pierwszą dozę przywieźli nam do zażycia zaraz po obiedzie wieczorem w sobotę 2017/7/22. (Wywar ten ma się bowiem zażywać na pełny żołądek zaraz po wygotowaniu, kiedy jeszcze jest ciepły.) Jedna osoba ma wypić ćwierć litra (tj. 250 ml) tego wywaru jednorazowo i jednego dnia. Po nalaniu go do kubka, ja przyglądnąłem mu się dokładniej. Miał konsystencję rzadkiego kisielu o nieco mlecznym (choć nadal przeźroczystym) kolorze, oraz dziwnym ziołowym zapachu. Po rozpoczęciu jego picia okazało się, że ma nieco słodkawy, ale wysoce mdlący smak. Szybko i ze sporym trudem wypiłem swój kubek - podczas przełykania ostatnich łyków niemal wymiotując. Aczkolwiek piłem w życiu sporo lekarstw, które smakują znacznie gorzej niż owo "tygrysie mleko", muszę przyznać, że jego wysoce mdlący posmak czyni jego picie niezbyt przyjemnym. Po wypiciu poszliśmy spać. Ja miałem wrażenie, że owej nocy pociłem się znacznie silniej niż normalnie. (Pomimo mieszkania w tropikalnym Kuala Lumpur, gdzie nawet noce są gorętsze niż letnie dni w Polsce, ja NIE włączam "air-con" w swej sypialni aby NIE pogarszać dodatkowo swego zdrowia wdychaniem zimnego i zapełnionego bakteriami powietrza.) W dwa następne wieczory nasza codzienna rutyna wypijania po-posiłkowego kubka "tygrysiego mleka" tuż przed udaniem się spać została powtórzona. Odnotowałem, że owo "mleko" czyni nasze ciała coraz bardziej osłabione, zaś umysł jakby "odurzony". Po trzech dozach poczułem się już aż tak osłabiony, że na mój wniosek zaprzestaliśmy dalszego zażywania tego ziołowego lekarstwa. Zajęło cały kolejny dzień i noc zanim owo osłabienie naszych ciał oraz odurzenie naszych umysłów stopniowo zaczęło zanikać (pełne jego zaniknięcie mi zajęło aż cały tydzień). Okazało się wówczas, że u mnie to "tygrysie mleko" całkowicie wyleczyło NIE tylko kaszel oraz indukowane kaszlem wymioty, ale nawet ów "piasek" w umyśle, jaki uprzednio powstrzymywał mnie przed twórczym myśleniem. Niestety, odnotowałem jednak, że obecnie myślę znacznie wolniej niż przed kwietniem 2017 roku (tj. przed nadejściem opisywanego tu mojego "zatrucia"). Natomiast u mojej żony owe trzy dozy "tygrysiego mleka" NIE spowodowały wyleczenia kaszlu ani trapiącego ją "bronchitis", a jedynie zamieniły jej uprzednio "suchy" kaszel w "mokrą" jego odmianę. W dniu 2017/7/27, kiedy to ja spisałem większość niniejszego paragrafu, moja żona wybrała się więc ponownie do tego samego lekarza w KL, który uprzednio przepisał jej serię silnych antybiotyków - jakie jednak nic jej NIE pomogły. Znając zaś zwyczaje dzisiejszych lekarzy, wierzyłem, że wróci z następną serią jeszcze silniejszych antybiotyków - wszakże "nowocześni" lekarze, poza antybiotykami i tabletkami, NIE znają niemal już nic innego co ich zdaniem leczyłoby choroby! Poza zaś nimi, moja żona NIE wierzy iż cokolwiek innego byłoby też w stanie ją wyleczyć. Kiedy jednak moja żona wróciła od lekarza, okazało się, iż myliłem się w swych przewidywaniach - zamiast bowiem antybiotyków, które dewaluowałyby jej system immunologiczny, lekarz przypisał jej steroidy, które osłabiają "tylko" moc i konsystencję jej szkieletu. Żona zażywała owe steroidy przez następny tydzień, w którym to czasie jej kaszel stopniowo też zaniknął. Dlatego ona teraz wierzy, że ją wyleczyły antybiotyki i steroidy. Natomiast ja wierzę, że zarówno ją, jak i mnie, wyleczyło owo "tygrysie mleko" - zaś zażywanie przez nią antybiotyków jedynie spowolniło i opóźniło proces jej leczenia, powodując iż pełne jej wyleczenie zbiegło się w czasie z zakończeniem zażywania steroidów. Oczywiście, owe wierzenia każdego z nas wpojone nam przez edukację i przez panujące dziś poglądy wcale NIE zmieniają faktu, iż faktycznego wyleczenia nas obu dokonał Bóg, zaś lekarstwa dostęp do jakich sobie wypracowaliśmy i jakie zdecydowaliśmy się zażywać posłużyły jedynie przekonaniu Boga, iż swymi staraniami fizycznymi, wysiłkiem umysłowym i motywacjami zasłużyliśmy już sobie na zostanie przez Niego wyleczonymi.
       Teraz będę więc musiał obserwować, czy podobnie jak moje uprzednie "wyleczenie symptomów", jakie miało miejsce zaraz po moim przybyciu do KL na wakacje 2017 roku, obecne wyleczenie "tygrysim mlekiem" też jest tylko tymczasowe i choroba ulegnie nawrotowi po kolejnym tygodniu albo dwóch mojej "radości", czy też okaże się już na tyle trwałe, iż potrwa aż do odlotu do NZ. Po zaś powrocie do NZ będę musiał też obserwować, czy "zatrucie" ulegnie nawrotowi po zaczęciu picia NZ płynów i zjadaniu NZ żywności. (Odnotuj, że kontynowanie spisywania niniejszego punktu podejmę tylko w przypadku, jeśli odnotuję przedwczesny nawrót objawów mojej choroby, czy "zatrucia" - tj. odnotuję nawrót jaki nastąpi przed corocznym nawrotem "zatrucia", jakiego następnego nadejścia, z powodu powtarzalności uprzednich doświadczeń spodziewam się około kwietnia 2018 roku, zaś jaki - jeśli faktycznie nadejdzie, opiszę w odrębnym punkcie). Jak też potem się okazało, wyleczenie to było trwałe w KL, jednak na drugi dzień po powrocie do NZ choroba nawróciła się.
       Nasze wakacje zakończyły się w niedzielę, 13 sierpnia 2017, kiedy to nasz powrotny samolot wylądował w NZ. Oto co rzuciło mi się w oczy wkróce po powrocie:
(1) Typowo zimowa pogoda. Kiedy nasz samolot wylądował, lało jak z cebra, było zimno i wiała zimowa wichura. Był to więc dosyć twardy powrót do rzeczywistości po ciepłej i słonecznej pogodzie wakacji.
(2) Podwojone ceny masła. Zaraz po powrocie moje żona udała się do sklepu zaby zakupić potrzebną nam żywność. Po powrocie z szokiem mi raportowała, że w NZ ceny masła w międzyczasie uległy podwojeniu. Tak więc NZ ma teraz aż dwa powody do dumy, mianowicie (a) iż gości w swym kraju jeden z największych w świecie monopoli mlecznych (rządzonych przez obcokrajowców) jaki zaopatruje w tanie masło niemal połowę dzisiejszego świata, oraz (b) iż ów monopol uczynił krajowe ceny masła w NZ jednymi z najdroższych na świecie (jeśli NIE faktycznie najdroższych - np. w Malezji NZ masło jest o połowę tańsze niż w NZ).
(3) Zatrucie wody w kranach z miasta Dunedin. W dwa dni po powrocie, tj. we wtorek dnia 15 sierpnia 2017 roku, od godziny 18:00 jak zwykle słuchałem wieczornego dziennika telewizyjnygo na kanale 1 TVNZ. W wiadomościach tego dziennika nagle zaszokowało mnie krótka wiadomość, że woda z kranów w mieście Dunedin okazała się być zatruta - stąd władze tego miasta zmuszone są dowozić cysternami wodę pitną. Wyjaśnienie reprezentanta lokalnych władz jak owo zatrucie powstało, mi NIE czyniło żadnego sensu. Aby bowiem tak zaistnieć jak on to opisywał, aż kilka praw hydromechaniki i aż kilka zasad działania wodociągów musiałoby ulec złamaniu albo zostać zmienione. Następnego dnia, pomimo już wówczas trapiących mnie objawów zatrucia i gorączki, wybrałem się do biblioteki aby poszukać jakiejś pisanej informacji w gazetach o owym zatruciu. Jak się okazało, wszystkie gazety milczały w tej sprawie - ciekawe dlaczego? (Informacja z TV szybko ulegnie przecież zapomnieniu, zaś internet daje się wymazywać. Tymczasem dla dobra naszych potomków dobrze byłoby aby w gazetach istniała też jakaś pisana informacja o tak historycznie istotnym zatruciu, jaka będzie dostępna przez wiele następnych lat, a nawet pokoleń.) Skrócona wiadomość o owej zatrutej wodzie z Dunedin została powtórzona jeszcze następnego dnia w tym samym dzienniku wieczornym, poczym telewizja (podobnie jak gazety) nabrała "wody w usta" w sprawie tamtego zatrucia.
(4) Gwałtowna reakcja mojego organizmu na wypicie NZ wody. Aby uhonorować nasz powrót z wakacji, 2017/8/15 znajomi zaprosili nas na obiad w restauracji. Ponieważ to oni płacili rachunek, zaś wszyscy oprócz mnie do popijania podczas tego posiłku zamówili zwykłą wodę, po krókim namyśle ja też zamówiłem wodę aby NIE narażać płacących rachunek na dodatkowy koszt piwa jakie od czasu swych poważnych zatruć wodą ja popijałem podczas swych posiłków. (Po powrocie z wakacji nadal bałem się bowiem pić NZ wodę. W domu piłem więc tylko mleko i piwo. W restauracji zaś, poza zamówieniem wody, pozostawałoby mi więc tylko zamówienie drogiego tam piwa - wszakże mleka w restauracji NIE daje się zamówić.) Kiedy przełknąłem pierwszy łyk owej wody, w gardle poczułem silne drapanie. Z każdym łykiem drapanie to się nasilało. Kiedy skończyliśmy obiadowanie i rozmowy w około dwie godziny później, moje gardło czuło się już jak w środku ostrej grypy czy bólu gardła. Potem owa grypa trapiła mnie przez około dwa tygodnie. Nigdy poprzednio NIE miałem aż tak silnej i aż tak szybkiej reakcji na picie wody. Najwyraźniej mój organizm jest silnie uczulony na jakiś składnik, który jest obecny w owej NZ wodzie. (Ciekawe czy owym alergentem przed jakim broni się mój organizm, jest trucizna 1080, czy też pestycydy?) Następnego dnia miałem już silną gorączkę, kichałem, kaszlałem, zaś wieczorem zaczęły się wymioty i biegunka. Wypicie jednej szklanki NZ wody spowodowało wówczas nawrót objawów zatrucia, jakie wierzyłem iż zostały wyleczone w KL, oraz moje przejście przez trzecią już w ostatich trzech miesiącach silną chorobę podobną do grypy. (W kilka tygodni później, tj. dnia 2017/9/13, kolejną, czwartą już "grypę" na jakie zachorowałem jedna po drugiej w przeciągu ostatnich 4 miesięcy, załapałem nawet w jeszcze bardziej niewyjaśniony sposób, bo już bez żadnej znanej mi przyczyny - co opisałem dokładniej w punkcie #E4 swej innej strony o nazwie woda.htm.) Ponieważ wodę z kranu moja żona zmuszona była też używać do gotowania, już w dwa dni później byłem aż tak chory, że z trudem wstałem z łóżka, zaś moje symptomy były dokładnie takie same jak w najgorszym okresie poprzedniego zatrucia tuż przed udaniem się na wakacje. Wyglądało mi więc na to, że jeśli szybko NIE znajdę i NIE wdrożę jakiegoś drastycznego rozwiązania jakości konsumowanej przez siebie wody, kontynuacja dotychczasowego zatruwania się wodą gruntową jaka jest tu publicznie udostępniana, może okazać się dla mnie tragiczna. Stąd w czwartek, 17 sierpnia 2017 roku, doszedłem do wniosku, że pilnie powinienem podjąć eksperymentalne sprawdzenia, czy NZ woda deszczowa też wywołuje podobnie silne reakcje mojego organizmu. Jednocześnie mój naukowy instynkt mi podpowiadał, że dla dobra innych osób, jakie też mogą znaleźć się w mojej sytuacji, od samego początku realizacji owych eksperymentalnych sprawdzeń następstw picia deszczówki powinienem też zapoczątkować nową stronę o nazwie woda.htm, w której będę sumiennie spisywał swój raport z dokonanych eksperymentów nad pozyskiwaniem i piciem deszczówki. (Wraz ze stroną o nazwie solar_pl.htm, taka strona o nazwie "woda.htm" być może byłaby też w stanie dopomagać moim czytelnikom w przypadku nadejścia jakiegoś poważnego kataklizmu.) Niestety, kiedy wniosek ten osiągnąłem, byłem właśnie w środku bardzo poważnego kryzysu zdrowotnego spowodowanego owym nawrotem objawów mojego zatrucia NZ wodą gruntową. Stąd zrealizowanie najistotniejszych moich eksperymentów z deszczówką stało się możliwe dopiero we wrześniu 2017 roku - kiedy to wypracowałem empirycznie moim zdaniem najbardziej znaczące moje odkrycia i opisy 2017 roku, dotyczące eliminacji efektów zatruwania się wodą gruntową (np. eliminacji otyłości i sporej liczby symptomów chorobowych) poprzez picie wody deszczowej jakie to odkrycia natychmiast spisywałem i prezentowałem na owej stronie woda.htm - przykładowo patrz tam punkty #I2 oraz #E2.
(5) Naiwność ludzka w interpretowaniu generalnego kursu ludzkiej historii. Małżeństwo znajomych jacy zaprosili nas na powyższy obiad, było tym samym z jakim około roku wcześniej wygrałem ów zakład opisany w #D2.1 z mojej strony eco_cars_pl.htm. Głowa owego małżeństwa jest bardzo zainteresowana w polityce. Podczas powyższego obiadu opowiedział mi więc kto według niego wygra inne wybory jakie wówczas dyskutowaliśmy. Niestety, jego ocena sytuacji była bardzo naiwna i łamała sporo praw jakie rządzą kursem ludzkiej historii. Przykładowo, łamała owo prawo jakie w Biblii wpisane jest w wersety 2:31-43 z Księgi Daniela, a jakie stwierdza, że kurs ludzkiej historii zawsze ma przebieg wyłącznie w dół - czyli podobny do kierunku spływu wody z położenia o wyższej energii potencjalnej do położenia o niższej energii potencjalnej, stąd w każdej politycznej konfrontacji wygrywa ten kto reprezentuje niższą doskonałość lub kto zamieni sytuację ludzi dotykanych jego działaniami na jeszcze gorszą (zaś "koniec świata" nastąpi dopiero kiedy ludzkość osiągnie energetyczny poziom zerowy, poniżej którego NIE da się jej już dalej spadać). Na bazie więc swej wiedzy o prawach jakie rządzą kursem historii, wyjaśniłem swemu znajmemu, kto moim zdaniem naprawdę wygra owe wybory. Oczywiście, mój znajomy ponownie uniósł się honorem w sprawie pewności swej przepowiedni i ponownie zaproponował abyśmy założyli się o obiad. Ja pod naciskiem sytuacji zmuszony więc zostałem aby ponownie przyjąć ten zakład. Dobrze więc byłoby, żebym - kiedy właściwy czas nadejdzie, mógł wyjaśnić swym czytelnikom szczegóły tego zakładu, zaś na ich przykładzie wyjaśnić też jakie prawa naprawdę rządzą kursem ludzkiej historii.
       Tuż przed odlotem do Malezji na wakacje 2017 roku, jednej soboty kiedy ja i żona wracaliśmy z kościoła, spotkaliśmy NZ młodzieńca jakiego znaliśmy już od sporego czasu. Jak niemal wszyscy młodzi Nowozelandczycy, jest on rosły, dobrze zbudowany i wygląda imponująco, silnie, oraz zdrowo. Spytaliśmy go gdzie aktualnie pracuje, zaś on odpowiedzial, że "nigdzie" ponieważ właśnie trapi go jakaś poważna choroba w której żaden lekarz NIE może się wyznać. Ta jego wypowiedź znacząco mnie zaintrygowała. Kiedyś bowiem słyszałem na Borneo ostrzeżenie miejscowych Dayak (Bidayuh) mówiące właśnie o chorobie w jakiej "żaden lekarz NIE może się wyznać" - ostrzeżnie to opisałem dokładniej w (C2) z podrozdziału A1 swego traktatu [7/2]. Zapytałem go więc jakie są symptomy owej tajemniczej choroby jaka go trapi. W odpowiedzi opisał mi symptomy jakie okazały się być wiernym powtórzeniem symptomów mojego "zatucia", które ja właśnie wówczas doświadczałem, a które opisałem w niniejszym punkcie. Czyli ja wcale NIE jestem jedynym mieszkańcem NZ, kogo dopadła ta tajemnicza choroba. Tyle, że będąc emerytem ja NIE utrzymuję obecnie kontaktow z wieloma innymi Nowozelandczykami, NIE bardzo więc wiem co dzieje się z ich zdrowiem. Natomiast NZ dzienniki telewizyjne jakie oglądam niemal całkowicie milczą w tej sprawie. Milczenie TV, podobnie jak niezdolność NZ lekarzy do rozeznania się w tym problemie, oczywiście stają się dla mnie coraz dziwniejsze. Wszakże jeśli życie potwierdzi moje obawy, że źródło owych "zatruć" może się kryć w dogłębnym zatruciu NZ gleby i wody aż do głębinowego poziomu, co z kolei może spowodować iż zatruwana stopniowo może zacząć być i spora proporcja żywności i wody dopuszczanej przez NZ władze do publicznego użytku, wówczas problem tych zatruć, chociaż nadal pozostawałby on niewidoczny i wstydliwy, już obecnie mógłby osiągać proporcje lawinowej epidemii. Czyż jest więc możliwe, iż publikatory i lekarze przeaczaliby lub przemilczaliby istnienie takiej zatruciowej epidemii?
       Oczywiście, jak każdy problem nurtujący ludzi, także i niniejszy problem prawdopodobieństwa osiągnięcia już "punktu braku powrotu" w lawinowo eskalowanym zatruwaniu NZ naturalnego środowiska (a stąd i zatruwania zdrowia ludzi przebywających w NZ), powinno się natychmiast zacząć intensywnie sprawdzać i badać pomiarowo, zaś jeśli pomiarowe badania potwierdzą go jako prawdę, wówczas natychmiast zastopować go przed dalszym jego intensyfikowaniem. Tyle, że w celu jego zastopowania, zamiast obecnego pozwalania aby zatruwanie to było eskalowane decyzjami w rodzaju tych jakie dla E.Coli opisałem w (2) z punktu #A2.11 strony totalizm_pl.htm, trzebaby raczej podjąć aktywne i zdecydowane kroki naprawy obecnej sytuacji - do podjęcia których to kroków najwyraźniej dotychczasowi długoletnio-rządzący NZ politycy NIE są już zdolni, zaś do wybrania w wyborach 2017 roku do parlamentu zupełnie odmiennych rządzących, moim zdaniem NZ społeczeństwo NIE jest już zdolne. Wszakże w NZ panują tradycje głosowania przez całe dziesięciolecia zawsze na tych samych polityków i zawsze na te same partie polityczne i to bez żadnego sprawdzania jakie są ich postawy moralne, motywacje i poziom wiedzy oraz fachowości. Ponadto Mixed Member Proportional (MMP) system wyborczy, jaki obecnie panuje w NZ, pozwala na włączanie w skład parlamentu sporej proporcji długoletnich polityków, na jakich niemal nikt NIE chciał już głosować. W rezultacie obawiam się, iż jeśli moje opisane tu wnioski (niestety narazie wydedukowane tylko teoretyczne i nadal wymagające pomiarowego posprawdzania), co do prawdopodobieństwa już nieodwracalnego zatrucia środowiska NZ, a stąd i zdrowia mieszkańców NZ, okażą się być prawdą, wówczas takie zatruwanie środowiska będzie lawinowo się pogarszało, aż do czasu, kiedy do działania wkroczy sama natura i to ona rozwiąże ten problem na swój naturalny sposób, jaki opisałem na początku tego punktu - tak jak opisują to też starodawne przepowiednie omawiane w punktach #H1 do #H3 z mojej strony o nazwie przepowiednie.htm (wzmiankowane także w punkcie #G2.2 powyżej).
       Jako naukowiec poczuwam się w obowiązku aby na zakończenie niniejszego punktu zwrócić jednak uwagę czytelnika, że pierwszym słowem tytułu jest tu "czyżbym", oraz że w treści z naciskiem podkreślam iż opisany tu wniosek osiągnąłem w wyniku teoretycznej dedukcji, a NIE pomiarów empirycznych. (Pomiary przekraczają bowiem możliwości wykonawcze pojedyńczego naukowca-hobbysty jak ja.) Jako zaś wniosek teoretyczny, sugeruje on jedynie możliwość, iż warstwa ziemi i skał pomiędzy powierzchnią ziemi i poziomem wody głębinowej została już nieodwracalnie przesycona czynnikami zatruciowymi. Bez wykonania odpowiednich pomiarów NIE reprezentuje on jednak konklusywnego dowodu na prawdę tej możliwości. (Wszakże woda studni głębinowej w Petone mogła też zostać zatruta w jakiś inny sposób, niż ów najfatalniejszy - np. jakieś zmyślne zwierzątko mogło znaleźć sposob jak powtarzalnie i zawsze w kwietniu każdego roku, opróżniać się do owej wody.) Brak zaś takiego konklusywnego dowodu w dzisiejszych czasach oznacza także brak motywacji aby zastopować obecne katastrofalne zatruwanie naturalnego środowiska. Tymczasem głównym powodem dla którego ja podjąłem poważne ryzyko niniejszego opisania tu mojego teoretycznego wniosku, jest dostarczenie wstępnych wyjaśnień i motywacji jakie mają pobudzić pilne przeprowadzenie wymaganych pomiarów empirycznych. Wszakże gdyby wykonanie takich pomiarów zostało zaniedbane (co, niestety, obawiam się, nadal ma wysoką szansę iż w praktyce się stanie), jednak opisany tu mój wniosek teoretyczny okazał się prawdą, wówczas stałoby się jak w owym starym powiedzeniu, iż "wielu ludzi mogłoby padać, NIE wiedząc co ich uderzyło".

Fot. #G2a (góra)

Fot. #G2b (środek)

Fot. #G2c (dół)

Fot. #G2abc: Oto trzy moje zdjęcia, jakie pozornie dokumentują jedynie przykład głębinowej studni artezyjskiej z NZ miasteczka Petone (w którym ja mieszkam) - zamkniętej z powodu zatrucia jej wody. Inne zdjęcia (już NIE moje) tej samej petońskiej głębinowej studni artezyjskiej czytelnik może oglądnąć klikając na niniejszy (zielony) link. Mnie osobiście ogromnie martwi sytuacja udokumentowana powyższymi trzema zdjęciami. Nawet tylko bowiem czysto teoretyczna analiza mechanizmów jakie prawdopodobnie spowodowały zatrucie głębinowej wody tej studni, prowadzi do wysoce niepokojącego wniosku, że zdjęcia te mogą dokumentować jeden z pierwszych dowodów, iż zamienianie lądów w nieużytki i śmietniska, zaś wód w płynne trucizny, już dawno temu przekroczyło tzw. "punkt braku powrotu" (opisany w #T1 ze strony o nazwie solar_pl.htm), ponieważ odwrócenie zatrucia wód głębinowych NZ już obecnie przekracza zdolności naprawcze ludzi i ekonomii owego kraju. To choćby tylko z tego powodu niniejszy mój teoretyczny wniosek powinien być sprawdzany pomiarowo tak szybko i tak obiektywnie, jak jego istotność na to zasługuje. Wszakże jeśli wniosek ten okaże się prawdą, zaś zidentyfikowana nim dewastacja natychmiast NIE zostanie zastopowana, wówczas moim zdaniem studnia ta może stać się oznaką "początku końca" - czyli już tylko szybko nasilającego się wymierania ludności. Na przekór bowiem głębinowego pochodzenia wody tej studni, w dniu 12 kwietnia 2017 roku okazało się, że woda ta ciągle jest już powtarzalnie zatruwana morderczymi bakteriami E.Coli. Chociaż o innych formach zatrucia tej wody narazie oficjalnie się NIE mówi, łatwo sobie wywnioskować, że jeśli do jej głębinowych wód masowo dotarły już bakterie E.Coli, wówczas zapewne dotarły tam także i wszelkie inne rozpuszczalne w wodzie chemiczne trucizny, pestycydy, roadioaktywność, itp., których wyeliminowanie z jej wody obecnie będzie już niemożliwe. Wszakże jeśli czynniki zatruwające dotarły aż do głębin owej studni, praktycznie to implikuje możliwość, że dokumentnie zatruta też już została cała warstwa gleby, ziemi i skał aż do jej głębokości - co czyni efekty tego zatrucia zupełnie nieodwracalnymi. Oczywiście, aby studnia ta została zamknięta przez władze, stężenie E.Coli musiało w niej już przekraczać nawet owe jedne z najbardziej już zdewaluowanych w świecie standardów legalnie dozwolonego zagęszczenia tych fatalnych bakterii w wodzie Nowej Zelandii - po więcej danych o owych standardach patrz (2) z punktu #A2.11 strony totalizm_pl.htm. (Standardy te są już aż tak zdewaluowane, że pozwalają aby nadal móc kontynuować brak działania na przekór, iż podobno w około połowie NZ rzek - włącznie z rzeką "Hutt River" jaka przepływa przez Petone, ludziom zakazuje się już kąpania zaś psy zdychają jeśli przypadkowo napiją się z nich wody. Oczywiście, naprawa aż tak zdegradowanego naturalnego środowiska NIE leży już w możliwościach małego kraju jak NZ. Wszakże jej rząd musiałby natychmiast zainwestować miliardy w drogie oczyszczalnie ścieków (zamiast upuszczać te ścieki wprost do rzek lub morza - tak jak ilustruje to "Fot. #D2" ze strony tapanui_pl.htm), brzegi rzek - a ściślej tzw. "Queens Chains", czyli pasy rządowej ziemi przebiegające wzdłuż każdej NZ rzeki, musiałyby być pracowicie zadrzewiane, zamiast - jak obecnie, drzewa m.in. i tam wytruwane lub wycinane przez drużyny "tępicieli drzew" - które opisałem w punkcie #I1 swej strony landslips_pl.htm, każda rzeka musiałaby być ogradzana płotami - tak aby owa mnogość NZ krów NIE miała dostępu do jej wody z pobliskich pastwisk i stąd NIE mogła jej zapaskudzać swoim zapełnionym bakteriami łajnem, dotychczasowa swoboda decydentów NZ instytucji o prawie do podejmowania masowego wytruwania rozpuszczalnymi w wodzie chemicznymi truciznami wszystkiego co komuś w tych instytucjach się niepodoba musiałaby zostać legalnie ograniczona, swoboda masowej sprzedaży chemicznych trucizn oraz masowego zanieczyszczania środowiska tymi truciznami musiałaby zostać zakończona, NZ władze i służby zdrowia musiałyby zacząć uznawać, rejestrować i finansowo rekompensować wszystkie przypadki kiedy czyjeś zdrowie zostałoby zrujnowane zatrutą wodą jaką władze udostępniają do publicznego użytku, itd., itp. Ja osobiście NIE wierzę, aby NZ plitycy, którzy czasami są powtarzalnie wybierani przez całe dziesięciolecia, jednak dotychczas nic NIE uczynili w tych sprawach, nagle rzucili się na wdrożenie tak rewolucyjnych zmian - co niestety oznacza iż prawdopodobnie nadszedł już "początek końca"!) (Kliknij na wybrane zdjęcie aby oglądnąć je w powiększeniu.)
       Fot. #G2a (góra): Ozdobny słup kamienny z kranami udostępniającymi głębinową wodę ze strudni artezyjskiej w Petone - czyli najważniejszy element owej studni. Zbliżone zdjęcie jednego z białych ogłoszeń zakazu użycia wody z owej studni, przyklejonych ponad każdym z jej trzech kranów, pokazałem na najniższej (tj. na "Fot. #G2c (dół)") z powyższych trzech fotografii. Natomiast czubek ozdobnego słupa kamiennego widać też jak wystaje ponad lewą częścią trwałej planszy informującej o owej studni artezyjskiej, a pokazanej powyżej na środkowej (tj. na "Fot. #G2b (środek)") z powyższych trzech fotografii. To z tej studni ja i moja żona pobieraliśmy wodę do picia i gotowania przez 6 lat, tj. począwszy od kwietnia 2011 roku, aż do kwietnia 2017 roku - kiedy to studnia ta została zamknięta dla użytku publicznego - tak jak to opisałem w powyższych punktach #G2.3 i #G2.2 niniejszej strony, oraz w (A5) z punktu #M2 innej mojej strony o nazwie telekinetyka.htm. Po wykryciu zatrucia jej wody bakteriami E.Coli, teraz już rozumiem dlaczego pomimo iż woda ta pochodzi z głębin, ciągle co jakiś czas silnie podtruwała mój organizm. Wszakże jeśli jej woda zdołała już przesiąknąć bakteriami E.Coli, z całą perwnością jest też przesiąknięta najróżniejszymi rozpuszczanymi w wodzie chemicznymi truciznami, pestycydami i radioaktywnoscią, jakich olbrzymie ilości corocznie są m.in. wylewane, wysiewane, lub opadają z deszczem, na NZ łąki, pola i lasy.
       Fot. #G2b (środek): Trwała plansza zamontowana w pobliżu słupa z kranami udostępniającymi wodę ze studni artezyjskiej w NZ miasteczaku Petone. Opisuje ona historię owej studni, a także zasadę na jakiej ta głębinowa studnia pozyskuje wodę sprężaną naciskiem płyty skalnej na jakiej zbudowane jest miasteczko Petone. Dla mnie osobiście pozostaje rodzajem budzącej najwyższe obawy tajemnicy i zagadki, jak to możliwe iż mordercza bakteria E.Coli pojawiła się nawet już w niebezpiecznym dla ludzi stężeniu na głębinach z jakich wytryskuje woda owej studni artezyjskiej. Ciekawe więc czy w wyborach do NZ parlamentu z 2017 roku ponownie zostaną wybrani ci sami niekiedy niezmieniający się przez dziesięciolecia politycy, którzy już zdołali doprowadzić do sytuacji o jakiej ostrzega m.in. wideo "Jak wielki jest Magnokraft", kiedy to w nieustannie zasilanej nową deszczową wodą NZ niemal nie daje się już znaleźć niezatrutej wody, którą dawałoby się bezpiecznie pić.
       Fot. #G2c (dół): Oficjalne ogłoszenie przyklejone do słupa z kranami udostępniającymi mieszkańcom wodę czerpaną ze studni artezyjskiej w miasteczku Petone. Informuje ono sucho, że ponieważ w dniu 2017/5/12 we wodzie tej studni wykryto bakterie E.Coli, studnia ta zostaje zamknięta dla publicznego użytku. Ciekawe jednak dlaczego na owym oficjalnym ogłoszeniu studnia artezyjska nazywana jest "fontanną" - czyżby ktoś próbował niwelować tym logiczne wnioski do jakich można dojść po uświadomieniu sobie, iż bakterie E.Coli pozatruwały sobą już wodę NIE tylko w około połowie napowierzchniowych NZ rzek - w których kąpanie się jest już zakazane ludziom, zaś po napiciu się wody z których psy już zdychają, ale nawet bakterie te są też już obecne w artezyjskich studniach głębinowych NZ. Najnowsze i dotychczas najsilniejsze z moich zatruć, zaczęło się u mnie nasilać w 2017 roku na krótko przed zamknięcierm tej studni artezyjskiej do użytku publicznego.


#G3. Użycie zasady "odwracania swoich wierzeń" do zapobiegania ciąży, do powodowania zajścia w ciążę, do płodzenia potomków o pożądanej przez rodziców płci, oraz do eliminowania nałogów:

       W podrozdziale UB1 z tomu 16 najnowszej monografii [1/5] przytoczony został raport Nowozelandki o pseudonimie "Miss Nosbocaj" ze swego "uprowadzenia" do "symulacji wehikułu UFO". Podczas tego uprowadzenia, "symulacja lekarza UFOnauty" nauczała Miss Nosbocaj jak ta ma unikać zajścia w ciążę wyłącznie poprzez odpowiednie "odwrócenie swoich wierzeń" - oraz bez użycia medykamentów. Jak też się okazuje, zasada tego "unikania zajścia w ciążę" też sprowadza się do "odwrócenia swoich wierzeń" - bardzo podobnego jak owo odwracanie które ja używam w "bezmedykamentowym samouzdrawianiu" które opisałem w poprzednim punkcie #G2 tej strony.
       Co ciekawsze, wyjaśniony w punkcie #G1 powyżej sposób na jaki filozofia totalizmu wydedukowała odwracalność opisywanych tutaj zasad, gwarantuje że dokładnie ta sama metoda "odwracania wierzeń" może być też używana do zaindukowania "zajścia w ciążę" przez pary małżeńskie wierzące iż mają problemy z płodnością. Dlatego osobiście bym radził tym parom które wierzą iż mają problemy ze spłodzeniem potomstwa, aby zanim zdecydują się na wysoce kosztowne "ortodoksyjne" leczenie bezpłodności, najpierw spróbowały opisywanej tutaj "darmowej" i "bezmedykamentowej" metody zaindukowania ciąży poprzez "odwrócenie swoich wierzeń". Wszakże zachodzenie w ciążę też wcale NIE jest procesem wyłącznie biologicznym, a rządzone jest wierzeniami danej pary i dokonuje się za pośrednictwem uczuć które te wierzenia indukują. Dowodem na to jest, iż spostrzegawczy mężczyzna zawsze potrafi odnotować kiedy zapłodnienie miało miejsce, bowiem zawsze mu towarzyszy unikalny wyłącznie dla zapłodnienia "błysk" odczucia "doskonałego zespolenia" - który jest relatywnie łatwy zarówno do rozpoznania, jak i do celowego wygenerowania z pomocą opisywanej tu metody.
       Każdy z narodów wypracował sobie najróżniejsze folklorystyczne receptury, jak należy spładzać potomka o określonej płci. Przykładowo, jedna z takich receptur, wywodząca się z folkloru staropolskiego, stwierdza że "aby spłodzić chłopca należy się kochać na kożuchu kiedy mężczyzna ciągle ma ubrane buty z ostrogami". Jeśli zaś ktoś przeanalizuje do czego sprowadza się esencja tych dawnych ludowych receptur na spłodzenie dziecka o określonej płci, wówczas się okazuje że także każda z nich polega na stwarzaniu takich warunków i sytuacji na czas kochania się, aby w momencie zapłodnienia oboje przyszli rodzice zgodnie i jednocześnie realizowali w myślach opisaną poprzednio zasadę "odwracania wierzeń". Innymi słowy, owe ludowe receptury stanowią jedynie przeinterpretowaną do wymogów spładzania potomka obietnicę Boga wyrażoną w bibilijnej "Ewangelii w/g św. Mateusza", wersety 18:19-20, cytuję: "Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich." Oczywiście, jeśli dana para małżeńska uzyska faktyczną zgodność co do płci potomka którego zechce spłodzić, oraz w trakcie kochania się wyrazi tą zgodność w formie silnego wspólnego wierzenia, wówczas to czego chce będzie jej dane nawet bez użycia kożucha i butów z ostrogami.
       Jeśli ktoś rozważy nałogi - zaczynając od zwykłego palenia papierosów czy objadania się, a kończąc na narkotykach, wówczas trwanie przy nich także jest powodowane określonymi nawykami i wierzeniami. Stąd opisywana tutaj metoda, po niewielkim zmodyfikowaniu, powinna okazywać się efektywna także przy samo-zarzucaniu nałogów.


#G4. Opisywana tu zasada "odwracania swoich wierzeń" najprawdopodobniej pozwala też na powstrzymywanie nadejścia kataklizmów:

       W punkcie #I3 totaliztycznej strony o nazwie day26_pl.htm przytoczyłem materiał dowodowy, który ilustruje że przedmieście zwane "Petone" w którym ja mieszkam omijane jest przez kataklizmy jakie dotykają czasami nawet już sąsiednie miejscowości. Punkt zaś #J3 owej strony wyjaśnia też "dlaczego". Jeśli się przeanalizuje "dlaczego" owe kataklizmy przechodzą obok Petone bez szkody, chociaż niszczą one już sąsiednie miejscowości, wówczas jednym z powodów które się rzucają w oczy, jest moje silne wierzenie iż Petone jest chronione przed kataklizmami ponieważ w jego pobliżu mieszka tzw. "10 sprawiedliwych". (Chroniące przed kataklizmami zdolności owych "10 sprawiedliwych" omawiane są m.in. w punkcie #G2 strony o nazwie day26_pl.htm, a także w punkcie #B6 strony o nazwie seismograph_pl.htm.) To silne wierzenie trwa u mnie ponieważ ja osobiście policzyłem ilu owych "sprawiedliwych" mieszka w pobliżu Petone, oraz ponieważ wiem że z całą pewnością jest ich tam co najmniej 10-ciu. Na bazie jednak tego co wyjaśnia niniejsza "część #G" tej strony, jest też możliwe, iż gdybym albo ja (albo też np. większość mieszkańców jakiegokolwiek miasta czy miejsca rezydencji) otrzymał podstawy do równie silnego uwierzenia że np. sama moja obecność w miejscowości zagrożonej jakimś kataklizmem (np. zagrożonej tornadem, pożarem, trzęsieniem ziemi, tsunami, powodzią, mrozem, itp.) już by wystarczyła z jakichś powodów aby powstrzymać tam nadejście kataklizmu (np. ponieważ inni totaliźci by "oddelegowali", czyli "wysłali", mi swoje moralne poparcie), wówczas jestem gotowy się założyć, że ową miejscowość lub miejsce rezydencji też kataklizmy by obchodziły z daleka. To właśnie dlatego na początku stycznia 2011 roku zaochotniczyłem aby przetestować taką możliwość poprzez publiczne zaproponowanie w punkcie #C5.1 strony o nazwie seismograph_pl.htm nowozelandzkiemu miastu Christchurch, że powstrzymam jego dalsze trzęsienia ziemi - jeśli miasto to zaprosi mnie abym w nim zamieszkał na jego własny koszt (miasto to zdecydowało jednak aby raczej zostać dokumentnie zniszczonym następnym trzęsieniem ziemi z dnia 22 lutego 2011 roku, niż aby skorzystać z tamtej mojej wcześniejszej oferty). To także dlatego ogromnie załuję że żadne z miast już wybranych przez Boga do zniszczenia - i już ostrzeganych o zbliżającym się katakliźmie w sposób opisywany w punktach #B5 do #B7.3 strony o nazwie seismograph_pl.htm, ani żaden z ludzi którym Bóg wkrótce zamierza odebrać ich zamożność i/lub życie, oraz też ich jakoś subtelnie o tym już ostrzegł, NIE mają jednak odwagi aby dopomóc sobie samym, mi, oraz całej ludzkości, poprzez sfinansowanie wytestowania możliwości opisywanej w punkcie #I3.1 ze strony o nazwie day26_pl.htm, a sugerującej, że zdolność do ochrony przed kataklizmami mogłaby być "oddelegowana" do wybranego "aktywnego totalizty" - wszakże zdolność ta też opiera się na opisywanych w tej "części #G" zasadach dopuszczających takie jej "oddelegowywanie".


Część #H: Medykamenty przyszłości, czyli jak "pogoń za zyskiem kosztem ludzkiego dobra" zaistniała w farmacji nakłania aby "wehikuły czasu" stały się "lekarstwem na wszystko":

      

#H1. Zdefiniujmy sobie pojęcie "lekarstwo na wszystko" (np. "kuramina"):

       Zaraz po drugiej wojnie światowej, czyli w latach 1950-tych, ludzkość dokonała ogromnych postępów w swej wojnie z chorobami. To wówczas opracowane zostały najważniejsze antybiotyki oraz szeroko upowszechniono szczepienia ochronne. Na całym świecie odwieczne choroby ludzi nagle zaczęły zanikać. Ludzi ogarnęła wiara w nieorganiczone możliwości medycyny. Cały szereg badaczy podjął też wówczas pierwsze praktyczne prace nad "kuraminą", znaczy nad hipotetycznym lekarstwem które samo jedno miało leczyć wszystkie choroby. W powszechnym języku codziennym owo hipotetyczne lekarstwo leczące wszystkie choroby typowo jest nazywane "lekarstwem na wszystko".
       Wieści o pracach nad wynalezieniem "kuraminy" oczywiście przeniknęły także i do folkloru. W Polsce na temat "kuraminy" krążyły najróżniejsze legendy - które w świetle tego co wyjaśniłem w punkcie #F5 niniejszej strony, prawdopodobnie bazowały na entuzjastycznych opowieściach jakiegoś cherlawego polityka-dyplomaty polskiego, wysłanego na placówkę dyplomatyczną do Chin, którego rozliczne choroby zawsze leczone tam były z sukcesem chińską miseczką pełną kurzego rosołu o ziołowym smaku. Wszakże taki NIE znający chińskiego języka polski cherlawy polityk-dyplomata NIE wiedziałby, że ów pozornie zawsze jednakowy rosół kurzy, dla każdej istniejącej choroby chińscy herbaliści za każdym razem przyrządzają z odmiennych leczniczych ziół (chociaż zawsze też owe zioła gotowane są w niemal identyczny sposób, a stąd smakuja i wyglądają niemal identycznie). Owego faktu, poza Chińczykami, nawet i dzisiaj NIE wie niemal nikt z dzisiejszego świata. Dla zaś osoby nieświadomej owych zawsze takich samych zasad sporządzania chińskich ziołowych wywarów leczniczych, rosół jaki leczeni wypijają dla wyleczenia niemal każdej odmiennej choroby wygląda tak samo i smakuje bardzo podobnie. "Nie-Chińczycy" mogą więc uważać ów kurzy rosół za jakieś cudowne lekarstwo "kuraminę" leczące wszystkie możliwe choroby.
       Ja ciągle pamiętam do dzisiaj fragmenty długiego na kilka stron żartobliwego poematu o tytule "Kuramina", upowszechnianego anonimowo w latach 1950-tych, który zabawnie ilustrował jak będzie wyglądało życie kiedy "kuramina" stanie się faktem. Ludzie wówczas recytowali sobie nawzajem z pamięci fragmenty tego zabawnego poematu, jako rodzaj "poradnika" podpowiadającego innym co mają czynić kiedy zaczynają narzekać z powodu jakichs kłopotów zdrowotnych. Przykładowo, w przypadku gdy ktoś narzekał że bolą go zęby, następujący fragment poematu "kuramina" był mu przez kogoś recytowany aby "chłopską logiką" mu podpowiedzieć co ma uczynić: "...
Jeśli bolą was zęby
i nie możecie nic włożyć do gęby,
wówczas trzy krople kuraminy na watę polejecie,
do zęba wetkniecie,
zęba wyrwać dacie
i z nim wieczny spokój macie. ..."
(Gdyby któryś z czytelników miał gdzieś zapisany ów zabawny poemat ludowy "Kuramina", lub ciągle pamiętał jego fragmenty, wtedy bardzo prosiłbym o dosłanie mi tego co dało się z niego zachować do dzisiaj. (Mój adres jest wskazany w punkcie #K5 poniżej.) Chętnie opublikuję go tu w całości. Poemat ten wykazywał bowiem unikalne cechy które były wysoce charakterystyczne dla Polski zaraz po wojnie, pozwalając Polakom przetrwać tamte ciężkie czasy. Iskrzył się bowiem humorem, będąc zarówno zabawny jak i wysoce zaradny, życiowy i racjonalny - zgodnie z tzw. "chłopskim rozumem". Dotychczas otrzymałem już jedną całą wersję tego poematu, pochodzącą ze Śląska. Zawiera ona nawet przepis jak sporządzić kuraminę. Czytelnicy mogą go sobie poczytać jeśli klikną na następujący Pamiętam jednak, że w latach 1950-tych po Polsce krążyły również inne wersje tego zabawnego wiersza ludowego. Jeśli więc ktoś zna jakieś inne jego wersje, lub choćby pojedyncze zwrotki czy fragmenty innych wersji, wówczas też proszę i ich dosłanie.)
       Na przekór że folklor żartował sobie z "lekarstwa na wszystko", faktycznie idei znalezienia takiego medykamentu zaraz po drugiej wojnie światowej poświęcali swe życie liczni badacze. Niestety, już wkrótce pojawiły się "wyższe powody" dla których owe poszukiwania musiały zostać zarzucone.
       Odnotuj tu jednak, że analizy dokonane przez filozofię totalizmu ujawniły iż "lekarstwo na wszystko" faktycznie istnieje. Jest nim "słuchanie i wykonywanie podszeptów naszego sumienia" oraz "praktykowanie wysoce moralnego życia" - tak jak opisuje to np. punkt #G1 na stronie o nazwie will_pl.htm, czy punkty #B1 i #P1 na stronie o nazwie changelings_pl.htm. Oczywiście, ludzie od dawna wiedzą o związku pomiędzy tzw. "moralnością" i zdrowiem. (Odnotuj, że czym naprawdę jest "moralność" naukowo zdefiniowane to zostało dopiero niedawno przez nową tzw. "totaliztyczną naukę", zaś poprawna definicja "faktycznej moralności" podana została w punkcie #B5 strony o nazwie morals_pl.htm.) Ową wiedzę o związku pomiędzy moralnością i zdrowiem potwierdza np. komentarz z Trzeciego Wydania tzw. "Biblii Tysiąclecia" dodany tam do wersetu 6:3 z "Księgi Rodzaju" - cytuję tutaj ów komentarz: "Wraz z postępującym zepsuciem moralnym zmniejsza się witalność ludzi." A więc ludzkość już od dawna wie że "prowadzenie moralnego życia" powiększa zdrowie. Tyle, że dopiero filozofia totalizmu oraz nowa "totaliztyczna nauka" wykazały i podkreśliły ten fakt poprzez zebranie, przeanalizowanie i udostępnienie każdemu do wglądu wymaganego materiału dowodowego oraz skompletowanie odpowiednich dedukcji logicznych.


#H2. Ludowe "lekarstwa na wszystko", w rodzaju koreańskich "poczwarek jedwabnika":

       Największy postęp w znalezieniu "lekarstwa na wszystko" uzyskało ludowe lecznictwo z krajów "dalekiego wschodu", znaczy Korei, Japonii i Chin. To w owych krajach ludowa medycyna zna medykamenty które nie tylko naprawdę leczą, ale również kiedy to samo "lekarstwo" (czy pożywienie) eliminuje cały szereg chorób. Jeden z przykładów takiego "lekarstwa na niemal wszystko", mianowicie niezwykły korzeń zwany "żeń szeń", wskazywałem już powyżej w punkcie #F2 tej strony. Do innych podobnych ludowych lekarstw należą zupa zwana "miso" z Japonii - która podobno ma nawet leczyć chorobę popromienną, czy rodzaj sfermentowanej kapusty zwanej "kim-chi" z Korei - która utrzymuje przy szczupłości i przy zdrowiu większość z około 50-milionowej populacji Korei Południowej (owo "kim-chi" omawiam w punkcie #B1 strony korea_pl.htm - o tajemniczej, fascynującej, moralnej, postępowej Korei). Jednak prawdopodobnie najbardziej bliskie faktycznego "lekarstwa na wszystko" są "poczwarki jedwabnika" używane jako rodzaj ludowego lekarstwa w Korei Południowej. Nadal nieznane naszej nauce chemikalia i substancje zawarte w poczwarkach jedwabnikowych mają działanie bardzo podobnie do owych "embrionalnych komórek macierzystych" - które tak inytensywnie bada dzisiejsza medycyna ludzka. (Znaczy, owe substance i chamikalia podobno mają zdolność do odbudowania komórek i tkanek zniszczonych przez chorobę - podobnie jak czynią one kiedy transformują gąsiennicę w motyla.) Tyle tylko że poczwarki jedwabnika są już obecnie wypróbowane w działaniu, że narazie można je nabywać bez większych trudności, oraz że zażywa się je poprzez zwykłe zjadanie. Więcej informacji na temat działania "poczwarek jedwabnikowych" jako rodzaju "lekarstwa na wszystko" zaprezentowanych zostało w punkcie #B3 strony korea_pl.htm - o tajemniczej, fascynującej, moralnej, postępowej Korei.


#H3. "Wehikuły czasu" które pokonają śmierć i uleczą każdą chorobę, czyli które okażą się prawdziwym "lekarstwem na wszystko":

       Nawykliśmy aby uważać, że droga do zdrowia, do pokonania śmierci, oraz do wieczystego życia wiedzie poprzez postępy medycyny. Jednak najnowsze badania zrealizowane zgodnie z zasadami najmoralniejszej filozofii świata zwanej totalizmem ujawniły, że postępy w medycynie NIE są jedyną drogą do zdrowia i do pokonania śmierci. Istnieje bowiem nawet znacznie moralniejsza i szybsza od medycznej droga do zdrowia i do wieczystego życia. Wiedzie ona poprzez postępy w technice, a ściślej poprzez budowę tzw. wehikułów czasu. Owe wehikuły czasu są bowiem w stanie cofać ludzi do tyłu w czasie. Dlatego m.in. wehikuły czasu są także w stanie leczyć choroby nawet znacznie efektywniej od dzisiejszych lekarstw. Ponadto pozwalają one na pokonanie śmierci i na życie bez końca. Wszakże przykładowo jeśli ktoś źle się ubierze w chłodny dzień i np. złapie z tego powodu powiedzmy katar, wtedy mając wehikuł czasu może on cofnąc swój czas do tyłu, zaś w nowym przebiegu czasu już ubrać się właściwiej i uniknąć złapania kataru. Uniknięcie zaś złapania dowolnej choroby jest znacznie korzystniejsze i przyjemniejsze od jej leczenia. Na podobnej zasadzie daje się "wyleczyć" wehikułami czasu praktycznie każdą inną chorobę. Każda bowiem choroba ma swoje przyczyny. Przykładowo, niemal każda choroba układu pokarmowego wynika ze zjedzenia czegoś niewłaściwego (rozważ biegunkę czy bóle żołądka). Mając więc wehikuł czasu można ją łatwo wyeliminować poprzez cofnięcie się w czasie do tyłu oraz w nowym upływie czasu uniknięcie zjedzenia tego co spowodowało naszą chorobę. Z kolei np. rak płuc może być spowodowany wdychaniem pyłu azbestowego - stąd też można go odwrócić jeśli cofnie się czas do tyłu i uniknie wdychania tego pyłu. Praktycznie każdą tez chorobę daje się wyeliminować jeśli możemy cofać swój czas do tyłu. W podobny sposób, mając wehikuły czasu, możemy uniknąć śmierci. Wszakże kiedy śmierć się przybliża, możemy wówczas cofnąć się w czasie do lat młodości i zacząć nasze życie od samego początka. Reasumując powyższe, zbudowanie wehikułów czasu wyeliminuje choroby i śmierć oraz okaże się być owym "lekarstwem na wszystko" o jakim ludzkość marzy już od tysiącleci.
       Jak czytelnik doczyta się tego na moich stronach internetowych o teorii wszystkiego zwanej Konceptem Dipolarnej Grawitacji oraz o sposobach osiągania już obecnie dostępu do nieśmiertelności i do życia bez końca, ja właśnie jestem tym naukowcem który (1) odkrył jak czas działa, który (2) wskazał prosty dowód wizualny jaki jest łatwo sprawdzalny przez każdego oraz jaki potwierdza poprawność moich odkryć na temat działania czasu, który (3) opracował zasady na jakich daje się cofać czas do tyłu, oraz który (4) wynalazł konstrukcję wehikułów czasu. Osądzając po moich dotychczasowych osiągnięciach, jest pewnym że ja również bym zbudował moje wehikuły czasu - gdybym otrzymał pomoc jakiej potrzebowałem. (Wszakże tak zaawansowane maszyny jak "wehikuły czasu" NIE mogą być zbudowane pod moim stołem kuchennym, a wymagają dostępu do odpowiednich laboratoriów badawczych oraz do prototypowni - którego to dostępu dotychczas byłem pozbawiany.)
       Niestety, aby posiąść "wehikuły czasu" ludzie najpierw muszą zacząć wierzyć że wehikuły te faktycznie daje się zbudować. Tymczasem obecnie niemal nikt z ludzi NIE wierzy w ich możliwość. Z kolei bez wiary w wehikuły czasu niemal nikt mi NIE pomaga w ich zbudowaniu. Wszystko zaś to na przekór że prawda jest całkowicie odwrotna. W rzeczywistości bowiem do dzisiaj ja sam byłbym w stanie zbudować wehikuły czasu - co dokładniej uzasadniam w punkcie #A1 oraz #K1 do #K4 strony immortality_pl.htm - o tym jak nieśmiertelność i życie bez końca są już dziś osiągalne. Oczywiście, zbudowałbym je do dzisiaj gdybym otrzymał wymaganą pomoc już od 1985 roku - czyli od roku w którym odkryłem jak czas działa, oraz w ktorym zrozumiałem że droga do cofania czasu do tyłu wiedzie poprzez zbudowanie urządzenia zwanego komorą oscylacyjną trzeciej generacji. (Wygląd ogólny takich "komór oscylacyjnych" jest pokazany na wideo pod adresami www.youtube.com/watch?v=svbVqGFnkQQ, www.youtube.com/watch?v=KrjhRNTbpuE, lub http://video.google.it/videoplay?docid=-6524822319379322289&hl=it. Z kolei jak owa "komora oscylacyjna" cofa czas do tyłu - wyjaśniłem to m.in. w punkcie #I1 totaliztycznej strony evolution_pl.htm - o ewolucji.) Gdyby już w owym 1985 roku pozwolono mi podjąć budowę wehikułów czasu, zaraz po tym jak wypracowałem możliwość i drogę do ich zbudowania, wówczas do dzisiaj, czyli po upływie około ćwierć wieku, wehikuły te z całą pewnością by już działały. Niestety, wielu ludzi wprost "przegina się do tyłu" aby mi przeszkodzić w podjęciu tej budowy. Co ciekawsze, ludzie ci uniemożliwiają mi podjęcie budowy wehikułów czasu na przekór że wskazałem wszystkim łatwo sprawdzalny wizualnie przez każdego, empiryczny dowód na fakt, że czas rzeczywiście jest zjawiskiem softwarowym i że faktycznie czas upływa małymi skokami - dokładnie tak jak działanie czasu wyjaśnia teoria wszystkiego zwana Konceptem Dipolarnej Grawitacji. Ów empiryczny dowód wizualny na skokowy upływ softwarowego czasu opisałem dokładnie w punkcie #D1 totaliztycznej strony immortality_pl.htm - o tym jak nieśmiertelność i życie bez końca są już dziś osiągalne, a także w punkcie #D2 strony god_proof_pl.htm - z przeglądem naukowych dowodów na istnienie Boga. Niestety, jak narazie niemal nikt NIE zważa na istnienie tego dowodu, ani na perspektywy jakie otwiera on dla ludzi.
       W taki oto sposób, mój produktywny czas na Ziemi zwolna dobiega końca zaś ludzie tracą szansę na uzyskanie nieśmiertelności, życia bez końca, oraz "lekarstwa na wszystko" przyjmującego postać "wehikułów czasu".


#H4. Jeśli więc czytelniku masz już dosyć lekarstw które "uzależniają" zamiast "wyleczyć", wówczas zacznij popierać budowę "wehikułów czasu":

       W coraz intensywniejszej "pogoni za zyskiem" nasza cywilizacja stopniowo traci z widoku "dobro ludzi". Jednym z objawów tego tracenia jest m.in., że przykładowo zamiast opracowywać lekarstwa które "leczą" choroby, dzisiejsze koncerny farmaceutyczne promują lekarstwa które "uzależniają" od siebie i zadowalają się łagodzeniem symptomów - tak jak to wyjaśnia szerzej punkt #I1 poniżej. Jeśli więc ktoś raz zacznie używać owych lekarstw, jest przez nie zniewalany już do końca życia. Wielu ludzi o tym NIE wie. Wszakże takich informacji oficjalnie się nie ujawnia. Cierpią więc w milczeniu ponieważ NIE mają pojęcia że istnieje lepsze rozwiązanie. Czas więc aby owi ludzie się ocknęli i zaczęli naprawianie tej wypaczonej sytuacji. Wprawdzie w dzisiejszych systemach ideologicznych ludzkości nastawionych na maksymilizację zysków, nawyków owych koncernów farmaceutycznych NIE daje się już zmienić. Jednak istnieje inny sposób naprawienia sytuacji poprzez odebranie im mocy nad ludźmi na drodze zbudowania wehikułów czasu. Niniejszym więc mam propozycję do czytelnika. Zamiast "siedzieć na swych rękach" i pasywnie akceptować zło jakie się wokoło dzieje, czyż nie lepiej byłoby totaliztycznie zacząć mi aktywnie dopomagać w moich wysiłkach podjęcia budowy "wehikułów czasu". Wszakże udzielenie mi takiej pomocy wcale NIE wymaga ani funduszy ani znacznego wysiłku. Wszystko co mi potrzebne to dostęp do laboratoriów i do prototypowni które już istnieją na licznych uczelniach, finansowane tam przez podatników. Z kolei aby otworzyć dla mnie ów (dotychczas dla mnie zamknięty) dostęp, na obecnym etapie wystarczy koncentrować swą pomoc na promowaniu samej idei wehikułów czasu. (Jak najprościej udzielić mi owej pomocy przykładowo poprzez promowanie poświęconej wehikułom czasu mojej monografii [12] - opisuję to szerzej w punktach #K1 do #K4 swej strony wyjaśniającej jak nieśmiertelność i życie bez końca są już dziś osiągalne, tj. strony o nazwie immortality_pl.htm.)


Część #I: Upadek moralnych zasad leczenia w konfrontacji z ludzką zachłannością:

      

#I1. Koniec "lekarstw które faktycznie leczą" w epoce "przekładania dochodu ponad wyleczeniem":

Motto: "Jest czystą głupotą cierpieć z powodu łakomstwa i prywaty innych."

       Przez pechowy zbieg okoliczności, równocześnie z rozwojem medykamentów rosły też dochody i wpływy karteli farmaceutycznych. Kartele te wkrótce też odkryły, że lekarstwa które efektywnie i do końca leczą choroby, zamiast być źródłem dochodów dla owych karteli, stają się powodem utraconych możliwości zwiększania zarobków. Wszakże każdy całkowicie uleczony człowiek zaprzestaje kupowania lekarstw. Wkróce też decydenci owych karteli zmienili zasady swojego postępowania. Przykładowo, coraz usilniej ograniczali finansowanie badań nad lekarstwami które całkowicie leczą chorych, oraz rozpoczęli stopniowe zawężanie produkcji takich lekarstw. Za to entuzjastycznie popierali oni rozwój, produkcję, oraz użycie lekarstw które dają ulgę w symptomach chorób, jednak które pozostawiają nieuleczonymi same choroby. Szczególne poparcie owych karteli uzyskały lekarstwa indukujące "ukryte uzależnianie" - czyli takie które raz użyte, zmuszają swoje ludzkie ofiary do brania danych lekarstw aż do końca życia. W najlepszy sposób owa "stawiająca zysk ponad wyleczeniem" polityka karteli farmaceutycznych opisana została w książce pióra Jacky Law o tytule "Big Pharma" (Constable, London 2006, ISBN 1-84529-139-5). Pozwolę sobie tutaj zacytować fragment z tylniej okładki owej książki: "Obok wszystkich tych korzyści które przynoszą, największe kampanie przemysłu farmaceutycznego z Pfizer, Merck, Sanofi-Aventis i GlaxoSmithKline na czele, coraz częściej konfrontują konflikt pomiędzy celami ich bogactwa korporacyjnego, oraz zdrowiem ludności. W szerokiej i niezależnej analizie nowoczesnego lecznictwa Jacky Law opisuje jak kilka korporacji zaczęło manipulować celami badań. Ujawnia ona system w którym nieustanny pościg za zyskiem powoduje zagłuszanie dobra publicznego." (W oryginale angielskojęzycznym: "For all benefits they bring, the pharmaceutical industry's biggest companies headed by Pfizer, Merck, Sanofi-Aventis and GlaxoSmithKline increasingly face a conflict between the goals of corporate wealth and public health. In a broad and independent analysis of modern healthcare Jacky Law shows how a small number of corporations have come to dominate the research agenda. She reveals a system in which the relentless pursuit of profit is crowding out the public good."
       Oczywiście, wkrótce się okazało, że korporacje farmaceutyczne wcale NIE są jedynymi wpływowymi instytucjami w których interesach leży zastąpienie "lekarstw które leczą", przez "lekarstwa które łagodzą symptomy ale nie eliminuja choroby i są źródłem ukrytego uzależnienia". Przykładowo, takie zastąpienie leży też w interesie "drug administrations" z najróżniejszych krajów - czyli instytucji które decydują w danych krajach jakie lekarstwa będą tam dopuszczone do sprzedarzy. Chodzi bowiem o to, że "lekarstwa które faktycznie leczą" eliminuja potrzebę istnienia takich instytucji oraz zapotrzebowanie na "usługi" tychże instytucji, a stąd eliminują też źródło zarobku dla ich doskonale opłacanych zarządów. Wszakże na temat lekarstw które leczą, żadni "fachowcy" nie muszą podejmować decyzji - lekarstwa te przemawiają same za siebie. Natomiast w sprawie "lekarstw które jedynie eliminuja symptomy, jednak nie leczą choroby a powodują ukryte uzależnienie" potrzebne są duże panele ekspertów którzy pomiędzy nimi przebierają i decydują jakie z tych lekarstw mają być dopuszczone na dany ryunek. Stąd decydenci owych instytucji wkrótce też zrozumieli "gdzie leży ich chleb" i też zaczęli promować owe "lekarstwa łagodzące symptomy" zaś dyskryminować i prześladować "lekarstwa które faktycznie leczą".
       Na dodatek do tego okazało się również że upowszechnianie owych "lekarstw jedynie łagodzących symptomy" leży też w interesie rządów i polityków. Wszakże w demokratycznych ideologiach aby utrzymać się przy władzy i być ponownie wybranym, rządy i politycy muszą być w stanie wykazać ludności jak bardzo staraja się o dobro publiczne, ile wydają na służbę zdrowia, jak ogromne problemy muszą pokonywać, itp. Muszą też być w stanie planować na przyszłość, przewidywać wydatki, itp. Tylko zaś "lekarstwa które wcale nie leczą" umożliwiają im osiągnięcie tego wszystkiego. Wszakże "lekarstwa które faktycznie leczą" są trudne do zaplanowania, uniemożliwiają "wykazywanie się" i są potrzebne tylko losowo zależnie od tego ilu ludzi właśnie zachoruje na daną chorobę. Jako zaś takie całkowicie dezorganizują one działania rządów i plany polityków, demaskując ich niekompetencję.
       W taki oto sposób nasza cywilizacja doszła więc do dzisiejszej sytuacji, kiedy to podstawowym wymogiem nowoczesnych medykamentów jest aby tylko łagodziły one symptomy chorób powodujących ludzkie cierpienie, jednak w żadnym przypadku NIE wyleczały owych chorób - czyniąc w ten sposób ludzi dożywotnimi niewolnikami karteli farmaceutycznych. Jeśli więc obecnie rozglądniemy się dookoła, odnotujemy rzesze ludzi których życie zawsze w dokładnie taki sam sposób jest uzależnione od dożywotnio pobieranych lekarstw, niezależnie od tego jaka choroba ich gnębi. Dzisiaj aż żal ściska serce kiedy się widzi że ofiary najróżniejszych niemal nieistotnych chorób, w rodzaju nadciśnienia, alergii, przykrości żołądka, itp., aby załagodzić swoje cierpienia są zmuszeni do dożywotniego wydawania swoich ostatnich groszy w tak samo bezwzględny sposób jak ludzie zapadli na najcięższe choroby w rodzaju aids, cukrzycy, czy raka. Wszakże przy celach karteli farmaceutycznych nastawionych na nasilanie zysków, nikt już oficjalnie nie prowadzi poszukiwań "lekarstw na wszystko" ani nawet poszukiwań "lekarstw które naprawdę leczą".
       Na szczęście, ciągle istnieją tzw. "alternatywne medycyny" oraz tzw. "ludowe medykamenty". Te zaś nadal leczą. Wcale też nie zarzuciły one swoich odwiecznych marzeń o znalezieniu "lekarstwa na wszystko". Na dodatek do tego, prace badawcze nad tzw. wehikułami czasu ujawniły perpektywy leczenia urządzeniami technicznymi zamiast leczenia medykamentami. Mianowicie, okazuje się że wyniki w walce ze śmiercią i z chorobami, które są znacznie efektywniejsze i moralniejsze od postępów nauk medycznych i farmaceutycznych, przyniesie ludzkości zbudowanie urządzenia technicznego jakie będzie w stanie cofać ludzi do tyłu w czasie. (Urządzenie to opisuję w punkcie #H3 powyżej .)
       Filozofia totalizmu naucza, że aby poprawić sytuację w tej sprawie, ludzie powinni zacząć wprowadzać w życie "samoregulujące się mechanizmy moralne" opisywane w punkcie #B3.1 totaliztycznej strony mozajski.htm. Przykładowo, powinny być ustanowione prawa, że lekarze (a także szpitale) otrzymują wynagrodzenie (tj. są płacone) tylko jeśli faktycznie wyleczą daną chorobę. W takiej bowiem sytuacji zaczęliby oni być żywotnie zainteresowani w "wyleczeniu", a NIE jak obecnie w "uzależnianiu" swoich pacjentów.


#I2. Kampania "likwidowania konkurencji" prowadzona w imieniu koncernów farmaceutycznych, która uniemożliwia naszej cywilizacji znalezienie i upowszechnienie lekarstw jakie naprawdę leczą:

       Lekarstwa mają to do siebie, że czasami są one wynajdowane przez indywidualnych ludzi, albo przez małe przedsiębiorstwa. To zaś wprowadza poważne zagrożenie dla dużych koncernów farmaceutycznych. Wszakże grozi ono, że taki pojedyńczy wynalazca, czy małe przedsiębiorstwo, przypadkowo odkryją lekarstwo, które rzeczywiście będzie leczyło jakąś poważną chorobę - a tym samym które zmniejszy zyski owych koncernów. Dlatego koncerny farmaceutyczne oraz instytucje rządowe działające w ich imieniu sekretnie wypowiedziały dobrze ukrytą, jednak bezwzględną wojnę wszystkim indywidualnym badaczom i małym przedsiębiorstwom usiłującym wynaleźć lub upowszechnić jakiekolwiek nowe lekarstwo które leczy - jednak które NIE pochodzi ze znanego koncernu. Ludzi takich (i przedsiębiorstwa) bezwzględnie się tępi, wodzi po sądach, surowo karze, itp. Wielu z nas zapewne też czytało w literaturze o istnieniu takiej sekretnej wojny w dawnych "barbarzyńskich" czasach. Przykładowo, to jej druzgocząca siła została kiedyś skierowana na staruszka i genialnego wynalazcę szeroko obecnie znanego na całym świecie pod nazwiskiem Nikola Tesla (1856-1943). (Odnotuj że jego nazwisko pisane w serbskiej cyrylicy faktycznie brzmiało Никола Тесла.) Niewielu ludzi jest jednak świadomym, że owa sekretna wojna pod różnymi pozorami jest prowadzona również i dzisiaj. Przykładowo, w artykule "Couple fined for cure claims" (tj. "Para ukarana grzywną za twierdzenie leczenia") ze strony A4 nowozelandzkiej gazety The Dominion Post, wydanie z piątku (Friday), January 16, 2009, opisany jest przypadek werdyktu sądowego wydanego parze mieszkańców Tauranga upowszechniającej lekarstwo homeopatyczne. Para ta została ukarana sumą 23400 dolarów NZ ponieważ twierdziła że ich lekarstwo leczy, jednak w sądzie nie była w stanie przedstawić przekonywujących ów sąd dowodów na swoje twierdzenia. Aczkolwiek krótki artykuł opisujący ów przypadek zapewne musiał pomijać wiele istotnych szczegółów, z jego treści wynikało, że dobrą analogią i ilustracją ukarania tamtej pary byłaby sytuacja kiedy oskarżeni twierdzili że NIE zabili niejakiego Kowalskiego, jednak sąd ciągle ich skazał ponieważ owi oskarżeni NIE byli w stanie udowodnić iż faktycznie to ów Kowalski ciągle żyje i biega sobie radośnie po ziemi. Inymi słowy, z owego artykułu wynikało, że tamta para została skazana w myśl filozoficznej zasady "winny aż udowodni swoją niewinność". Obecnie jednak jest wiadomo, że zasada ta była wprawdzie stosowana w czasach Inkwizycji i Rewolucji Francuskiej, jednak NIE powinna być już w użyciu w dzisiejszych czasach. Wszakże dzisiejsze sądy mają już technologię, środki i możliwości aby swoje werdykty opierać na sprawiedliwszej zasadzie, mianowicie że "niewinny aż udowodni mu się winę". Taką też sprawiedliwszą zasadę sądy stosują w niemal wszystkich sprawach kryminalnych i w morderstawach - jednak, jak powyższy artykuł to ujawnia, najwyraźniej NIE w odniesieniu do wynalazców i twórców np. lekarstw. Co ciekawsze, na przekór że werdykt w sprawie wynalazczości nowych lekarstw powinien bazować na naukowych ocenach i metodach i stąd różnić się od sądzenia np. morderców czy rabusiów, w omawianym tu przypadku wcale NIE uwzględniono tej odmienności. Przykładowo, z treści powyższego artykułu wcale nie wynika, że spiesząc z wydaniem werdyktu skazującego, sąd uprzednio wskazał oskarżonym przepisy, dokumenty prawne, oraz wytyczne, które wyraźnie i jednoznacznie by definiowały co faktycznie dla owego sądu stanowiłoby "konklusywny dowód iż dane lekarstwo leczy" - który to dowód wystarczałby dla przekonania owego sądu, leżałby w możliwościach wypracowania przez ową parę, oraz (co nawet ważniejsze) jest też standardowo używany w oficjalnych osądzeniach efektywności innych lekarstw. Z artykułu wcale też NIE wynika, że oskarżeni otrzymali od sądu szansę oraz czas aby przygotować taki "konklusywny dowód" zdefiniowany przez ów sąd i dopiero potem być osądzonymi - chociaż jest oczywistym że uzyskanie dowodu wymagałoby uprzedniego zdefiniowania przez sąd jaką formę dowód ten ma przyjąć, a dopiero potem mógł on być przygotowany przez oskarżonych. Z artykułu też NIE wynika iż sąd uwzględnił w swoim werdykcie sprawę nieistnienia jednoznacznych wytycznych czy praw jak dokładnie owi twórcy nowych lekarstw powinni informować społeczeństwo o zdolnościach leczniczych swoich nowych leków - tak aby ich informacja z jednej strony informowała rzetelnie o tym co twórcy owi ustalili, a jednocześnie nie była przedmiotem czyichś ataków legalnych. W końcu w swoim werdykcie sąd ów najwyraźniej nie zaadresował sprawy kosztów uzyskania owego "konklusywnego dowodu", który byłby wystarczający aby sąd ów przekonać, że lekarstwo faktycznie leczy. Tymczasem nie jest wiadomym aby istniał jakiś fundusz na dofinansowywanie wysiłków indywidualnych wynalazców lekarstw czy małych instytucji farmaceutycznych, tak aby te mogły uzyskiwać ogromnie kosztowne "konklusywne dowody że dane lekarstwo leczy", które byłyby przekonywujące w oczach dzisiejszych sądów.
       Opisane powyżej prześladowania wynalazców nowych lekarstw są tylko jednym małym przykładem owych licznych blokad ponakładanych przez koncerny farmaceutyczne na rozwój "medykamentów, które faktycznie by leczyły". Z faktu istnienia całego szeregu takich blokad wyłania się bardzo pesymistyczna perspektywa na przyszłość ludzkości. Wszakże obecna ideologia kapitalizmu, jej arogancka pewność swej rzekomej nadrzędności, oraz stosowanie przez wszystkie kluczowe dziś instytucje "upadkowego schematu" rządzenia (patrz opis tego schematu zawarty w punkcie #J5 mojej strony o nazwie petone_pl.htm) pozwala aby rządzące grupy ludzi legalnie czerpały zyski z krzywdy i cierpienia podległych im grup ludzi. Jeśli więc ludzkość nie zamieni kapitalizmu na jakąś ideologię, która faktycznie zacznie dbać o dobro i szczęście normalnych ludzi (np. na totalizm), oraz NIE zacznie używać "wzrostowego schematu" rządzenia, wówczas jestem gotów się założyć, że ludzkość nigdy NIE uzyska powszechnie dostępnych lekarstw, które będą faktycznie leczyły ciężkie choroby - takie jak rak, aids, cukrzyca, itp. Jedyne co moim zdaniem koncerny farmaceutyczne pozwolą upowszechnić, będą rodzaje medykamentów, które będą tylko łagodziły następstwa tych chorób, pozwalając chorym przedłużać swoje życie w zamian za dożywotnie kupowanie owych medykamentów. Innymi słowy, w przyszłości zwykli ludzie coraz częściej będą konfrontowali dobrze ukryty szantaż stwierdzający "pieniądze albo życie" (a ściślej "jeśli kogoś nie stać, wówczas musi umierać").


#I3, blog #302. Jak metoda faktycznego wyleczenia złośliwego raka potwierdza starą prawdę, że w poszukiwaniu rozwiązań problemów, ludzie powinni twórczo kopiować nadczasowo bardzo dobre metody Boga, zamiast wprowadzać własne źle sprawdzane i prymitywne rozwiązania:

Motto: "Tylko to co Bóg stworzył przeszło rygorystyczne badania i testy upewniające, że faktycznie jest to ponadczasowo 'bardzo dobre' - stąd jedyny sposób na jaki prymitywne umysły i możliwości ludzi mogą usprawniać (zamiast psuć) swe wytwory polega na moralnie poprawnym i twórczym kopiowaniu rozwiązań Boga." (Esencja punktu #J5 strony petone_pl.htm opisująca "schemat wzrostu" boskiej metody wypracowywania, testowania i zarządzania wszystkiego co Bóg stworzył.)

       W dniu 5 czerwca 2018 roku w nowozelandzkiej telewizji nadana została wiadomość wysoce nietypowa dla czasów nadchodzącej zagłady lat 2030-tych, mianowicie że Dr Steven Rosenberg całkowicie wyleczył uprzednio niemożliwą do wyleczenia odmianę raka. Jego metoda tego wyleczenia opisana była jako "przełomowa". Unika ona bowiem poszukiwania niezdarnych ludzkich sposobów leczenia raka - jakich typowo szukają inni badacze. Zamiast tego, jego metoda polegała na wykorzystaniu naturalnych zdolności leczniczych naszego organizmu. Wszakże zdolności te dalekowzrocznie i bardzo dobrze stworzył Bóg i oryginalnie w nas wbudował. Tyle, że obecnie te nasze naturalne zdolności zostały zagłuszone antybiotykami, chemikaliami wszechobecnymi w wodzie, żywności i powietrzu, pigułkami jakie wielu z nas nieustannie połyka, nowoczesnym trybem życia, stresem, oraz innymi produktami aroganckich ludzkich wysiłków psucia rzekomym "ulepszaniem" wszystkiego co sam Bóg opisuje w Biblii jako już "bardzo dobre" (tj. aroganckich wysiłków jakie opisałem szerzej m.in. w punktach #A1 do #A5 swej strony cooking_pl.htm). Jego metoda leczenia raka po raz któryś tam z rzędu potwierdza więc starą prawdę, że w poszukiwaniu rozwiązań dla swych problemów, ludzie powinni twórczo kopiować ponadczasowe i nieustająco bardzo dobre metody Boga, zamiast bezmyślnie wdrażać w życie własne prymitywne rozwiązania bez ich pedantycznego sprawdzenia wymaganego przez naturę i przez upływ czasu (np. sprawdzenia, o jakim na swej stronie o nazwie tfz_pl.htm już ostrzegam, iż już wkrótce będzie ono ludziom bardzo potrzebne.) Innymi słowy, na jakikolwiek problem życiowy ludzie by się NIE natknęli, najpierw powinni dokładnie przestudiować otaczającą nas rzeczywistość oraz Biblię, aby ustalić jak faktycznie sam Bóg rozwiązuje ów problem, potem zaś powinni znaleźć twórczy, moralny i dalekowzroczny sposób na skopiowanie ludzkimi środkami i sposobami tego boskiego rozwiązania.
       Zrealizowanie opisywanej tu przełomowej metody leczenia raka wymaga następujących trzech kroków:
(1) Znajdź i pobierz z krwi pacjenta jedną komórkę białej krwi, która atakuje rodzaj raka tegoż pacjenta (rak typowo się rozwija, bowiem większość białych komórek danego pacjenta go NIE rozpoznaje ani atakuje).
(2) Rozmnóż miliony tej unikalnej, bo zwalczającej danego raka, komórki białej krwi. Sposób tego rozmażania dzisiaj jest już dobrze opanowany.
(3) Wstrzykuj te rozmnożone miliony białych komórek krwi z powrotem do krwioobiegu pacjenta. To one zaś, same, szybko i bezboleśnie poradzą sobie z rakiem.
       Jedyna inna metoda leczenia, wiedza o jakiej "obiła mi się już o uszy" oraz jaka zapewne dorównuje swą genialnością metodzie opisanej powyżej, jest ta jaką udokumentowałem w punkcie #B3 swej odmiennej strony o nazwie korea_pl.htm.
       Powyżej opisana metoda leczenia, kopiująca boskie rozwiązanie problemu eliminacji raka, okazała się niedościgniona. Niestety, żyjemy w czasach w jakich zwalcza się i blokuje wszystko co służy prawdzie, postępowi i dobru zwykłych ludzi. Wszakże niemal wszystkie dzisiejsze kluczowe instytucje ludzkości osiągnęły już ów progowy 100% poziom korupcji opisywany w punkcie #E3 strony o nazwie pajak_dla_prezydentury_2020.htm. Moja filozofia totalizmu zaś ustaliła, że przy 100% poziomie korupcji, obezwładnione nią instytucje doświadczają "odwrócenia swych celów i funkcji" - tj. zamiast wypełniać cele i funkcje dla wypełniania jakich instytucje te oryginalnie zostały poustanawiane, wypełniają one odwrotność tychże celów i funkcji. Jako przykład takiego wypełniania odwrotności celów i funkcji jakim instytucje te mają służyć, rozważ dzisiejszą monopolistyczną instytucję oficjalnej nauki ateistycznej - która zamiast poszukiwać i upowszechniać prawdę oraz wdrażać postęp, upowszechnia kłamstwa i usilnie hamuje, sabotażuje, oraz prześladuje postęp. Najilustratywniejszym przykładem takich właśnie blokujących prawdę i postęp zachowań oficjalnej nauki ateistycznej są naukowe tzw. "prawa termodynamiki", jakie aby przypodobać się sprzedawcom energii oraz bogaczom finansującym działalność tej nauki, m.in. kłamliwie wmawiają wszystkim ludziom, że silników "perpetuum mobile" jakoby NIE daje się zbudować - na przekór iż już od 1150 roku na Ziemi nieustannie budowane jest tzw. Koło Bhaskara, które poprawnie działa właśnie jako pierwszy na Ziemi silnik "perpetuum mobile" - po szczegóły patrz punkty #J2 i #J3 z mojej strony o nazwie free_energy_pl.htm. Jakie zaś "odwrócenie swych celów i funkcji" demonstrują na codzień np. dzisiejsze instytucje rządowe, albo "nowoczesna" służba zdrowia czy farmacja, tego NIE muszę tu wyjaśniać, bowiem każdy czytelnik doświadcza to na własnej skórze. (To aby między innymi na bazie swej wiedzy, zdolności twórczych i życiowego doświadczenia spróbować jakoś naprawić wymykającą się spod ludzkiej kontroli sytuację z politykami i z rządami, kiedyś w swej naiwnej wierze w narodowy rozsądek i dobre intencje Polaków przygotowałem treść strony o nazwie pajak_na_prezydenta_2020.htm. To także z uwagi na stan dzisiejszej służby zdrowia, nigdy NIE było równie aktualne ulubione powiedzenie mojego dziadka użyte jako "motto" do punktu #J1 poniżej: "Trzymaj się z daleka od lekarzy, prawników i dziennikarzy, a będziesz żył długo i szczęśliwie".) Ponadto, obecnie wszystkie z owych kluczowych instytucji na Ziemi są już rządzone "schematami upadku", jakie opisałem w punkcie #J5 ze swej strony o nazwie petone_pl.htm, a o jakich już wiadomo, iż nieodwołalnie prowadzą one do coraz mizerniejszych czasów i do globalnej katastrofy.
       Problem więc z upowszechnieniem i udostępnieniem wszystkim chorym na raka efektywnej metody leczenia jaką tu opisuję, polega na tym, że moim zdaniem w dzisiejszej sytuacji na Ziemi rządzący i bogacze kierujący się wyłącznie własnymi interesami po prostu uniemożliwią jej szerokie wdrożenie i udostępnienie dla dobra wszystkich ludzi. Wszakże leczy ona raka tanio, szybko, niezawodnie, całkowicie, oraz bez zadawania inwalidztwa pacjentom. NIE pozwala też aby chorych zamieniać w niewolników lekarzy i farmacji. Ponadto, do wyleczenia raka wystarcza w niej mieć mikroskop - jaki umożliwi znalezienie owej komórki białej krwi, która atakuje dany rodzaj raka, oraz mieć zdolnego lekarza z chęciami do nieustającego poszerzenia swej wiedzy i umiejętności - który nauczy się jak efektywnie znajdować i wyodrębniać tę unikalną komórkę, rozmnażać ją do milionowych kopii, oraz wstrzykiwać z powrotem pacjentowi. Taki zaś prosty i bazujący na wiedzy pojedyńczego lekarza system leczenia NIE podtrzymuje władzy i dochodów wysoce dziś wpływowych ogromnych koncernów farmaceutycznych, ani NIE pozwala na działanie obecnej wysoce rozbudowanej i zbiurokratyzowanej służby zdrowia pełnej dyrektorów i decydentów, którzy biorą ogromne pensje tylko za udawanie iż się troszczą i pracują. Zapewne więc jedyne co moim zdaniem w obecnej sytuacji metoda ta uzyska, to dobrze ukryty przed opinią publiczną mały szpitalik, w którym będą nią leczeni ludzie przy władzy, lub bardzo bogaci. Pozostali zaś ludzie nadal będą skazani na wybór pomiędzy albo skróconym życiem z rakiem, albo też eliminowaniem raka metodami dzisiejszej oficjalnej medycyny - o których niektórzy żartują, iż wcale NIE są to "metody leczenia" raka, a "rodzaj biznesu" polegającego na przekierowywaniu spadków do portfeli udziałowców monopolu medycznego. Nic dziwnego, że w podsumowaniach perspektyw, długości i jakości życia po dzisiejszych oficjalnych sposobach leczenia raka trudno doszukać się ich przewagi nad życiem z rakiem. Na szczęście istnieje nadzieja, że metoda Dra Rosenberga zacznie być szeroko wprowadzana do leczenia po szybko nadchodzącym w latach 2030-tych oczyszczeniu ludzkości z "niszczycieli ziemi" - zilustrowanym na darmowych wideo z YouTube o tytule "Zagłada ludzkości 2030"
zaś szczegółowo opisanym na mojej stronie internetowej o nazwie 2030.htm, a częściowo też na stronie o nazwie woda.htm. Wszakże w wyniku pozbycia się obecnych rządnych władzy i bogactwa niszczycieli ziemi oraz wszelkiej maści ludzkich pasożytów, wówczas zamiast upierać się przy "schematach upadku", zapewne ludzkość w swych systemach zarządzania wreszcie zacznie wprowadzać wypróbowane przez Boga "schematy wzrostu" opisywane w w/w punkcie #J5 strony o nazwie petone_pl.htm.

       P.S. Niektórzy z czytelników być może już odnotowali, że chociaż w dzisiejszych czasach internet aż roi się od wideów i opisów dokumentujących prawdę tego co ja jako pierwszy badacz na świecie ujawniałem ludziom już kilkadziesiąt lat temu i za co trwale przypisano mi wówczas wszelkie epitety jakie ukrywającym się poza pseudonimami wrogom prawdy przyszły do ich powypaczanych umysłów, ciągle i dzisiaj ktoś ogromnie wpływowy umiejętnie i na szereg zmyślnie odmiennych sposobów skrycie blokuje i sabotażuje w internecie dostęp do prawd zawartych w oryginałach opracowań jakie ja autoryzuję i honorowo podpisuję swoim imieniem i nazwiskiem. Owo blokowanie i sabotażowanie dla mnie jest potwierdzane przez sporo zdarzeń. Przykładowo, kiedykolwiek usiłuję się bronić przed niesłusznymi zarzutami, lub staram się zaprezentować materiał dowodowy jaki wykazuje bezzasadność czyjegoś krytykanctwa, moje wypowiedzi NIE są publikowane. Często też nawet mi samemu, tj. autorowi swych stron, odmawiany jest dostęp do moich własnych stron, szczególnie do strony "korea_pl.htm" - zamiast ich otwierania się otrzymuję bowiem zwrotnie wiadomość, że strona ta jakoby NIE istnieje, chociaż wiem, że ją załadowałem na dany adres i chociaż jestem w stanie ją uruchomić jeśli użyję jakiegoś mylącego owe automatyczne blokady sposobu na jej otwarcie. Natomiast dla czytelnika, potwierdzeniem owego blokowania i sabotażowania (na wypadek gdyby czytelnik mi tu NIE wierzył) może być np. próba znalezienia moich stron - tj. aby za pośrednictwem jakiejkolwiek wyszukiwarki internetowej czytelnik spróbował znaleźć poprawnie działający link do którejkolwiek z bieżąco aktualizowanych i nadal istniejących moich stron internetowych, w której opublikowałem np. niniejsze słowa (a stron takich nadal udostępniam przecież aż kilka). Jednocześnie ta sama wroga mi moc eksponuje i podsuwa poszukującym prawdę wszelkie wypowiedzi anonimowych indywiduów jakie szkalują i obrzydzają mój dorobek naukowy. Stąd jeśli zamiast jedynie czytać w internecie kłamstwa, które jacyś złośliwcy i wrogowie postępu wypisują na temat prawd poustalanych przez moje wyprzedzające dzisiejszą epokę badania, czytelnik zechce poznać prawdy, które ja faktycznie ujawniłem i wyjaśniłem dawno już temu, a które obecnie coraz częściej są potwierdzane przez publikowane w internecie empiryczne fakty na jakie sporo ludzi zwolna zaczyna zwracać uwagę, wówczas powinien jakoś przełamać się przez ową blokadę dostępu do oryginałow moich opracowań - jakie przecież nadal są gratisowo dostępne w internecie. Najlepszy zaś sposób tego przełamania się, to aby zamiast po dodaniu do tematu jaki się bada mojego tytułu i pełnego nazwiska (tj. po dodaniu dr Jan Pajak), przeszukiwać ten temat jedynie na wyszukiwarce google.pl, raczej podobnie przeszukiwać ten temat na wszystkich obecnie dostępnych wyszukiwarkach, jakie wymieniam w punkcie #A2.1 na swej stronie o nazwie faq_pl.htm, przykładowo przeszukiwać go także na yandex.ru, bing.com, duckduckgo.com, itd., itp. Inny sposób polega na odnalezieniu blogów jakie ja osobiście publikuję i autoryzuję, przykładowo blogów: totalizm.blox.pl/html/, kodig.blogi.pl, totalizm.wordpress.com, drjanpajak.blogspot.co.nz, poczym w końcowej części najnowszego wpisu do któregoś z tych blogów odnaleźć adresy moich aktualnie istniejących stron. (Niestety, adresy te nieustannie się zmieniają, ponieważ moje strony i ich hostingi jakiś tajemniczy wróg skrycie i często deletuje oraz eliminuje z internetu.) Każdy bowiem z aktualnych adresów moich stron typowo udostępnia wszystkie strony jakie ja opracowałem. Jak zaś dokonać uruchomienia z tych adresów dowolnej z moich stron, wyjaśnia to instrukcja podana przy końcu każdego wpisu jaki publikuję na blogach totalizmu.


Część #J: Wnieśmy więc poprawkę do naszych poglądów na temat chorób i ich leczenia, oraz zacznijmy też zważać co na ten temat już ustaliła tzw. "nauka totaliztyczna":

      

#J1. Poprawka wnoszona przez "naukę totaliztyczną" jest niewielka chociaż istotna - np. stwierdza ona że lekarstwa i zabiegi medyczne stanowią tylko jedną z licznych składowych naszych wysiłków utrzymywania dobrego zdrowia:

Motto: "Trzymaj się z daleka od lekarzy, prawników i dziennikarzy, a będziesz żył długo i szczęśliwie." (Ulubione powiedzenie mojego dziadka.)

       Punkt #A2 z początku tej strony wyjaśnił, że faktycznie to żyjemy "w świecie rządzonym przez Boga". To zaś oznacza, że choroby i leczenie podlega całemu zbiorowi zasad i wymogów jakie Bóg na nie nakłada. Medykamenty jakie używamy oraz procedury lecznicze jakim się poddajemy są tylko jednym niewielkim składnikiem tego dużego zbioru boskich zasad i wymagań. Inne obejmują nasze wierzenia, naszą moralność, obraz naszej osobowości i przydatności jaki wypracowaliśmy sobie w umysłach innych ludzi, itd., itp. Dlatego poprawka jaką nowa "nauka totaliztyczna" wnosi do naszych pogladów na temat chorób i ich leczenia jest relatywnie niewielka ale za to bardzo istotna. Mianowicie, nakazuje ona abyśmy oprócz medykamentów i metod leczenia (które nadal pozostają w niej ważne i istotne) w swoich wysiłkach utrzymania lub przywracania zdrowia uwzględniali także owe dodatkowe zasady i wymogi nakładane na ludzi przez Boga. Dla zaś poznania jakie one naprawdę są, należy zacząć studiować dokładniej co na ich temat nakazuje nam Biblia, oraz co ustaliła już nowa "nauka totaliztyczna" (np. poznać opisy cudu i ustaleń jakie z cudu tego wydedukowałem, zaprezentowane w punktach #J1 do #J7 ze strony o nazwie petone_pl.htm). Wszakże stara "oficjalna nauka ateistyczna" odmawia uznania ich istnienia i kwalifikuje je wszystkie jako dzisiejszą odmianę dawnych "zabobonów".


#J2. Uzasadnienie dostarczane przez "naukę totaliztyczną" dla powodów istnienia i dla efektywności aż tak dużej różnorodności skutecznych metod przywracania zdrowia:

       Na całym szeregu totaliztycznych stron internetowych opisywana jest nowa tzw. "nauka totaliztyczna" - po przykłady tamtych opisów patrz punkt #B1 strony tornado_pl.htm, punkty #C1 do #C4 strony o nazwie telekinetyka.htm, czy punkt #A2.6 strony o nazwie totalizm_pl.htm. Nauka ta bada otaczającą nas rzeczywistość z tzw. podejścia "a priori" - które jest odwrotne do podejścia "a posteriori" stosowanego przez całą dotychczasową tzw. "ateistyczną naukę ortodoksyjną" (tj. przez ową oficjalną naukę której uczymy się w szkołach i na uczelniach i która ciągle dzierży ów wysoce szkodliwy dla ludzkości "monopol na wiedzę") - czyli odwrotne do podejścia "a posteriori" stosowanego też przez medyczne gałęzie tej starej oficjalnej nauki, czyli także przez "ateistyczną medycynę ortodoksyjną". Przy tym zaś podejściu "a priori", otaczająca nas rzeczywistość jest badana "od przyczyny do skutków", czyli "od Boga stanowiącego nadrzędną przyczynę wszystkiego, do tego co wokoło siebie widzimy a co reprezentuje skutki działań Boga". Dzięki takiemu podejściu do badań, owa nowa "totaliztyczna nauka" znajduje liczne nieznane wcześniej wyjaśnienia, regularności i metody postępowania, które uprzednio wymykały się uwadze tamtej starej "ateistycznej nauki ortodoksyjnej". Jednym zaś z obszarów w których owa nowa "nauka totaliztyczna" dostarcza nieznanych wcześniej wyjaśnień, regularności i metod, jest nasze zdrowie. Przykładowo, nowa "totaliztyczna nauka" wskazuje nam rewelacyjną metodę przyszłości dla bezmedykamentowego przywracania zdrowia - opisaną w punkcie #G2 tej strony. Nauka ta wyjaśnia nam też czym dokładnie jest "depresja" i jak należy ją efektywnie leczyć - po szczegóły patrz punkty #E1 i #E2 na stronie parasitism_pl.htm oraz punkt #D10 na stronie totalizm_pl.htm. Nauka ta również dostarcza nam uzasadnienia dla powodów i dla potrzeby istnienia na Ziemi aż tak dużej różnorodności niemal równorzędnie skutecznych metod przywracania zdrowia. Poniżej streściłem w skrócie owe powody - wszakże niniejsza strona reprezentuje ducha "totaliztycznej nauki" i jeden z przykładów jej wkładu do wiedzy.
       Zgodnie z ustaleniami tej nowej "nauki totaliztycznej", Bóg stworzył ludzkość w bardzo istotnym celu. Owym celem dla którego Bóg stworzył ludzi jest "przysparzanie wiedzy". Aby jednak ludzie mogli "przysparzać wiedzę", na Ziemi muszą być spełnione określone warunki, np. ludzie muszą być nieustannie zmuszani do poszukiwania prawdy, inspirowani do dyskusji i do wymiany poglądów, nakłaniani do formowania u siebie odmiennych poglądów na te same sprawy, mówienia prawdy, życia w atmosferze wzajemnej miłości, itd., itp. Jednym zaś ze sposobów z pomocą którego Bóg stwarza takie warunki, jest iż w praktycznie każdym swoim działaniu Bóg zaszyfrowuje jednocześnie aż kilka odmiennych zbiorów cech, każdy z których to zbiorów inspiruje ludzi do wyjaśniania sobie tegoż działania Boga na zupełnie inny sposób. W rezultacie, wszystko co Bóg dokonuje, wykazuje się istnieniem cech, które umożliwiają wyjaśnienie tego na co najmniej aż trzy odmienne sposoby, opisywane dokładniej np. w punkcie #C2 strony o nazwie tornado_pl.htm. Oczywiście, ludzkie zdrowie - którym wszakże żywo się interesuje praktycznie każdy mieszkaniec Ziemi, także należy do takich działań Boga, jakie dla pobudzenia u ludzi procesu "przysparzania wiedzy" są przez Boga celowo zaopatrywane w cechy które pozwalają na ich wyjaśnianie aż na cały szereg odmiennych sposobów. Aby zaś zdrowie ludzi dawało się wyjaśniać na owe odmienne sposoby, przywracanie zdrowia też musi dawać się dokonywać aż na cały szereg odmiennych sposobów. To właśnie z tego powodu nowa "nauka totaliztyczna" wyjaśnia, że Bóg celowo przywraca ludziom zdrowie niemal za każdym razem kiedy poprawnie zrealizują oni którąś z procedur leczenia popieranych przez Boga dla danego przypadku zachorowania, ponieważ w ten sposób Bóg inspiruje tych ludzi do twórczego "przysparzania wiedzy" poprzez poszukiwanie prawdy, wymianę i udoskonalanie poglądów, itp. Innymi słowy, dla Boga gotowość każdego z nas aby w imię poprawy swego zdrowia uczynić wszystko co tylko w jego mocy, jest tylko jednym z całego szeregu narzędzi z pomocą których Bóg napędza postęp ludzkiej wiedzy, zmiany praktykowanej filozofii, poprawę moralności, itp. Aby zaś owa determinacja poprawy swego zdrowia mogła stawać się takim narzędziem "przysparzania wiedzy" oraz zmiany filozofii, moralności i poglądów, dla każdego indywidualnego przypadku zachorowania Bóg wybiera taki sposób na który owo zachorowanie da się wyleczyć, jaki zmaksymilizuje "przysparzanie wiedzy" i korzystne zmiany mentalności u wszystkich zainteresowanych danym przypadkiem choroby. Ludzie potem muszą jedynie znaleźć jaki jest ten sposób.
       Więcej informacji na temat nowej "nauki totaliztycznej" - ilustracją dorobku której jest m.in. niniejsza strona, oferuje punkt #G2.1 poniżej na niniejszej stronie, a także np. punkt #C1 odrębnej strony o nazwie telekinetyka.htm czy punkt #A2.6 odrębnej strony o nazwie totalizm_pl.htm.


#J3. Ustalenie "totaliztycznej nauki", że dla każdego zachorowania Bóg popiera tylko taką zasadę jego wyleczenia która maksymalnie "przysparza wiedzę" u wszystkich zainteresowanych, oznacza że będąc chorym NIE wolno "dawać za wygraną", a trzeba zmieniać zasady leczenia aż do odzyskania zdrowia:

       Jak wyjaśnił to poprzedni punkt #J2, dla każdego indywidualnego przypadku zachrowania Bóg wybiera jaka procedura będzie mogła je wyleczyć. Kryterium zaś dla owego wyboru jest właśnie zmaksymilizowanie "przysparzania wiedzy" i osiągania postępowych zmian mentalności u wszystkich ludzi zainteresowanych danym przypadkiem. Z tego powodu, w każdym przypadku zachorowania, chora osoba, lub jej rodzina, powinna poszukiwać owej wybranej przez Boga procedury leczenia która okaże się skuteczna na daną chorobę. Jeśli więc okazuje się że jedna zasada leczenia NIE jest skuteczna na ową chorobę, należy próbować innej zasady lub procedury leczenia, oraz czynić tak aż do skutku. Przy tym nie wolno nam "dawać za wygraną" i np. twierdzić "jeśli ów sławny lekarz i te drogie zagraniczne lekarstwa mi NIE pomogły, wówczas to oznacza że owa choroba jest NIE do uleczenia". Bóg chce abyśmy próbowali aż do skutku, chce też abyśmy poprzez owe próby powiększali swoją wiedzę oraz zmieniali swoje wierzenia, filozofię, moralność, itp. - tak jak to wyjaśnia szerzej punkt #A2.2 na stronie o nazwie totalizm_pl.htm. Aby więc ujawnić tutaj czytelnikom, że istnieje znacznie więcej zasad i procedur leczenia, niż tylko te które obecnie są nam oferowane przez tzw. "ortodoksyjną medycynę" (tj. przez ową oficjalną medycynę praktykowaną w dzisiejszych szpitalach i nabywalną w aptekach), poniżej wskażę kilka przykładów odmiennych zasad przywracania zdrowia z którymi się zetknąłem w swoich podróżach po świecie "za chlebem", lub które ja sam wypracowałem i zastosowałem z sukcesem.
       Osobiście wysoce polecam czytelnikowi metodę "samouzdrawiania" poprzez "odwracanie wierzeń" - którą opisuję dokładniej w punkcie #G2 tej strony. Metoda ta jest bowiem tania - NIE wymaga żadnych medykamentów ani wizyt u lekarza, NIE powoduje tzw. "skutków ubocznych", jest zawsze dostępna - można więc ją stosować w każdej sytuacji, w każdym miejscu, oraz w każdym momencie swego życia, łatwa w użyciu - wystarczy jedynie "zmienić swoje przekonania lub wierzenia", zaś w moim własnym przypadku już się sprawdziła jako wysoce skuteczna. Jej odmiany zdają się też być pomocne w zupełnie niespodziewanych sprawach, np. ochrony przed zajściem w ciążę, przywracania płodności, nałogów, nadwagi, czy nawet ochrony przed kataklizmami.
       Fakt, że to właśnie Bóg leczy wszelkie choroby, jeśli tylko chorzy spełnią nałożone na nich wymogi i warunki, potwierdzany jest też w Biblii - np. patrz tam Ewangelia w/g Św. Mateusza, wersety 4:23-25.


Część #K: Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony:

      

#K1. Podsumowanie tej strony:

       Aż w kilku odmiennych krajach świata spotykałem się z twierdzeniem, że faktycznie nasze choroby leczy Bóg a NIE lekarstwa czy lekarze. My jedynie musimy podjąć jakieś działania lecznicze które są wystarczająco zdeterminowane aby przekonać Boga, że nam naprawdę zależy na odzyskaniu zdrowia, oraz które zawierają w sobie wystarczający ładunek wiedzy aby przekonać Boga że zasłużyliśmy sobie na odzyskanie zdrowia. Jeśli zaś się przeglądnie wykaz niezwykłych metod uzdrawiania i leczenia opisywanych na tej stronie, wówczas wygląda na to że powyższe twierdzenie faktycznie pokrywa się z prawdą.


#K2. Jak dzięki stronie "skorowidz.htm" daje się znaleźć totaliztyczne opisy interesujących nas tematów:

       Cały szereg tematów równie interesujących jak te z niniejszej strony, też omówionych zostało pod kątem unikalnym dla filozofii totalizmu. Wszystkie owe pokrewne tematy można odnaleźć i wywoływać za pośrednictwem skorowidza specjalnie przygotowanego aby ułatwiać ich odnajdowanie. Nazwa "skorowidz" oznacza wykaz, zwykle podawany na końcu książek, który pozwala na szybkie odnalezienie interesującego nas opisu czy tematu. Moje strony internetowe też mają taki właśnie "skorowidz" - tyle że dodatkowo zaopatrzony w zielone linki które po kliknięciu na nie myszą natychmiast otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje. Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie skorowidz.htm. Można go też wywołać z "organizującej" części "Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę aby do niego zaglądnąć i zacząć z niego systematycznie korzystać - wszakże przybliża on setki totaliztycznych tematów które mogą zainteresować każdego.


#K3. Jak blogi totalizmu pozwolą ci na bieżąco śledzić co aktualnie bada autor tej strony (tj. dr inż. Jan Pająk) oraz które jego witryny internetowe zawierają najaktualniejsze strony:

       NIE ma co tu "owijać w bawełnę" - wyniki badań autora tej strony (tj. mnie) od wielu już lat są intensywnie blokowane, sabotażowane i obrzydzane przez kogoś ogromnie wpływowego. Jeśli czytelnik mi tu NIE wierzy, wówczas proponuję aby w którejkolwiek wyszukiwarce internetowej znalazł link np. do adresu z aktualną wersją strony z jakiej czyta niniejsze słowa - a co najwyżej znajdzie wówczes jedynie linki do przestarzałych wersji tej strony (tj. do wersji, których z różnych powodów NIE mogę już aktualizować). W rezultacie bliźni do których wyniki moich badań są adresowane, NIE mają jak z nimi się zapoznać. Tym więc, którzy przypadkowo natkną się na niniejsze słowa radzę aby zamiast polegać na wyszukiwarkach, raczej na bieżąco śledzili wyniki moich najnowszych badań, jakie systematycznie publikuję na tzw. "blogach totalizmu". Aczkolwiek blogi te, podobnie jak wszystkie moje strony internetowe, też są deletowane i ukrywane, w chwili obecnej te z nich, które faktycznie ja autoryzuję (tj. które faktycznie zawierają opisy z tzw. "pierwszej ręki" jakie ja osobiście przygotowałem) i które narazie nadal istnieją, czytelnik znajdzie pod adresami:
totalizm.blox.pl/html/ (ten zawiera wpisy od #3 - tj. od 2005/4/29)
totalizm.wordpress.com (wpisy od #89 - tj. od 2006/11/11)
kodig.blogi.pl (wpisy od #293 - tj. od 2018/2/23)
drjanpajak.blogspot.co.nz (wpisy od #293 - tj. od 2018/3/16)
Aktualne zestawienie adresów moich blogów zawarte jest też na stronie z tematycznym skorowidzem wyników moich badań - tj. na w/w stronie o nazwie skorowidz.htm.
       Na końcu każdego wpisu do swych blogów staram się podać zestaw adresów witryn internetowych, które oferują najaktualniejsze wersje wszystkich moich stron internetowych (odnotuj, że z powodu powtarzalnego deletowania witryn z moimi stronami, adresy te zmieniają się z upływem czasu). To z zestawień adresów owych witryn publikowanych pod najnowszymi wpisami do blogów totalizmu rekomenduję ściągać i czytać najaktualniejsze wersje moich stron oraz opracowań.
       Warto tu też dodać, że osobom starającym się poznać moje autentyczne opisy wyników swych badań, wyszukiwarki internetowe usilnie podsuwają blogi (i inne internetowe publikacje), które wyglądają jak moje, jednak zawierają jedynie czyjeś prywatne opinie o moich badaniach (często mijające się z prawdą, a niekiedy nawet celowo zwodzące czytelników). W chwili pisania niniejszego punktu, owe NIE moje blogi (na jakie już się natknąłem) były dostępne pod adresami:


#K4. Proponuję okresowo powracać na niniejszą stronę po opisy dalszych metod folklorystycznego leczenia:

       W celu poznawania dalszych metod leczenia i uzdrawiania używanych przez różne narody warto okresowo powracać do niniejszej strony. Z definicji strona ta będzie bowiem podlegała dalszemu udoskonalaniu i poszerzeniom, w miarę jak ja będę poznawał następne metody leczenia stosowane przez foklor ludowych krajów które będę odwiedzał.


#K5. Autor tej strony (tj. dr inż. Jan Pająk):

       Niniejszym mam przyjemność poinformować czytelników, że z okazji 70tej rocznicy urodzin autora tej strony (tj. mnie), wyprodukowany został i opublikowany około 35 minutowy film Dominika Myrcik, jaki od maja 2016 roku upowszechniany jest gratisowo w youtube.com. Film ten nosi tytuł "Dr Jan Pająk portfolio" i prezentuje graficznie najważniejszy mój naukowy dorobek życiowy. Jego polskojęzyczną wersję można sobie oglądnąć pod adresem youtube.com/watch?v=f3MuZec4jGM, lub uruchomić ją ze strony djp.htm, zestawiającej widea w jakich przygotowaniu osobiście brałem udział, a jaką zaprogramowałem do przeglądania na "smart" telewizorach koreańskiej firmy LG, lub na komputerach PC (najlepiej z wyszukiwarką "Google Chrome"). Zapraszam i zachęcam czytelników do jego oglądnięcia. Działające zielone linki, adresy internetowe, ulotki promocyjne w trzech językach, oraz pełne opisy wszystkich trzech wersji językowych (tj. polskiej, angielskiej i niemieckiej) tego doskonale zaprojektowanego i wykonanego HD i HQ filmu, są dostępne na specjalnie poświęconej mu stronie o nazwie portfolio_pl.htm.
       Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. oficjalnie dra inż. Jana Pająk, zaś kurtuazyjnie Prof. dra inż. Jana Pająk, pod jakie można wysyłać ewentualne uwagi, własne opinie, lub informacje jakie zdaniem czytelnika autor tej strony powinien poznać, podane są na autobiograficznej stronie internetowej o nazwie pajak_jan.htm (dla jej wersji w języku HTML), lub o nazwie pajak_jan.pdf (dla wersji strony "pajak_jan.pdf" w bezpiecznym formacie PDF - które to bezpieczne wersje PDF dalszych stron autora mogą też być ładowane z pomocą linków z punktu #B1 strony o nazwie tekst_11.htm).
       Prawo autora do używania kurtuazyjnego tytułu "Profesor" wynika ze zwyczaju iż "z profesorami jest jak z generałami", znaczy raz profesor, zawsze już profesor. Z kolei w swojej karierze naukowej autor tej strony był profesorem aż na 4-ch odmiennych uniwersytetach, tj. na 3-ch z nich był tzw. "Associate Professor" w hierarchii uczelnianej bazowanej na angielskim systemie uczelnianym (w okresie od 1 września 1992 roku, do 31 października 1998 roku) - który to Zachodni tytuł stanowi odpowiednik "profesora nadzwyczajnego" na polskich uczelniach. Z kolei na jednym uniwersytecie autor był (Full) "Professor" (od 1 marca 2007 roku do 31 grudnia 2007 roku - tj. na ostatnim miejscu pracy z naukowej kariery autora) który to tytuł jest odpowiednikiem pełnego "profesora zwyczajnego" z polskich uczelni.
       Proszę jednak odnotować, że dla całego szeregu powodów (np. mojego chronicznego deficytu czasu, prowadzenia badań wyłącznie na zasadzie mojego prywatnego hobby naukowego, pozostawania niezatrudnionym i wynikający z tego mój brak oficjalnego statusu jaki pozwalałby mi zajmować oficjalne stanowisko w określonych sprawach, istnienia w Polsce aż całej armii zawodowych profesorów uczelnianych - których obowiązki zawodowe obejmują m.in. udzielanie odpowiedzi na zapytania społeczeństwa, itd., itp.) począszy od 1 stycznia 2013 roku ja przyjąłem żelazną zasadę, że NIE odpowiadam na żadne emaile wysyłane do mnie przez czytelników moich stron - o czym niniejszym szczerze i uczciwie informuję wszystkich zainteresowanych. Stąd jeśli czytelnik ma sprawę która wymaga odpowiedzi, wówczas NIE powinien do mnie pisać, bowiem w takiej sytuacji wysłanie mi emaila domagającego się odpowiedzi w świetle ustaleń filozofii totalizmu byłoby działaniem niemoralnym. Wszakże spowodowałoby, że czytelnik doznałby zawodu ponieważ z całą pewnością NIE otrzymałby odpowiedzi. Ponadto taki email odbierałby i mi sporo "energii moralnej" ponieważ z jego powodu i ja czułbym się winnym, że NIE znalazłem czasu na napisanie odpowiedzi. Natomiast w/g totalizmu "moralnym działanien" w takiej sytuacji byłoby albo niezobowiązujące mnie do odpisania przesłanie mi jakichś informacji które zdaniem czytelnika są warte abym je poznał, albo teź napisanie raczej do któregoś z zawodowych profesorów polskich uczelni - wszakże oni są opłacani z podatków obywateli między innymi za udzielanie odpowiedzi na zapytania społeczeństwa, a ponadto wszyscy oni mają sekretarki (tak że korespondencja NIE zjada im czasu który powinni przeznaczać na badania).


#K6. Kopia tej strony jest też upowszechniana jako broszurka z serii [11] w bezpiecznym formacie PDF:

       Niniejsza strona dostępna jest także w formie broszurki oznaczanej symbolem [11], którą przygotowałem w "PDF" (od "Portable Document Format") - obecnie uważanym za najbezpieczniejszy z wszystkich internetowych formatów, jako że do niego normalnie wirusy się NIE doczepiają. Ta klarowna broszurka jest gotowa zarówno do drukowania, jak i do wygodnego czytania z ekranu komputera. Ciągle ma ona też aktywne wszystkie swoje zielone linki. Stąd jeśli jest czytana z ekranu komputera podłączonego do internetu, wówczas po kliknięciu na owe linki otworzą się linkowane nimi strony lub ilustracje. Niestety, ponieważ jej objętość jest około dwukrotnie wyższa niż objętość strony internetowej jakiej treść ona publikuje, ograniczenia pamięci na sporej liczbie darmowych serwerów jakie ja używam, NIE pozwalają aby ją na nich oferować (jeśli więc NIE załaduje się ona z niniejszego adresu, ponieważ NIE jest ona tu dostępna, wówczas należy kliknąć na któryś odmienny adres z Menu 3, poczym sprawdzić czy stamtąd juź się załaduje). Aby otworzyć ową broszurkę (lub/i załadować ją do własnego komputera), wystarczy albo kliknąć na następujący zielony link albo też z którejś totaliztycznej witryny otworzyć sobie plik nazywany tak jak w powyższym linku.
       Jeśli zaś czytelnik zechce też sprawdzić, czy jakaś inna totaliztyczna strona właśnie studiowana przez niego, też jest już dostępna w formie takiej PDF broszurki, wówczas powinien sprawdzić, czy wyszczególniona ona została w linkach z "części #B" strony o nazwie tekst_11.htm. Owe linki wskazują bowiem wszystkie totaliztyczne strony, które już zostały opublikowane jako takie broszurki z serii [11] w formacie PDF. Życzę przyjemnego czytania!


#K7. Copyrights © 2020 by Dr Jan Pająk:

       Copyrights © 2020 by Dr Jan Pająk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejsza strona stanowi raport z wyników badań jej autora - tyle że napisany jest on popularnym językiem (aby mógł być zrozumiany również przez czytelników o nienaukowej orientacji). Niektóre z idei zaprezentowanych na tej stronie są unikalne dla badań autora i dlatego w tym samym ujęciu co na tej stronie (oraz co w innych opracowaniach autora) idee te uprzednio NIE były jeszcze publikowane przez żadnego innego badacza. Jako taka, strona ta prezentuje kilka idei które stanowią intelektualną własność jej autora. Dlatego jej treść podlega tym samym prawom intelektualnej własności jak każde inne opracowanie naukowe. Szczególnie jej autor zastrzega dla siebie intelektualną własność teorii naukowych, odkryć i wynalazków wspominanych lub wykorzystanych na tej stronie. Dlatego autor zastrzega tu sobie, aby podczas powtarzania w innych opracowaniach jakichkolwiek idei zaprezentowanych na niniejszej stronie (tj. jakichkolwiek teorii, zasad, wyjaśnień, dedukcji, intepretacji, urządzeń, dowodów, rysunków, tabel, itp.), powtarzająca osoba ujawniła i potwierdziła kto jest oryginalnym autorem tych idei (czyli aby, jak mawia się w angielskojęzycznych kręgach twórczych, osoba ta oddała pełny "kredyt" moralny i uznaniowy autorowi tej strony), poprzez wyraźne wyjaśnienie przy swym powtórzeniu, iż tę ideę powtarza ze strony autoryzowanej przez dra Jana Pająka, poprzez wskazanie internetowego adresu niniejszej strony pod którym idea ta była oryginalnie omawiana, oraz poprzez podanie daty najnowszego aktualizowania tej strony (tj. daty wskazywanej poniżej).
* * *
If you prefer to read in English
click on the flag

(Jeśli preferujesz język angielski
kliknij na poniższą flagę)



Data założenia tej strony internetowej: 15 listopada 2005 roku
Data jej najnowszego aktualizowania: 23 października 2020 roku
(Sprawdź w adresach z Menu 4 czy istnieje już nowsza aktualizacja)